•Rozdział 8•

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Akaashi usiadł wygodnie na tronie i obserwował, jak dziewczyna wpada w szał. Była wściekła do tego stopnia, że nie miał zamiaru się mieszać w jej zabawę. W końcu cyborg zasłużył, a ona, jako jego prawa ręka, musiała się z nim rozprawić. Takie widocznie było jej przeznaczenie, odwalać brudną robotę za Króla, robić coś, od czego chłopak nigdy wcześniej nie miał ludzi.

Mimowolnie się uśmiechał, gdy patrzył z jak wielką lekkością rozrywała cyborga na kawałki. To było coś szalonego, ale jednocześnie ekscytującego. Podobało mu się to, więc nic dziwnego, że obserwowanie tego zajścia sprawiało mu aż tyle przyjemności.

Założył nogę na nogę i oparł policzek o zaciśniętą pięść, gdy łokieć położył na oparciu tronu.

- A tak się zapierała, że nie jest zła. - Pokręcił delikatnie głową na boki - Przeznaczenia nie oszukasz, Burūkuīn. - Zmrużył delikatnie oczy, gdy ponownie się uśmiechnął.

Nana podniosła dłoń i otarła krew z twarzy, ciężko dysząc. Opuściła niebieską dłoń, z której wypuściła ogromny i ciężki miecz. Odwróciła głowę w bok, patrząc dumnym wzrokiem na Akaashiego. Spełnienie rozkazu czarnowłosego równało się z zawarciem swego rodzaju paktu. Nana, jako prawa ręka Akaashiego, od tej chwili była zmuszona do chronienia go, sprawowania pieczęci nad jego bezpieczeństwem.

Wyglądała pięknie. Stała w lekkim rozkroku, zaciskając swoje smukłe i długie palce na rękojeści miecza. Jej delikatna twarz została splamiona krwią, tak samo, jak ubranie i czarne włosy, przypominające kolorem smołe.

Nana przeszła parę kroków do przodu, jej oczy, te dawne niebieskie tęczówki zniknęły, a przysłonił je błękitny neon. Spuściła wzrok i klęknęła na jedno kolano, opierając na nim przedramie. Wolną dłoń zacisnęła w pięść i przyłożyła do serca.

Wiedziałem, że od teraz była moja. Należała do mnie, miała mnie chronić. Kobieta.

Parsknął pod nosem kpiąco.

Choć ten fakt wydawał się śmieszny, to zdałem sobie sprawę, jak wielka potęga w niej drzemie. Była silna, ale jej dusza już dawno została stłamszona.

Akaashi wstał i powoli zszedł po schodach, zatrzymując się przed nią. Złapał jej miecz w dłoń o uniósł, a cień ostrza był mniej więcej pośrodku jej ciała.

A ja jako jej Król, mam obowiązek uwolnić na zawsze jej duszę. Sprawić, że poczuję się wolna, że będzie wiedziała, co to tak naprawdę jest życie. Muszę pokazać jej, że ma obowiązek mnie bronić. Musi być nieustraszona, jednak...Nie wie co to strach. Będę więc zmuszony jej go pokazać.

Czarnowłosy dotknął jednego jej ramienia mieczem i przesuwając ostrze, naciął jej skórę. Potem naciął swoją dłoń, której wierzch przyłożył do rany nastolatki.

- Pokaże ci, co to strach. - Rzekł chłodnym, niskim głosem, jednak na jego ustach wciąż gościł uśmiech.

Podniosła na niego wzrok. Usta wykrzywiły się w kpiącym uśmiechu. Wstała i wyprostowała się, odbierając broń od Akaashiego.

- Myślę, że nie będzie takiej potrzeby. - Odpowiedziała cicho - Wystarczy, że na ciebie patrzę.

Akaashi zaśmiał się dźwięcznie, aby następnie poklepać Nane po głowie.

- Schlebiasz mi, Burūkuīn.

- Co to znaczy? - Zmarszczyła brwi.

- Nic ważnego...Tak cię nazywam, bo...Taki mam po prostu kaprys. - Wzruszył ramionami.

- Rozumiem. - Pokiwała delikatnie głową.

- Jako, że zawarliśmy swego rodzaju umowę...Chodź. Trzeba pozbyć się kilku osób.

- Oczywiście. - Zgodziła się bez namysłu.

- Świetnie, ruszamy.

Odwrócił się i zaczął zmierzać do wyjścia z pomieszczenia. Akaashi zaprowadził ją do jednej z komnat, w której znajdowały się zbroje. Szybko przebrała się w czarny strój, a na niego założyła srebrno-złoty napierśnik. Wokół bioder obwiązała pas, z którego zwisało razem dziesięć pochw, a w nich schowane sztylety.

Przedramiona obwiązała skórzanymi ochraniaczami, w środek których zostały wszyte metalowe blaszki. Na nogi naciągnęła wysokie kozaki ze skóry w kolorze czarnym, które wiązane były z tyłu, na łydkach.

- Idealnie. - Akaashi podszedł bliżej Nany i odwrócił ją do siebie tyłem - Brakuje ci tylko peleryny, koloru naszej wspólnej rangi.

Położył na jej ramionach miękki materiał w kolorze krwistej czerwieni. Dalej za nią stojąc, wskazał dziewczynie dłonią lustro. Spojrzała przed siebie, nawet nie zauważyła, gdy Akaashi się przebrał. Wyglądał bardzo elegancko, dostojnie, jak na Króla przystało. Na jego głowie gościła czarna korona, a na zaostrzonych końcach znajdowała się krew.

- Niedługo zacznie się wojna. Potrzebna nam armia. - Patrzył na ich dwójkę w odbiciu - Twoim zadaniem będzie sprowadzenie każdego nowo przybyłego na naszą stronę. Niezależnie od przeznaczenia.

Nana parokrotnie uderzyła czubkiem ostrza miecza o podłogę, powodując rozchodzący się wokół stukot, który stworzył echo.

- Jeszcze nie ufam ci bezgranicznie, ale zawsze możesz zasłużyć na moje zaufanie względem ciebie. - Podniósł kącik ust ku górze.

- Kiedy mam zacząć? - Stała prosto i patrzyła przed siebie.

- Jak to, kiedy? - Parsknął cichym śmiechem - Teraz.

*Rok później*

Nana stała przy rozłożonej, ogromnej siatce. Czekała, aż jakikolwiek człowiek wpadnie w nią, by go złapać i zaprowadzić do zamku. Właśnie do środka wpadł młody chłopak, Nana wyciągnęła go i związała jego dłonie liną.

- Hey, hey, hey! A kogo moje oczy widzą?!

Obok niej wylądował Bokuto. Czarnowłosa zmierzyła go znudzonym spojrzeniem i zarzuciła ostrze miecza na swoje ramię, wypychając jedno biodro w bok, i opierając na nim wolną dłoń.

- Znowu masz zamiar ze mną walczyć? - Spytała, gdy złotooki wystawił w jej stronę pięści - Która to już przegrana będzie? - Udawała, że się zastanawia - Osiemdziesiąta dziewiąta, prawda?

- Ah ten Akaashi, czasami podziwiam jego zdolności manipulacyjne.

- Dla ciebie Król Mar, żaden Akaashi. - Dźwignęła miecz i jego końcem wycelowała w bohatera.

- No tak. - Wywrócił oczami - Odkąd zaakceptował cię jako swoją prawdą rękę, stałaś się strasznie lojalna wobec niego. Nie powinnaś taka być, bo prędzej czy później przejedziesz się na jego dobroci.

- Za kogo się uważasz, by prawić mi morały?

- Za bohatera, rzecz jasna! - Rozłożył ramiona na boki, szeroko się uśmiechając - A ty jesteś zła, więc muszę cię powstrzymać.

- Że też pozwalają ci jeszcze walczyć. Starość nie radość, a po tobie to widać.

- Ej! Mam tylko dziewiętnaście lat!

- Licząc lata na ziemi, a tutaj ile masz? - Widział kpine w jej oczach.

- Jakieś...sto dziewięćdziesiąt. - Przyznał z uśmiechem.

- Mówiłam, że jesteś stary. - Westchnęła - Ale mniejsza o to, skoro chcesz, to walczmy i miejmy to za sobą. Nie mam zbyt dużo czasu, Król czeka na swojego rycerza.

Przygotowała się do ataku i czekała na odpowiedni moment, by zaatakować.

***********************

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro