XXXIX. Życie, śmierć i czarodziejska biżuteria

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Gretel

Wróżka musiała Galena zabić. Nie miała innego wyjścia. Była pewna, że nawet Strumień Prawdy przyznałby jej rację. Zresztą, chciała uśmiercić Widzącego, byle tylko Kresenia go nie dostała.

Służyła tej starej, zagłodzonej wiedźmie dwa stulecia! Tak – wreszcie do tego doszła, przypominając sobie wygląd jej pierwszych ofiar i porównując go z ilustracjami w jakiejś książce z tamtego okresu. Straciła dwieście lat na spełnianiu zachcianek Kresenii, gdy ona traktowała ją jak chwasta! I miała rację – Gretel była idiotką, skoro dała z siebie zrobić podrzędnego pomagiera.

Kresenia kazała przyprowadzić do siebie chłopaka w Pełnię Zbiorów? Gretel miała zamiar to zrobić. Po tym, jak się dowie jak się robi Kroczących, dokona tego i załatwi mu immunitet u Mira.

Upiór chciał ją przekabacić na swoją stronę? Niech się wykaże. Nie powinno to być dla niego żadnym problemem, skoro tak lubił Kroczących.

Nie zapomniała też o Johannie.

Wszystko wskazywało na to, że pan Hektor był świadomy mocy swojego nabytku. Najprawdopodobniej uświadomił go w tym handlarz, zlecając przygotowanie specjalnej sali. Poleceni kamieniarze wydrapywali zaś zaklęcia tłumiące moc, zabezpieczając przy tym domowników przed uwagą pomniejszych, magicznych istot. A przynajmniej takich, które wiedziały, co dawała moc artefaktu.

Rzeczywiście zaklęcia Gretel miały ograniczony czas działania, co stanowiło jej największą słabość w tamtej chwili. Drugą, było istniejące połączenie z Kresenią. Wiedźma mogła chcieć uchronić swojego sługę, odbierając moc tojadu w czasie starcia. Artefakt mógł wróżkę uwolnić od tego albo chociaż zastąpić podarowaną magię, aż nie wymyśli czegoś skuteczniejszego.

Skoro wiedźma z niej zakpiła, narzucając na nią urok, biorąc sobie drugiego sługę i dając mu taką potęgę, straci wszystko. Gretel już miała tego dopilnować.

– Och, Gretel! Jak dobrze, że jesteś! – zawołał strumień.

Wróżka stłumiła w sobie irytację. Może i była przewidywalna, ale nie musiał jej tego na każdym kroku wypominać. Mruknęła cicho:

– Witaj.

Rzeczka zapluskała radośnie, ochlapując okoliczne krzaczki i drzewa. Zwilgotniała kora oraz mech migotał żywo zielonym blaskiem, rozświetlając zagajnik. Zrobiło się wokół ciepło niczym w wiosenny poranek. Wróżka mimowolnie poruszyła skrzydłami, gdy ogrzane powietrze uniosło się, porywając ze sobą kilka liści z gałęzi.

Strumień Prawdy przypłynął bliżej do nóg wróżki, pytając radośnie:

– Przyszłaś dowiedzieć się, na czym polegała twoja klątwa?

– Nie.

Strumień jęknął, a jego powierzchnia zagotowała się od mrowia bąbelków. Ogromny zawód istoty zabarwił wodę na kolor purpury tyryjskiej.

– Jak to nie? – pytał, płosząc drobne żyjątka z runa leśnego. – JAK TO NIE?!

– Mówiłeś, że klątwa słabnie – powiedziała leniwie wróżka, przyglądając się swoim zaokrąglonym paznokciom. – Tak więc, kiedyś się dowiem, czego dotyczyła.

– Ale... Ale... – bulgotał strumień, występując z brzegów.

– Kroczący to dawni Widzący – powiedziała stanowczo wróżka, przerywając istocie jego szalony monolog.

Strumień uspokoił się. Najwyraźniej nie mógł walczyć z obowiązkiem narzuconym mu przez Mgłę. Musiał powiedzieć prawdę, nawet jeśli sam miał wiele do powiedzenia.

– Zgadza się.

Wróżka przez chwilę czekała, aż strumień powie coś więcej. Kiedy jednak nie padło nawet słówko więcej, warknęła głucho:

– Tak sobie pogrywasz...

– Przecież znasz zasady – odparł złośliwie. – A teraz wysil się trochę, rozkapryszona ważko.

– Już wiem, dlaczego nigdy nie widzę, żebyś z kimś rozmawiał prócz mną – prychnęła wróżka w odpowiedzi, przelatując z irytacji na drugą stronę ożywionej rzeczki.

Chciała go zostawić na pastwę samotności. Usiadła jednak na pniu powalonego drzewa. W końcu wciąż potrzebowała informacji, aby ocalić Galena przed ostateczną śmiercią.

– Nie wiesz – biadolił strumień, co Gretel cierpliwie wysłuchiwała. – Rozmawiam z bardzo ograniczoną grupą istot. A coś ty myślała? – spytał, nim jego rozmówczyni zdążyła odpowiedzieć. – Że każdy może do mnie podejść i poznać sekrety świata?

– Tak.

A na pewno bardzo chętnie rozmawiasz ze wszystkim, co jest w stanie ci odpowiedzieć – mruknęła w myślach, przewracając oczami.

Strumień zabulgotał z irytacji.

– No to nie. Tylko Widzący ze mną mogą rozmawiać spośród śmiertelników oraz istoty obdarzone duszą, jeśli chodzi o mieszkańców Mgły. Możliwe, że to przez mój krótki epizod jak byłem człowiekiem – przyznał.

Gretel zaintrygowało jednak coś innego.

– Istoty ze Mgły nie mają duszy – stwierdziła stanowczo.

– Kroczący mają – wyjaśnił strumień z cieniem zadowolenia, że czymś wróżkę zadziwił. – Ludzie zamienieni w drzewa, w potwory i wszystko inne też mają.

Gretel przypomniała sobie, że poznała Strumień Prawdy nie w opowieściach wróżek. Owszem, miała przed oczami wspomnienie dawnej znajomej, która przybliżała jej genezę skarbnicy wiedzy. Ten obraz jednak nakładał się z innym: leśny zagajnik i pokój o drewnianych ścianach przenikały się, spajały, wypierały wzajemnie. Harmonijny głos, który opowiadał historię strumienia, należał do dwóch osób jednocześnie. W jednym wspomnieniu to gadatliwa wróżka zaznajamiała Gretel z cudami Wiecznego Lasu. A w drugim... Starsza kobieta, która siedziała na krawędzi łóżka, pouczała ją za pomocą historii nieszczęśliwego myśliwego. Głaskała kocura, a zarazem domownika, o imieniu Filip, który wsłuchiwał się w bajkę z nie mniejszą uwagą niż Gretel...

Wróżka pokręciła głową. Postanowiła, że zastanowi się nad tym wspomnieniem, gdy już załatwi wszystkie sprawy.

Nie miała jednak dać strumieniowi satysfakcji, aby spytać się o klątwę Kresenii. Zaklęcie, które najwyraźniej pozwalało jej wierzyć, że nie miała duszy. Jeśli jednak ją miała... To jak było to możliwe, skoro przecież żyła jako leśna wróżka i to nie dwadzieścia, a dwieście lat?

– Kroczących się nie robi – zauważyła Gretel, skupiając się na kwestii Galena.

– Widzących zabija się, żeby uwolnić ich dusze z ciał. – Później pobudził jej drapieżną molekułę, która z uwagą wysłuchiwała: – Ścina się, przebija serce albo wykrwawia. Nie wolno ich palić, maltretować, ani inaczej zamęczać, bo nic z tego nie wyjdzie. Duch rozpuści się w cierpieniu i masakrze.

– Rozumiem.

– Musi ktoś po drugiej stronie Mgły być i czekać na jego duszę – zaznaczył, akcentując istotne informacje. Czyli w zasadzie każde zdanie... – Czasami trzeba kilka tygodni pilnować, aby się nie rozwiała, nim przybierze materialną postać.

– Bo zginie – skwitowała Gretel.

Strumień znowu się zagotował z oburzenia:

– Nie! Bo zostanie bez żadnej mocy. Wymiesza się z pozostałościami jakiegoś najbliższego trupa i skończy jako bezradna istota z burzą chaotliwych myśli.

– Dobrze – mruknęła wróżka znużona wahaniami nastroju swojego rozmówcy. Była dumna jednak, że udało się jej zachować spokój. – Dziękuję.

Strumień znowu się uspokoił. Zabarwił się na biało-zielono. Przypominał kolorem przebiśniegi, które były zaskoczone widokiem świata znad śniegowej pokrywy.

Gretel już chciała coś powiedzieć, kiedy strumień syknął ostrzegawczo. Zamilkła zatem, czekając na to, aż strumień zabierze głos. Wstała, aby jednak nieco ponaglić go, a potem zaczęła poruszać skrzydłami.

– Znajomy "Pazurów" ma wisior pani Wiosny zwanej też Zwiastunem Odrodzenia – powiedział, gdy już wróżka poderwała się do lotu. Zawisła kilka centymetrów nad ziemią, słuchając: – Nikt nie umiał zrobić z niego pożytku, bo nie miał żadnego spektakularnego zastosowania... Nikt nie musiał się martwić napadami nieżywej istoty.

Gretel nie wylądowała. Przez chwilę ważyła w sobie otrzymaną sugestię. Pierwszą wynikającą zupełnie z własnej woli strumienia. Zanim rozważyła, czy była równie wartościowa, jak informacje uzyskane w tradycyjny sposób, szepnęła:

– Pomagasz mi.

Strumień nie odpowiedział. Za to zabarwił się radosnym pomarańczem. Wróżka zaś zaufała intuicji, że się uśmiechał. Przezwyciężyła jednak ckliwość i wzniosła się ku niebu.

***

Kiedy wróżka upewniła się, że nikogo nie było w podziemiach, przybrała postać śmiertelniczki. Po tym zaś zaczęła badać remontowaną salę.

Wierzyła w każde słowo Galena. Musiała się jednak przekonać, że to, z czym przyjdzie się jej zmierzyć, będzie na miarę jej sił. W końcu pozostawała magiczną istotą. Odpowiednie zabezpieczenia mogły jej nie przepuścić.

Wróżka przesuwała badawczo palcami po ścianach. Miała wrażenie, jakby dotykała rozgrzane kamienie przez materiał. Odczuwała to przede wszystkim jej magia, strzelając we wnętrzu niczym strączki rzepaku.

Gretel uśmiechnęła się lekko, przechodząc ze swoimi badaniami do kolejnej zaszpachlowanej ściany. Choć dzień dobiegał końca, a ją ogarniało zmęczenie, wreszcie znalazła światełko w tunelu prowadzącym przez czarną beznadzieję sytuacji.

Wróżka czuła, że runy były obecne, a nawet miały moc. Tylko dzięki temu mogła poznać ich kształt pomimo warstwy białej gładzi. Nie miały jednak większego znaczenia dla niej, ponieważ nie należały do klasycznych znaków ochronnych.

W umyśle Gretel otworzył się nieśmiało obszar w niepamięci, który podsuwał jej różne skojarzenia. Tym razem jednak zamiast twarzy, miejsc, czy zdarzeń, przytaczał fakty o dawno zapomnianych praktykach. O sztuce zaklinania, uprawianej przez magów przed panowaniem Bakara i wymarłej w ciągu dwustu lat od tamtego okresu. Wiązali zaklęcia z konkretnymi stanami astronomicznymi oraz zjawiskami przyrodniczymi, integrując go z porządkiem świata. Tak zaś jak natura była potężna, czary także stawały się silniejsze.

W półmroku piwnic, rozrzedzanych jedynie lampką oliwną trzymaną w dłoni Gretel, mogła uwierzyć, że szuler Pascal miał dostęp do wiedzy tajemnej, a nawet wisiora Pani Wiosny. Cienie jednak były spokojne. Kiedy poruszały się do wtóru niespokojnego płomienia, zdawały się drżeć ze zniecierpliwienia niczym żywe istoty, obserwując poczynania dziewczyny. Może nawet tak było? Wróżka nie wnikała w to.

Serce biło jej prędko z ekscytacji, gdy poznawała w ciepłych liniach okręgi i przecinające się w określonym porządku linie. Omal się nie zaśmiała z najczystszej radości, kiedy odnalazła palcami jednolicie emanujące ciepłem nieduże koło.

Zaklęcie chroniące artefakt było powiązane z pełnią. Musiała być wtedy przeprowadzona transakcja, ponieważ w innym wypadku nie sposób byłoby wnieść artefakt. Ten w końcu miał moc tylko dlatego, że miał w sobie cząstkę magii, która z reguły czyniła przedmiot czymś niemal żywym. Większość czarów ochronnych zaś nie było wrażliwe na to, czy magia pochodziła od złowrogiego stwora, sympatycznego skrzata czy jakiejś rzeczy.

Pełnia miała nastąpić już niebawem. Wtedy powinna też odebrać wisior pani Wiosny i zaprowadzić Galena do wiedźmy. Wszystko rozgrywało się w krótkim czasie, ale wreszcie miała plan!

Galen z wisiorem byłby chroniony przed wszystkim, co martwe. Skoro Kresenia zaangażowała Johanna w swoje knowania, przestała być zupełnie żywa. Czary związane z nekromancją zawsze zostawiały ślad, podpowiadał budzący się ze snu instynkt Gretel. W związku z tym, żaden z nich nie mógłby dopaść Widzącego, gdy już miałby artefakt.

Gretel jednak nie chciała umierać czy tracić swoją magię. Musiała przyprowadzić chłopaka i liczyć się z tym, że nie uda jej się uciec z nim i ukryć, co też miała spróbować zrobić. W czasie Pełni Plonów byłaby jednak jedyną, która mogłaby go zabić. Jeśliby tak było, istniała szansa, że Galen wróci do żywych jako Kroczący. Marne pocieszenie, ale lepsze niż żadne.

Liczyła jednak, że do czasu pełni, zdoła przygotować dla Kresenii i Johanna niemiłą niespodziankę. Jeszcze nie wiedziała, ale przecież od czegoś miała swoje znajomości. W końcu Mir był taki potężny i niesłychanie mądry. Niech się wykaże i zabije ten spędzający sen z powiek duet raz na zawsze!

Co miało nastąpić dalej? Gretel musiała się jeszcze zastanowić.

Na tamten moment pochyliła się nad kamiennym stolikiem. Kwadratowy blat spoczywał na masywnej nodze z piaskowca. Ku swojemu rozczarowaniu nie znalazła na nim żadnych symboli ani nic niecodziennego.

– Znam ciekawsze rzeczy, którym można przyglądać się z taką uwagą – powiedział ktoś miękkim, hipnotycznym głosem.

Gretel odwróciła się gwałtownie, a magia zaiskrzyła nieśmiało w palcach. Pomimo przebrania, zielonkawe oczy zaczęły opalizować fioletem. Wróżka nie zdążyła siebie jednak skarcić za tą nieuwagę.

– Aż jestem zdumiony, czy czegoś nie przeoczyłem – ciągnął mężczyzna, podchodząc w stronę stolika. Przesunął dłonią po jego gładkim blacie.

Gretel wzięła głęboki oddech, próbując przywołać się do porządku. W końcu to, że nieznajomy pojawił się w pomieszczeniu niepostrzeżenie, nie czyniło go od razu zagrożeniem na miarę Johanna.

Wróżka zaś wyczuwała od niego niewiele magii w tamtej chwili. Ledwie cień tego, czym sama dysponowała.

– Co pan tu robi? – spytała z lekką paniką w głosie, stawiając lampkę na stoliku.

– Mógłbym cię spytać o to samo, dziewczę.

– Wypraszam sobie! – zacietrzewiła się, jak czyniły to służki w bursie. – Ja tu pracuję!

– O tej porze?

Mężczyzna wyjął busolkę z marynarki. Jak na podręczny zegarek miał wyjątkowo dużo zdobień na srebrnej klapce. Gretel nie zdążyła im się jednak przyjrzeć, bo jej rozmówca szybko schował przedmiot z powrotem do kieszeni.

Wróżka poprawiła spódnicę zamaszystymi ruchami, próbując oddać charakter niektórych irytujących śmiertelniczek, które nie umiały zapanować nad emocjami. Albo to, że robienie rzeczy nielogicznych czy nieopłacalnych było tym, co czyniło ludzi ludźmi.

– A kiedy jak nie teraz? – spytała, wskazując kąt, gdzie zalegały torby o nieokreślonej zawartości oraz narzędzia. – Gdy robotnicy nie pracują?

Mężczyzna podszedł do wróżki, a ta wykonała drobny krok w tył. Uniósł wtedy kąciki swoich mocno zarysowanych ust w kurtuazyjnym uśmiechu. Choć jego symetryczna twarz w półmroku nie wyróżniała się niczym szczególnym, Gretel nie mogła oderwać od niego oczu.

Coś krzyczało w niej, że pod tą przeciętnością skrywało się coś niespotykanego jak runy pod tynkiem, które przed chwilą badała. Dodatkowo kojarzyła go skądś... Nawet jeśli w tamtej chwili mogła powiedzieć, że widziała tego mężczyznę po raz pierwszy w życiu.

– Cóż... To brzmi nawet sensownie, choć zbyt strachliwie na mój gust – powiedział nieznajomy, jakby oszust oddawał honory innemu kanciarzowi.

Zdjął kapelusz, pokazując jasnofioletowe odrosty, które płynnie przechodziły w chłodny brąz. Wróżka spięła się. Jednak miała do czynienia z jakimś magicznym bytem, który na dodatek ją rozpoznał.

– Nasz wspólny znajomy powiedział mi pewną ciekawostkę – zaczął, przesuwając palcami po rondzie kapelusza. Zatrzymał palce nieco dłużej przy trzech piórach, które wystawały znad broszy i mieniły się złotem, srebrem, zielenią i fioletem. – O pewnej wróżce i młodziutkim Widzącym, którzy próbują ukraść artefakt.

Gretel zacisnęła ręce w pięści, nie uciekając wzrokiem. Jeśli nieznajomy mówił prawdę, to Mir ją wydał. Nie musiał jednak wiedzieć, jak dokładnie wyglądała wspomniana wróżka. Z lekkim uśmiechem odpowiedziała:

– Nie wiem, jakich ma pan znajomych, ale na moich nie mogę złego słowa powiedzieć.

Mężczyzna zaśmiał się.

Magia jego jestestwa nagle stała się przytłaczająca. Wtedy też wróżka poczuła, jak odpływają z niej siły. Wręcz zachwiała się. Kto by pomyślał, że kiedykolwiek ucieszy się, że stała tak blisko ściany...

– Zapadł zmrok – wyjaśnił, jakby czytał w myślach wróżki.

Poruszył barkami i głową niczym zawodnicy na ringu na początku nowej rundy. Założył kapelusz, a następnie spojrzał błyszczącymi na fioletowo oczami. Nie miały takiego samego koloru jak u Gretel. Były głębsze, wręcz przepastne, jakby skrywały w sobie część nocnego nieba.

– Kim jesteś?

– Pascal. Na ten moment wolałbym się zatrzymać na tym. Jednakże jakbyś była nadal zainteresowana, kim jestem, z przyjemnością ci to zdradzę w przyjemniejszych okolicznościach – zapewnił mężczyzna, wyjmując z marynarki busolę. Drugą dłoń wystawił w stronę wróżki. – Czeka na nas.

– Kto? – spytała, ponieważ wciąż trawiła w sobie to, z kim miała do czynienia. W obliczu tego, że chciała okraść kogoś tego formatu zaś nie wątpiła, kogo szuler miał na myśli. Nie za bardzo jednak wiedziała, jak pomóc sobie, a co dopiero Galenowi.

– Z pewnością się domyślasz – powiedział Pascal z niewymuszonym wdziękiem.

Gretel warknęła głucho. Może i to był zmierzch, a magia ją opuściła... Miała już jednak dość! Sięgnęła po szczotkę, wycelowała kij w stronę mężczyzny, a potem zamachnęła się. Jej cios nie dosięgnął mężczyzny, za to ją obezwładniająca senność.

Miała wrażenie, że powietrze w piwnicach stało się gęstsze. Było wręcz duszno. Przy tym Atmosferę wypełniał osobliwy aromat. Nadawał tamtej chwili charakteru jakiegoś egzotycznego, dekadenckiego snu, który upajał wszelkie zmysły. Obraz przed oczami Gretel także się rozmywał w miarę, jak traciła władzę w swoim ciele.

Nawet nie poczuła, jak osunęła się na kolana i wypuściła swoją prowizoryczną broń z rąk. Jęknęła jedynie dlatego, że nie mogła odgryźć się Pascalowi, który do niej podszedł.

– Och, Gretel... Zostaw siły na walkę z tymi, z którymi możesz, a nawet musisz walczyć – powiedział mężczyzna, biorąc ją na ręce.

Wróżka zaś jedyne co mogła zrobić, to oddać się w łaski ciemności, która spowiła jej umysł i liczyć, że kiedyś jeszcze się przebudzi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro