•Rozdział 5•

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Akaashi! - Bokuto chodził za nim od przeszło godziny - No zgódź się! Na chwilę! Jeden raz!

- Nie. Idź do swojego świata i daj mi spokój.

- Ale nie bądź taki! Ona też ma prawo wyjść na zewnątrz!

- Nie ma. - Uciął ciemnowłosy, widocznie się denerwując - Nie chce cię tutaj widzieć, zniknij stąd.

Bokuto jęknął zrezygnowany i zastąpił Królowi Mar drogę.

- To może ty byś z nią wyszedł na zewnątrz, skoro mi nie ufasz? - Zaproponował z nadzieją.

- Nie. - Akaashi przeszedł obok niego obojętnie.

- Oh, no weź! - Ruszył za nim - Co ci szkodzi?

Akaashi zatrzymał się i spojrzał na niego przez ramię.

- Bardzo dużo. Wyprowadź go. - Drugie zdanie skierował do cyborga.

Cyborg od razu zareagował, łapiąc bohatera za ramię i siłą wyprowadził z zamku.

~

- Złaź z łóżka. - Mruknął Akaashi, wchodząc do pokoju, w którym przebywała Nana.

- Nie śpię. - Usłyszał za sobą.

Odwrócił się i zobaczył siedzącą w kącie dziewczynę. Miała podpuchnięte oczy i czerwone policzki. Po niebieskim cieniu nie było już śladu.

- Świetnie. Wstawaj i idziemy. - Ruszył w stronę drzwi, ale gdy wyszedł, zauważył, że dziewczyna za nim nie podąża - Idziesz, czy nie? - Spytał, wracając się do pokoju.

- Nie mogę. - Mruknęła, odwracając wzrok.

- Bo? - Uniósł jedną brew.

- Bo mam karę. - Powiedziała cicho, opierając brodę na dłoni.

Wyraz twarzy Akaashiego cudownie się zmienił, na łagodny. Przyjrzał jej się uważnie, mrużąc delikatnie oczy i podszedł do siedzącej nastolatki.

- Pozwalam ci na chwilę wyjść. - Wyciągnął w jej stronę dłoń - Szybko, zanim się rozmyślę.

Złapała za jego, o dziwo, ciepłą dłoń i wstała. Otrzepała z niewidzialnego kurzu i poszła za nim, zamykając drzwi. Szli przez szeroki, ciemny korytarz, zmierzając ku wyjściu. Włożyła ręce do kieszeni bluzy, chcąc je ocieplić. Tak, jak wcześniej zimno jej rąk w ogóle nie przeszkadzało, tak po zetknięciu się z ciepłą skórą Akaashiego, chłód przybrał na sile i to znacznie.

Wyszli na zewnątrz, szli dokładnie tym samym mostem, którym Nana niedawno uciekała przed ciemnookim. Niedługo potem zeszli na polną drogę, która prowadziła do lasu. Nana zatrzymała się, co zrobił również Akaashi.

- Coś ci nie pasuje?

- Ja...Tam jest ciemno. - Wskazała palcem przed siebie.

- Spostrzegawcza jesteś. - Prychnął pod nosem.

- Nie lubię ciemności. - Przyznała, cofając się kilka kroków.

- Jak ci nie pasuje, to możesz zaraz wrócić do pokoju.

- N-Nie...Pójdę.

Podeszła do niego i znów ruszyli przed siebie. Rozglądała się na boki, ale widziała tylko ciemne zarysy drzew i krzaków. Akaashi szedł spokojnym krokiem, kiedy ona wydawała się być spięta. W końcu, gdy usłyszała głośny trzask, nie kontrolowała się, to było odruchowe. Gwałtownie przeszła w bok, chowając się za plecami ciemnowłosego i zaciskając palce na jego przedramionach.

- Co robisz? - Spytał chłodno.

- Ja chyba jednak wrócę do pokoju. - Powiedziała słabo i chciała już odejść.

- Teraz nie ma już odwrotu. - Złapał ją za nadgarstek - Idziemy dalej.

Ciągnął nastolatkę przez cały las, pomimo tego, że prosiła go i błagała, żeby ją puścił. Czuła jakąś dziwną blokadę, która miała jakby ją informować, że pójście tam nie jest dobrym pomysłem. W końcu szarpnęła dłonią i upadła na kolana, Akaashi stanął w miejscu i spojrzał na nią.

- Nie chce tam iść. - Powiedziała płaczliwie.

Wyglądała jak małe, zranione dziecko. Wciąż trzymał jej nadgarstek, spuściła głowę i zaczęła szybciej oddychać. Akaashi pozluźnił uścisk, łapiąc tym razem za jej dłoń.

- Nie maż się. Przecież nic ci się nie stanie. - Powiedział spokojnie, ciągnąc ją w swoją stronę.

Poleciała w jego stronę, jak szmaciana lalką, wpadając mu w tors. Odbiła się od niego i znów przyległa, wykrzywiając twarz w grymasie.

- No już. Idziemy.

~

Przechodzili między głazami, a Nana czuła narastający stres. Była pewna, że coś ją obserwuje. Ciągle namawiała Akaashiego, żeby wrócili, ale on nie słuchał. Miał gdzieś jej zdanie, a przynajmniej tak wyglądało, gdy się do niej odzywał w sposób bardzo niekulturalny.

- Zamknij się wreszcie! - Warknął na nią, przez co się wzdrygnęła - Zrozum, że nic ci się do cholery nie stanie! Nie potrafisz przyswoić tak prostej rzeczy do swojego małego mózgu?!

Nana od dziecka była bardzo płaczliwa i cholernie delikatna, więc nie mogła nic poradzić na to, że znów zachciało jej się płakać.

- A mogłam nie uciekać z domu. - Wyszeptała do siebie - Tata miał rację, świat zewnętrzny jest okropny. - Łza spłynęła po jej policzku - Nie chce dłużej tu być! - Zakryła twarz dłoń, wybuchając płaczem - Chce do domu!

Chłopak przyłożył sobie dłoń do czoła, wsłuchując się w jej łkanie. Przez myśl mu przeszło, że niezbyt dobrze się zachował.
Przełknął ślinę i usiadł na kolanach.

- Ej, nie rycz. Tutaj wcale nie jest tak źle. - Mruknął, myśląc, że to ją jakoś pocieszy - Może i są tutaj duże pająki i masa innych zwierząt, które mogą zabić, ale oprócz tego, jest tu całkowicie bezpiecznie.

Podskoczył w miejscu, gdy zaczęła wyć jeszcze głośniej. Wyciągnął ręce w jej stronę, żeby się uciszyła i zaczął nimi potrząsać.

- Nie tak głośno! Bo zwierzaki się zlecą! - Położył jej dłonie na ramionach - Płacz ciszej!

Nana ucichła, gdy usłyszała powarkiwanie za plecami Akaashiego. Oboje spojrzeli w tamtą stronę, a czarnowłosa omal nie zeszła na zawał, widząc ogromnego niedźwiedzia. Oczy jakby zaszły jej mgłą, wyplątała się z uścisku chłopaka i dała dyla, nie chcąc zostać zjedzoną. A Akaashi nawet tego nie zauważył, no...Na początku.

Wbiegła do pierwszej lepszej jaskini, ale jak na nią przystało, miała pecha. Potknęła się o kamień i sturlała na sam dół, centralnie przed niewielką i bardzo wąską przepaścią. Podniosła się na dłoniach i rozejrzała, było ciemniej niż wcześniej, co znacznie utrudniało jej poruszanie się.

Pisnęła głośno, gdy dotknęła czegoś włochatego, co okazało się być gigantycznym pająkiem. Wskoczyła do przepaści, miała bardzo twarde lądowanie, ale na szczęście była mała, a pająk ogromny. Nie mógł się przecisnąć przez głazy w przepaści, więc z pozoru Nana mogła być bezpieczna. Już miała zamiar odetchnąć z ulgą, gdy usłyszała pajęczy syk na górze.

Zwierzę widocznie nie chciało dać za wygraną i zaczęło uderzać odnóżami w jeden z głazów, który zaczął się osuwać.

- Nie, nie, nie! Zostaw! - Krzyczała, jakby to miało jakkolwiek pomóc.

Ale zwierzę nie rozumiało, zamiast tego, zrzuciło w jej stronę średnich rozmiarów głaz. I chyba właśnie wtedy pierwszy raz poczuła wszech owładniający strach. A moment, w którym kamień przytrzasnął jej dłoń, był najgorszym w jej życiu, takim, o jakim nawet nie ośmieliła sobie nigdy pomyśleć.

***********************

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro