11. [feliks]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

przepraszam, jeśli ktos poczuje się zawiedziony xdd

***

Kiedy tylko jeden z trio zboczeńców, mogłoby się zdawać, że ten najbardziej normalny, zaniósł Lovino na rękach do sypialni mojego brata (biedny Jakub), Gilbert głośno i przeciągle zagwizdał. Było to wyjątkowo bolesne dla moich uszu. Zdzieliłbym go w ten głupi łeb, gdybym nie miał totalnie zajętych rąk.

Otóż generalnie to moja zafelista przyjaciółka, Elizabeta, gdy miała dać mi wyzwanie po wylosowaniu mnie podczas gry w butelkę, wpadła na (uwaga, wielkie pokłady sarkazmu) świetny pomysł. Kazała mi trzymać się za rękę z Torisem do końca mojej imprezy. Cudowne, bardzo wygodne i wcale nie zawstydzające zadanie.

Nie, żebym się wstydził, tym bardziej, że to mój totalnie najlepszy przyjaciel. Ale żeby tak parę godzin? I to kilkanaście minut po tym, jak jej przyjaciółka, kolejna dziwna dziewczyna, która wszędzie wpatrywała osób niehetero, kazała nam się, kurczę, całować. Uparły się na biednego Feliksa, jakby swoimi radarami przeskanowały mi mózg i odkryły moje totalnie tajemne uczucia do Torisa. No dobra, może wcale nie tak tajemne. Ale on wolał twierdzić, że to, że się do niego kleję i bez trudu spełniam wyzwania typu: pocałuj go, to część mojej specyficznej osobowości i nadmiernego przywiązania do przyjaciół. A to nie tak! Czy widział kiedyś, żebym chodził za rękę z Elizą? Żebym całował Feliciano w policzek? Żebym się przytulał chociażby z, uch, Gilbertem? (Nie, duszenie go się nie liczy). Chciałem czy nie, jego chyba też zaliczałem do przyjaciół.

Natomiast moja druga ręka była zajęta przez szklankę z sokiem. Stolik był dość daleko, to mi się nie chciało wstawać i odkładać. Miał więc totalne szczęście, że z powodu lenia znowu nie złamałem mu kości.

  – Jak myślisz, nic mu się nie stanie? – zapytał Toris, patrząc zmartwionym wzrokiem na drzwi. Pewnie miał na myśli Lovino.

  – Aa, nie. – Machnąłem ręką. – Generalnie to przecież widać, że on leci na Antonio, a ten by mu nie dał wyrządzić najmniejszej krzywdy, więc raczej go nie zgwałci. Zależy, na co nasze tsundere mu pozwoli.

Toris przewrócił oczami, jakby wcale nie przekonany. Zacisnął rękę na mojej i wrócił do rozmowy z moimi kuzynkami, Katią i Natalią. Zdrada.

Teraz nie miał kto pilnować Gilberta, który wcisnął się na kanapę po mojej drugiej stronie, bezczelnie wypychając stamtąd jakąś dziewczynę, chyba z mojej klasy. Cudownie.

  – Feeeliś...

  – Idź sobie – nakazałem.

Bałem się, co on zrobi. Autentycznie się bałem. On był totalnie pomylony. Za jakie grzechy? Ale zostałem, na moje szczęście, uratowany. Z pokoju mojego brata wyszedł - a raczej, wyleciał - (dosłownie) cały czerwony Lovino, gryząc pomidora. Chyba wolałem nie wiedzieć, skąd go wziął. Za nim szedł roześmiany Antonio. Cóż... myślałem, że dłużej im to zajmie, ale nie narzekam. Dzięki temu uwaga Gilberta przeniosła się na nich.

Westchnąłem z ulgą. Postanowiłem zignorować przydługi opis przeżyć wewnętrznych Hiszpana i jego przyjaciela/chłopaka/cokolwiek, którzy wygodnie usiedli sobie na podłodze. Wtuliłem się w ramię Torisa. Spojrzał na mnie.

  – Co? – odezwał się z delikatnym uśmiechem. Ciekawe, jak bardzo by mnie zabił, jakbym pocałował go jeszcze raz, tym razem tak jakby bez wyzwania.

  – Głodny jestem – stwierdziłem, kładąc głowę na jego ramieniu.

  – Przepraszam. – Litwin zwrócił się do Natalii, przerywając rozmowę. Ta tylko wzruszyła ramionami. To niesprawiedliwe. Czemu bardziej podobała mu się moja kuzynka, która za nim nie przepadała? Czemu nie zwracał w taki sposób uwagi na swojego najlepszego, najzafelistszego przyjaciela, który spędzał z nim mnóstwo czasu z własnej, nieprzymuszanej woli? – Właśnie zjadłeś półtorej paczki paluszków. Nie sądzisz, że to przesada? – wyrwał mnie z zamyślenia.

  – Eee. Wcale nie. Chcę ciasto – stwierdziłem. Wpadłem na totalnie dobry pomysł. – Nakarm mnie.

  – Jestem twoim przyjacielem, służącą czy niańką? – spytał, ale nie było w tym żadnej urazy. Prędzej rozbawienie.

Ja tam bym generalnie wolał, żeby żadna z tych opcji.

Toris wstał i sięgnął do stołu, nieumyślnie ciągnąc mnie za trzymaną rękę. Zabawne, że przez ostatnią niecałą godzinę ani na chwilę mnie nie puścił, nieważne, co robił. Mimo że to ja miałem trzymać jego dłoń, nie na odwrót.

Zaraz potem byłem karmiony widelczykiem. Jeden kawałek spadł mi na nogi, bo Toris musiał posługiwać się tylko jedną ręką, ale zignorowałem jego przeprosiny i zwyczajnie zrzuciłem zmarnowany kawałek na podłogę. Kiedyś się posprząta.

Nagle tuż przed moją twarzą pojawił się Gilbert i zanim widelczyk trafił do mojej buzi, głupi Niemiec sam sobie wziął ciasto leżące na sztućcu.

  – Dzięki – powiedział z irytującym uśmiechem mówiącym: jestem lepszy, durna pchło.

  – Ej, to było moje! Kiedy wyniesiesz się z mojego domu? Generalnie to nie bez powodu cię nie zapraszałem.

Gilbert zrobił dziwną, skrzywioną minę. Może i trochę przesadziłem... Ale miałam totalnie dość jego wygłupów. Jak śmiał zabrać mi moje jedzenie?!

  – Raany, już nie będę. – Niemiec westchnął z rozżaleniem i spojrzał ze złością na zdezorientowanego Torisa. Chwila. Czy to zazdrość?

  – Kiedy mu powiesz? – odezwał się nagle Antonio, odwracając swoją uwagę od przytulanego Lovino.

  – Co? – spytałem, zaciekawiony. Co za sekreciki? Też chcę!

  – Nic, Feliks – powiedział Gilbert, a ja prychnąłem, obrażony. – Ja? A ty to co?

Antonio spojrzał na Lovino z ciepłym uśmiechem. Ile ja bym dał, żeby ktoś, a najlepiej pewien Litwin, tak na mnie patrzył. Ktoś jeszcze chciał mi wmówić, że oni nie są w sobie zakochani?

  – Jeszcze trochę – stwierdził Hiszpan. Lovino go zignorował, zajęty wygrzebywaniem mu pomidora z kieszeni. Naprawdę, co?

Chyba za bardzo zagapiłem się na tę scenę, bo Toris dźgnął mnie widelczykiem w policzek. Ałcia.

  – Feliks, to już ostatni.

Posłusznie zjadłem kawałek ciasta.

Reszta imprezy minęła mi na narzekaniu w myślach na mój smutny los singla, co było szczególnie bolesne, patrząc na, na przykład, takich Lukasa i Mathiasa. Albo na Elizabetę i Bellę. Rodericha i Vasha (chociaż nie wiem, jakim cudem ta dwójka się tu w ogóle znalazła). Francisa i Arthura... nie, zły przykład. Tu ten pierwszy się dobierał do drugiego, a on uciekał. Generalnie rzecz biorąc, najbardziej gejowskie zebranie ludzi, na którym kiedykolwiek byłem, a i tak byłem samotny i bałem się powiedzieć Torisowi, że go bardziej niż lubię. On i tak tylko by stwierdził, że jestem dziwniejszy, niż początkowo uważał.

Najciężej było się pozbyć z domu Gilberta. Co on się mnie tak uczepił? Przyjął za cel życiowy dręczenie mnie do śmierci?

W końcu zostałem tylko ja, bałagan... i Toris, który chyba się już przyzwyczaił do trzymania mnie za rękę, bo nadal nie puszczał, mimo że czas był wyznaczony tylko do końca imprezy.

  – Eee, ja wiem, że totalnie zafeliście się mnie trzyma, ale generalnie to możesz już mnie puścić.

  – Co? – Toris spojrzał na mnie nieprzytomnie. Nagle sobie przypomniał. – Aa, jasne, wybacz. Pomóc ci w czymś? Bo ja bym się też już zbierał.

  – Spoko, mama wraca dopiero jutro. – Uświadomiłem go i ziewnąłem. – Zmęczony jestem, rano ogarniemy.

  – My?

  – Uhm. Aaa... Zapomniałem spytać. Generalnie to zostaniesz ze mną na noc, nieee? Proooszę. Bo mam urodziny~.

  – Znaczy... Uh, dobra, niech będzie. Tylko napiszę do rodziców.

Kiedy mój Litwin zajmował się telefonem, ja poszedłem szybko się umyć i przebrać w piżamę. Później nakazałem mu zrobić to samo i czekałem na niego w swoim łóżku, gapiąc się w sufit. To nie pierwszy i nie drugi raz, kiedy Toris zostawał u mnie na noc. Już dawno przestał mnie namawiać, żebym jak normalny człowiek pozwolił mu spać na rozłożonym materacu na podłodze i pogodzony ze swoim losem przytulanki, grzecznie kładł się obok mnie na łóżku. Tak było i tym razem.

  – Dobranoc, Feliks – powiedział cicho po zgaszeniu światła.

  – Dobranoc – wymamrotałem i odwróciwszy się do niego przodem, wtuliłem się w przyjaciela.

Byłaby to totalnie najwygodniejsza i najprzyjemniejsza pozycja na świecie, gdybym nie miał problemu z zaśnięciem. Nadal miałem na ustach to specyficzne odczucie. Nie mogłem przestać myśleć o czymś, o czym dawno powinienem zapomnieć. Ile bym dał, żeby to mogło się powtórzyć raz jeszcze...

Generalnie to już praktycznie spałem. Było mi ciepło i przyjemnie i w końcu mój umysł postanowił się łaskawie zamknąć.

  – Śpisz? – Toris postanowił jednak wszystko zepsuć i delikatnie zacisnął dłoń na moim ramieniu.

  – Taa – odpowiedziałem równie głośnym szeptem.

  – Okej... Co? Czyli nie śpisz?

Nie, mówiłem przez sen. A może już zasnąłem i to był sen?

  – No, tak jakby, już nie.

  – Przepraszam, jak cię obudziłem. Ale męczy mnie jedna sprawa...

Nie wspominaj o wyzwaniu - pocałunku, błagam, błagam, błagam.

  – Co do tego wyzwania... – powiedział, a ja chyba się załamałem. – Wybacz, chyba trochę za bardzo się zaangażowałem. Ale to tylko zadanie, nie? Bardzo głupie, zresztą. To nie zaważy na naszej przyjaźni, prawda?

  – Och. Jasne, że nasza przyjaźń jest totalnie nierozerwalna – odparłem ponuro.

  – Coś się stało? – Zaniepokoił się Toris.

  – Niee, tylko zmęczony jestem. Generalnie to ja się nie obrażam, jak mógłbym się obrazić na mojego najlepszego przyjaciela? Poza tym, nieźle całujesz – dodałem i schowałem głowę pod kołdrę. Naprawdę zazdrościłem Natalce, która pewnie prędzej czy później dostrzeże urok Torisa i zacznie się z nim spotykać. A ja zostanę sobie na miejscu najlepszego przyjaciela po wsze czasy.

  – A-aha... Dzięki?

Żaden z nas się już nie odzywał. Nie wiem, czy sobie tego nie wyobraziłem, ale kiedy przekraczałem już granicę jawy i snu, mógłbym przysiąc, że poczułem delikatny ruch Torisa, a po nim pocałunek na moim czole.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro