j e d e n

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Szarość, szarość i szarość. Ułożona w niezbyt wymyślne kształty, które z kolei miały pełnić rolę ozdobną oraz praktyczną, z naciskiem na tą drugą, według mej oceny. Jednym słowem ‒ Mithlond. A co za tym szło? Cóż, pewne osobniki, którym niekoniecznie podobało się zachowanie mojego ojca. Zapowiadało się interesująco.

Na miejscu jednak czekało mnie niemałe zaskoczenie. Chyba jedyny elf z którym zamieniłam w tamtym miejscu więcej słów, Círdan, nie przywitał mą osobę z jakąś pogardą, tylko... dość tolerancyjnie. Razem z moim towarzyszem wyjaśniliśmy pokrótce cel przybycia. Wydawało mi się jednak, że gość doskonale zdaje sobie z wszystkiego sprawę, a rozmowa się odbyła jedynie dla szacunku. Nie chcąc zawracać dłużej głowy, poprosiłam o konia, aby szybko się zmyć.

Nie planowałam zostawać w Szarych Przystaniach zbyt długo, dlatego po wielkim podziękowaniu oraz pożegnaniu, od razu ruszyłam w stronę stajni, gdzie miałam poprosić o wytrzymałego rumaka. Kiedy regulowałam popręg, przybył Glorfindel. Zmarszczyłam brwi, czy jego zadanie nie brzmiało tak, by po cichu jakoś posłować? Nie rozmawialiśmy zbytnio o swoich zadaniach, jedynie krótkie rozeznania co i jak. Głównie to prawiliśmy na temat estetyki, krzywiąc się na pewne dzieła, które nie do końca cieszyły oko. W każdym bądź razie ‒ nie wydaje mi się, iż miał polecenie, aby od razu rzucić się w wir pracy... być może na przyszłym froncie.

— Tak szybko wyruszasz? — podszedł do mnie.
— Im szybciej zacznę, tym szybciej skończę  — następnie wzięłam się za strzemiona. — A ty, nie masz wielce tajnej misji? Co tutaj robisz?
— Zanim coś przekażę odpowiednim osobom, muszę poczekać. Mają pewne obowiązki najpierw do zakończenia.
— Tak?
— Przy okazji chciałem życzyć powodzenia.
— Hm — mruknęłam. — Ten, dziękuję. Planujesz zostać u boku króla, czy wybrać się do Eregionu?
— Chciałbym, ale mam takie trochę... ciche prace do wykonania.
— Cóż, tak myślę. I tobie życzę powodzenia.
— Dziękuję.

Na sam koniec poprawiłam swoje zapięcie czerwonej peleryny, ze wspaniałymi kreskami na tyle. Może wielu ludzi stwierdziłoby, iż dyskrecja jest najlepsza, ale miałam to gdzieś. Dostałam zachciankę, aby ten podnóżek gościa przez małe ,,m" wiedział, że jego pan nie wykończył mojego rodu wręcz całkowicie. Ekhm, dobra. Trzeba było uspokoić własne myśli, żeby nagle nie wrzasnąć pewnych słów na połowę portu. Dokładnie tak, jak się powiedziało.

— Obyśmy wkrótce zobaczyli upadek tej głupiej wieży — wskoczyłam na wierzchowca, po paru odbiciach, jak to zwykle bywa. — Do zobaczenia, usłyszenia, cokolwiek!
— Zdrowia, bo zdrowie jest najważniejsze.
— Jestem elfem, nie choruję!
— Ale ręka ci nie odrośnie.
— Przepraszam?!
— Trzymaj się!
— Uh. Ty również — kończąc to, ruszyłam w drogę. Do Celebrimbora. Bratanka. Którego chciałam mocno walnąć w głowę, po czym przytulić.

*

Ost-in-Edhil. Kolejne miasto, które przypominało bardziej twierdzę, niż dzieło sztuki. Jednak nie mogłam zaprzeczyć, iż miało w sobie to coś, co zostało szczególnie uwydatnione przez łączące się rzeki. Miło i przyjemnie, a do tego jeszcze całkiem strategiczne położenie. Sirannon zdecydowanie posiadał charakter, który poznałam dzięki pięknemu śpiewu, słyszalnego z dala.

Na swojej drodze nie spotkałam żadnych nieprzyjemności. No, chyba że można do nich zaliczać lekkie uniesienie brwi na widok godła na ubraniu. W stolicy nic się z tym nie zmieniło. Po oddaniu konia do stajni i rozeznaniu się "co, gdzie, jak", ruszyłam do miejsca, gdzie najpewniej można było spotkać Telperinquara. Droga zapowiadała się trochę długo, jednak w jej trakcie uświadomiłam sobie parę rzeczy. Mianowicie zbiłam się w myślach za zbyt szybką ocenę. W trakcie wędrówki zauważyłam, iż mimo wszystko moda valinorska często się przebijała, głównie w architekturze oraz biżuterii. O dziwo całkiem mocno. Może i Śródziemie to nie Tirion, ale nie powinno się go skreślać w całości.

Na stopniach domu Gwaith-i-Mirdain zobaczyłam syna brata. Nie postarzał się, wciąż jego idealna kopia. Może oprócz oczu, te przybrały w wiedzy oraz mądrości godnym jego wieku oraz doświadczeniach.
— Aww! Widzę, że mój bratanek wyrósł na... — dostałam kuksańca w bok.
— Ciszej.
— Dobrze przynajmniej ciebie widzieć.
— I wzajemnie.

Odeszliśmy w bardziej ustronne miejsce, gdzie nikt nam nie przeszkadzał. Już więcej nie potrafiłam się powstrzymywać od wyściskania jednego z ostatnich żywych bliskich.
— Chyba urosłeś.
— Mm.
Długo staliśmy w ciszy. Cieszyłam się tym spotkaniem ‒ w młodości spędzaliśmy całkiem dużo czasu, ponieważ nasza różnica nie różniła się tak mocno, równie dobrze nieznajomi mogliby nas uznawać za rodzeństwo. Po prostu mieliśmy wiele wspólnych wspomnień.

— Dlaczego tutaj jesteś?
— Wiem, iż zdajesz sobie z tego sprawę idealnie — odsunęłam się do tyłu.
—  Jakby to powiedzieć...
— Chciałabym jeszcze przekazać coś od twojej matki — dyplomatycznie przerwałam w połowie zdania. — Kocha cię  — inna sprawa, że nie zamieniłam z nią zbyt wielu słów, jednak takie rzeczy po prostu się widzi. Dodatkowo kto mi zabronił sprawiania innym radości, albo wywoływania lekkiego uśmiechu?

Przegadaliśmy chyba kilka dni. Od narzekania na pewnych ludzi, do mocnego przezywania Saurona. Może trochę to się podkręciło przy winie, jednak zostało wyjaśnione oraz powiedziane to, co powinno zostać wyprostowane. Pozostało tylko przygotowywanie się do bitwy, która powinna być tą ostateczną.

*

Cóż, to szykowanie do walki zajęło trochę długo. Celebrimbor wyjaśnił, że to pochłonęło około dwa pokolenia ludzi. Zdziwiłam się niesamowicie, ponieważ ja nawet nie poczułam tego upływu czasu, wciąż zajmując się planowaniem i ogarnianiem wielu rzeczy dookoła mnie. W końcu jednak zapukał do drzwi rok, w którym się czuło, iż ta oraz następujące po niej dekady będą decydujące. Trzeba więc było w końcu ukryć trzy pierścienie nieskażone Annatarem.

— Jeden można wysłać kuzynce — poradziłam na jednym ze spotkań Gwaith-i-Mírdain. Elfom, dzięki którym znaleźliśmy się w takim położeniu. Nie należałam do owego ugrupowania, ale często mnie zapraszali, a raczej dokonywała tego tylko jedna osoba.  — Chociaż znajduje się najbliżej wieży, to mimo wszystko Nerwen siedzi w bezpiecznym miejscu ‒ jak to mówią ludzie, najciemniej jest pod latarnią.
— Jakieś inne pomysły? — wtrącił się jeden z członków organizacji.
— Cóż, z pewnością nie możemy trzymać wszystkich w jednym miejscu. Tym bardziej tutaj — dodał noldor siedzący w kącie sali. Wyglądał na strasznie strasznie strasznie zmęczonego, chociaż nie ma co się dziwić. Wszystkich ta sytuacja przybijała.
— Wywieźć w dal, z dala od wszystkich, wszystkiego? — zaproponowałam.
— One nie zostały stworzone do tego!
— Powinny nam pomagać, nie uciekać.
— Dobra, tylko tak rzuciłam. Ktoś musiał to powiedzieć, a ktoś musiał zaprzeczyć.

— Odwiedzę Galadrielę — zgłosił się Telperinquar. Naciskał na to już od odkrycia powstania Jedynego Pierścienia, jednak był powstrzymywany, "przynajmniej do zniszczenia biżuterii", chociaż nikt tego nie potrafił dokonać (według mnie po prostu im się nie chciało).  — W końcu to ona, już dawno temu, powiedziała o tym, iż pierścienie znajdują się w niebezpieczeństwie. Widać, że się zgodzi i może coś poradzi, chociaż nasze serca nie do końca spojrzą na to przychylnie.
Nikt nie miał żadnych obiekcji. Po paru następnych zdaniach, wszyscy zaczęli się rozchodzić, wracać do obowiązków. Wyszłam z synem brata.
— Podczas rozmowy z nią ukaż wszystko, co leży ci na sercu. I tak wszystko zauważyłaby, ale może przynajmniej spojrzy chociaż... milej.
— Spokojnie, dam sobie radę — parsknął.
— No, tak myślę.
— Co z tobą?
— Ja pojadę na wywiad. Lada moment i wojska ruszą na nas pełną siłą, więc warto byłoby przynajmniej zorientować się w ich rozstawieniu, a zwiadowców nigdy nie za mało.
— Powodzenia.
— Wzajemnie — ukradkiem poklepałam go po głowie, od razu ze śmiechem odskakując od mocnego kuksańca w bok.

Przez wiele, wiele miesięcy skradałam się przez lasy i stepy, głowiłam się jak przepłynąć jeziorka oraz małe rzeczki, tak, aby nie przemoczyć się do suchej nitki. Po drodze ostrzegałam wszelkie wioski lub miasta przed Nieprzyjacielem, chociaż często czekały mnie z tego tytułu... niezręczne sytuacje, tak to ujmę ‒ "tyle lat to słyszymy, a wciąż nic nie widać". Wreszcie, kiedy pokonałam cały Calenardhon, dotarłam pod sam Mordor, wszelkie obawy zostały potwierdzone. Sauron postanowił się dłużej nie patyczkować i ruszyć na nas pełną parą. Posiadał tak wielką armię, że chyba w zasadzie mogła pokryć cały świat widziany z najwyższej wieży Ost-in-Edhil.

Zlękłam się. Kto by się w końcu nie zląkł? Postanowiłam jednak pokonać strach. Łatwo zgadnąć, iż wojsko Annatara zmiecie cały Eregion z powierzchni ziemi. "Może wytrzymamy kilka tygodni, ale wątpię, by to liczyło się w przyszłości" pomyślałam. W takim razie ważne było dowiedzieć się, która flanka, albo przynajmniej flaga, jest tą, na którą się najmniej zwraca uwagę. Tak, aby wiedzieć gdzie uderzać najbardziej.

Po rozeznaniu trzeba było wracać, pędzić co tchu, nie zważając na to, czy dzień, czy noc. Nie zważając na szalejące myśli, które wciąż się skupiały na obronie, biegłam dalej. Rzeczy ważne i ważniejsze. Problem polegał na tym, że wróg mi deptał wręcz po piętach. Martwiłam się, czy zdążę nawet powiadomić jak dokładnie wyglądała sytuacja nawet trzy dni przed zbliżającym się nieuchronnie oblężeniem miasta.

Jednak pojawiła się nadzieja na horyzoncie. Celeborn, przewodząc paru oddziałom elfów, skierował swoje siły na straż przednią Gorthaura. Przekazałam dokładniejsze wieści i doznałam ulgi. Moje wysiłki nie poszły na marne. Szczegółowa wiedza o nadchodzącym przeciwniku przynajmniej trochę zaskoczyła dowódców, po czym od razu posłali posłańca do Celebrimbora. Ja zostałam, mając nadzieję, że mój miecz wniesie do bitwy coś dobrego.

Co powiedzieć, trochę stresu dostałam. Nigdy wcześniej nie walczyłam z taką wielką grupą, nie licząc małych bitew z może paroma zwiadowcami albo małymi wypadami. Zawsze wtedy też wielkość hufców była mniej więcej wyrównana. Tutaj akurat... zostawię bez komentarza. Doświadczenie prawie zerowe. Pozostało tylko żywić nadzieję na efekt zaskoczenia.

*

Wojna mnie przerażała. Kiedy Nieprzyjaciel podszedł tak blisko, że strzelanie z odległości na nic się zdało, trzeba było wyciągnąć miecze. Wtedy zaczął się koszmar. Miałam wrażenie, iż wszelkie ruchy, jakich się dotąd wyuczyłam, w praktyce nie dawały zbyt wiele. Bałagan na całego. Zostało tylko pchać, gdzie się od razu znalazło miejsce oraz szansę, jednocześnie uważając, aby po drodze także twoje ramię nie zostało odrąbane. Niektórych wspólników nawet na oczy nie widziałam, ale w tamtej chwili wszyscy staliśmy się przyjaciółmi na śmierć i życie, osłaniając siebie nawzajem.

Kiedy myśleliśmy, że odparliśmy pierwszą straż, wielkimi stratami, od razu wskoczyli na ich miejsce następni. Chociaż walczyliśmy ze wszystkich ostatnich sił, zostaliśmy powstrzymani. Trzeba było się trochę wycofać, ponieważ nasz opór już więcej nie mógł dać. Zostaliśmy odparci.

— Nísfinwë — przywołał mnie do siebie Teleporno. Też nie wiedziałam skąd pomysł na takie genialne imię, ale bardzo mi się spodobał.
— Ja, tutaj.
— Pojedziesz do Lothlórien i przekażesz tam wieści o armii Saurona. Dobrze wyszłoby, gdyby Amroth je otrzymał jak najszybciej, jednak nie wiem, czy już nie wyruszył do Khazad-dûm.
— Nie próbujemy się przedostać do Ost-in-Edhil?
— To byłoby samobójstwo. Zostaniemy tutaj na chwilę, ale zbyt wiele już nie zdziałamy.
— Oh — zamilkłam.
— Jednak jest szansa, że części uda się uciec, a następnie skierują się być może do Gil-galada. Wierzę, iż ten już odprawił część wojsk na odsiecz.
— No to pojadę.
— Tylko pamiętaj, by im coś powiedzieć o słabościach. Nie wiadomo, czy goniec dotarł do Lindonu oraz wysłanych jednostek na czas.
— Spokojna głowa! — uśmiechnęłam się.

Tak długo, jak istniała nadzieja, wszystko mogło się skończyć dobrze. Z całego serca liczyłam, że Telperinquar jakoś przedostanie się przez ten mur wrogów i pośpieszy do Ossiriandu. Nie wybrałam się do Śródziemia po to, w celu obserwowania kolejnej śmierci członka rodu, tylko po to, aby od niej ratować.

Po otrzymaniu wierzchowca, ruszyłam do Złotej Doliny, nie oglądając się za siebie. Załatwiłam jak najszybciej sprawy na owym postoju, po czym ruszyłam dalej. Po drodze oczywiście zmusiłam się do zmiany konia, ponieważ żal mi było zwierzęcia, którego zmuszałam do tak szybkiej jazdy. Wykorzystałam to, iż armia zajęła się otoczeniem stolicy, chcąc przekraść się pośród górskich szlaków, po czym dołączyć do przedstawiciela króla.

Poszło gładko. Podejrzanie gładko. Kiedy przybyłam z wieściami, owym wysłannikiem okazał się Elrond.
— Krasnoludy oraz elfowie z Lórien mają zaatakować ich od tyłu, gdzie znajdują się słabsze chorągwie, aby odwrócić uwagę przodu — wyjaśniłam.
— W takim razie należałoby wtedy zgarnąć niedobitków, rozbić pierwsze zastępy i wprowadzić popłoch — stwierdził Elrond.
— Trzeba spróbować — podszedł do nas Glorfindel. — Dobrze widzieć ciebie w zdrowiu.
— Dobry oraz nawzajem.

Razem postanowiliśmy w nadchodzącej batalii osłaniać siebie nawzajem, ponieważ staliśmy obok siebie, na przodzie. Inna sprawa, że przez moje emocje nie do końca to wyszło. Pośród uciekinierów nigdzie nie potrafiłam zauważyć bratanka. Pólelf szedł na przód, pewny swojego celu. Wszyscy byli. Ja jednak trochę się martwiłam ‒ raz, czy mój krewny zdołał się wycofać, a dwa ‒ czy rzeczywiście nasz plan mógł wyjść. Po ostatniej potyczce siły z pewnością się przerzedziły, ale czy na pewno wystarczająco?

Wkrótce uzyskałam odpowiedzi na nurtujące mnie wątpliwości. Oto Nieprzyjaciel, na przodzie swoich wojsk, postawił zwłoki Celebrimbora, które wtedy przypominało bardziej jeża, niż elfa. Co można więcej powiedzieć? Wkurzyłam się jak nigdy w życiu. Kiedy ruszono do boju (z mniejszą pewnością siebie niż na początku), ze wszelkich sił chciałam dosięgnąć jego zbezczeszczonego ciała, przynajmniej dać mu godny pochówek. Laurefindel próbował za mną nadążyć, jednak problem polegał na tym, iż walczyłam bez ładu oraz składu. Nie obchodziło mnie, że prawie moja ręka została odcięta, albo że otrzymałam silne uderzenie w brzuch. Z perspektywy czasu doszłam do wniosku, iż w tamtej chwili już nic tak naprawdę nie miało znaczenia. Pragnęłam wtedy tylko rozładowania swoich szalejących emocji, bo takiego natłoku nigdy wcześniej nie odczułam. Skierowanych do Saurona, do przeciwnika, a przede wszystkim do mnie. Za głupotę i naiwność.

— Nárcirya, oprzytomnij! — wrzasnął na mnie sprzymierzeniec. — Nie pchaj się beznadziejnie w pewną śmierć!
— Ha! — zamachnęłam się na ciemną czuprynę wroga. Nie słuchałam.
— Oszalałaś? — to mnie zatrzymało. Przynajmniej trochę. W końcu tak mówiono na mojego ojca, chwilę przed tym, jak poprowadził samego siebie w sam środek piekła. Jeśli miałam zginąć, to przynajmniej sama.
— Zawracaj, nie idź za mną! — odparłam, planując zastosować taktykę szarży.
— Ogarnij się! — złotowłosy elf szarpnął mnie za rękę do siebie. — W wojnie nie chodzi o to, aby bezmyślnie umrzeć, tylko o to, aby logicznie zadziałać. Więcej zdziałasz w grupie niż samemu.
— Zostaw mnie — szarpnęłam się, jednocześnie wymieniając ciosy z przeciwnikiem.
— Wybacz, ale mam wyboru — po tym otrzymałam całkiem solidne dźgnięcie w głowę. Na tyle silne, by zabolało, ale jednocześnie lekkie, tak, bym nie padła na ziemię. Zatrzymałam się, aby dojść do siebie.
— Nie rób tego na przyszłość — warknęłam.
— Zapamiętam, że działa. — mimo poważnej sytuacji, usłyszałam cichy śmiech w jego słowach.

Wkrótce na tyłach armii wybuchło zamieszanie. Słychać było orkowe rogi, nawołujące do odwrotu pojedyncze chorągwie. Przody się przerzedziły. Wielu moich pobratymców przyjęło to z ulgą, ponieważ wszyscy mieli wrażenie, że już za chwilę będziemy musieli się poddać. Elrond nakazał odwrót. Osłanialiśmy tyły wycofujących się oddziałów, które poruszały się powoli z powodu ilości rannych. Każdy w tamtej chwili dziękował naszym sojusznikom, którzy świetnie dawali sobie rady na tyłach, dając nam wystarczający czas na odejście.

— Wszystko dobrze, ale mam pewne zmartwienie. Wątpię, abyśmy zdążyli dojść do Lindonu, zanim tamci nas dogonią. Nie z taką ilością rannych — zagadnął Glorfindel syna Eärendila.
— Niestety, więc nie idziemy tam.
— To gdzie?
— Jest pewna dolina, chroniona przez rzekę Bruinenę.
— To co, tworzymy tam obóz? — wtrąciłam swoje trzy grosze.
— Myślę, że zostaniemy tam jednak dłużej.

Westchnęłam, wiercąc się w siodle. Wciąż się maltretowałam w myślach za przepuszczenie przez palce życia drogiego mi bratanka. Kłóciłam się w myślach, ponieważ z jednej strony wciąż pragnęłam rzucić się samej w pole bitwy, ale z drugiej zdawałam sobie sprawy, iż nic nie pomogę. Po pierwsze, nikt nie da rady takiej liczbie przeciwników, po drugie... miałam już dość.

— Ile przejechałaś? — zapytał mnie złotowłosy przyjaciel.
— Uh, trochę dużo.
— Jak długo?
— Cóż... nie liczyłam — odparłam po chwilowym zastanowieniu.
— Odpocznij. Ocknę ciebie w razie potrzeby — zaproponował.
— Z pewnością nie zapomnisz?
— Z pewnością.

***

OKEJ. I CO, JEST? JEST. NAWET ROK CAŁY NIE MINĄŁ, A PIERWSZY ROZDZIAŁ JUŻ WSTAWIONY! ŁU-HU, WIDZICIE JAK SPEŁNIAM SWOJE PRZYSIĘGI??

hehe. okej, nie wiem jak więcej to skomentować, to bez komentarza.

2,4k słów. to więcej niż ostatnio! mam nadzieję, że żadne błędy mi nie umknęły, albo że czegoś głupiego znowu nie palnęłam.

dobra, to wypadałoby wyprostować parę rzeczy.

jeden, z niedokończonych opowieści wynika, iż wnuczek powinien powiedzieć "jebać wszystkich" i od razu po wiadomości o powstaniu jedynego rzucić wszystko i pobiec do gali, a dopiero ta miała mu poradzić wszystko z pierścionkami, jakby sam nie mógł usiąść na tyłku, logicznie pomyśleć. cóż, ale aby było tak fajnie zrobiłam, że "od razu" dla elfów to koło 90 lat. nikt chyba mnie nie zabije, co nie?

dwa, nie wiadomo co glorek robił w DE, oprócz tego, że w którymś roku przybył (w zasadzie istnieje kilka wersji, wybrałam ten nieszczęsny 1600) i działał po cichu przy boku gila i elrondla, więc (przynajmniej trochę) mam wolną rękę. mam nadzieję, że tego nie zepsuję XD

trzy, nie wiem jaki idiota pisał prolog w pierwszej osobie, chędożyć go. ale następny idiota jest zbyt leniwy na poprawianie, więc pisze w pierwszej dalej. logic 100 (a właśnie, chciałam się poflexować ‒ skończyłam skyrima. w sensie nie całego, ale główny wątek z tym obaleniem cesarskich, zajęło mi to parę ładnych lat. fufu, ale jestem z siebie dumna).

cztery, JEŚLI MI TEN DZIAD ZMIENI PAUZY I PÓŁPAUZY NA MINUSY, TO GO CHĘDOŻYĆ. ZIOM, TEŻ LUBIĘ MATMĘ, ALE NIE MIESZAJ JEJ Z PISANIEM. A PRZYNAJMNIEJ Z UMIAREM, NO.

okej, to chyba tyle. chyba.

dziękuję za cierpliwe czekanie!! sama się nie spodziewałam pewnych rzeczy, ale jest. zgodnie z umową.

mam nadzieję, że się podobało <3

tym razem postaram się, aby drugi rozdział był gdzieś... przed końcem wakacji, uznajmy. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro