Rozdział 6

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rozdział z dedykacja dla @puchacz11 która mało nieumarła z niepokoju o mnie :D

*********************************************************************************


Impreza trwała w najlepsze. Cyrkowcy cały czas pokazywali układy taneczne z całego świata. Niektóre były subtelne, inne zmysłowe, znaleźli się nawet ochotnicy, którzy uczyli się kroków. Co prawda z różnym skutkiem, lecz podobno liczą się chęci. Parafrazując popularne powiedzonko: tańczyć każdy może, trochę lepiej lub trochę gorzej. Musze przyznać, iż ciekawie się to obserwowało, damy i lordowie, wiecznie poważni na parkiecie zmieniali się w nieporadne dzieci co dopiero uczą się chodzić.

Muzyka zmieniała się jak barwy w kalejdoskopie. Ze skocznych, ekspresyjnych brzmień, do spokojnych niemal sennych ballad. Istna muzyczna wiosna!

Jednak mimo panującej radosnej atmosfery, cały czas byłam poddenerwowana, zbyt szybko zbliżała się godzina sądu ostatecznego. Za chwilę miała wybić północ, a z jej nastaniem Cedryk miał ogłosić, że zostanę jego żoną, hrabiną von Hohenzeim. Wizja tak piękna, że aż człowiekowi zbiera się na wymioty.

Jednak było coś co skutecznie odwracało choć na chwilę moją uwagę.

Cały czas szukałam w tłumie złotych oczu, bawiąc się bransoletką, która miałam na nadgarstku. Chciałam jeszcze raz w nie spojrzeć, choć na chwilę, na sekundę. Chciałam...

Czego ja właściwie chciałam?

Ja... Ja chyba wiem, czego chcę. Pragnę wolności. Życia poza złota klatką rezydencji Cedryka, z dala od niego, od konwenansów, od oczekiwań mojej klasy społecznej. Pragnę szczęścia, które niesie ze sobą wolność. Łaknę suwerenności w podejmowaniu własnych decyzji, które dotyczą mnie, mojej duszy, przyszłości...

Czy to się kiedyś spełni?

- To prezent tylko od niego.

Na dźwięk głosu Jokera, aż podskoczyłam w miejscu. Spojrzałam na niego z udawaną złością i rzekłam:

- Mości Jokerze chcesz bym na zawał zeszła z tego świata w wieku 20 lat? Toż to doprawdy niecne!

Mężczyzna się zaśmiał. Ukłonił się teatralnie i pocałował mnie w dłoń.

- Wybacz mości hrabino, byłaby to zaprawdę wielka strata. Jak już mówiłem to prezent tylko od niego. Nie wiedzieliśmy, że go przygotował.

Joker uśmiechnął się delikatnie.

- Czyli bransoletka jest od Sneka?

Spojrzałam na niego zaciekawiona.

- Tak, jest jedyna rzeczą, którą ze sobą miał, gdy przyłączył się do grupy. Co prawda miał jeszcze węże, ale to właśnie tej błyskotki prawie nigdy nie pokazywał. Widzisz on...

Snake przerwał mu w pół zdania.

- Za dużo mówisz Joker. Są rzeczy, których wyjawiać nie powinieneś, słowa, których nie powinieneś wspominać. Trzeba umieć dochowywać tajemnic, powiedziała Emili.

Odwróciłam się i spojrzałam prosto w złote tęczówki, momentalnie na moje policzki wpłynął delikatny rumieniec.

-Witaj. Bardzo dziękuję za prezent, ale nie jestem pewna czy na niego zasłużyłam.

Na jego usta wkradł się cień uśmiechu.

- Nie masz za co dziękować, to myśmy powinni Ci dziękować za stanięcie, wtedy w cyrku, w naszej obronie. Widzieliśmy. iż spotkała Cię za to kara i bardzo tego żałujemy. Poza tym ta błyskotka pasuje do ciebie, powiedziała Emili.

Spojrzałam na lewo, skąd dochodziło ciche syczenie. Emili, przynajmniej myślę, że to ona, oplatała jego rękę. Podniosłam dłoń i powoli zbliżyłam ją do głowy stworzonka, prawie dwu metrowego stworzonka. Musze przyznać, iż zaczął się łasić jak kociak. Delikatnie się zaśmiałam i zaczęłam głaskać węża. Jej skóra była lekko śliska w dotyku. Wąż wyglądał na zachwyconego uwagą, którą mu poświęcam oraz tym, że go głaszczę i lekko drapię pod paszczką.

- Wygląda na to, że Emili Cię lubi. Nie każdemu daje się dotknąć.

Głos Sneka był aksamitny a jednocześnie męski, zupełnie inny od tego, którym posługuje się gdy przekazuje słowa Emili. Rumieniec na moich policzkach lekko się pogłębił, co momentalnie ukryłam za szerokim uśmiechem.

- To dla mnie zaszczyt, naprawdę. Dziękuję za takie wyróżnienie Emili.

Kątem oka zauważyłam, że Snake się uśmiechnął. Gdzieś w tle rozbrzmiewały śmiechy par, które szalały na parkiecie do energicznych, latynoskich rytmów, ale dla mnie w tamtym momencie istniał tylko jego uśmiech. Blady, delikatny, lecz piękny.

Emili zasyczała ostrzegawczo. W tym samym momencie Snake cały się spiął, a jego uśmiech znikł.

- Tu jesteś najdroższa! Wszędzie Cię szukam. - Głos Cedryka był zimny. Wiedziałam, że nie patrzy na mnie tylko na Sneka. - Chodź. Czas ogłosić ważną nowinę.

Nie czekając na moją odpowiedź złapał mnie za nadgarstek i pociągnął ku środkowi sali, gdzie zrobiono mu już miejsce.

Jego uścisk był na tyle silny, że cicho zasyczałam z bólu. Bałam się, że mi wykręci rękę albo nawet ją złamie, jeśli najdzie go taka ochota.

Spojrzałam przelotnie na zegar, dochodziła północ. Za niespełna minutę po rezydencji rozniesie się dźwięk pełnej godziny. Lekko metaliczne bicie zegara obwieści, że jeden dzień umiera a drugi się rodzi.

Czy ludzkie życie też kończy takie brzmienie? Czy może raczej dźwięk, który towarzyszy ostatniemu ziarnu piasku w klepsydrze? A może człowiek swego ducha oddaje w objęcia śmierci w ciszy, niczym nieprzerwanej, nawet nie dzwoniącej w uszach?

Czeka mnie sad ostateczny a po głowie chodzą takie myśli. Mój umysł błądzi niezbadanymi ścieżkami.

Bicie zegara jak za dotknięciem magicznej różdżki wszystkich uciszyło. Nasuwa to na myśl „maskę szkarłatnego moru" Poego.

A od czasu do czasu z komnaty aksamitnej dolatał rozdzwoniony śpiew hebanowego zegara. I wówczas — na okamgnienie wszystko nieruchomiało — wszystko milkło prócz głosu zegara. Zmory stygły, drętwiały w swych ruchach.„

Cedryk odwrócił mnie przodem do tłumu, wszyscy na nas spojrzeli. Każdy czekał aż zegar wyda ostatnie bicie.

Komnaty owe roiły się od ludzi i życie tętniło w nich gorączkowym wrzeniem. Wir wesela trwał nieustannie, aż wreszcie północ wybiła na zegarze. Wówczas, jak już rzekłem kapela zamarła. Kołowrotny rozpęd tancerzy — ustał i jako dawniej wszystko zaprawiło się trwożnym znieruchomieniem. Jeno tym razem krtań zegara miała dwanaście do wydzwonienia uderzeń — tedy łacnostać się mogło, iż więcej myśli wkradło się do zadumy tych, którzy wśród ciżby ucztujących podejmowali się — myślenia. [...]Całe zatem zgromadzenie zdawało się do głębi wyczuwać niesmaczność i niewłaściwość zachowania się oraz ubioru nieznanego gościa. Osobistość była smukła i chuda, od stóp do głów opatulona w całun. Maska tająca oblicze tak trafnie wyobrażała twarz zesztywniałego trupa, że najszczegółowsze badanie z trudem wykryłoby fortel. Mimo to — wszyscy rozbawieni hulajdusze mogliby, jeśli nie pochwalić, w każdym razie ścierpieć ów żart potworny. Wszakże maska posunęła się aż do przyswojenia godeł Śmierci Szkarłatnej. Jej ubiór był pokalany krwią, a jej wysokie czoło oraz wszystkie rysy twarzy były zbryzgane straszliwym szkarłatem. „

Jednak tu nie wejdzie dziś śmierć. Zresztą któż to wiedzieć może? Może gniew Cedryka złamie dziś wszelkie granice, tamy wyburzy i niczym spiętrzona woda porwie wszystkich, szałem jego ciało ogarnie, kontrolę zabije?

W takim momencie otrzeźwienie przyjcie za późno, ale nie będzie to już mój problem.

Gdy zegar przestał bić wszyscy utkwili swoje spojrzenia w naszej dwójce. Cedryk odchrząknął i zaczął swa przemowę, widocznie miał ja ułożoną wcześniej.

- Panie i panowie, przyjaciele. Zgromadziliśmy się tu, aby uczcić 20 urodziny Carmen, mojej najdroższej narzeczonej. Właśnie teraz, w waszej obecności chcę obwieścić, iż zgodnie z ostatnią wolą jej ojca zostaje dziedziczką dóbr ostałych się po hrabi, tym samym zostając hrabiną, dziedziczką rodu Ossolińskich. Bądźcie również, proszę was z głębi serca, świadkami naszych ponownych zaręczyn, tym razem w majestacie prawa i ostatniej woli hrabiego Ossolińskiego. - Odwrócił się w moja stronę i ujął mnie za dłonie.

- Proszę cię zatem Carmen, hrabino Ossolińska byś została moja żoną, byś zajęła najważniejsze miejsce w moim domu i sercu, byś została moja hrabiną, żoną oraz byś dała mi dziedzica. Ze swej strony obiecuję, że nigdy żadna krzywda Cię nie spotka.

Uważnie na niego spojrzałam. Wzięłam głęboki wdech i zaczęłam mówić. Mój głos nie zdradzał żadnych emocji, mimo iż wewnątrz mnie one wręcz szalały, dominował w tej mieszaninie strach.

- Nim Ci odpowiedzi udzielę Cedryku, hrabio von Hohenzeim, pragnę Ci przekazać bardzo ważną rzecz. Mój ród uchodził za majętny i takiż też w rzeczywistości był. Nie można temu zaprzeczyć. Jednakże cała moja rodowa fortuna poszła na dno razem ze statkiem mojego ojca. Od mojej rodziny zamieszkującej granice dawnej Rzeczypospolitej nie otrzymasz ni grosza, gdyż na gałęzi rodowej z której pochodzę się wyrzekli. Nie ma ich co winić, maja swoje problemy, swoje wydatki. Jak więc widzisz jestem bez grosza przy duszy. Dlatego uw...

Nim zdążyłam dokończyć zdanie jego dłoń, a może pieść, nie jestem pewna, wylądowała na moim policzku z taką siłą, że poleciałam bezwładnie w bok. Na nieszczęście uderzyłam głową w krawędź marmurowej donicy, która wypełniały białe chryzantemy.

Czyżby ironia losu?

Usłyszałam krzyki, zarejestrowałam nawet, że ktoś mnie podnosi, jednak nie wiem kto. Ciemność ogarniała mnie stanowczo za szybko.

******************************************************************************************************

Akcja rusza do przodu!

Cedryk to skończony chuj, Carmen podnieca się kawałkiem metalu, a Snake jest po prostu sobą, czyli krótkie podsumowanie tego co wydarzyło się do tej pory ^^

Wreszcie wstawiam rozdział, myślę, że następne będą pojawiać się częściej, bo jako studentka Uniwersytetu Śląskiego mam mnóstwo czasu XD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro