d z i e w i ę ć

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rivendell nie zmieniło się ani trochę ‒ przynajmniej pod względem wyglądu. Duchowo, nieważne jak to idiotycznie brzmiało, już naprawdę sporo. Kiedy już wszystkie rzeczy po wojnie zostały w miarę odbudowane i przywrócone do jakiegoś porządku, można było sobie pozwolić na więcej luzu. Więcej myśli. Więcej marzeń o rosnącej miłości w sercu Elronda.

Cóż, jego najbliżsi współpracownicy bawili się wyśmienicie beze mnie oraz Glorfindela w pobliżu. W końcu jednak ich dokuczanie i dopingowanie aby pan Imladris zrobił coś ze swoim zauroczeniem, ponieważ zaczął wymieniać coraz częściej listy z Lórien. A dokładniej z Celebríaną, córką Galadrieli. Słodko. Szczęście nam sprawiało obserwowanie jednego z dowódców, który tyle przebył, wkrótce wychodzącego za mąż.

 Pomimo tych radosnych wieści, z początku nie zamierzałam zostać w tym moim domu zbyt długo. Planowałam chwilę pobyć, to fakt, ale zaraz później chciałam wyjechać do Wielkiego Zielonego Lasu, gdzie miałam nadzieję na znalezienie kolejnych zapisków o balrogach. Moje zamysły jednak lekko się pokrzyżowały, gdy Elrond wpadł do mnie z prośbą o udzielenie rady.

— Lepiej brzmi "czar twój jaśmin naśladuje" czy "urok twój niczym przebiśnieg"? — zadał mi to pytanie z poważną twarzą.
— Uh... czy mogę prosić o kontekst? — w odpowiedzi podsunął mi kartkę z wierszem napisanym w połowie. Po dłuższej chwili się zdecydowałam. — Wybierz to z jaśminem, bardziej pasuje.
— Dziękuję — pochylił się nad ławą obok i zaczął zapisywać dalsze pomysły. Przez chwilę obserwowałam jego pracę, aż pod wpływem chwili zostałam natchniona i nie myśląc wiele zadałam pytanie.

— Elrondzie?
— Hm?
— Chciałbyś może mieć ślub, jak i zaręczyny, odbyte zgodnie z tradycjami Noldorów czy tam Sindarów? — na chwilę zatrzymał pisanie.
— Huh... może trochę...
— Nie wiem jak u Sindarów, ale u nas z pewnością jest potrzebna obecność rodzica. Cóż, jak się zdecydujesz, to zawsze ja mogę pełnić taką rolę.
— Tak?
— No tak.

Wkrótce po tym widziałam go opuszczającego archiwa w radosnym nastroju. Ze spokojem obserwowałam wejście i nasłuchiwałam oddalających się kroków, aż doszedł do mnie sens moich słów.
— Choroba — uderzyłam głową w stół. — Nawet tego nie przemyślałam. Będę... matkować wychowankowi moich braci, chociaż byłam pewna że postrzega mnie bardziej jako... przyjaciela.

Sívëon, który po wojnie z radością powrócił do swojej pracy wśród starych dokumentów oraz map, zachichotał ze swojego miejsca w kącie.
— Trochę odpłynęłaś podczas tej rozmowy. O czym tak myślałaś?
— Cóż... — z pewnością nie chciałam przyznać, że wyobrażałam sobie siebie piszącą takie wiersze do Glorfindela. — Uhhh... To nie jest ważne. Ważne jest to, że kiedy i dlaczego ten dzieciak zaczął mnie postrzegać jako jakiś wzór do naśladowania i zwracania się po rady?

— Gust masz naprawdę dobry jeśli mówimy o poezji, architekturze i ogólnie twórczości.
— Dziękuję za komplement.
— A proszę. Oprócz tego, hm... Fakt faktem, może nie jesteś ideałem, ale uparcie dążysz do celów i nigdy się nie poddajesz. Przydatna cecha dla osoby, która szaleje z miłości.

Możliwe. Postanowiłam więc odłożyć moje plany polowania na balrogów na bok – przynajmniej na czas radości, na czas wesela. Nie byłam wtedy w zupełności tego świadoma, ale wtedy po raz pierwszy odsunęłam na bok sprawę zmarłych na rzecz żywych. I nie czułam z tego powodu wyrzutów sumienia.

*

— Chwilę mnie nie ma, a ty już adoptujesz kolejne dzieci — zażartował Laurefindel po usłyszeniu mojej opowieści.
— To nie aż tak. Poza tym, niech się spełnią jego marzenia. Nie zapominajmy do tego, że jestem w rzeczywistości jednym z najstarszych elfów tutaj! Kto mógłby pełnić taką rolę jeśli nie ja?
— Ja też... W zasadzie to wyjaśnia dlaczego dzisiaj tak często mnie o te sprawy miłosne pytał.
— Pójdź w takim razie moim przykładem i zaproponuj to ojcowanie, chłopak tylko czeka, niech się jego marzenia spełnią.

I się spełniły. Może ja nie byłam najlepszym modelem aby pomagać przy planowaniu wesela, przez praktycznie zerowe doświadczenie, ale za to starałam się dać z siebie wszystko. Glorfindel za to radził sobie wzorowo. Aż nazbyt wzorowo. Tak dobrze, że zaczęłam się zastanawiać, czy to doświadczenie przypadkiem nie zdobył z własnej historii. To znaczy własnego ślubu.

Wstyd oraz hańba, mieć przyjaciela tysiące lat i nie wiedzieć czy jest on kawalerem czy żonatym. Fakt faktem, przywoływanie możliwie bolesnych wspomnień nie było zbyt przyjemne, ale bez przesady. Przyjaźń powinna polegać na wzajemnym zrozumieniu, a zrozumieć drugą stronę można najlepiej poprzez jej historię.

— Słuchaj — w taki sposób w końcu się zmotywowalam i przekonałam do zadania niebezpiecznych pytań. — Znam ciebie tyle lat, ale wciąż nic o tobie nie wiem.
— Huh? Aż tak to nie...
— Trochę tak. Nie chcę naciskać, więc jeśli myślisz że moje pytanie przywołuje ból w twoim sercu to powiedz abym nie pytała o tego typu rzeczy, ale — wzięłam głęboki wdech, aby dalej się nie plątać. — Chodzi o to, że nie wiem, czy byłeś... jesteś w związku czy nie.
— Oh — chwila ciszy. Wyraz twarzy Glorfindela pozostawał nie do rozczytania. — Nie, nie jestem i nie byłem. Ani nie zamierzałem kiedyś być. Jeśli mogę wiedzieć, skąd to pytanie?
— Naprawdę nieźle sobie radzisz przy tym całym bałaganie.
— Widzę... Całkiem możliwe, miałem okazję pomagać moim przyjaciołom w tych sprawach.

— Dobre doświadczenie — stwierdziłam. Starałam się tłumić myśli o tym, że "jeszcze jest szansa". — Uświadomiłam sobie, jak mało o tobie wiem, mój drogi przyjacielu. Nie chcę pobudzać u ciebie zbyt wiele nieprzyjemnych wspomnień, ale naprawdę. Jeśli masz ochotę, jeśli chcesz mi coś więcej opowiedzieć o Gondolinionie i rzeczach które stały się przed nim, to będę więcej niż uradowana mogąc to usłyszeć.

— Dziękuję — uśmiechnął się lekko.

Spędziliśmy parę chwil w ciszy, po prostu rozkoszując się chwilą. Przy okazji podziwiając gwiazdy. Akurat przebywaliśmy na pewnym dachu w Rivendell – tym samym co parę wieków wcześniej. Jakoś to miejsce bardzo się nam spodobało.

— Czasami wspominam ślub Idril z Tuorem. Pięknie wystrojone ulice, uśmiech na ich twarzy... A także to, że wraz z Gladorem, jednym z przywódców w mieście, potajemnie podawaliśmy Turgonowi chusteczki. Przeżywał tamten moment chyba bardziej niż para młoda — zaśmiał się cicho. — Pamiętam także Salganta oraz Ectheliona, którzy zawzięcie dyskutowali przed przyjęciem co w jakiej kolejności powinno zostać zagrane.

W międzyczasie obserwowałam emocje pojawiające się na jego twarzy. Przemykała po niej melancholia, tęsknota. Zauważyłam też błysk szczęścia w jego oczach – to sprawiło, że odetchnęłam z ulgą. Oczywiście, że takie wspomnienia sprawiały ból. Jednak przekazanie miłych opowieści mogło też wywołać radość. Słodko-gorzką, ale radość.

*

Nadchodził ten dzień. Po drodze odbyły się pewne dość kameralne zaręczyny, które przebiegły na spokojnie i bez większych przeszkód ‒ po prostu wcześniej wymienili się srebrnymi pierścieniami, a po czasie ogłosili to światu. Wtedy to z Laurefindelem zostałam zaproszona na małą uroczystość w Lothlorien. Tam uzgodniliśmy, że sam ożenek odbędzie się w Rivendell.

Celebríana przybyła samotnie do swojego nowego domu, albowiem Galadriela zaufała mi z opieką oraz oprowadzaniem po okolicy. Wraz z Celebornem musieli przybyć z opóźnieniem, niedługo przed uroczystością, z powodu obowiązków. Poważne zadanie, do którego starałam się przyłożyć.

Wynikało z tego, że przyszła panna młoda spędzała ze mną mnóstwo czasu. Skutkiem okazało się to, że często była świadkiem interakcji moich i Glorfindela.

— Nawiasem mówiąc, masz jakąś radę co kolorów, które mogłyby mi pasować? — mój przyjaciel zwrócił się do mnie pewnego razu, kiedy razem z Celebríaną wybierałyśmy ostatnie dodatki do jej sukni.
— Hmm... Beż byłby w porządku, gdyby nie to, że młody już ten kolor wybrał... Już wystarczająco swoim pięknem przyciągasz wzrok, trzeba coś mniej wyrazistego — zamyśliłam się, nie zauważając reakcji reszty osób w pokoju. — Jakiś szarawy błękit lub zielony.
— Huh, dziękuję? — zamieniliśmy jeszcze parę zdań i zostałam sama z przyszłą panią Imladris.

— Co to miało być?
— Przepraszam? — zmarszczyłam brwi.
— Ten flirt. Co to miało być, to był jeden z najbardziej niezręcznych tekstów jakie usłyszałam w swoim życiu, a uwierz, że doświadczyłam ich naprawdę wiele. 
— Co? Flirt?
— No tak. Flirt, nie udawaj... oh. — złapała się za głowę. — Nie mów, że ty flirtujesz i nawet nie wiesz, że flirtujesz.
— Co? Nie! To znaczy mówię co myślę, ale takich rzeczy to nie miałam na myśli! — Fałsz. Miałam, ale wolałam się nie przyznawać. 
— Nie mam słów. Po prostu nie mam słów. Biedny Glorfindel, tak mu współczuję.

Po tej rozmowie zabrałam się za poważne przemyślania dotyczące mojego zachowania. To fakt, moje zakochanie się mogło być widoczne, ale przecież to byłoby dziwne gdybym tak nagle zaczęła działać inaczej i ciągle myśleć parę razy zanim bym coś powiedziała. Dlatego moja ostateczna konkluzja brzmiała tak ‒ udałam, że zignorowałam słowa Celebrían. Laurefindel z pewnością mnie znał na tyle, aby wiedzieć że mówiłam to szczerze, ale nie na tyle, aby zdawać sobie sprawę z głębszych znaczeń.

W taki oto sposób para młoda dostawała raz po raz załamania nerwowego na widok naszej dwójki.

*

W dniu uroczystości wiele osób chwaliło wystrój oraz ubiór młodych ‒ prawda, wszystko wyglądało naprawdę pięknie, ale według mojej skromnej oceny najcudowniejsze były uśmiechy na twarzach nowożeńców. Ogólnie rzecz biorąc, wszystko przebiegało normalnie. Jakaś tam uczta, przywitanie się, wyczekiwanie tej najważniejszej ceremonii oraz niezręczne rozmowy. Mimo wszystko mieszkańcy Imladris i Lórien nie znali się wtedy tak dobrze, jak większość by przypuszczała.

— Trochę tak nie za gładko idzie — wspomniałam siedzącemu obok mnie Glorfindelowi.
— Jeszcze trochę kordiału i wina upłynie zanim się rozluźni. Albo... — uśmiechnął się porozumiewawczo.
— Nie, nie będę rzucać moimi nieśmiesznymi żartami.
— Nie ma co się wstydzić, przyłączę się do ciebie — w takiej sytuacji nie mogłam zostać nieprzekonana.

— Teraz zadam bardzo ważne pytanie — odezwałam się do młodych, na tyle głośno aby przypadkowe osoby wokół również zwróciły na mnie swoją uwagę. — Kiedy dzieci?
— Co to w ogóle ma być za pytanie? — skrzywiła się Celebrían, rumieniąc. Ze złości, ale kto by się przejmował.
— Mmm, już na policzkach masz czerwień —  wtrącił mój przyjaciel.
— To! Dlatego! Naprawdę, nie macie niczego innego!
— Oczywiście że nie, przekomarzanie się to przyjemna zabawa.
— Spokojnie, spokojnie — wtrącił się Elrond iście dyplomatycznie. — A kiedy wasza kolej?

Cóż. Trochę się podrażniliśmy, ale przynajmniej parę osób się uśmiechnęło, roześmiało i rozluźniło.

— Jeszcze ciebie nie wywiało? — zagadał mnie Sívëon.
— O dziwo jeszcze nie. Daj mi jednak tydzień, może więcej...
— Oczywiście, ciebie za długo w jednym miejscu nie należy się spodziewać. Gdzie tym razem?
— Nie aż tak daleko, bo głównie Eryn Galen.
— Wielki Zielony Las, widzę. Zamierzasz zerknąć w tamtejsze archiwa?
— Nie wiem czy mi się uda, ale taki jest jeden z moich celów.
— Mogę w takim wypadku prosić abyś zerknęła przy okazji w ich zapiski dotyczące Mereth Aderthad? Jestem ciekawy czy w ogóle mają tam jakieś na ten temat wspominki...
— Nie ma sprawy!

Zamiłowanie Sívëona do pewnych działów historii było naprawdę godne podziwu, bo nie często się u elfów ono zdarzało. Znaczy, mówiąc szczerze: kto by lubił słuchać o bratobójstwach w których uczestniczyli jego rodzice. Nikt. Dlatego w głębi serca miałam nadzieję, że kiedyś otrzyma za swoją pracę owacje na stojąco.

Aż w końcu nadszedł moment, kiedy to rodzice (lub przybrani rodzice, jak to w naszym przypadku się stało) mieli pobłogosławić parę młodych. Oczywiście wzywając imiona Valarów oraz Eru tego dokonaliśmy. Pamiętam jednak emocje, jakie o dziwo do mnie dotarły w tamtej chwili. Wbrew pozorom można być niesamowicie szczęśliwym z powodu obcych dzieci.

Tydzień po uroczystości wyjechałam z zamiarem kontynuowania rzeczy na mojej liście do zrobienia. Galadriela została w Rivendell wraz z Celebornem, więc ze spokojem w sercu mogłam się zająć cięższymi sprawami.

***

1,8k słów i oczywiście zgodnie z zapowiedzią, 23 padździernika, w moje urodziny. Proszę bardzo, polecam się.

mam nadzieję że się dość podobało? może trochę tak, ale... cóż.

dw, już wracamy do bardziej szybszego tempa w akcji. już jestem zdecydowana na pewno zakończenie, więc powoli będę do niego się zbliżać.

następny rozdział? pojawi się do końca tego roku.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro