✧ [ 2;1 ] make it rain

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

a/n: nie wierzę, że napisałam ten pairing i nie wiem po co, ale to chyba dlatego, że mam dużo nauki i wolę zająć się czymś innym
w każdym razie, macie - bez większej fabuły, lekkie, chyba fluff, takie dość bez sensu, ale macie

*

- Kurwa mać.

Wysoki, brązowowłosy chłopak warknął soczyście pod nosem, rozglądając się wręcz zmartwiony dookoła tylko po to, aby stwierdzić, że tak, rzeczywiście rozpadało się na dobre, czego naprawdę się nie spodziewał. Fakt, niby wiedział, że pogoda podczas wiosny bywa kapryśna, a jemu nie mogło to wyjść na dobre, zważywszy na to, że nigdy nie brał ze sobą parasolu, gdy gdzieś wychodził (a tak naprawdę nie był nawet pewien, czy posiadał taki przedmiot w swoim mieszkaniu), ale jakoś akurat tego dnia wcale nie zastanowił się nad tym, co mogły oznaczać te szare chmury na niebie. Albo po prostu liczył na to, że udałoby mu się wrócić przed ewentualną ulewą.

Mylił się. A przecież wyszedł tylko z psem na spacer - czynność, którą powtarzał codziennie po parę razy i która wryła się już w jego rutynę, więc właśnie na to lubił zrzucać winę za swoją nieostrożność, tak. To nigdy nie była jego wina, tylko jakichś głupich czynników zewnętrznych. Wciąż nie chcąc uwierzyć w to, że takie nieszczęście przytrafiło się akurat jemu, poruszał się niespokojnie na swoim miejscu, ciągnąc nieco Mochę za smycz, chociaż sunia ani drgnęła. Powiedzenie, że pomiędzy psem, a jego właścicielem istnieją pewne podobieństwa, było całkowicie prawdziwe, gdyż rudy cocker spaniel zdawał się nie lubić deszczu prawie tak bardzo, jak Taehyung.

A mimo swojej wielkiej niechęci, gdyby to było zaledwie parę kropel, chłopak bez problemu mógłby szybkim truchtem dotrzeć do domu, gdyż zdążył jedynie przejść połowę swojej codziennej drogi, ale szare chmury wcale nie traktowały ich po macoszemu: gdy od drzwi wejściowych do kamienicy dzieliło ich zaledwie paręnaście kroków, tylko lekko kropiło, ale teraz było zdecydowanie o wiele gorzej. Patrząc na te olbrzymie krople z impetem upadające na chodnik i wydające przy okazji ten charakterystyczny szum, który nie pozwalał mu spać, jeśli akurat padało w nocy, Kim odnosił wrażenie, jakoby mogłyby mu one roztrzaskać czaszkę, gdyby tylko wyszedł spod ochrony dachu jakiegoś sklepu z komiksami, przy którym przystanął. Oczywiście w jego wyobrażeniu było trochę przesady, ale szatyn nie miał zamiaru zapomnieć o japońskich torturach do których używana była woda, o których tak dużo czytał po nocach, zamiast uczyć się na swój następny egzamin.

- Jak ja cholernie nienawidzę deszczu - burknął nieprzyjemnie pod nosem, kompletnie nie wiedząc, co mógłby teraz zrobić. Nie chciał się moczyć, a na sobie miał tylko lekką bluzę z kapturem, który prędko by przemókł, w dodatku zaczęło być mu zimno, a Mocha zdecydowanie nie dałaby się wyciągnąć na deszcz. Tylko co on miał, kuźwa, zrobić?

Zadrżał z zimna, zirytowany zaciskając mocniej dłoń na smyczy i rozglądając się dookoła, ale nie ujrzał nikogo, kto mógłby mu pomóc. Przeszło przed nim parę osób, ale każda z nich miała swój własny parasol i okropnie się spieszyła, a w dodatku szła w kierunku przeciwnym do tego, w którym miał się udać on; nawet sprzedawca w kiosku zdawał się chcieć go po prostu porzucić na pastwę losu, bo ilekroć Taehyung spoglądał w stronę wnętrza sklepu, niewiele starszy od niego facet ostentacyjnie odwracał wzrok i udawał, że był czymś zajęty. Ta, jakby takie stanie za kasą w nieodwiedzanym przez nikogo sklepie z komiksami było jakimś szczególnie ważnym zajęciem.

Spróbował jednak przekonać swoją sunię do zrobienia chociaż jednego kroku w stronę deszczu, samodzielnie stojąc pod nim i narażając tym samym własne życie, aby tylko pokazać czworonogowi, że moczenie się było całkiem miłe (nie było), ale ludzie nie bez powodu mówią, że psy są bardzo inteligentnymi zwierzętami, toteż Mocha nie ruszyła się z miejsca. Cóż, czyli nici z planu A, który przewidywał zaryzykowanie wszystkiego poprzez desperacki bieg w stronę mieszkania, w stylu głównego bohatera Outlast 2 w tym pojebanym miasteczku przypominających zombie pseudo-chrześcijan, gdy Taehyung zeszłej nocy starał się uciec od laski z ogromnym krzyżem w ręku, według której jego sperma okazała się być powodem narodzin Antychrysta. Pozostał mu plan B.

Według drugiego planu, szatyn powinien po prostu pozostać w swoim bezpiecznym miejscu i przeczekać grzecznie ulewę, aby następnie lekkim krokiem udać się drogą powrotną do domu. Był tylko jeden problem: Taehyung nienawidził czekać, a na drodze przed nim zaczęły już tworzyć się kałuże wystarczająco duże, aby przejeżdżające raz po raz samochody sprawiały, że krople wody niebezpiecznie leciały w jego stronę, a on musiał cofać się w stronę drzwi kiosku, aby ich uniknąć. O nie, zdecydowanie nie mógł tutaj zostać. Poza tym, facet za kasą wyglądał tak, jakby za chwilę miał go spłoszyć, bo już za długo bezczynnie tam przebywał.

Nerwowo sięgnął dłonią do kieszeni, aby wyciągnąć z niej swoją komórkę i zacząć przeglądać swoje czaty oraz kontakty, chociaż było to całkowicie pozbawione sensu, bo przecież nie zadzwoniłby przykładowo do Yoongiego-hyunga (albo swojej mamy) tylko po to, aby ten mógł pod niego podjechać, bo nie chciał się moczyć pod deszczem. Nie lubił takich sytuacji i niezmiernie go one irytowały, ale naprawdę nie wiedział co zrobić, więc rozejrzał się i ze zdenerwowania zaczął przytupywać stopą o chodnik, co sprawiło, że siedząca przy nim Mocha odwróciła łeb w stronę dźwięku. Ona raczej wyglądała na znudzoną i może nieco zmartwioną nieznośnym deszczem.

Szatyn zauważył, że zapomniał odpisać jakiemuś znajomemu z wykładu, który poprosił go o notatki (Taehyung go nie lubił i nie chciał mu ich podawać), więc, aby tylko skupić się na czymś innym, zaczął do niego pisać, że ich nie ma; zdążył jednak tylko w połowie dokończyć po raz drugi wypowiedź, którą właśnie zmieniał na nieco milszą, niż ta zakończona chamskim "odwal się", gdy usłyszał głośne trąbienie tuż przed sobą. Było one tak nagłe, że nie na żarty go wystraszyło, aż podskoczył na miejscu i omal nie wypuścił z dłoni komórki. Zaklął pod nosem i podniósł wzrok, aby nawrzeszczeć na tego delikwenta, który trąbił na niego tak, jakby był jakąś dziwką czekającą na rogu, bo naprawdę, naprawdę nie miał teraz humoru. Zazwyczaj nie był aż tak opryskliwy.

Ale gdy spojrzał na dużego, czarnego Range Rovera, zauważył, że szyba ze strony pasażera właśnie się uchylała, a ze swojego miejsca za kierownicą z ostrym uśmieszkiem wychylał się... Jungkook. Co ten bogaty dzieciak tutaj robił?

- Co tam, Tae, mokro ci? - zawołał do niego brunet, na co Taehyung od razu zmarszczył brwi i fuknął pod nosem, automatycznie krzyżując ramiona na piersi.

- Może i tak, ale zdecydowanie nie na twój widok - prychnął, próbując przytrzymać u siebie Mochę, która słysząc miły głos zrobiła parę kroków w stronę auta, ale nie wyszła spod ochrony dachu. Chociaż nie, wróć, głos Jungkooka wcale nie był miły. Ona po prostu zawsze podchodziła do wszystkich ludzi, szukając pieszczot.

- Fajnie by było mieć w tym momencie parasol, co? - kontynuował Jeon swoim irytującym, może trochę kokieteryjnym tonem. Tonem, którego zawsze używał w stosunku do Kima, odkąd ten tylko pamiętał. - Albo jakąś darmową przewózkę do domu.

Starszy z dwójki przewrócił teatralnie oczami, gdy siedzący w aucie puścił mu oczko, sugestywnie klepiąc dłonią miejsce obok siebie. Często się tak z nim bawił i Taehyung nie znosił, gdy tak robił. Albo przynajmniej lubił sobie wmawiać, że tego nie znosił.

- Wiesz co, chyba jednak wolę przeczekać - odparł, zadzierając nieco brodę i lekko wywyższając się nad drugim. Większość ich konwersacji wyglądała właśnie tak, nie można było tego ukryć. Byli kontrastującymi ze sobą charakterami, szczególnie wtedy, gdy Kim był zirytowany.

- No błagam, nie daj się prosić - zaśmiał się Kook, wychylając się jeszcze bardziej i otwierając dla niego drzwi ze strony pasażera, które tak zachęcająco stanęły przed nim otworem, niczym brama do nieba. Nieba, w którym przebywał też diabeł, czyli Jungkook. - Chodź, podwiozę cię.

Taehyung miał zamiar jeszcze trochę się opierać tej pokusie, ale wtedy przypomniał sobie, jak źle mu było zaledwie jakąś minutę temu i jak bardzo prosił niebiosa o jakiekolwiek rozwiązanie tej jego beznadziejnej sytuacji, więc chyba zaczął nieco poważniej myśleć nad tą opcją. Mógł niemalże wyczuć, że w plecy miał wbite spojrzenie pracownika kiosku, a dodatkowo Mocha ciągnęła go lekko do przodu, więc wreszcie z udawanym westchnieniem rezygnacji wypowiedział ciche "no dobrze" i wykonał parę kroków w stronę auta, aby do niego wsiąść.

Przywitało go przyjemnie ciepłe powietrze, jakaś grająca piosenka w radiu oraz - a raczej przede wszystkim - woń perfum Jungkooka. Szatyn spojrzał na niego, podczas gdy chłopak zaczynał już wykonywać manewr kierownicą i nakazywał mu zapiąć pasy, a Taehyung nie mógł zignorować tego, że byli dość blisko siebie i zapewne bliżej, niż bywali na co dzień. Mocha grzecznie siedziała u jego stóp, przyzwyczajona już do takich przejażdżek przez to, że jej właściciel lubił zabierać ją do swoich rodziców czy kuzynów, a Jeon prędko zawrócił i znaleźli się na właściwej drodze do mieszkania starszego.

- Akurat teraz zachciało ci się wyjść bez parasola? - dopytał się brunet, dość wrednie rozbawionym tonem. - Rano w telewizji mówili, że dzisiaj będą ulewy.

Kim mruknął coś pod nosem i wyjrzał zza szybę na zaatakowane przez deszcz ulice oraz wszystkich tych ludzi z kolorowymi parasolami, którzy okazali się być mądrzejsi od niego. Nie miał zamiaru słuchać Kooka, jeśli ten miał marudzić mu jak matka.

- Nie oglądam wiadomości ani rano, ani wieczorem - wymruczał niechętnie. - Mam ciekawsze rzeczy do roboty, nie tak jak ty.

Jungkook syknął ostro, wciąż dość rozbawiony, jakby chciał udawać, że te słowa go zraniły. Cholera, jaki on był irytujący. Patrząc przez szybę Taehyung myślał nad tym, że w tym momencie chyba jednak wolałby biec po najciemniejszych uliczkach w deszczu, niż siedzieć tu z Jeonem i słuchać, jak ten mu dogryzał. Oraz czuć irracjonalną, niepowstrzymaną ochotę do tego, aby robić to samo i ciągnąć dalej tą konwersację.

- Mhm, walenie sobie do słabych pornoli.

Chyba ty.

Ale nie odpowiedział, stracił na to jakąkolwiek ochotę. Po prostu oparł łokieć o drzwi auta, a brodę na dłoni, przez chwilę udając niezainteresowanego sytuacją, przez co zapanowała pomiędzy nimi cisza wypełniona jedynie delikatną piosenką płynącą z radia oraz odgłosem deszczu stukającego o szybę samochodu. Dopiero po jakimś czasie, gdy zauważył, że chłopak nie miał już nic do powiedzenia, Taehyung zaczął na niego zerkać kątem oka. Jeon trzymał kierownicę jedną dłonią, a druga była położona gdzieś na jego udzie, w okolicy skrzyni biegów, gotowa, aby za nią chwycić w odpowiednim momencie; miał na sobie białą koszulę, której rękawy były podwinięte, odsłaniając niemalże całe jego przedramiona... Swoją drogą, bardzo męskie i umięśnione przedramiona, na których odznaczały się żyły pod skórą bardzo ciepłego, przyjemnego dla oka koloru. Szatyn fuknął głośno pod nosem, jakby irytowało go to, że jego towarzysz był taki atrakcyjny. Bo nikt nie mógł skłamać, że nie był.

Ich stosunki były dość dziwaczne, a wszyscy dookoła nich doskonale to widzieli i często naśmiewali się z tego, że wciąż grali ze sobą w takie podchody, chociaż ewidentnie coś ich cały czas do siebie ciągnęło. Znali się ze studiów, chociaż tak naprawdę pierwszy raz rozmawiali ze sobą na jakiejś studenckiej, taniej domówce, na której było tak nudno, że nikt nie miał nawet ochoty na seks na brudnej podłodze w łazience właściciela mieszkania, co było naprawdę ogromnym wyczynem. Taehyung jak przez mgłę pamiętał, że Jungkook starał się go poderwać, ale on odtrącał raz po raz te jego zaloty, uważając go tylko za nic nie wartego, niedoświadczonego dzieciaka, aby zająć się własnym drinkiem oraz Yoongim, u którego siedział na kolanach. Dopiero tak jakoś o trzeciej w nocy Jeonowi zdołało się otrzymać trochę jego towarzystwa, gdy wyszli razem na balkon, zapalili coś, co niekoniecznie było papierosami i zaczęli gadać o rzeczach, o których teraz żaden z nich nie pamiętał.

Taehyung nie lubił Jungkooka. Nie lubił tej jego cholernej pewności siebie, która zdecydowanie była zbyt duża i przez którą na jego ustach tak często pojawiał się cwany uśmieszek; nie lubił jego ogromnego ego i braku zwrotów grzecznościowych w stosunku do niego; ale, przede wszystkim, nie lubił tego jego świętego przekonania, że prędzej czy później udałoby mu się go zdobyć.

A przynajmniej wmawiał sobie, że tego wszystkiego nie lubił, bo tak naprawdę zdarzało mu się uśmiechać sam do siebie, gdy czasami wspominał ich rozmowy czy zabawne, wręcz dziecinne potyczki, no i może czasami, ale naprawdę tylko czasami patrzył z daleka na tył głowy Jeona, gdy siedzieli na jakichś wykładach, a wtedy zdarzało się, że brunet się odwracał i przyłapywał go na gorącym uczynku, następnie puszczając mu oczko i uśmiechając się półgębkiem w ten charakterystyczny dla siebie sposób. W takich przypadkach, Taehyung mógł być pewny, że zaraz po wykładzie zostałby zaczepiony na korytarzu, otulony przez przyjemny zapach tych męskich perfum i zaproszony na kolejne spotkanie.

Nie randkę, bo zawsze spotykali się w grupie ich wspólnych znajomych (co, swoją drogą, przeczyło absolutnie atmosferze romantyzmu, której pragnął Kim i między innymi także dlatego sądził, że Kook był tylko dzieciakiem, tylko jakimś chłopaczkiem, a nie facetem, którego chciał), którzy za każdym razem przyglądali się ich przedstawieniu i mówili, że byli zarazem uroczy, jak i rozkoszni, oraz że byli idealnym przykładem słynnego powiedzenia o love-hate relationships. Taehyung zaprzeczał temu mówiąc, że w ich znajomości nie było absolutnie żadnego love, ale wtedy Jungkook prosił go o całusa na pożegnanie, a on nie mógł się temu oprzeć, więc przewracał oczyma, ciężko wzdychał z rezygnacją i stawał na palcach, aby cmoknąć go w usta. Udawał zirytowanego, gdy brunet uśmiechał się z samozadowoleniem i kładł dłoń na jego talii, chociaż tak naprawdę w jego brzuchu budziło się właśnie stado motyli.

Zanim starszy z dwójki się zorientował, auto zaczęło zwalniać i prędko zajęło miejsce parkingowe tuż przed jego blokiem. Kim wyjrzał za szybę, mentalnie zaczynając już liczyć, ile pospiesznych kroków miałby zrobić w deszczu, zanim znalazłby się przy swoich drzwiach.

- Dalej musisz sobie poradzić sam - odezwał się Kook, nie trzymając już kierownicy, lecz wychylając się nieco w jego stronę. Taehyung spojrzał na niego, mrucząc coś pod nosem. - Masz coś do powiedzenia?

- Mhh, dzięki? - wymruczał niewyraźnie zapytaniem, uśmiechając się przy tym dość wrednie. Jedna dłoń chwyciła za smycz, druga odblokowała drzwi, ale jeszcze ich nie uchyliła; następnie odpięła pas, a chłopak przygotował się do wyjścia.

- Tylko tyle? - zaśmiał się Jeon, chwytając go subtelnie za jeden rękaw, aby go zatrzymać i tym samym powodując, że szatyn podniósł na niego wzrok. Ich twarze były bardzo blisko siebie, a Mocha zaczynała się niecierpliwić i chciała już wyjść.

- No, a co innego?

Ostentacyjnie spojrzał młodszemu w twarz i uśmiechnął się cwaniacko, nieprzyjemnie, tylko jednym kącikiem ust. Nie miał zamiaru mu nic innego dać. Kook zacmokał parę razy, kręcąc głową z dezaprobatą, chociaż jego wyraz zdradzał, że przeciwnie do tego, co chciał pokazać, bardzo mu się to wszystko podobało.

- Na przykład to, że jestem najlepszym chłopakiem na świecie, bo ocaliłem twój tyłek przed zmoknięciem - zasugerował całkowicie poważnie, ale Taehyung zaśmiał się głośno, nie wierząc w to, co właśnie usłyszał.

- Ale ty wcale nie jesteś moim chłopakiem, głupku - przypomniał mu, pstrykając go jednym palcem w czoło, na co młodszy zmarszczył zarówno brwi, jak i nos. Po tym, Kim otworzył drzwi samochodu i chwycił za smycz suni, która od razu z niego wyskoczyła, i sam przygotował się do wyjścia.

- Jeszcze nim nie jestem - usłyszał za swoimi plecami, co znowu niezmiernie go rozbawiło. Ten dzieciak naprawdę sądził, że miał jakieś szanse.

- Mhm, jasne.

Taehyung już jedną stopą był poza autem, ale wtedy poczuł szarpnięcie i został ponownie zaciągnięty do środka tak, że od razu spojrzał na Jeona. Ten wychylał się teraz jeszcze bardziej, a jedna jego dłoń spoczywała na kierownicy. Szatyn nie wiedział, dlaczego ten gest tak cholernie pociągał go seksualnie, ale chyba w tym momencie chciał być na miejscu tej głupiej kierownicy.

- A gdzie zapłata? - głos Jungkooka sprawił, że starszy momentalnie na niego spojrzał i zauważył, że ten wskazywał palcem na własne wargi, raz po raz lekko ich dotykając. Westchnął z rezygnacją. No nie, znowu?

Udając zirytowanego tą prośbą, wychylił się jeszcze trochę i ucałował czule Jeona, który chyba był zadowolony tym faktem, gdyż ułożył dłoń na jego żuchwie i pogładził jego skórę kciukiem, przytrzymując go na chwilę przy sobie, aby pocałunek trwał nieco dłużej. Podczas tych paru sekund, zdążył kilkakrotnie otrzeć ich usta o siebie, a nawet raz przesunąć po tych taehyungowych swoim językiem; gdy szatyn się od niego odsunął, młodszy uśmiechnął się w ten swój sposób, po czym cmoknął jeszcze raz w jego stronę, za co dostał od Kima lekko pięścią w ramię. Ugh, irytujący.

- Głupek - z tym komentarzem Taehyung wysiadł wreszcie z auta, podczas gdy prowadzący zadowolonym wzrokiem obserwował każdy jego ruch. Gdy drzwi zamknęły się za starszym, a ten znalazł się znowu na deszczu, Jeon opuścił szybę, aby móc do niego krzyknąć.

- Widzimy się jutro, skarbie - odezwał się dość głośno. - A wieczorem wyrywam cię do kina.

Szatyn jak na złość nie odwrócił się, tylko zaciągnął kaptur na głowę i skrzyżował ramiona na piersi, chowając dłonie pod pachami, aby nie zmarzły. Nie chciał dać jakiegokolwiek powodu do zadowolenia temu kretynowi.

Ale mimo tego uśmiechnął się w sekrecie sam do siebie pod nosem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro