•Prolog•

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jak to jest być wolnym?

Patrzyła z utęsknieniem na widok za oknem. Świadomość tego, że nie może opuścić tego budynku, sprawiała, że czuła wewnętrzny smutek. Opuszkami palców dotknęła zaparowanej szyby, a gdy opuściła dłoń, zostawiła na szybie pięć owalnych odcisków.

- Nana. - Do pokoju zawitał ojciec dziewczyny - Co robisz?

- Ja... - Odeszła od okna - Patrzyłam na niebo. - Podniosła delikatnie kąciki ust ku górze.

Wyraz twarzy jej ojca diametralnie się zmienił, z łagodnego na zdenerwowany. Podszedł do okna i zsunął roletę, sprawiając, że w pokoju zagościł półmrok.

- Nie łódź się, że wyjdziesz na zewnątrz. - Rzekł chłodnym, głębokim głosem - Nie powinnaś patrzeć na to, co jest za oknem. To tylko sprawia, że chcesz wyjść, a jeśli wyjdziesz... - Odwrócił się do niej przodem - Na pewno zginiesz. Rozumiesz?

Pokiwała smętnie głową.

- Pytam, czy zrozumiałaś?! - Podniósł głos, na co się wzdrygnęła.

- T-Tak...Zrozumiałam. - Odpowiedziała cicho, zaciskając palce na swojej czarnej spódniczce.

Spuściła głowę, gdy obok niej przechodził. Trzasnął za sobą drzwiami, a wtedy mogła odetchnąć z ulgą.

- Anno. - Usłyszała przytłumiony głos ojca zza drzwi - Zadzwoń do najlepszych murarzy w mieście. Mają zasklepić okno w pokoju Nany. Natychmiast.

Potem szybkie kroki pokojówki i te wolniejsze, cięższe, które należały do jej ojca. Usiadła na łóżku, kładąc dłonie na kolanach. Miała już tego wszystkiego dość. Od siedemnastu lat nie wyszła na zewnątrz, ojciec zawsze powtarzał jej, że jeśli wyjdzie, umrze. Mówił, jaki to ten świat jest niebezpieczny i brutalny, że się o nią martwił i nie chciał żeby stała się jej krzywda.

A ona to wierzyła, aż do tego pamiętnego dnia, w którym postanowiła uciec. Pod nieobecność ojca spakowała mały plecak. Znalazły się tam : prowiant, ciepła bluza, czapka, szalik, rękawiczki i dwa scyzoryki, które dostała niegdyś od swojej świętej pamięci matki.

Chciała uciec, już, teraz. Nie chciała czekać, musiała iść. Ale w dzień byłoby to równoznaczne z natychmiastową porażką. Więc musiała to zrobić w nocy, gdy wszyscy będą spać.

~

- Dobranoc, panienko. - Kobieta wyszła, zostawiając Nane samą w pokoju.

Odkryła się, ubrana w czarną bokserkę, tego samego koloru ciepłą bluzę i legginsy, schowane pod czarną, nocną koszulą. Zdjęła ją szybko z siebie, nie mogła tracić czasu. Zarzuciła na ramiona plecak i biorąc w dłoń buty, które niegdyś kurzyły się w starej szafie, wyszła z pokoju. Wcześniej jednak upewniła się, że pokojówki nie ma w pobliżu.

Powoli i cicho stąpała po dywanie prowadzącym przez całe lokum. Zeszła po długich, szerokich schodach na parter.

- Tak, panienka poszła już spać. - Usłyszała głos pokojówki.

Rozejrzała się, a dostrzegając uchylone drzwi schowka, weszła do środka. Pozostawiła drzwi jak najmniej uchylone, byle tylko widzieć przez szparę, co się dzieje. Patrzyła na idących pokojówkę i lokaja, którzy rozmawiali, nie zwracając uwagi na nic, co się działo wokół.

Nana wyszła z ukrycia, gdy światło w rezydencji zgasło, znów zaczęła zbliżać się do drzwi wejściowych. Jednak wszystkie nadzieje powinny ją opuścić, gdy zobaczyła, że aby wyjść z rezydencji, trzeba było podać kod. Syknęła pod nosem i zgodnie z planem B, ruszyła na tyły budynku.

Tam były już tylko drzwi na zamek i klucz. Wyciągnęła z kieszeni klucz, który podkradła pokojówcę, gdy ta kładła ją spać i przekręciła klucz w drzwiach. Momentalnie i zamek ustąpił, więc drzwi delikatnie się uchyliły.

Czuła, jak jej serce szybciej bije, lecz nie znała tego uczucia. To na pewno było coś nowego, ta adrenalina we krwi. Pchnęła dłonią drzwi i po zastanowieniu, wyrzuciła gdzieś w bok klucz, wychodząc na zewnątrz.

Jej bladą od braku słońca twarz, otulił chłodny wiaterek, przez co zmrużyła powieki. Chwile stała w miejscu, nieruchomo niczym kłoda, ale w końcu się ożywiła. Z uśmiechem szła przed siebie, rozglądając się z zachwytem wokół.

Kiedy wyszła z terenu rezydencji, zawahała się. Wiedziała, że robi to wbrew ojcu, ale co mógł na to poradzić? Mógł pomyśleć, przewidzieć, że prędzej czy później ucieknie, że będzie miała tego wszystkiego dość.

Nie spodziewała się jednak, że rozpęta się burza. Kiedy odeszła dobre dwa kilometry od domu, usłyszała grzmienie. Zatrzymała się i zadarła głowę trochę do góry, a pierwsze krople deszczu, który miał zapoczątkować porządną ulewę, spadły na jej delikatną twarz.

Zaczęła biec, żeby schronić się przed deszczem. Plecakiem osłaniała głowę, nie chcąc się przeziębić, a z każdą chwilą biegła coraz szybciej i czuła, jak powoli już traci dech. Kondycji nie miała wcale, ale na to już nic nie mogła poradzić.

Gdzieś z boku mignęła jej opuszczona fabryka, więc skręciła w jej stronę. Minęła dużą tabliczkę z napisem "ZAKAZ WSTĘPU", i wbiegła do jej wnętrza. Przystanęła, gdy usłyszała potężny grzmot, a na jej ciele pojawiła się gęsia skórka.

Zaczęła iść przed siebie na oślep, starając się wymacać dłońmi ścianę. Szła tak chwilę, aż poczuła brak gruntu pod nogami. Wstrzymała instynktownie na moment oddech i poczuła nagły chłód. Spadała. I to z niebywałą szybkością.

Nie krzyczała, nie wiedziała, co ma w tej sytuacji zrobić. Uśmiechać się? Płakać? Spadała i rozglądała się, starając złapać dłońmi czegokolwiek, co zastopowałoby jej podróż ku śmierci.

Teoretycznie ku śmierci.

Gdzieś na dole ujrzała małą, jasną kropkę, która z każdą sekundą się powiększała. W końcu wypadła z ciemności i rozłożyła ręce na boli, a nogi szeroko, mrużąc oczy. Widziała pod sobą coś w rodzaju miasta, które było jedynie w barwach czerni, szarości i bieli. Była jakieś kilkadziesiąt kilometrów nad nim, a owa odległość ciągle się zmniejszała.

Zobaczyła pod sobą ogromną sieć, rozwieszoną kilkaset metrów nad ziemią. Wpadła w nią, zatapiając się, a wtedy owa sieć wybiła ją ponownie wysoko do góry. Wystrzeliła jak z procy, a wtedy w jej ciele zaczęło rodzić się małe ziarenko uczucia niepewności.

Ponownie opadła na sieć, jednak tym razem już więcej nie poleciała go góry. Miała ogromne trudności z wydostaniem się z niej, ale po około godzinie szarpaniny, udało jej się i stanęła na drewnianej kładce, która prowadziła na dół. Jeszcze raz spojrzała w górę, na czarną dziurę mieszczącą się tam i zaciskając palce na ramionach plecaka, ruszyła spokojnie przed siebie.

- Czemu tata nigdy nie powiedział mi, że istnieją magiczne portale? - Mruczała do siebie, skręcając w losową uliczkę.

Rozglądała się z zaciekawieniem i co chwilę komentowała wygląd budynków.

- Dziwny. - Burknęła, patrząc na wpół zawalony budynek, z którego co jakiś czas sypał się tynk.

Słyszała za sobą dziwne szmery, ale nawet nie miała zamiaru sprawdzić, czy coś za nią nie idzie. Zwyczajnie tego nie podejrzewała, a przynajmniej do momentu.

W ścianę budynku tuż obok jej głowy, wbiła się zakrwawiona siekiera. Stanęła w miejscu i przyjrzała jej się, przejechała palcem po jej trzonie, wtedy też dostrzegła łańcuch do niej przytwierdzony. Złapała za niego i zaczęła powoli wędrować za nim wzrokiem. Drugi koniec łańcucha trzymał wysoki chłopak, około metra osiemdziesiąt wzrostu. Nie widziała go dokładnie, miał ciemne włosy, które skrywał pod kapturem szarej bluzy, również ciemne oczy, w których dostrzegła szaleńczy błysk.

Wyglądał...Normalnie. No, gdyby nie ta krew na jego ubraniach i twarzy, to zapewne mogłaby uznać go za kogoś zwykłego, jak ona. Miał na pewno ładną twarz, bez skaz. Delikatne rysy, wręcz kobiece i wąskie oczy, które sprawiały wrażenie przenikliwych, mądrych i niepokojących.

- Przepraszam? - Zaczęła cicho - Mógłby mi pan powiedzieć, gdzie ja jestem? - Spytała miło.

Przyglądał jej się, nie mrugając. Ponowiła próbę nawiązania z nim kontaktu, ale na nic. Nie odpowiedział jej. Zamiast tego zobaczyła jego szeroki uśmiech, który zapewne u niejednego wywołałby strach i panikę. Ale nie u niej. Ona nie wiedziała, co to znaczy się bać, gdyż nigdy tego nie doświadczyła.

- Dlaczego się uśmiechasz? Zrobiłam coś zabawnego? - Dopytywała, a on zanósł się szaleńczym chichotem.

- Uciekaj. - Nagle spoważniał.

Jego głos odbijał jej się echem w głowie. Stała jak sparaliżowana i zastanawiała się, dlaczego kazał jej uciekać. Zrozumiała to, gdy zamachnął się na nią siekierą. Momentalnie poczuła coś dziwnego, jakby język uwiązł jej w gardle i przez chwilę nie mogła złapać oddechu.

Odwróciła się i pognała pędem przed siebie, gdy ostrze niemal nie przecięło jej policzka. Serce dudniło szybciej, niż kiedykolwiek wcześniej. Z obawą zaczęła oglądać się za siebie, ale on bez problemu ją doganiał.

Skręciła w pierwszą lepszą stronę, ale okazało się to być najgorszym wyborem. Zatrzymała się przed ślepym zaułkiem, patrzyła na wysoką, betonową ścianę, a jak źrenice zaczęły się pomniejszać.

- No...Długo się nie pobawiłem.

Odwróciła się do niego i przylgnęła plecami do ściany, ostrze jego siekiery na łańcuchu upadło na podłogę z głuchy hukiem. Robił powolne kroki w jej stronę chcąc sprawić, by bała się bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. Patrzył jej głęboko w oczy, jednak ona jedyne nie zdradzały strachu. Pomimo tego, delikatnie się trzęsła i była blada jak ściana, co niekoniecznie było wynikiem strachu, jej oczy były spokojne. Szeroko otwarte, ale łagodne.

- Spokojnie, załatwię to szybko. Nie będzie bolało. - Patrzył na nią z wyższością - No... Może tylko trochę.

Machnął łańcuchem, a ona zamknęła oczy, zasłaniając twarz dłońmi.

**************************

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro