14. [lovino]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Cholera. Co za idiota. Nie potrafiłem być na niego zły. Mimo że zrobił coś tak głupiego. Postanowiłem się jednak poświęcić, uwierzyć, a nawet wybaczyć. A ten się cieszył jak czterolatek na święta.

Jakby było tego mało, to jeszcze postanowił mnie, o zgrozo, przytulić. Z całej siły. Przed moją mamą i Feliciano, który akurat wrócił. (Przy okazji, ciekawe, gdzie był i mam nadzieję, że nie u Ludwiga). To był bardzo zły pomysł. Tym bardziej, że mój brat, tak jak połowa szkoły, sądził, że ja i Antonio skończymy w związku bądź już w nim jesteśmy (bzdury). A moja mama od dawna już chciała mi kogoś znaleźć, kogoś, kto ze mną wytrzyma. I czytała moje pamiętniki, mimo że mnóstwo razy jej mówiłem, żeby tego nie robiła. I chyba chciała postawić Antonio wysoko na liście kandydatów, jako jednego z niewielu chłopaków. Pomocy.

A sprawa z zazdrością... Hmm, nie. Co prawda, patrzenie na tamtę scenę nie było zbyt przyjemne, wręcz przeciwnie. Moje ciało bezmyślnie podjęło decyzję mordu na obu osobnikach. Ale zazdrość? Nie. Nie odczuwałem czegoś takiego.

Następnego dnia znowu zachowywał się jak wcześniej. Wypisywał do mnie co chwilę, robił głupie miny i przychodził na każdej przerwie. Dziwak.

Jednakże... w pewnym sensie, cieszyłem się. Czułem się dużo lepiej niż wczoraj, kiedy to musiałem zostać sam. Rozmawiałem wtedy z dziewczynami, ale tym to teraz tylko jedno w głowie. Ciągle robiły jakieś podteksty co do mojej relacji z Antonio. Nosz cholera! Jesteśmy tylko przyjaciółmi! Czy to tak trudno zrozumieć?

O Boże, pomocy. Trzymaj mnie ktoś.

  – Vee, braciszkuuu~!

Feliciano darł się do mnie z drugiego końca korytarza i machał jak opętany. Już miałem wracać do domu, już miałem mieć święty spokój i być szczęśliwy...

  – Czego?

Ten debil podbiegł do mnie. Za szybki to on nie był. Czekałem niechętnie, oparty o ścianę.

  – Wracajmy razem do domu!

A po cholerę? Co prawda, zachowywał się czasem jak ośmiolatek, ale bez przesady. Żeby wracać ze starszym bratem! Nieważne, że tylko o parę minut, liczy się. Co on, bał się przejść sam przez jezdnię?

  – Chyba śnisz – stwierdziłem.

  – Niee, nie mam takich snów. Dobra, jak nie chcesz, to pójdę z Ludwigiem. Ciao~.

Czułem, jak krew mi się gotuje w żyłach. Z tym przerośniętym ziemniakiem? Feli uśmiechnął się niewinnie. A to manipulator... Musiałem się zgodzić.

  – Niech ci będzie.

  – Znaczy, jeśli chciałeś wrócić z Antonio, to...

  – Nie, nie – przerwałem mu. Kolejne bzdury. Wcale nie musiałem spędzać z tym pomidorowym durniem każdej wolnej sekundy. Miałem też swoje życie, tak? Chociaż... – Nie! Kończy godzinę po mnie, nie chce mi się czekać.

  – Okeeej!

Irytowała mnie jego radość. Czy on naprawdę był moim bliźniakiem?

Wsadziłem ręce w kieszenie i ruszyłem do domu.

  – Nie idź tak szybko! – zawołał Feliciano i złapał mnie za ramię.

  – Będę. Możesz przyspieszyć, jak tak ci zależy, żeby iść obok mnie.

  – Ale ja muszę ci coś powiedzieć...

Chciałem to zignorować, ale nie mogłem, no nie dało się, kiedy Feli stanął przede mną. Z szeroko otworzonymi oczami.

  – Kurna... Co?

  – B-bo ja i Ludwig...

  – Co, znowu on? – Zdenerwowałem się jeszcze bardziej. – Będziecie mieć dzieci?

  – Co? Może kiedyś. ...Jesteśmy razem. Tak oficjalnie przyznał, że nie jesteśmy tylko przyjaciółmi. I... – Feliciano znowu zamknął oczy, spuścił głowę i zarumienił się. Tak ostro.

Po pierwsze - w końcu i jemu się dostało, ha! I po drugie - o cholera, ale ja się bałem, o co chodziło.

  – No, co? Mów!

Wtedy mój brat się potknął i wyrżnął na ziemię. Znowu nie zawiązał sznurówek? Co za durne dziecko.

  – Wstawaj. E-ej, nie płacz!

Zagryzłem wargi. Zapłakany Feliciano to jednocześnie najżałośniejszy, ale i najsmutniejszy widok na świecie.

Westchnąłem. Tak dla efektu, przewróciłem jeszcze oczami, bo przecież bardzo mnie zirytował. Po tym ukucnąłem i zawiązłem mu sznurówki. Nieważne, że dość krzywo...

  – No, już. Chodźmy – nakazałem. Wstałem i ruszyłem przed siebie. Po chwili obejrzałem się, żeby sprawdzić, czy Feliciano też już idzie. – W-więc... I co? Co dalej?

  – No bo... Zaprosił mnie do siebie na noc – powiedział mój brat i zapiszczał. – Boże, Lovi, boję się! Co to może znaczyć? Powinienem się czegoś dowiedzieć?...

Zatkało mnie.

Na noc? Z Ludwigiem, który uważał Feliciano za znacznie więcej niż przyjaciela i to z wzajemnością? Co, kurna? Chyba nie. W snach - najgorszych koszmarach!

Dobra, Lovino, uspokój się. Antonio miał rację. Zdecydowanie przesadzałem.

  – Kochasz go? – zapytałem niepewnie.

Feliciano od razu się uśmiechnął i pokiwał energicznie głową.

  – Strasznie mocno! Najbaaardziej na świecie, jak najdłuższy makaron!

Nawet mi to porównanie wydało się dziwne.

  – Skończyły mi się argumenty – mruknąłem. – Słuchaj, jak ten kartofel zrobi cokolwiek nie tak, to tak obiję mu ryj, że zapomni, jak się nazywa.

  – Serio? – Podekscytował się Feli. – To urocze, dzięki!

Niby w którym miejscu?

  – Zamknij się, nie jestem uroczy!

Mój brat zaśmiał się i rzucił się na mnie z morderczym przytulasem.

  – Starczy, złaź, przgłupie!

  – Mam najlepszego braciszka na świecie! – stwierdził Feliciano, a ja aż się uśmiechnąłem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro