XIII. Idioci i idioci

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wróżka próbowała zdrzemnąć się na gałęzi jednego z kasztanów w jedynym ogrodzie w Nitr. Przesiedziała cały poprzedni wieczór w jakiejś karczmie, żeby dowiedzieć się czegoś użytecznego. Oczywiście, wszyscy gadali o egzekucji Algara, więc musiała obejść się smakiem.

Pomimo iż Gretel skryła się za Mgłą, nadal czuła podejrzany ucisk w gardle i gorąco na policzkach, gdy pomyślała o wydarzeniach z baru. Nienawidziła, kiedy patrzono na nią z góry. Może i w mieście miała mniejsze pole do manewru, żeby uzmysłowić światu, jak się mylił względem niej, ale pycha śmiertelników pozostawała niestosowna.

Więc w imię czego naraziła się na jeszcze więcej głupich żartów, kpin i natrętnych myśli, żeby kogoś dać Kresenii w ramach posiłku?

Gretel parsknęła gorzkim śmiechem, płosząc kilka chachmęców, które śledziło poczynania ogrodników. Te spadły na głowy śmiertelników, od razu przybierając kształt niedojrzałych owoców kasztanu. Sądząc po ruchu ich zamazanych sylwetek, bez chwili zastanowienia zebrali je wraz z liśćmi i strzępami po przyciętej trawie w jeden stos. Mogli jedynie siebie winić, kiedy w końcu stworki odfruną, niwecząc owoce ich pracy.

Wróżka oparła się łokciem o gałąź, aby mieć lepszy widok na to, co się działo na dole. Przy okazji pozwalała muskać światłu, która przedziera się przez liście jej skrzydła. Ostatecznie jednak skupiła się na korze kasztanowca. Sunęła po niej palcem i badała jej fakturę, choć przecież nie miała w sobie nic wyjątkowego. Jej kolor – lekko rudawy z siwymi przetarciami – też nie wykraczał poza pewne normy wśród roślin na Jawie.

Ta barwa w oczach służącego w karczmie wyglądała jednak niezwykle. Stanowiła mroczny kontrast dla jego harmonijnej, ale nie pozbawionej zadziorności, urody. A może to, że często kierował swój wzrok na skrzaty domowe ją fascynował? Może Gretel dopisywała jego spojrzeniu dodatkowych cech, bo był Widzącym?

W tamtej chwili mogła zrozumieć, czemu Mir lubił zaczepiać tego całego Algara z rodu Rejów. Było to inne. Niezwykłe. Wyjątkowe. Przynajmniej Gretel nie pamiętała czasów, gdy nie istniała Mgła, a nieśmiertelna magia współistniała ze śmiertelnymi bytami.

Tak więc wróżka pozwoliła sobie utrwalić w pamięci obraz, jak ten młodzieniec ratował te przygłupie skrzaty z opresji.

*** 

Śmiertelnicy powiadali, że wspomnienia służą budowaniu doświadczenia. Z nich wyciągało się wnioski, a otrzymana nauka miała pozwalać unikać popełniania tych samych błędów.

Jak długo Gretel próbowała pojąć konstrukcję świata Jawy, tak nie mogła znaleźć przełożenia dla tej teorii. Widziała wielu, którzy rozpamiętywali przeszłość, ale zamiast oświecenia, znajdowali jedynie więcej cierpienia i żalu. Co zaś się tyczyło popełniania błędów? Popełniali je. Bez przerwy. I to te same. Może chcieli się upewnić, że to co robili było złe? Wtedy to może miałoby sens.

Całe szczęście, wróżka umiała wyciągać wnioski. Skoro nawet śmiertelnik dogadywał się z istotą magiczną, ona też mogła. Tak więc wraz ze wschodem słońca wybrała się na poszukiwania istoty, która spełniałaby jej oczekiwania jako pomagier.

Gretel potrzebowała czegoś dość silnego, żeby nie trzeba było tego bronić, ale też czegoś wystarczająco słabego, żeby mogło swobodnie przechodzić przez Mgłę. Sąsiedztwo miasta sprawiało, że tylko takie istoty mogły żyć w zmienionym środowisku, więc na brak potencjalnych kandydatów nie narzekała.

Inną istotną kwestią była motywacja. Wróżka musiała być w stanie chociaż pozorować, że jest w stanie spełnić ewentualne życzenie potencjalnego pomocnika. Najlepiej, gdyby sama stawała w roli wspaniałomyślnej wybawicielki. Wtedy to stworek byłby jej winny przysługę. Jednak kreatury w rezydencji śmiertelnego możnego żyły beztrosko i w harmonii z otoczeniem, toteż nie mogła się wykazać dobrodusznością.

Z tego też wynikał jeszcze inny problem. Sługa Gretel musiał być inteligentny. Raz, że mierziło ją przebywanie ze wszystkim, co krótkowzroczne i zwyczajnie tępe. Dwa, pomocnik miał wynajdywać sprytne jednostki ludzkie. Jak coś z móżdżkiem wielkości orzeszka doceniłoby intelekt śmiertelnika? Stąd też rzesze istot zamieszkujących ogród na przedmieściach Nitr, które mogłaby Gretel zaangażować, zamieniły się w dwie istoty. Na domiar złego, to były baby.

Wystarczyła jednak chwila, żeby wykluczyć współpracę z babą piwoniową. Używała intelektu, aby zagarniać smakołyki, błyskotki i co ciekawsze nakrycia głowy od wszystkich istot w rezydencji. Tego mogła Gretel jej pogratulować. W jaki sposób uzyskiwała te dary? Cóż... Wróżka poszukiwała czegoś, co będzie wynajdywało ciekawych ludzi, a nie uwodziło wszystkie ropuchy, ważki, chachmęce i inne istoty krągłymi kształtami, bajecznymi sukieneczkami z płatków kwiatowych czy flirciarskim usposobieniem.

Tak więc ostatecznie wybór padł na babę szuwarową zwaną Krysią. Była to istota małomówna, zrzędliwa, ale konkretna w żądaniach. Chciała dostać coś dobrego do jedzenia. Poza tym pragnęła mieć trzy czwarte dnia dla siebie, począwszy od czwartej godziny po świcie.

Gretel mogła przystać na takie warunki, bo nie planowała zagościć na długo w Nitr. W tamtej chwili zależało jej jedynie na tym, żeby czym prędzej znaleźć potencjalny pokarm dla Kresenii, nie angażując się przy tym zupełnie.

Co wyszło z tego paktowania, nietrudno się domyślić.

Na pewno wróżka nie oszczędziła na czasie. Krysia bowiem narzuciła jej, żeby przebrała się za jedną ze służących w rezydencji. Przecież chciała tylko zobaczyć perfidnego śmiertelnika na własne oczy. Tak więc nie dość, że Gretel musiała zorganizować przebranie służącej, to jeszcze spróbować się zatrudnić! Gdyby nie to, że zarządca od spraw służby – swoją drogą kojarzył jej się z pewnym handlarzem ludźmi – miał wiele na swojej łysiejącej głowie, najprawdopodobniej nie trafiłaby pod skrzydła starszej kobiety. Ta zatrudniła ją bez nawet chwili wahania.

Pani Świetlińska uznała wahanie Gretel przy udzielaniu odpowiedzi za przejaw niezwykłej nieśmiałości. Zatem nie drążyła, żeby dopytać, czy jej zmyślone nazwisko pisze się „H'alato" czy po prostu „Alato". Postanowiła oszczędzić wróżce stresu i wprowadzić ją w służbę panu Hektorowi.

Tak więc cały dzień upłynął Gretel na tym, żeby wysłuchać, że mąż zarządczyni lubił nazywać ją „światełkiem". Gdy zmarł, wszyscy pracujący w domu arystokraty zaczęli ją nazywać w ten sposób, żeby pomóc jej wyjść z żałoby. Przez lata zaś przezwisko wyewoluowało do „pani Świetlińskiej".

Jak Gretel chodziła po nieimponującym domu pana Hektora, spodziewała się, że nie będzie miała do czynienia z człowiekiem o szerokich horyzontach. Okazało się zgoła inaczej. Co z tego jednak, że pragnął stworzyć fundusz wspierający ludność wiejską pragnącą się kształcić?

Tak więc dzień dobiegł końca, staruszka zaprowadziła ją do bursy, niemal pod sam dach. Tam ponoć znajdował się ostatni wolny pokój. Nie miałoby to znaczenia, gdyby pani Świetlińska nie nadmieniła, że w innym wypadku musiałaby ulokować Gretel z inną służącą w pokoju. Od razu wróżka zasypała ją najszczerszymi wyrazami wdzięczności. Tylko tego by brakowało, żeby musiała się użerać na przestrzeni rozmiaru sporej kałuży z jakąś śmiertelniczką.

Stąd też po nieprzespanej nocy Gretel czuła się oszukana. Tak długo zajmowała się ludźmi, że dała się wykiwać babie szuwarowej! Nim się jednak wydostała z bursy, obległy ją inne służki, które zaczęły ją poganiać. Jak się okazało, szły po narzędzia do sprzątania. Na miejscu, czyli w sali zapełnionej rzędami szafek pod sam sufit, było tak dużo śmiertelników, że Gretel zrezygnowała z walki o zestaw wiadra i szczotki. Postanowiła zwrócić się do pani Świetlińskiej, gdy już będzie mniej tłocznie.

Była to idealna okazja, żeby odnaleźć babę szuwarową i pokazać, kto tu kogo miał się słuchać!

Wróżka wyszła, układając materiał czarnej spódnicy oraz niebieskiego fartucha. Z trudem powstrzymywała się przed odwinięciem białych rękawów bufiatej koszuli, gdy opuściła bursę i zmierzała w stronę ujścia wody. Podmuchy wiatru, jakby na złość, poruszały drapiącym materiałem krochmalonego, koronkowego kołnierzyka.

Gretel wiedziała już, jakie motywacje miała ta przeklęta Krysia! Chciała ją wcisnąć w najbardziej niedorzeczny strój wymyślony przez ludzkość, żeby się z niej nabijać. Przecież sama by tak na jej miejscu zrobiła! Bo kto skazywałby się na katusze noszenia czegoś drapiącego jak pędy kolczurki? Nie mówiąc już o tak długiej spódnicy, że plątała się przy każdym korku zbliżającym ją do malutkiego budyneczku. Wróżka jedynie nie dała sobie wcisnąć na czekoladowe włosy absurdalnego nakrycia głowy.

Biorąc pod uwagę ogrom wyrzeczeń jakich się podejmowała, żeby zadowolić Kresenię, nabierała pewności, że nie bezzasadnie traciła cierpliwość.

Niebo dopiero nabierało błękitnych tonów po bezgwiezdnej nocy, jaka zapanowała nad Nitr. Świat natury, nawet jeśli zamknięty w malutkim obszarze rezydencji, drażnił jednak wróżkę śpiewem ptaków, psotami budzących się powoli stworów i perspektywą kolejnego zmarnowanego dnia. Trawa, budynek, a także głęboka rynna z zamykaną klapą na zewnątrz przybierały odcienie szarości. Widok przystawał raczej do zmierzchu aniżeli poranka. Zgarbiona postać chłopaka czerpiącego wodę też przystawała komuś pragnącemu odpoczynku po przepracowanym dniu.

A więc nie tylko Gretel tryskała entuzjazmem inaczej...

Zwolniła jednak, gdy usłyszała szepty nieznajomego. Chciała wypatrzeć stwora, który mógłby mącić mu zmysły. Przesunęła wzrokiem dookoła, ale nic nie wyglądało zza kutego ogrodzenia za budynkiem ani zbiornika z wodą. Gretel zaś nie przypominała sobie, żeby istniał potwór wprowadzający w szaleństwo, przekraczający Mgłę i na dodatek nie większy od przeciętnego śmiertelnika jednocześnie.

Niebawem prócz ledwo słyszalnego szeptu, uszu wróżki dotarło znajome zrzędzenie.

– Przecież mówiłeś, że nie chcesz wstawać ze słońcem, skoro ci za to nie płacą!– protestowała Krysia, tupiąc nogą w murek.

– Ale tym razem zapłacą.

– Przecież wiem, że nie!

– A jednak – przekomarzał się nieznajomy, ciągle na granicy słyszalności.

Gretel była niemal pewna, że zdawał sobie sprawę, co wiązało się z ewentualnym nakryciem na tej rozmowie. Przez kogokolwiek. Choć musiała przed sobą przyznać, że może los jej sprzyjał, bo w zaledwie kilka dni natrafiła już na dwóch Widzących. W razie czego mogła podać któregoś z nich Kresenii za rarytas.

Krysia zarechotała złowróżbnie, a wokół niej zaczęły krążyć meszki i komary. Młodzieniec nie przejął się tym. Musiał już znać możliwości baby szuwarowej. Nie... Był przecież śmiertelnikiem. Nie mogły go ciekawić możliwości Krysi ani innego stworzenia. Po prostu przemawiała przez niego zuchwałość. Gdy Gretel tak ważyła w sobie, ciągle się skradając, co przemawiało za zachowaniem nieznajomego, niewygodne ubranie przestało jej już tak przeszkadzać.

Kiedy młodzieniec zaczerpnął wody i postawił wiadro koło Krysi, ta zmarszczyła brwi, opierając się o nie bokiem. Z całym możliwym nieprzekonaniem, na jakie mogła się zdobyć jako mieszkanka Mgły, gdzie przecież wszystko było możliwe, powiedziała powoli:

– A ja nadal ci nie wierzę.

Młodzieniec westchnął, wspierając się na szczotce nieopodal:

– To trudno.

Gretel ugryzła się w język, aby nie zdradzić się, gdy przemykała po płytkach w stronę budynku z ujściem wody. Tu prosiło się nie tylko o komentarz, a nawet nauczkę! Przecież śmiertelnik nie powinien zapominać swojego miejsca!

Krysia jednak, pomimo swojego rozgoryczenia, postanowiła pokrzyżować plany wróżki, bo powiedziała nieznajomemu:

– Długie ucho za tobą.

Gretel wciągnęła z sykiem powietrze. Przecież nie kryła się z tym, że się skradała! A ta podrzędna kreatura z premedytacją ostrzegła młodzieńca! Działała jej na nerwy już zdecydowanie za długo!

Kiedy jednak chłopak się odwrócił, Gretel przypomniała sobie, że przecież udawała śmiertelniczkę. Musiała zignorować istnienie stworka. Na dodatek musiała wybrnąć z tego, że czaiła się za chłopakiem. Kiedy ujrzała jego twarz, nie musiała jednak długo się zastanawiać, jak odwrócić uwagę od swojego dziwnego zachowania.

– To ty – szepnęła.

Młodzieniec uniósł brew, przysiadając na murku przy rynnie.

– Znamy się? – spytał od niechcenia.

– Ty jesteś tym dziwnym chłopakiem z karczmy.

Nieznajomy parsknął, utwierdzając Gretel w jej podejrzeniach. Przyjemny tembr głosu śmiertelnika należał do nielicznych rzeczy, których nie chciałaby zapomnieć po przełamaniu klątwy Mira. Natomiast wykluczał możliwość, że w Nitr mieszkało więcej Widzących niż ten jeden chłopak.

– Ja cię za to w ogóle nie kojarzę – przyznał nieznajomy, rozkładając dłonie.

W jego oczach pojawił się złośliwy błysk podobny do tych w oczach srok, gdy skradły czyjąś ulubioną błyskotkę. Gretel przemknęło przez myśl, żeby przypomnieć mu o wydarzeniach z lokalu albo rzekomej rozmowie z Krysią. Zaczynała jednak pierwszy dzień pracy jako śmiertelna dziewczyna... To sprawiło zaś, że pomysł na ripostę dla młodzieńca uleciał niczym dym znad zgaszonej świecy.

Gretel poczuła gorąco na policzkach i opuszkach palców. Chcąc uspokoić myśli, a więc też magię, poprawiła kołnierzyk koszuli. Przeszła obok śmiertelnika, przy okazji poszukując wzrokiem Krysi. Nie znalazła jej. Nie mogła zupełnie wykluczyć, że ich nie podsłuchiwała. Kiedy oparła się o chłodny, wilgotny murek, ku jej dziwnej satysfakcji, młodzieniec zaglądał za rynnę tak samo jak ona chwilę wcześniej. I też dokładnie jak ona, uciekł wzrokiem, jakby nagle stwierdził, że w mchu pomiędzy płytkami i kopytkowatych grzybkach w drewnianej klapie na rynnę nie było nic godnego uwagi.

Jego złocistą twarz rozjaśnił nie tylko promień słońca, który padł znad dachu dormitorium dla służby, ale i uśmiech. Ku uciesze Gretel, nie należał do tych promiennych czy oślepiających, jakby cały czas był powód do zabawy i harców.

– Pracujesz tutaj? – spytał nieznajomy, nim wróżka zdążyła wyjść z inicjatywą.

– Od wczoraj.

– Ha! Współczuję – żachnął się.

W ustach wróżki pojawiła się kwasota, którego nie mogła złagodzić urokliwość poranka. Jako że wahania temperatury nie dokuczały jej, odpowiedzialnym za grymas na jej twarzy był wyłącznie prowadzony dialog.

– Ty też tu pracujesz – zauważyła Gretel ze zmarszczonymi brwiami.

Nieznajomy podniósł palec, zastrzegając sobie:

– Nie powiedziałem, że sobie nie współczuję przy okazji.

Chłopak omiótł wróżkę wzrokiem, począwszy od skórzanych bucików, a na koronkowym kołnierzyku koszuli skończywszy. Kryjące się w nim zainteresowanie przypasowywało jednak botanikowi, który natknął się na nietypową roślinę, a nie mężczyźnie w towarzystwie atrakcyjnej kobiety. To też sprawiało, że choć śmiertelnik irytował ją, to także intrygował.

Z podobną starannością Gretel przesuwała swoim spojrzeniem po jego postaci. W karczmie było zbyt ciemno, żeby mogła mu się porządnie przyjrzeć. W łagodnym świetle słońca jego skromne, wręcz biedne ubranie nie rzucało się tak w oczy. To zaś sprawiało, że nic nie odwracało uwagi od jego harmonijnych rysów twarzy okraszonych swoistą surowością nieprzystającą do młodego wieku. Kasztanowe oczy idealnie oddawały przekorę, której nie szczędził swoim rozmówcom bez względu na ich gatunek. Za to jasnobrązowe włosy zdawały się wręcz szarawe w porównaniu z łagodnie złocistą skórą.

Gretel widziała wiele stworów i elfów. W porównaniu z Drwalami, z którymi na pewno ten dziwny chłopak był spokrewniony, wydawali się przerysowani. Nadmiar barw i różnorodność form w świecie za Mgłą sprawiał, że wszystko tam traciło swój wyjątkowy charakter. Natomiast w świecie Jawy każdy element świata zdawał się naznaczony monotonią, ale i ulotnością. Dlatego, szczególnie ostatnio, Gretel zaczęła doceniać w realiach śmiertelników każde odstępstwo od „normy".

A może nie tylko ostatnio? – przeszło jej nieśmiało przez myśl.

– Więc... Gdzie jest twoje wiadro? – spytał chłopak, poprawiając wytartą koszulę, gdy chachmęce nakierowały podmuch nocnego wiatru prosto w jego twarz. Nie słysząc odpowiedzi, doprecyzował: – To, w które nabrałabyś wodę stąd?

– W bursie – powiedziała krótko Gretel. – Poczekam aż będzie mniej tłocznie i wtedy je sobie wezmę.

Młodzieniec kiwnął głową, jakby po części nawet zgadzał się z tokiem rozumowania wróżki. Jednak zanim ta zdążyła chociaż poczuć lekką satysfakcję, zgasił jej nadzieje komentarzem:

– A wiesz, że potem jest jeszcze gorzej? Jak już się zlecą tutaj z wiadrami?

– No i?

– No i powodzenia, jeśli doczekasz się wody przed zmierzchem – odparł, zmieniając uchwyt na szczotce.

Gretel mimowolnie zerknęła na drugą stronę rynny, gdzie stało wiadro. Nie udało się jej jednak umknąć bacznemu spojrzeniu chłopaka, który zaraz zabrał pojemnik i postawił obok szczotki. Niezrażona zdobyła się na przybranie miłego wyrazu twarzy.

– Ale ty masz wszystko już teraz?

– Bo wstałem przed wszystkimi – wyjaśnił młodzieniec na wydechu. – Możesz też wstawać po wszystkich, co zresztą polecam. W końcu płacą nam za sprzątanie, a nie zrywanie się z łóżek – nieznajomy mrugnął porozumiewawczo.

– Zapamiętam – odparła Gretel z delikatną rezerwą. Na więcej nie mogła sobie pozwolić, gdy patrząc na niego spod wachlarza rzęs, poprosiła: – A mógłbyś mi pomóc ten jeden raz?

W oczach młodzieńca pojawiły się ogniki. Nic nie pozostawało złudzeń, co mu przeszło przez myśl, gdy spytał:

– A co z tego będę miał?

Gretel zmarszczyła brwi. Co mógł chcieć śmiertelnik, na dodatek młody mężczyzna szukający wrażeń... Ale to byłoby zbyt banalne, kiedy dotyczyło to tego Widzącego. Zresztą... Przecież Gretel słyszała jego wcześniejszą rozmowę z babą.

– Pieniądze.

Młodzieniec spojrzał na nią z mieszaniną autentycznego współczucia i drażniącego politowania. Przynajmniej nie zaprzeczył, że taka oferta by go zadowoliła...

– Gdybyś je miała, to byś tu nie pracowała – zauważył, słusznie zresztą. Sięgnął po wiadro i złapał szczotkę, zbierając się do odejścia. Wykonał nawet kilka kroków w stronę bramy, kiedy odwrócił się i zawołał: – Ale brawo za chęci i powodzenia!

Wróżka oczywiście mu nie odpowiedziała. Jakże by mogła, gdy ucierpiała tu przecież jej duma! Gdyby nie była w ludzkiej postaci pewnie jej oczy przybrałyby kolor nie fioletu, a wręcz purpury! W świecie Jawy jednak... Nawet śmiertelnik miał za nic jej mordercze spojrzenie skierowane w jego kręgosłup.

Gretel stała przez chwilę w miejscu, wsłuchując się w cichnące kroki młodzieńca. Gdy już miała zupełnie wyprzeć tą upokarzającą rozmowę ze świadomości, jak na złość zaczął gwizdać jakąś radosną melodyjkę!

Gretel nie musiała szukać śmiertelnika akurat w Nitr... Mogła znaleźć kogoś dla Kresenii w miejscowości, gdzie pnącza nie pożarły jakiegoś chłopaka w biały dzień...

Oczy wróżki i palce błyszczały od fioletu. Przebranie znowu wydawało się za ciasne...

Wtedy znikąd pojawiła się Krysia.

Jakimś cudem, widok skwaszonej baby ukoił nerwy Gretel. Samo to, że mogła być niezadowolona choćby w części jak ona sama. Tylko dlatego, zamiast wrzucić istotę do rynny, pozwoliła jej wskoczyć na murek i usiąść obok.

– Mówiłam, że wredny? – stwierdziła baba, czesząc kiteczki grzebykiem zrobionym z muszelki omółka.

Do ust Gretel cisnęło się wiele słów. Tych magicznych i śmiertelnych też. Widząc, że wokół wejścia pojawiły się pierwsze służki, postanowiła się ograniczyć jedynie do mowy Jawy. Niepotrzebnie, bo ludzkie dziewczęta wykazywały wyjątkowe więzi stadne. Były zażyłe do tego stopnia, że nie chodziły w pojedynkę, o ile nie było to absolutnie konieczne. Tak więc gromadziły się w pobliżu wyjścia z bursy, jak kurczaki w porze karmienia przy swoim właścicielu.

– Oj tak... Wredny to on jest – stwierdziła wróżka, przenosząc swój wzrok na bramę, w której zniknął młodzieniec.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro