t r z y

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Sauron został pokonany. Na chwilę. Mimo to nie widziałam zbyt wielkiej radości wśród ocalałych, chociaż z drugiej strony nie powinnam się o to dziwić. Wiele miast, wiele wsi, a nawet całe królestwa przepadły. Nie mieli do czego wracać, ani z czego odbudować straty. Wojna pozostawiła w ich sercach strach oraz niepewność, która została w nich na długie lata.

Dlatego postanowiłam opuścić na pewien czas Rivendell. Moim celem stało się tropienie cichych poczynań wroga, doniesienie jego działań do władców elfów oraz ewentualne niweczenie owych planów. Dobry przyjaciel postarał się o wbicie mi do głowy zdania "jak zginę, to nikt inny dobrego imienia rodu nie zwróci". Cóż... racja. Odzyskanie rodziny to najważniejsza rzecz, ale trzeba zachować trzeźwy umysł.

W każdym razie! Trochę głupio byłoby zniknąć z dnia na dzień, bez pożegnania. W takim razie wybrałam się do tego bliskiego mi towarzysza i zaczepiłam, kiedy otrzymał wolną chwilę.
— Wyruszam na południe, do Haradu, aby szpiegować nieprzyjaciela. Przyszłam się pożegnać. — zaczęłam, dopasowując się do kroku Glorfindela.
— Elrond o tym wie?
— Oczywiście, wyjaśniłam mu już wszystko. 
— Powodzenia, ale jak będziesz znowu bezmyślnie... — odparł z żartobliwym uśmieszkiem na ustach.
— Nie, nie! Nie bij! Ty bezwstydniku! — jęknęłam aktorsko. — Tylko nie to, najgorsze!
— Bezwstydniku! Najgorsze!
— Najgorsze!

Minął nas brązowowłosy elf z niepewną miną. Zamilkliśmy na kilka sekund, aby następnie wybuchnąć śmiechem.
— A tak na poważnie, to trzymaj się zdrowo.
— I wzajemnie. Co zamierzasz robić?
— Hmm, pewnie zostanę tutaj. W Rivendell i Lindonie wciąż jest dużo pracy. Później może spróbuję się skontaktować z krasnoludami lub jeszcze innymi ludami Śródziemia.
— Zatem miłego.
— Dziękuję. Pozwól, że odprowadzę ciebie do stajni. Ale najpierw — rzucił wzrokiem na miejsce za mną. — Poczekaj!

Oddalił się szybko w swoją stronę. Podłożyłam pod podbródek lewą dłoń z wyprostowanym kciukiem i palcem wskazującym, aby ukazać własne zamyślenie. Nie za bardzo zrozumiałam co się stało. Na szczęście, Laurefindel po chwili przybył z brązowym materiałem w ręce.
— O co chodzi?
— Czerwony kolor będzie się rzucać w oczy...
W końcu zrozumiałam. Miał na myśli mój płaszcz z gwiazdą rodu Fëanáro, który zawsze nosiłam. Kiedy się dziurawił – starannie zszywałam. Kiedy nawet to nie pomogło – tworzyłam nowy. Mimo wszystkich popełnionych czynów, kochałam rodzinę, czułam się z tego dumna. Chciałam pokazać to jak najlepiej. Jednak z drugiej strony, przyciąganie uwagi to coś zbytecznego dla zwiadowcy. Przygryzłam wargę podczas wahania.
— Nie musisz go nosić zawsze, ale z pewnością się przyda.
— Dziękuję — zabrałam przedmiot do ręki.

— Nie mam pojęcia, kiedy wrócę. Kilka lat, jedna dekada, może jeszcze więcej. Jestem jednak pewna, że to nie będzie trwało wieki i wkrótce ponownie się zobaczymy.
— Ważniejsze jest to, abyś wróciła zdrowa.
— Bo zdrowie jest najważniejsze.
— Oczywiście, czekałem aż to powiesz.
— O to się nie martw — zwinnie wskoczyłam na konia. Nie wypowiadając więcej słów, pomachałam do Glorfindela, który odpowiedział mi tym samym. Chwilę później skierował się w swoją stronę, a ja opuściłam Rivendell.

*

Harad miał do ukazania wiele dziwów. Przez pierwsze miesiące próbowałam się rozeznać w zwyczajach tamtejszych ludzi, lepiej poznać mowę, czy po prostu ogólnie kulturę. Zauważyłam pewne podobieństwa między nimi a númenorczykami, wynikające z tego, że mieszkańcy wyspy prowadzili handel, jeśli mogę to tak nazwać, z krajami południa. Wszystkie lata spędziłam jednak w Haradzie Bliskim, nie Dalekim, gdzie te różnice mogły być bardziej zaznaczone.

Co do działań Saurona, to jego słudzy w małych grupach ostrożnie zdobywali potrzebne minerały do odbudowania zła. W takich chwilach dziękowałam Glorfindelowi za przekonanie mnie do noszenia brązowego płaszcza – śledzenie tych karawan stało się o wiele łatwiejsze. Na początku próbowałam je śledzić nawet w Mordorze, ale tam jednak Nieprzyjaciel czuwał, aby nikt niepożądany się nie wkradł. Pewnie aura elfa stawała się zbyt silna, że zostałam odkryta i raz skończyło to się ucieczką przed kompanią orków. Tak, to z pewnością wina mojej potęgi. Nie ma szans, że przypadkowo się w czymś pomyliłam. Nie ma, zdecydowanie nie ma.

Dlatego podczas "następnych razów" od razu rozbijałam całe konwoje. Oczywiście nie rzucałam się na nie jak z motyką na księżyc, ale wykorzystywałam prawa fizyki albo po cichu w nocy podpalałam ich dobra. Z wyobraźnią i konkretnie. Oprócz tego uważnie obserwowałam kult Saurona, czy też Morgotha wciąż istniejący u ludzi. Próbowałam trochę coś z tym zadziałać, pokazać im inne perspektywy, inne drogi. Może to się w niektórych przypadkach udało. To zadanie jednak przypadło głównie błękitnym czarodziejom, ja mogłam być tylko małym dodatkiem. Do tego łudziłam się w tamtych czasach nadzieją, że prawdopodobnie wpływ wyspiarzy z czasem zmieni ich nastawienie. Później wyszło na jaw, jak to się przeliczyłam.

Lata mijały. Zebrałam wiele informacji, dowiedziałam się mnóstwa ciekawych rzeczy, które w przyszłości mogły nam pomóc. Przeżyłam sporo przygód i otarłam się o śmierć nie raz. Rysowałam mapy, wyznaczałam różne trasy, opisywałam teren w notatniku... W końcu trzeba było powrócić do swoich, do przyjaciół. Przekazać wiedzę. Co mi z gromadzenia wieści, jeśli z nikim się nimi nie podzielę?

Wróciłam do Rivendell. Elrond z wielką chęcią przyjął moje relacje z południowych krain, obiecał coś przekazać Gil-Galadowi. Szybko poszło. Niezręcznie się trochę przez to poczułam, ponieważ całą pracę trwającą dobre lata streściłam w mniej-więcej godzinę, ale szybko odepchnęłam te myśli na bok. Nie robię tego dla uznania, tylko dla rodziny. Zatem, zamiast pogrążać się w rozmyślaniach, postanowiłam wypytać jeszcze półelfa o to, gdzie znajdował się mój przyjaciel. Szczęście w końcu dopisało – okazało się, że właśnie przebywał w Imladris.

Szybko ruszyłam na jego poszukiwania. Nie było to łatwe, ponieważ siedziba ostatnio bardzo się rozrosła i zmieniła. Półelf nie wiedział, gdzie go dokładnie znajdę, więc byłam zdana sama na siebie. W końcu się zdenerwowałam. Weszłam na jakiś balkon położony jak najwyżej, w wierze, że być może z wysokości moje oczy go zauważą. Strzał w dziesiątkę, bo akurat pod nim stał – siedział – i przeglądał jakieś papiery. Wyczuł, że ktoś go obserwuje dosyć szybko, podniósł wzrok, po czym zaczęliśmy się do siebie szczerzyć. Szybko przeskoczyłam przez barierkę, aby wylądować na ziemi bezpiecznie oraz z gracją.

— Mam wrażenie, jakby od naszego ostatniego spotkania minęły wieki — zaczął Glorfindel, tuż po wymienieniu uścisku.
— Zdecydowanie przesadzasz. Widzę, jak wiele tu się zmieniło, pewnie miałeś ręce pełne pracy i nawet nie zauważyłeś braku mej persony.
— Hej, mówię na serio!
— Dobra, oczywiście, jasne jak silmarile. Ja też za tobą tęskniłam.
— Tego nie powiedziałem.
— Hm? — uśmiechnęłam się tak przerażająco, jak tylko umiałam.
— Żartuję, żartuję! — podniósł ręce do góry.

Jako, że miał jeszcze parę rzeczy do załatwienia, uzgodniliśmy spotkanie w tym samym miejscu za parę godzin. Nie mogłam się doczekać tego momentu. W międzyczasie postanowiłam sprawdzić jak Rivendell się rozwinęło w czasie mojej nieobecności i przywitać się z dawnymi znajomymi, jeśli na takich udałoby mi się wpaść. O ile jeszcze pamiętali mnie z wojny, ponieważ od tego czasu wiele wody upłynęło. Odpowiedź to tak, co niezmiernie mnie uradowało. Wkrótce jednak słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, więc nadszedł czas nadrobienia ostatnich lat z Laurefindelem.

— Cóż, jak minęła podróż? — zagadnął mój przyjaciel.
— Czasami przyjemnie, czasami pewnie niezbyt, ale ogólnie to jestem zadowolona. Dziękuję za płaszcz. Przydał się nieraz. W zasadzie to cały czas...
— A proszę bardzo. Wciąż się trzyma po takim czasie, czy podarł się w połowie podróży?
— Uh, może jakiś ork w niego trafił podczas walki i nie było czego zbierać. Załatwiłam potem nowy.
—  Męczące to jest. Jakby, podczas takich wypraw to nawet nie zdążysz mrugnąć okiem, a już zdążysz wymienić połowę swojej garderoby. Jak... jak zmienianie rękawiczek.
— Nosisz na codzień rękawiczki, że tak często je wymieniasz?
— To tylko takie porównanie, które kiedyś usłyszałem od człowieka.
— Nie rozumiem ale rozumiem.

Rozmawialiśmy wiele. Dowiedziałam się, co u niego się działo podczas mojej nieobecności. Wyprawy do Lindonu, do boku Najwyższego Króla Ñoldorów, podróż do pięknego Lothlórien... A do tego jeszcze miał wiele do zrobienia w Imladris, które zyskało nowy tytuł oraz przywileje, więc wypadałoby, aby wyglądał równie godnie. Co zdecydowanie się udało według mnie, jak na Śródziemie. Glorfindel stwierdził jednak, że do końca daleko.

— Dobra, koniec o mnie. Jak południowe krainy? Coś ciekawego?
— Domyślasz się, co Sauron mógłby tam robić?
— Tak w połowie.
— To zamiast nudno opowiadać o nieprzyjacielu, to opowiem o kulturze, przyrodzie, kwiatkach, roślinkach, cokolwiek. Z komentarzem. Nie będzie obiektywnie, ale za to zabawnie, postaram się, chociaż tylko ja śmieję się z takich żartów — odeszłam od tematu, w którym Laurefindel mógłby dostać załamania nerwowego przez moje czyny oraz zachowanie.
— Dobra, to ciekawa propozycja — zgodził się. Odetchnęłam z ulgą w duszy. —  Ale i tak wrócimy do pewnych spraw. — A jednak nie udało się go przechytrzyć. 
— No nie, już miałam nadzieję.
— Nie ze mną te numery.

— To zacznę od krótkiego wstępu. Jest Bliski i Daleki Harad, znalazłam się w tym pierwszym. Koniec wstępu, przechodzimy dalej — odchrząknęłam, aby udać profesjonalizm. — W tym pierwszym znajduje się pustynia. A wysokie temperatury ciebie ulatniają. Co za tym idzie, drobinki piasku wdzierają ci się do ubrania, oczu, uszu, ust, nosa, oczu. Stajesz się taką pustynią. W zasadzie, może od tego zjawiska wziął się termin "człowiek-pustynia", który określa człowieka-pustynię.
— Farmazony, lejesz wodę. Nie ma takiego terminu.
— Cicho, to mały szczegół.
— Jasne, jasne, już milknę.

— Ekhm. Flora i fauna. Roślinność... roślinności nie ma. Znaczy jest, ale trochę ciężko, szkoda gadać. Ciekawsza jest daleko, w ciemnych lasach, do których nie wstąpiłam. Może kiedyś wstąpię i opowiem.
— Ciemne lasy?
— Tak je nazywają. Pewnie dlatego, że jest tam ciemno — odpowiedziałam pewnie.
— Bardzo mądra dedukcja... Albo może raczej indukcja... Logiczna rzecz.
— Też mi się to czasami myli, nie kłopocz się.

— Dobra, to zwierzęta. Jest taki wielbłąd. Kopytne dwa garby. Wygląda bardzo bezpośrednio, jakby z jednej strony chciał zjeść twoje kłaki, ale z drugiej strony jest zbyt rozbawiony tym pomysłem aby przejść do działania — stwierdziłam z powagą. Usłyszałam rozbawione prychnięcie obok mnie.
— To zdecydowanie najlepszy opis, jaki kiedykolwiek słyszałem. Dzięki. Dzięki za zrobienie mi dnia.
— Oh — nie spodziewałam się, że z powodu tak prostego zdania zrobi mi się cieplej w sercu. Zanotowałam sobie w myślach, aby kiedyś też tak komuś powiedzieć i umilić chwilę. — Nie ma za co.

— Wracając! Słyszałeś pewnie o olifantach? Wykorzystują je głównie podczas bitew, jako takie machiny wojskowe. Z dala od pola walki wyglądają jednak przeuroczo! Awww, istna słodycz, jakież to czarujące stworzenia, chciałoby się przytulać i przytulać. Aż ciężko uwierzyć, że potrafi z taką łatwością zabijać...
Kolejne części moich opowieści popłynęły w podobnym tempie. Bardzo mnie to cieszyło, że Glorfindel zawsze uważnie słuchał mojego paplania, ponieważ często się zdarzało, że inne osoby odpływały już na początku.

Nie udało mi się jednak wywinąć z wyjaśnień, jak uzyskiwałam różne informacje, walczyłam z grupkami wrogów, albo od nich uciekałam. Ciężko sprawić, aby Laurefindel zapomniał o pewnych szczegółach, skoro już nauczył się czytać ze mnie jak z otwartej księgi. Dlatego też otrzymałam od niego małą naganę przez moje bezmyślne zachowania. Jednak takich idiotycznych zachowań było zdecydowanie mniej niż kiedyś, co uznał za wielki krok naprzód.

*

Lata mijały. Númenorejczycy stawali się coraz bardziej zgryźliwi na fakt ich krótkiego życia. Zaczęli odwracać się do elfów, zapominać o pięknej mowie i coraz bardziej wyzyskiwać własne kolonie w Śródziemiu. Saurona to cieszyło. Wielu ludzi z Haradu czy takiego Umbaru znów się do niego zwracało. Potęga tego upadłego majara bardzo się rozrastała, strasząc następną koszmarną wojną.

Ja tymczasem wciąż snułam się po świecie. Zbierałam informacje, wiedzę, co przekazywałam w Rivendell. Zaprzyjaźniłam się z ludami wschodu oraz południa, próbując pokazać im inne możliwości, na nowo obudzić w nich dobro. Jeśli dobrze kojarzyłam, to niektórzy przodkowie takich easterlingów chodziażby, służyło pod sztandarem braci. Często próbowałam pokrzyżować plany Nieprzyjaciela, mieszczące się w moich możliwościach. Nieraz moje postanowienia się nie spełniały, jak to było w przypadku pojawienia się pierwszego Nazgûla. Obrałam ich wtedy sobie na jednych z głównych napastników, których chciałam pokonać własnoręcznie. A to przyniosłoby wiele dobrego i zwróciło uwagę.

W końcu wróg postanowił zemścić się na ludziach, którzy to przed wiekami nieźle go upokorzyli. Przeszedł do działania powoli, nie z hukiem, spokojnie podbijając tereny wyspiarzy. Akurat przebywałam niedaleko, więc po cichu pomagałam tutejszym w walce z przeciwnikiem, nie ujawniając swojego pochodzenia. Nie popędziłam ile tchu do Lindonu, ponieważ chciałam się przekonać, jak zareaguje Númenor. 

Ten z początku nie przejmował się zbytnio całą sprawą, co mnie dość zniecierpliwiło. Kiedy jednak Sauron zaatakował dwa najważniejsze porty, czyli Umbar oraz Pelargir, to wysiłki z tamtejszym królem na czele, w końcu przybyły. W niesamowicie szybkim tempie poradzili sobie z wojskami zła. 

Nieprzyjaciel poddał się. Władca Ar-Pharazôn zrzucił go na kolana i postanowił zabrać jako więźnia do swojego kraju, zamiast od razu go zniszczyć razem z pierścieniem. Ten pomysł nie brzmiał mądrze, ale mogłam tylko patrzeć na to z boku. Ludzie stali się zbyt zaślepieni nienawiścią swojego krótkiego życia, za bardzo zaczęli pragnąć wieczności, aby posłuchać elfa, który żył przez tysiąclecia. Mogłam tylko patrzeć jak ich statki odpływają w dal i zastanawiać się, jaki potworny los zgotuje im upadły majar.

Wkrótce potem wróciłam do Imladris, aby poinformować o tragicznej sytuacji. Pozostało tylko czekać, aż do Śródziemia przypłyną wieści z Númenoru.

***

Hej hej hej! Co u państwa?

Yayay, 2,1k słów, wciąż mniej od takich 2,5, ale z pewnością więcej niż ostatnio, więc wracam do formy :D

Nie dość, że napisałam to przed zakończeniem roku, to jeszcze miesiące przed, bo w moje urodziny, 23.10! Niesamowity specjal, wiem.

@ me, czekając na pojawienie się glora w serialu, który się jednak nie pojawił:

rzal do potęgi.

O amazonie mogę się rozpisać wiele, ale chyba raczej napiszę na ten temat jakąś rozprawkę po tym, jak wstawią ostatni odcinek XDD Mam tylko nadzieję, że mój fanfik jest od owego wytworu lepszy. I tak, jest 9.10, opublikuję... publikuję? rozdział 2 tygodnie później ale to szczegół.

Co powiedzieć więcej, nie wiem, więc zamiast tego zapytam, jeśli ktokolwiek wciąż to czyta, żyje na naszej pomarańczowej platformie i coś pamięta. Czy moje pisanie jest w miarę zrozumiałe i czy nie nudzi? Czy charakter Nisfinwe nie jest zbyt wkurzający? Czy główna relacja (przyjaciele as for now;;) wychodzi okej? Przepraszam za czy-owanie. I z góry dziękuję za opinię.

Nie mam pojęcia, czy do końca roku zdążę z rozdziałem czwartym, ale spróbuję. W razie czego to trochę przesuwam termin, do końca stycznia postaram się, aby czwarty się pojawił.

Cóż, miłego, do następnego!! 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro