d z i e s i ę ć

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Eryn Galen wyglądało urzekająco. Żywa zieleń tego lasu przywoływała uśmiech na twarzy i mogła wprowadzić harmonię w myśli nawet najbardziej znerwicowane osoby. Nie mogłam jednak nie zauważyć tego, jak w głębi tych drzew wciąż istniała nutka smutku. Najwyraźniej wciąż pamiętały poświęcenie poległych mieszkańców pod Mordorem.

Samo miasto tamtejszych elfów było trudne do odnalezienia i gdyby nie to, że zabrałam się wraz z delegacją wysłaną przez Thranduila, to miałabym niemały problem z wejściem. Ktoś najwyraźniej się nieźle zasugerował Doriathem. Ciężko jednak mi samo wnętrze porównywać, skoro w upadłym królestwie nie byłam. Mogę jednak z pewnością powiedzieć, że szerokie sale, wysokie filare oraz kamienne drzwi miały w sobie przyjemną magię.

Samego władcę tego miejsca spotkałam w jego gabinecie, skąd wcześniej wyszli najpewniej jego współpracownicy. Prezentował się jak majestatyczny król, którego posłuchałoby z chęcią wielu. To co jednak najbardziej dla mnie miało znaczenie to to, że wyglądał na szczęśliwego, w miarę pogodzonego ze stratą swojego ojca oraz ludzi. To dobrze. Przynajmniej jedna osoba nie popadła w to błędne koło obwiniania się i ruszyła do przodu.

— Nárcirya, prawda? Tak, to było to... ciekawe imię.
— Trudno zaprzeczyć — uśmiechnęłam się niezręcznie. — Przychodzę z prośbą, ponieważ, jeśli to możliwe, chciałabym otrzymać mały wgląd do tutejszych zapisów.
— Chyba Elrond w jakimś liście mi o tym wspominał. Jedno pytanie, jakich dokładnie?
— Coś o Mereth Aderthad, dla jednego z bibliotekarzy w Rivendell. Ja natomiast potrzebuję informacji o balrogach.
— Balrogach powiadasz. Zaspokój moją ciekawość ‒ w jakim celu?
— Jakby to ująć... poluję na nie.

Zapadła cisza. Zmarszczył brwi i przyjrzał mi się dokładnie. Chwilę to trwało, aż ciężko westchnął, po czym pokręcił głową.
— Rób jak uważasz.
— Dziękuję bardzo — skłoniłam się.
— Zanim jednak odejdziesz — powstrzymałam się przed wyjściem przez drzwi. — Mój syn uwielbia czytać o Dawnych Dniach. To jeszcze dzieciak.
— Nie ma potrzeby się martwić — domyśliłam się znaczenia tych słów. Nie chciał abym przypadkowo zachęciła jego spadkobiercę do pochopnych działań. — Walka z Nieprzyjacielem to coś, czego nikt nie powinien się podjąć.

*

Archiwa w Eryn Galen nie były największym takim zbiorem jaki było mi dane zobaczyć w życiu, ale miałam podstawy aby sądzić, że odpowiedzą na moje pytania. Taktykę walki już pobieżnie miałam wymyśloną, więc pozostało mi tylko ustalenie lokalizacji. Wcześniej napotkałam parę źródeł donoszących, że prawdopodobnie jeden mógł się schronić w pobliżu Zwiędłych Wrzosowisk. Stwierdziłam, że elfy z Lasu mogły mieć więcej o tym informacji, skoro żyły najbliżej tego regionu.

Logika mnie nie zawiodła, ponieważ już po paru godzinach siedziałam z boku z paroma ciekawszymi tekstami. Dotyczyły one moich przyszłych ofiar i nietypowych zjawisk – w końcu mało kto miał szansę aby wyjść żywo ze spotkania z tym przeciwnikiem. W taki więc sposób spędzałam kolejne dni na pomyślnym zbieraniu wiedzy.

Miałam też całkiem miłego pomocnika. Raz mi przynosił ciekawe rzeczy, innym podpowiedział, służył pomocą. W zamian prosił tylko o parę historii z dawnych lat. Nie miałam zbytnio co opowiedzieć o Pierwszej Erze, ale historie o Latach Drzew oraz wojnach ze Sauronem go zadowoliły. Nie był kopią swojego ojca, ale szybko dało się poznać, że to był młody książę Legolas. Oczytany, całkiem przyjazny dzieciak.

— Cóż, on podejrzewa że ja podejrzewam że on jest twoim synem, ale nic zbytnio z tym faktem nie robi. Pyta mnie czasami o te wielkie zdarzenia historyczne. To prawda, ciekawski z niego chłopak. Za każdym razem jednak powtarzam że marzeniem tych bohaterów było to, aby ich potomkowie miecza do rąk brać nie musieli — wyjaśniłam sprawę Thranduilowi. Podczas mojego pobytu w Wielkim Zielonym Lesie zdarzyło nam się spędzić parę chwil na wspólnych rozmowach. Prawiliśmy wtedy o dawnych sytuacjach, teraźniejszości oraz przyszłości.

— Jest spokojny jak na swój wiek, ale martwię się, czy w przyszłości to się nie odbije. Nie wyruszy sam w jakąś niebezpieczną przygodę czy nie zacznie wojować za bardzo — władca Leśnego Królestwa westchnął cicho.
— Chyba na to nie ma zbytnio rady, niestety. Przynajmniej ja takiej nie posiadam. Myślę, że możesz jedynie go na to przygotować i wytrenować odpowiednio.
— Zrobić z niego kolejnego mistrza łuku?
— O, właśnie. To jest jakaś myśl. Koniec końców i tak otrzyma broń w swoje ręce.

— Nie wiem, nie wiem. Muszę jakoś przemyśleć sprawę.
— Czasu akurat nam nie brakuje, więc można podejść ze spokojem.
— Mhm... Z ciekawości, przedstawił się jakimś imieniem?
— Poszedł przykładem Dungalefa kiedy ten wezwał Nieprzyjaciela na konkurs piosenki — mój towarzysz zmarszczył brwi, więc kontynuowałam. — Salogel. Legolas od tyłu.

*

Zbyt długie siedzenie w ciemności nie mogło wypływać zbyt dobrze na zdrowie, dlatego czasami robiłam małe wypady, gdzie przeprowadzałam śledztwo w terenie. Opierało się to głównie na słuchaniu wiejskich legend i zastanawianiu się, gdzie jaki balrog mógłby się schować. Oczywiste jest, że to nie było tak owocujące jak siedzenie nad starymi zapiskami, ale zawsze coś.

W taki sposób, pewnego dnia, przesiadywałam sobie w karczmie. Przysłuchiwałam się muzyce, słuchałm jakiś plotek. I w tym momencie nastąpił zwrot akcji. Do karczmy wbiegł jakiś posłaniec, jest cały podenerwowany, błagał o jakiegoś lekarza, a jak nie lekarza to znachora, a jak nie znachora to zwyczajną babę która się zna. Ojej. Coś się stało.

Stało się to, że jedną z bogatszych miejscowości w pobliżu coś zaatakowało. Uciekinier nie potrafił dokładnie tego opisać, ale powiedział, że większość drewnianych budynków powinno już się dopalać. Na tą wiadomość zerwałam się na nogi ze szczęścia i popędziłam we wskazane miejsce. Ainurowie komponujący pieśni w Muzyce się nade mną zlitowali! Co za los! W końcu szczęście dopisało! Balrog wtedy, kiedy elf tak zmierzyć się z nim pragnął!

Podczas pędu na szybko zastanawiam się jeszcze nad sposobem walki ‒ owszem, parę razy zastanawiałam się nad dokładną techniką, ale wyobrażenia są często odległe od rzeczywistości. Stwierdziłam jednak na widok łuny ognia w oddali, że nie ma co się zbytnio zastanawiać i trzeba pójść z prądem. Zaczęłam obserwować zbliżający się ogień, próbowałam wyłapać jakieś szczegóły, stwierdzić czy ktoś tam jeszcze jest.

Po niebie przemknął cień, niespotykana sprawa. Potem ten cień stał się długim patykiem ze skrzydłami. Tutaj zaczęłam poważnie się zastanawiać, od kiedy balrogowie potrafili latać? Jakiś zmutowany? Jakiś cichy projekt Morgotha? W takim wypadku honorem byłoby zgładzenie go. Jednak ten patyk wciąż się przekształcał i powoli zamieniał się w jaszczurkę.

Po niebie przemknął cień, niespotykana sprawa. Potem ten cień stał się długim patykiem ze skrzydłami. Tutaj zaczęłam poważnie się zastanawiać, od kiedy balrogi potrafiły latać? Zmutowany? Jakiś cichy projekt Morgotha? W takim wypadku honorem byłoby zgładzenie go. Jednak ten patyk wciąż się przekształca i powoli zamieniał się w jaszczurkę.

Przybyłam na miejsce. Mój upragniony balrog okazał się smokiem.

Ktoś jednak musiał go zająć, skoro już dłuższy czas tam kołował i ryczał. Na jednej z kamiennych wież dostrzegłam błysk złota. A raczej złotych włosów. Oczywiście że to musiał być Glorfindel.

— Nárcirya?! To ty? Co ty tutaj robisz? — krzyknął w ferworze walki.
— Co ty tutaj robisz, to jest lepsze pytanie! I... kradniesz... nieważne — na rozpacz, że moja zdobycz okazała się nie być moją zdobyczą, mogłam sobie pozwolić później. Miałam lepsze rzeczy do roboty.
— Na smoka poluję, to jest co!
— Uważaj! — krzyknęłam ostrzegając go przed szarżą latającego gada. Wieża została połowicznie zburzona. — Żyjesz tam?!
— Jest dobrze! Ale wracając, co z tobą?
— Przebywałam w okolicy! — postanowiłam przyciągnąć uwagę smoka na siebie, aby dać parę chwil mojemu przyjacielowi. — Błogosławmy słuch elfów, ale teraz raczej nie czas na takie rozmowy!

Postanowiłam jakoś na chwilę odwrócić uwagę przeciwnika, aby Laurefindel, mógł złapać równowagę, oddech i dobrze wymierzyć swój ostateczny pocisk. Trudne zadanie, ale wyszłam cało. Bez żadnych wyrwanych kończyn, poparzeń trzeciego stopnia i dziur w brzuchu. Aż w duchu chwaliłam swoją zręczność oraz szybkość.

— Mam, ale nie widzę! — krzyknął do mnie ze swojego miejsca. — Dym mi zasłania!
— Ale ja widzę! — przyjrzałam się sytuacji i dokonałam odpowiednich obliczeń. — Odwróć się tak osiem stopni w lewo, nie, drugie lewo! Pięć centymetrów w górę jeszcze, policz do trzech i strzelaj!
— Jasna sprawa! — wróg po chwili padł na ziemię.

Nie znałam się na zabijaniu smoków, moje mistrzostwo polegało na biciu orków, wargów, troli i balrogów, ale doszłam do wniosku, że nam się udało. Po dokładnym obejrzeniu zwłok zgodnie stwierdziliśmy, że na rozmowę przyjdzie czas później. Najpierw trzeba było się upewnić, czy nikogo jeszcze oddychającego w pobliżu nie było i w razie czego taką osobę uratować.

— Skąd się on tutaj wziął? — po skończonej pracy zaczęłam od prostego pytania.
— To dość bogatsza miejscowość, chociaż po większości budynków na to nie wygląda. Postawili tutaj kaplicę całą ze złota. A jak wiadomo...
— Smoki lubią złoto. To aż dziwnie musiało wyglądać. Jakiś błyszczący się klocek na złoto, a dookoła chatki z drewna. Nigdy nie zrozumiem ludzi.
— Nie jesteś w tym jedyna.

— Teraz moja kolej. Co tutaj robisz? — zapytał Glorfindel.
— Przebywałam w pobliżu, usłyszałam że coś tutaj się nie za dobrego dzieje i... jestem.
— Jakiś konkretny cel?
— No... — mój przyjaciel zaczął na mnie patrzeć tak przeszywającym wzrokiem, że zostało mi tylko się poddać. — Masz mnie. Szukałam jakiś oznak balrogów... aby... nie patrz tak na mnie, proszę! Eh, ponieważ myślę, że pogromienie takiego może być wielką zasługą. Wiesz, mój cel aby zabrać rodzinę z Hal Mandosa i tego typu.
— Nie mogę powiedzieć, że jestem zaskoczony. Nie mogę też powiedzieć, że to głupie patrząc na to, co właśnie sam zrobiłem — westchnął. — Po prostu uważaj. Proszę. A jeśli możesz, to nie bij się sama. Masz mnie do pomocy.

— Dziękuję, naprawdę dziękuję za zrozumienie — uśmiechnęłam się lekko. — I tutaj przechodzimy do następnej rzeczy. Co ty tutaj robisz?
— Valarowie zakazali mi mówić o tej misji zbyt wielu osobom, ale mówi się trudno. Jednym z moich zadań to właśnie eliminacja takich wrogów. Zbyt potężnych, aby z którymi ludzie albo dzisiejsi, słabi elfowie mogli sobie poradzić.

— Dlaczego ty? Dlaczego ciebie wybrali? Mogłeś przecież resztę wieczności spędzić w Valinorze.
— Nie wiem. A może wiem, ale nie do końca rozumiem. Po prostu... nie potrafię siedzieć i cieszyć się w tej krainie wiecznego szczęścia wiedząc, że gdzieś tam z trudem o nie walczą. A skoro Valarowie sami mi to zaproponowali, to czemu miałbym nie skorzystać z tej propozycji?
— Przyzwyczajenie?
— Może to też.
— Dobraliśmy się znakomicie — zaśmiałam się cicho z żalem, przytulając go. — Ty też nie zapomnij mnie wezwać w razie potrzeby. Nie wątpię w twoją siłę i moc, ale z towarzyszem zawsze jest bezpieczniej.

W uścisku nie mógł zauważyć, że w moich oczach pojawiły się łzy. Myślałam, że mój limit się już wyczerpał dawno temu, ale jednak wciąż mogły się pojawić, kiedy czułam smutek w sercu z powodu mojego towarzysza. Po cichu złożyłam modlitwę w nadziei, że wkrótce zdobędzie spokój od wszelkich walk, wojen. I zazna szczęścia też w tej ciszy.

W duszy kazałam sobie więcej się starać, aby jego misja zakończyła się szybko.

***

1,7k słów, może być. I, zgodnie z obietnicą, 30 grudnia przed końcem roku. Tak można żyć.

Ten rozdział był i oporny i przyjemny, bo pewną scenę sobie już od dawna wyobrażałam XD. Teraz takich momentów nad rozmyślaniem których spędziłam lata będzie więcej. Mam nadzieję, że w waszej opinii również go czytało się dość lekko.

I cóż, święta i po świętach; mam nadzieję, że w tym roku wasz barszczyk był idealnie doprawiony, a pierogi smaczne jak zawsze.

Następny rozdział? Do końca moich ferii zimowych powinien się pojawić.

Wesołego nowego roku i trzymajcie się ciepło <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro