rozdział 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Minęły trzy długie dni.
Miałam dużo czasu by przypomnieć kim jestem. Niestety jedyne co pamiętam to Tatę. Chyba chciał bym pamiętała o nim przed pogrzebem. Nadal sobie nie przypomniałam o samej sobie. Kim jestem? Wiem tylko tyle ile powiedziało mi moje rodzeństwo. Właśnie.... Oni... Oprócz Marinette, Dylana i Camerona nikt mnie nie odwiedzał. Właśnie szykuje się na pogrzeb, zaraz po nim wyjeżdżam do Meksyku. Jestem przerażona.
- Tilly jesteś gotowa?- pyta Mari
-jasne poczekaj chwilkę już wychodzę! - dobrze tylko się pospiesz!- wyszłam do Blondynki, która już trzymała mój wypis. Udaliśmy się do samochodu gdzie siedział już Dylan za kierownicą oraz Cameron na miejscu pasażera
- wsiadajcie dziewczyny jedziemy na cmentarz. - powiedział z lekkim smutkiem w głosie najstarszy brat. Może nie miał za złe mojemu tacie tego, że mama porzuciła ich ojca dla mojego.
- Matilda.... Hardin, Alice, Cooper, Sophia i Violetta wyjechali wcześniej... Nie chcieli być na pogrzebie... - zaczął Cameron
- jasne rozumiem- powiedziałam z lekkim smutkiem w głosie. Cała droga minęła nam w ciszy. Chwilę później byliśmy już ma cmentarzu. Chciałam się pożegnać z tatą. Nawet nie wiem kiedy zaczęłam płakać. Gdy moje rodzeństwo to zauważyło podeszło i mnie przytulili. Nic nie mówili. Nadzwyczajniej w świecie po prostu byli obok... Zaczęło się ściemniać, kiedy postanowiliśmy wracać. Dokładnie za cztery godziny mamy samolot. Kiedy znaleźliśmy się w moim byłym domu spakowałam ostatnie rzeczy i zamknęłam walizkę. Zeszłam na dół gdzie już czekali na mnie bracia.
-Marinette zaraz przyjdzie. Poszła do toalety. Jesteś gotowa? - zapytał z troską Cameron.
- Czy wyglądam na gotową? - zadałam pytanie retoryczne. Dopóki Mari nie wróciła siedzieliśmy już cicho. Gdy tylko za drzwi wyłoniły się jej blond włosy ruszyliśmy do wyjścia. Chłopacy zapakowali nasze walizki i udaliśmy się na lotnisko. Przeszliśmy odprawę i gdy już siedziałam w samolocie samotna łza spłynęła mi po policzku. Chwilę później ruszyliśmy. Zamknęłam oczy i w ten sposób pożegnałam Buenos Aires. Lot minął mi na spaniu, więc nic dziwnego że gdy tylko byliśmy blisko ładowania obudził mnie Dylan. Na lotnisku już czekała resztą mojego "rodzeństwa" ich miny mówiły same za siebie. Byli tu bo im kazał Dylan a nie bo chcieli. Chwilę później zobaczyli mnie. Uśmiech zszedł im z twarzy i zamienił się w grymas jakbym co najmniej zabiła im matkę i ojca. Jakby nie patrzeć w sumie zabiłam im rodzicielkę.Będzie ciężko... Bardzo ciężko... Nawet nie ma mnie tu godziny a już chciałabym wracać. Nie czułam się gotowa by ich spotkać.
Mijały dni, tygodnie i miesiące  a ja poszłam w końcu do szkoły. Byłam raczej cicha i z nikim nie rozmawiałam. Zwykła szara myszka. Nie chciałam mieć znajomych. Poznałam klasę a w nim Xaviera, który ciągle mi się przyglądał. Zaczęliśmy się poznawać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro