•Rozdział 11•

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*rok później*

- Jak przygotowania? - Spytał Akaashi, zatrzymując się na tarasie widokowym.

- Idą pełną parą, jak każdego dnia. - Mruknęła Nana, stając obok niego.

Zerknął na czarnowłosą, która wydawała się być niewzruszona jego bliską obecnością. Stała niczym posąg i obserwowała pracujących ludzi, raz na jakiś czas się krzywiąc.

- Burūkuīn... - Zaczął, podchodząc do niej jeszcze bliżej - Mogę zadać ci pewne pytanie?

- Oczywiście.

Chłopak złapał za jej obandażowaną dłoń, która została zraniona w wyniku walki o kolejnego nowego człowieka.

- Czy będziesz dla mnie walczyć, nawet jeśli będzie cię to kosztować życie? - Spytał całkowicie poważnie, wciąż trzymając jej dłoń.

- Jestem twoim rycerzem, to logiczne, że będę walczyć po twojej stronie do końca.

Wyprostowała głowę, znów patrząc w dal. Król uśmiechnął się delikatnie pod nosem i dalej trzymając jej dłoń, zaczął obserwować powolny zachód słońca.

- To dobrze... - Pokiwał powoli głową - Bardzo dobrze.

Oparł drugą dłoń na werandzie, a gdy spuścił głowę, opierając nią właśnie o przedramie, na jego twarzy zagościł grymas. Wiedział, że dłużej tego wszystkiego nie utrzyma, tak, jak chce. Ale był ktoś, kto mógł to zrobić.

~

Nana stanęła przy oknie, tyłem do reszty pomieszczenia. Akaashi wcześniej nakazał jej czuwać przy sobie, kiedy będzie spał. Stwierdził, że ktoś może chcieć włamać się do zamku i zabić Króla, zanim dojdzie do wojny. Nana w to nie uwierzyła, ale nie chciała się stawiać, więc po prostu tego nie komentowała.

Akaashi szybko przebrał się w piżamę i położył na łóżku, zakrywając po same koniuszki uszu.

- Burūkuīn... - Odwróciła się na jego słowa - Podejdź do mnie.

Zrobiła co kazał. Stanęła przy łóżku i oczekiwała na ciąg dalszy jego słów.

- Usiądź. - Wykonała polecenie - I...

Złapał za jej nadgarstki, ciągnąc w swoją stronę. Ciężar zbroi ją przewyższył, była zmuszona oparzeć dłonie po bokach jego głowy. Akaashi uśmiechnął się.

- Pocałuj mnie.

Nana chciała się podnieść, ale wciąż trzymał jej nadgarstki. Poczuła, jak zaciska na nic swoje ciepłe palce.

- Nie mogę. - Pokręciła głową.

- Nie możesz, czy nie chcesz? - Zmrużył oczy, puszczając jej nadgarstki.

Podniosła się, a on usiadł. Patrzył na nią łagodnie, jakby przestał o czymkolwiek myśleć. Kiedy podniósł dłoń, pogłaskał jej policzek, na którym widniała ciemna blizna. Zacisnął szczękę, gdy przypomniał sobie moment, w którym ona powstała.

- Przepraszam cię za to.

Akaashi wydawał się być zupełnie inny, niż parę godzin temu. Spokojny, łagodny i delikatny, nigdy wcześniej taki nie był. Widział niezrozumienie w jej oczach. Popchnął ją, a gdy upadła w miękką pościel, pochylił się w jej stronę.

- Twoja twarz nie jest już nieskazitelna... - Zjechał wzrokiem na jej usta - Ale blizny czynią piękniejszymi.

Rozchylił usta i delikatnie ją pocałował. Zamknęła oczy i skrzyżowała dłonie na jego karku. Akaashiego ucieszył fakt, że nie stawiała oporu. Trzymał dłoń i czuł jak jej szczęka się porusza. Drugą dłoń położył na jej talii, skrytej pod zbroją.

- Chce, żebyś tej nocy była moja. Tylko moja. - Wyszeptał, całując jej szyję.

Kiedy Nana to usłyszała, powrócił jej zdrowy rozsądek i logiczne myślenie. Momentalnie cała się spięła, położyła dłonie na jego torsie, odepchnęła go i gwałtownie wstała.

- Przepraszam najmocniej, Królu...Muszę sprawdzić, czy nikt z armii nie opuścił terenu. - Poprawiła zbroje i wyszła, zostawiając zawiedzionego Akaashiego na łóżku.

Nana idąc szybkim krokiem przez korytarz, dotknęła dłonią swojej szyi. Brzęk jej zbroi odbijał się echem, gdy zamierzała na zewnątrz, musiała ochłonąć. Za szybko i zbyt gwałtownie to wszystko się stało.

~

Siedziała na zewnątrz, obserwując walkę pomiędzy dwoma mężczyznami. Oceniała walkę każdego z osobna, póki co wszystko było okej. Stuknęła parę razy ostrzem miecza o swoją zbroje, co miało oznaczać koniec walki jednej z dwójek.

- Okej...Następna dwójka! - Podniosła głos, by było ją dobrze słychać.

Podeszli do niej dwaj młodzi chłopcy, na oko mieli jakieś piętnaście lat. Nana zwróciła głowę w bok, gdy usłyszała powolne kroki. Akaashi szedł w ich stronę z dłońmi w kieszeniach, co raczej Królowi nie przystoi, ale przecież jego to nie obchodziło.

- Burūkuīn, ile jeszcze to będzie trwać? - Spytał monotonnym głosem - Muszę omówić z tobą parę spraw...Na osobności. - Dał nacisk na dwa ostatnie słowa.

- Będzie to trwało tak długo, póki nie uznam, że cała armia jest gotowa do walki. - Powiedziała chłodno, wracając wzrokiem do mężczyzn.

Król przeszedł za nią i przystanął, pochylając się. Jego głowa znajdowała się nad jej ramieniem.

- Więc uznaj, że już wystarczy. - Szepnął, uśmiechając się pod nosem.

Syknęła pod nosem, ale ostatecznie uległa. Nie chciała się narażać Akaashiemu, w końcu władza należała do niego. Odwołała dalsze ćwiczenia.

- Jeśli będziesz co chwilę tak robił, to stając do walki, nie będziemy mieć najmniejszych szans. - Warknęła zła, gdy na placu została tylko ona i Król.

- Nawet, jeśli przegramy, to co? I tak prędzej, czy później czeka nas śmierć, nie ma różnicy, czy to będzie jutro, czy za pięćdziesiąt lat... - Usiadł na skale, opierając przedramiona o kolana - W tym świecie wszystkie drogi prowadzą do śmierci.

- Niestety. - Westchnęła głośno, kręcąc głową.

- Chciałem poprosić, byś wyruszyła na zwiady. Mam złe przeczucia, że Bohaterowie mogą nie zachowywać się tak honorowo, jak powinni.

- Oczywiście. - Skłoniła się i odeszła w stronę mostu.

~

Nana chodziła spokojnie, robiąc obchód. Póki co było spokojnie, nic podejrzanego. Ale w pewnym momencie usłyszała głośne rozmowy, przystanęła więc przy dużym głazie i postanowiła nasłuchiwać.

- Plan jest taki. Podczas wojny, zostaniemy nieco w tyle, żeby zginęło jak najmniej naszych, a najwięcej ze strony Mar. Potem, kiedy większość tych sukinkotów zdechnie, my wkroczymy do akcji, pozabijamy resztę Bohaterów, potem Mary i przejmiemy władzę nad Światem Bohaterów i Mar.

Nana zmarszczyła brwi.

Co za żałosny plan.

- Genialnie to wymyśliłeś. - Usłyszała przybicie piątki - Ale jeśli chcemy wziąć kogoś za zakładnika, to musimy się pospieszyć, zostało nam pół godziny do blokady.

Pół godziny...Przyjęłam.

Wyjęła miecz i mocno zacisnęła na nim palce. Już powoli skradała się do dwóch mężczyzn, gdy nagle poczuła coś chłodnego na szyi.

- A panienka dokąd?

Zamachnęła się, odwracając do tyłu i jednym porządnym ruchem, odcięła głowę mężczyzny. Ta spadła i potoczyła się wprost pod nogi pięciu kolejnych. Stali z mieczami, celując ich ostrzami w dziewczynę.

- Cholera jasna. - Mruknęła pod nosem, przygotowywując się do walki.

***********************

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro