•Rozdział 14•

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Spokojnie, powoli i na paluszkach szła do biblioteki. Było już po północy, nikt nie szwendał się po zamku, a gdy jednak ktoś ją przyuważył, mogła zrzucić wszystko na obchód. Choć była normalnie ubrana, to zabrała ze sobą miecz. Dobre alibi zawsze powinno być.

Pchnęła ciężkie drzwi i weszła do środka, postanowiła jednak ich nie zamykać. W bibliotece paliły się tylko dwie małe świeczki, dające nikłe światło. Podeszła do odpowiedniej książki, wyciągnęła ją i odłożyła na bok.

Kiedy tylko skrytka się otworzyła, jakoś dała radę się tam wcisnąć, choć było to naprawdę kłopotliwe. Miejsce w środku było jasne, a znajdowało się tam jeszcze więcej książek. Z pozoru, po okładkach, wydawały się zwykłymi, starymi księgami, ale gdy spostrzegła na tytuły, wszystko się wyjaśniło.

"Najwięksi władcy Zjednoczonego Królestwa".

Wzięła ją do ręki, była cienką książką, oprawioną w grubą, twardą brązową okładkę. Odłożyła ją na bok i zaczęła przeglądać resztę, mogła tam znaleźć wszystko. Tylko nie miała pojęcia, czym było owe Zjednoczone Królestwo. Przez myśl jej przeszło, że była to jakaś legenda, przekazywana z pokolenia na pokolenie i tak to przyjęła. Postanowiła zachować jedną księgę i przeczytać ją w ukryciu, lecz z dala od skrytki.

Schowała ją w ubranie, gdyż była stosunkowo mała i wyszła na zewnątrz, odkładając specjalną księgę na swoje miejsce. Zabrała jeszcze miecz i wyszła, akurat w momencie, gdy do środka chciał wejść Akaashi.

Wpadli na siebie, ona odbiła się od jego torsu i oparła plecami o drzwi, które zdążyły się już zamknąć.

- Obchód? - Spytał, spoglądając w dół na mecz przyczepiony do pasa jej skórzanych spodni.

- Jak co noc. - Starała się zachowywać naturalnie.

- Ty naprawdę nie masz już co ze sobą robić. - Pokręcił głową, ale zaraz oparł dłoń po boku jej głowy - Jaka część zamku ci jeszcze została?

- Niewielka. - Skłamała - Na razie nic podejrzanego, więc prawdopodobnie jest bezpiecznie.

- Cieszy mnie to. - Pocałował ją w czoło - Idź dalej. - Odsunął się.

Przeszła obok niego i szybkim krokiem odeszła w stronę długiego korytarza prowadzącego na taras widokowy. Akaashi odprowadził ją wzrokiem, a następnie odszedł do swojego pokoju. O dziwo, nic nie podejrzewając.

~

- Akaashi!

Nana stała na tarasie widokowym i obserwowała Bokuto, który nie wiedzieć czemu, przyszedł do ich świata i stał pod samym zamkiem. Nana co jakiś czas kazała mu odejść, ale nie słuchał. Stała więc i obserwowała, jak białowłosy niepotrzebnie się produkuje.

- Co się tutaj, do cholery jasnej, dzieje? - Spytał zdenerwowany Akaashi, wychodząc na taras.

Nana opierająca się o barierkę, spojrzała na niego przez ramię i palcem wskazała na dół. Król od razu podszedł do niej, spojrzał w dół i niemal krew go nie zalała, gdy zobaczył Bokuto.

- Burūkuīn... - Spojrzał na nią kątem oka - Idź się z nim rozmówić.

Skinęła głową i stanęła na barierce, przechylając się do przodu. Skoczyła w dół i leciała przez parę sekund, aż wylądowała na dużym, elastycznym materiale rozwieszonym w powietrzu kilka metrów nad ziemią, który Akaashi kazał tam rozwiesić specjalnie dla niej. Żeby przypadkowo się nie zabiła, kiedy będzie chciał ją zrzucić z tarasu widokowego, czy coś.

Nana odbiła się od elastycznego materiału i wylądowała na zgiętych nogach, prostując się po chwili. Wyjęła miecz i machnęła nim parę razy, ostatecznie stając w pozycji gotowej do walki.

- Nie chce się bić! - Zawołał od razu złotooki - Przychodzę z propozycją!

Nana spojrzała na taras, do góry. Akaashi machnął dłonią, co miało oznaczać, że dziewczyna ma ruszać do ataku. Kiwnęła głową i ruszyła na chłopaka, który pisnął i starał się jak najlepiej unikać jej ciosów.

Kiedy się uchylił, uderzyła mieczem w podłoże mostu z taką siłą, że wydawać się mogło, iż budowla zadrżała. Przejechała jeszcze nim delikatnie, gdy ciągnęła miecz do siebie. Bokuto o mało co serce nie wyskoczyło z piersi, nie był przygotowany na walke, albo raczej...Nie na walkę z nią.

- Zaczynasz mnie już denerwować. - Mruknęła, wyjmując sztylety - Ciągle tylko robisz uniki, zero ataku. - Rzuciła ostrzami w niego.

Bokuto zasłonił się rękoma, w pancerz których wbiły się sztylety. Spojrzał na swoje przedramiona, a oczy miał jak spodki od herbaty. Patrzył to na niebieskooką, to na swoje ręce.

- To był zły pomysł, by tu przychodzić. - W końcu stwierdził, cofając się.

- Spostrzegawczy jesteś.

Na sąsiednich mostach zgromadzili się mężczyźni z armii, zaalarmowani wstrząsami. Akaashi natomiast przyglądał się temu z góry, mając na ustach delikatny uśmiech. Nie spodziewał się jednak, że ktoś zajdzie go od tyłu. Już po niedługiej chwili poczuł zimne ostrze na szyi.

Nana jakby wyczuwała niebezpieczeństwo, zwróciła wzrok ku Królowi. Nie był już uśmiechnięty, wręcz przeciwnie, był wściekły. Stał prosto, nieruchomo, a stojąca za nim kobieta, przykładała sztylet do szyi chłopaka.

Chciała już do niego biec, ale przeszkodził jej w tym złotooki, stojący z tarczą. Przez chwilę się zastanawiała, skąd on ją wstrząsnął. Stanęła nabuzowana niczym wulkan i czuła, że powoli traci kontrolę nad emocjami.

- Dobra, teraz powalczymy. Jeden na jeden. - Rzekł z uśmiechem Bokuto, wyciągając miecz.

Ona od razu na niego naparła, a białowłosy nie spodziewając się takiej siły ze strony drobniejszej kobiety, przejechał stopami parę metrów do tyłu, wypuszczając z dłoni tarczę. Czarnowłosa podniosła nogę i kopnęła przeciwnika w brzuch. Spotkanie z opancerzonym butem nie należało to najprzyjemniejszych, ale widać było, że jednak bez walki się nie podda.

Poczuła się lepiej, gdy zobaczyła jego szok, zaraz po tym, jak na jej ciele pojawiły się błękitne znaki. Oczy przeraźliwie błyszczały błękitnym neonem, a źrenice były tak małe, że ledwo widoczne.

- Nie pozwolę skrzywdzić swojego Króla. - Zmrużyła oczy, stając w lekkim rozkroku.

- Nie sądziłem, że kiedykolwiek się do niego przekonasz, a jednak. - Pokręcił głową - Przykro mi z tego powodu, że będę musiał pozbawić Akaashiego tak oddanego rycerza, jak ty.

Zamachnął się na nią, Nana przytrzymała jedną dłonią ostrze, ustawiając je w poziomie. Miecze otarły się o siebie, wydając głośny, tępy łomot.

- Patrz, jak twój rycerz umiera. - Mruknęła do Akaashiego dziewczyna - To będzie piękne przedstawienie.

Akaashi zacisnął szczęke, zaczynając w duchu modlić się o to, by dała radę.

Czarnowłosa przeturlała się na bok, gdy wcześniej upadła. Miecz uderzył zaledwie kilka centymetrów obok jej głowy, utwierdzając ją w przekonaniu, że Bokuto walczy na poważnie. No, prawie. Zauważyła zmianę w jego zachowaniu, oczy były jakieś wyraźniejsze, zobaczyła te, u niego dużą determinację, której zbyt szczególnie wcześniej nie pokazywał.

Podniosła się, zrobiła obrót wokół własnej osi i uderzyła mieczem w zbrojenia na jego nogach. Użyła do tego większej siły, przez co w metalu zostało wgłębienie, a nawet dała radę go przebić. Natychmiast trochę się wycofała, by mieć chwilę na obronę.

Bokuto opuścił garde, łapiąc się za nogę. Wykorzystała go, kopnęła w tarczę, którą wcześniej odrzucił. Ta podbiła się do góry, nastolatka złapała ją i zamachnęła się, rzucając kawałkiem metalu w białowłosego. Przedmiot odbił się od niego z głośnym hukiem, a sam Bokuto wylądował na podłożu.

Nana podchodziła do niego powolnym krokiem, a ogłuszony chłopak nie był tego nawet świadomy. Słyszał w głowie tylko szum i stukot ciężkich butów dziewczyny. Stanęła przed nim i uniosła miecz w pionie trzymając dłonie ponad swoją głową, obie na rękojeści miecza.

- Uważaj! - Wrzasnął Akaashi z balkonu, ale było już za późno.

Poczuła ostrze przebijające jej brzuch na wylot. Na początku tego nie pojmowała, stała jak posąg, wciąż trzymając w górze miecz. Rozchyliła delikatnie usta, opuszczając dłonie. Upadła na kolana, podpierając się mieczem.

Bokuto oprzytomniał i spojrzał za dziewczynę, widząc brązowowłosego chłopaka. Wyciągnął miecz z jej ciała, który ociekał krwią. Nana patrzyła na Bokuto szeroko otwartymi oczami, a złotooki nie wiedział, co powiedzieć.

- Ponoć Bohaterowie są uczciwi... - Wyszeptała, gdy z jej ust pociekła stróżka krwi - To nie było zachowanie godne Bohatera... - Skrzywiła się i ostatkami sił spojrzała w górę.

Z trudem podniosła jedną nogę, stawiając płasko stopę. Wciąż trzymając lewą dłonią rękojeść miecza, prawą zacisnęła w pięść i uderzyła nią w swoją pierś, choć sprawiło jej to niewyobrażalny ból.

Akaashi zacisnął dłonie na barierce, nie wierząc w to, co aktualnie się przed nim działo.

- Piękne przedstawienie, aż się wzruszyłam. - Stojąca za nim zielonowłosa zaśmiała się, jednak nie trwało to długo.

Na szczęście Akaashiego, pojawiła się za nią medyczka, która sprawnie pozbawiła kobietę życia.

Bokuto natomiast zaczął panikować. Miało obejść się bez ofiar, a zwykła gadka o śmierci była tylko głupim kozaczeniem. Nie wiedział, że jego przyjaciel zabije najbliższego rycerza Akaashiego. To, co zrobił, mogło spotkać się z ostrą krytyką ich królowej, a nawet na odesłaniu pod szubienice.

- Idioto! Coś ty najlepszego zrobił?! - Zawołał przerażony złotooki.

Bokuto nie mógł ryzykować jeszcze bardziej, więc zgarnął przyjaciela i czym prędzej uciekli.

Nana za to siedziała na kolanach i starała się nie upaść. Nie było to proste, czuła się coraz gorzej. Jedynym, co było w stanie utrzymać ją jeszcze w pionie, był miecz.

- Burūkuīn!

Akaashi klęknął obok niej i złapał za jej ramiona. Podniosła głowę, patrząc na niego zamglonym wzrokiem, większość jej zbroi była we krwi, a ból zaczynał sprawiać, że całe jej ciało drętwiało.

- Przepraszam...Dałam się zaskoczyć. Znowu. - Uśmiechnęła się przez łzy.

- Ci... - Przytulił ją do siebie, odkładając na bok miecz - Daruin! - Krzyknął na medyczkę - Szybko!

Czarnowłosa oparła głowę na jego ramieniu i powoli jeździła dłonią po jego plecach, nie powstrzymując łez. Robiła tak dopóki nie czuła, że traci przytomność.

Akaashi cały się śpiął, gdy poczuł, że przestała go głaskać i opadła bezwładnie na jego ciało.

- Burūkuīn. - Poruszył nią - Burūkuīn, wytrzymaj jeszcze chwilę, Daruin zaraz tu będzie i cię wyleczy.

Nie usłyszał odpowiedzi, nie poczuł jakiegokolwiek ruchu. Akaashi zdjął pelerynę i rozłożył ją, a następnie ułożył na niej Nane.

Błagam! Ratujcie ją! To jeszcze dziecko, nie może umrzeć!

Słyszała w swojej głowie, gdy po jej klatce piersiowej rozchodziły się nieprzyjemne wiązki prądu.

Akaashi pogłaskał ją po policzku, zaraz przybiegła czerwonowłosa, trzymając w dłoniach multum rzeczy potrzebnych do leczenia. Biegła na złamanie karku, starając się zdążyć. Klęknęła po drugiej stronie i otwierając książkę na środku, zaczęła wymawiać niezrozumiałe słowa, trzymając rozłożone dłonie nad ciałem niebieskookiej.

Wzory z jej ciała zaczęły powoli znikać. Najpierw stały się matowe, potem przybierały z każdą chwilą kolor skóry, aż ostatecznie zniknęły.

Daruin odsunęła dłonie, przyglądając się Akaashiemu. Chłopak w ogóle nie wiedział, co się dzieje. Był zaskoczony i pierwszy raz poruszony taką sytuacją. To było dla niego coś nowego.

- I co? Wszystko jest dobrze, prawda? - Dopytywał, pocierając ręce ze zdenerwowania.

- Nie wiem. - Pokręciła głową - To dziwne...Niby żyje, ale jednak nie.

Zmarszczył brwi.

- Musimy zanieść ją do zamku, tam wszystko się wyjaśni.

Akaashi od razu wziął Nane w ramiona i zaniósł do zamku. Daruin zabrała miecz dziewczyny i swoje rzeczy, idąc za Królem.

Nie pozwólcie jej umrzeć.

***********************

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro