24. [romeo]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

czujecie już te święta? XD
czemu ten ship hm... ZA BARDZO LUBIĘ WYZWANIA. I NO TAK WYSZŁO

nie wiem czy mówiłam więc alfonso=portugalia i romeo=seborga

***
Dawno nie widziałem się z rodzeństwem i wiecznie zapracowaną mamą. Te święta były dla mnie szczególnie stresujące, bo nawet tata, który niby ze mną mieszka, rzadko kiedy ma dla mnie czas i nagle stwierdził, że spędzimy je wszyscy razem. Nie wiedziałem, jak się zachowywać. Czy wszyscy będą udawać, że jest jak dawniej? Będzie strasznie niezręcznie? Nie wiedziałem nawet, na co się nastawić i przygotować. Jedno jest pewne - na porażkę. Kocham moją rodzinkę, ale nie chcę znowu skończyć z widelcem wbitym w rękę.

Zajrzałem do kuchni. No tak, oczywiście, że będzie spaghetti... I wino. Mnóstwo wina. A co ja, biedny piętnastolatek, będę pił?

W sumie to Feliciano i Lovino mają dopiero po szesnaście lat... chyba. Ale na pewno nie mogą jeszcze legalnie pić alkoholu.

Na dźwięk dzwonka do drzwi cały się wzdrygnąłem. To już? Wcześnie jeszcze.

- Romeo, otwórz! - nakazał ojciec z kuchni. No, świetnie.

Wziąłem głęboki oddech, przybrałem uśmiech i ruszyłem do drzwi.

- Cześć, Romeo!

Stałem, jakby zmrożony, wpatrując się w osobę przede mną. Co?

- Ee... Hej, hm... - Jak mu było? - Antonio?

- Gdzie Lovi? - Chłopak zajrzał mi przez ramię wgłąb domu. - Nie słyszę go, to dziwne.

- Nie ma go jeszcze. Co ty tu robisz?

- Aa. - Zaśmiał się. - Okej. Przyszedłem do was na obiad, bo inaczej bym siedział sam, a Loviś powiedział, że mogę. Nie mówił ci?

Pokręciłem głową. Ostatnio w ogóle mi nic nie mówił, więc...

Antonio wprosił mi się do środka. Jasne, czemu nie. W sumie to i tak nie czułem się, jakby to mieszkanie było moim domem, więc bez różnicy. Niech tylko zostawi mi moje łóżko. I jedzenie.

Nie miałem co robić, więc zaprowadziłem Antonio do salonu. Chyba trzeba będzie dołożyć talerz i jakieś sztućce. Tylko skąd ja niby wezmę więcej?

Antonio zaczął się we mnie wpatrywać, aż poczułem się nieswojo.

- No co? - odezwałem się w końcu. - Jak chcesz o coś pytać, to dajesz, a nie się gapisz, jakby odpowiedź miała mi się ukazać na czole.

- Gapię się? Wybacz. - Zaśmiał się. Zapomniałem już, jaki potrafił być... nieogarnięty. Ale śmiech miał ładny. - Jesteś jeszcze mniej podobny do Lovino, niż zapamiętałem.

Nie wiedziałem, czy to miał być komplement, czy wręcz przeciwnie. Uznałem, że to pierwsze.

- Dużo się zmienił? Nadal jest taki nieznośny?

- Lovi nigdy nie był nieznośny! No dobra, czasami...

No tak, przecież odkąd sięgam pamięcią, Antonio wlepiał maślane oczka w mojego najstarszego brata, a ten reagował na wszystko z rumieńcami. Feliciano jakiś czas temu do mnie dzwonił, że nareszcie są razem z tym Niemcem. Tylko ja zostanę sam, samotny, bez nikogo, do końca życia. Nie, wcale nie dramatyzuję...

- A jak wam się układa? - spytałem. Niezbyt chciało mi się ciągnąć tę jakże ciekawą rozmowę, ale musiałem jakoś zabić czas.

- Że mi i Lovino? - No a komu innemu? - No... średnio. Znaczy, jak na niego, to w miarę dobrze. Ale dla mnie to mało...

Chyba nie zrozumiałem. Antonio miał dobrą relację z Lovino, nie miał podbitego oka, był taki szczęśliwy i mówił, że to za mało? Ja tam bym się cieszył, jakby brat rozmawiał ze mną raz na miesiąc.

- Romeo, pomóż mi! - zawołał tata z kuchni. Jak ja nie znoszę tego imienia.

- Co, sam sobie nie radzisz? Dobra, idę. Miłego siedzenia i nudzenia się następne pół godziny - rzuciłem do Antonio i poszedłem do kuchni.

*^*

- Ja nie chcę!

Aha, rodzinka przyszła.

- Nie marudź! - To mama. Zaraz pewnie zacznie mnie wołać, jak to ona się strasznie za mną stęskniła. - Romeo, słońce! - Czemu musiałem mieć rację? - Tu jesteś! Ile to czasu ja cię nie widziałam?

- Dużo - stwierdziłem. - Bo znowu nie mogłaś znaleźć chwili dla mnie.

- To nie moja wina.

Kiedy ona próbowała mnie udusić przytulaniem, moi bracia stanęli obok nas.

- Cześć! - zawołał mi do ucha Feliciano i zaczął mi psuć fryzurę. - Ale urosłeś!

- Co ty, jego wujek? - parsknął Lovino.

- Vee, nie.

Głupio przyznać, ale brakowało mi tego.

- Zostawcie mnie już, jedzenie czeka na stole-

Wystarczyły te magiczne słowa, a wszyscy w ciągu sekundy znaleźli się w salonie. Chyba byłem tam jedyny, który nie czuł się głodny przez cały czas.

- Łaa! C-co ty tu robisz?! - Przeraził się Lovino. Święty Mikołaj nas odwiedził?

A, to tylko Antonio. Przecież sam go zapraszał?

- Czekałem na ciebie! Podałeś mi złą godzinę - powiedział rozbawiony Hiszpan. - Adres też, na szczęście tylko zły numer, sąsiedzi powiedzieli mi, gdzie iść.

- N-nie sądziłem, że serio przyjdziesz - powiedział cały już czerwony Lovino. - Głupi.

Zignorowałem to i rozsiadłem się na swoim miejscu przy stole. Nałożyłem sobie porcję makaronu.

- A życzenia? - zapytał zdezorientowany Antonio.

- E, potem - odparł ojciec z pełną buzią. Widać, po kim mamy kulturę przy jedzeniu. - Zacznijmy od priorytetów.

*^*

Mama była właśnie w trakcie opowiadania jakiejś długiej, żenującej historii. Zaczynałem mieć dość.

Nareszcie, na chwilę ucichła, kiedy rozdzwonił się czyjś telefon. Nie mój, niestety.

Antonio wyjął komórkę. Patrząc po jego reakcji, był zdziwiony tym, kto dzwonił. Posłał nam przepraszający uśmiech (chociaż głównie to do Lovino) i wyszedł z pomieszczenia.

- Muszę do łazienki - oświadczyłem i poszedłem za nim.

No co? Ktoś musiał go pilnować, żeby przypadkiem mieszkania nam nie spalił.

- Gdzie ty jesteś, mała cholero?! - usłyszałem ze słuchawki.

- U znajomych - odparł Antonio. Był jakiś zdenerwowany. Potem jego rozmówca mówił już znacznie spokojniej i ciszej, więc słyszałem tylko jedną część rozmowy. - Tak, nie denerwuj się. ...Co? Po co ci adres? Eeee? Dobra, wyślę ci...

- Kogo na nas nasyłasz? - spytałem, gdy tylko Antonio się rozłączył. - Byle nie terrorystów, mimo wszystko chcę żyć.

- Niee. To tylko mój brat, ufam mu. Trochę. Chociaż nie wiem, po co mu adres, podobno jest w Portugalii. A tak w ogóle, nieładnie podsłuchiwać.

Nieładnie zapraszać obcych do nas. Dobra, to już nie mój problem.

- Może zrobił sobie wycieczkę i już jest tutaj - podsunąłem pomysł. - Albo chce cię kontrolować. Albo wysłać na nas skrytobójców.

Antonio zaśmiał się. Nie wiem, co go tak rozbawiło.

- Dzięki, ale wątpię. Bywa wredny, ale nie dałby mnie skrzywdzić... Chyba.

Super, czułem się pocieszony.

Wróciliśmy do salonu razem. Nikt nie zauważył. Oprócz Lovino.

- Ej, co wy robiliście tam razem? - zapytał zdenerwowany. - Nie, że mnie to obchodzi, ale macie się wytłumaczyć!

Antonio usiadł obok niego i złapał jego dłoń. Lovino od razu zrobił się cały czerwony. Znowu.

- Jesteś zazdrosny? Jak uroczo! Nie masz się o co martwić.

- Nie jestem, idioto! Tylko... Tylko się troszczę o młodszego brata! Puszczaj, zboczeńcu!

Szkoda tylko, że się o mnie nie troszczył przez te miesiące, kiedy się do mnie nie odzywał.

- To tyko dłoń, Loviś. Nie przesadzaj. Jak chcesz, to sam mnie puść, a nie.

- Uuch! Nienawidzę cię! - warknął Lovino. Tak, właśnie widać.

Dzwonek do drzwi. Kto jeszcze? I tak było już mało miejsca, to mieszkanie dwuosobowe, a rozłożony stół ledwie się mieścił w salonie.

- Romeo, otwórz - nakazała mama.

No oczywiście, że to znowu musiałem być ja. Westchnąłem i opuściłem swoje wygodne miejsce.

Jak tylko przekręciłem klucz w drzwiach, gość wpakował się do środka, odpychając mnie na bok.

- Gdzie ten durny, niewdzięczny Antonio... - odezwał się złowrogo.

- Uważaj trochę - odpowiedziałem ze spokojem. Złapałem gościa za ramię. - Kim ty w ogóle jesteś?

- Nie mam czasu na... - Spojrzał na mnie. Jakby się uspokoił. - Dobrze trafiłem?

Kolejny nieogarnięty. Czyli to pewnie jednak ten brat Antonio. W sumie to byli podobni.

- Raczej tak. Romeo Vargas - przedstawiłem się niechętnie.

- Więc znasz mojego głupiego braciszka. Alfonso Fernandez-Carriedo.

Parsknąłem śmiechem. Alfonso! Ale imię...

- Nie śmiej się! Ty też dziwnie się nazywasz. Imienia się nie wybiera.

- Racja - przyznałem. - Chodź, tylko nikogo nie pozabijaj.

Alfonso posłał mi taki uśmiech, jakby właśnie to zamierzał zrobić. Ruszył przed siebie.

- ...W drugą stronę. Tam jest kuchnia - poinformowałem.

Wycofał się.

- Jasne, że wiedziałem - powiedział, a ja mimowolnie się zaśmiałem. - Cześć - przywitał wszystkich. Ale szacunek do dorosłych... Chwila, on był pełnoletni? W sumie to wyglądał jak starsza (i przystojniejsza) wersja Antonio, więc pewnie tak.

- Więc jednak przyszedłeś... - Westchnął jego młodszy brat.

- Dzień dobry! - przywitała go mama. - Jak rodzina naszego Tonio, co widać, to i nasza! Siadaj, słońce. Znajdzie się miejsce na kanapie, obok Romeo, prawda?

Nie miałem wyboru. Przesunąłem się, żeby Alfonso usiadł między mną a tatą. No i co się tak głupio szczerzył? Mnie sytuacja wcale nie śmieszyła.

- A! Miałam spytać - przypomniała sobie mama i spojrzała na mnie znacząco. Poczułem nadchodzące niebezpieczeństwo. - Romeo, masz już dziewczynę?

Tata się roześmiał. Zrobiło mi się gorąco.

- To ty jeszcze nie wiesz? Widać, jak interesujesz się dziećmi - odezwał się z jadem ojciec. - Romeo jest gejem.

Ukryłem twarz w dłoniach. Błagam, nie patrzcie się tak na mnie...

- No nieźle - szepnął Alfonso z rozbawieniem. Czy on w ogóle się starał, żeby ktokolwiek go polubił? Czując coraz większe rumieńce na twarzy, szturchnąłem go w żebro. Nie będzie się ze mnie śmiał!

- Ty też? - zawodziła matka. - No i co z wnukami?! Wiem, że jeszcze młoda jestem, ale chciałabym kiedyś mieć!

- Właściwie to ja... - odezwał się Lovino, ale magicznie zamilkł pod ciężarem spojrzenia Antonio. Potem zaczął go wyzywać, jak zwykle zresztą.

- Chociaż ty! - mama zwróciła się błagalnie do Alfonso. - Powiedz, kochany, że ty masz dziewczynę! Albo chociaż jakąś na oku! Przyjdźcie czasem do mnie, żebym się opiekowała dzieckiem, dobrze?

Patologia... Kobieto, widzisz go pierwszy raz na oczy, tak nie można!

- Wie pani - odezwał się Alfonso, udając powagę. Objął mnie ramieniem, na co się zakrztusiłem. - Właściwie to mam na oku pewnego bardzo ładnego chłopaka, więc...

Wtedy to dopiero się zaczął kabaret. Ja próbowałem się pozbyć ręki z mojego ramienia, Lovino wstał z miejsca i zaczął coś krzyczeć o tym, że ten zboczeniec ma mnie zostawić, Antonio próbował go uspokoić, co mu nie szło, Feliciano się rozpłakał, ojciec nadal grzebał w talerzu i coś mówił do siebie o wariatach i że nie bez powodu się rozwiódł, a mama pisała coś zawzięcie w telefonie.

Siedziałem jak głupi, wbijając wzrok w zaciśnięte pięści i próbowałem przetrwać ten nadmiar informacji. Dawno tak głośno w domu nie było. Właściwie to odkąd mieszkałem z ojcem, dom ciągle wypełniała cisza.

Spojrzałem kątem oka na Alfonso, który jako jedyny siedział spokojnie. Zauważyłem, że patrzył się na mnie.

- No co?

- Nie żartowałem - stwierdził. - Ładny jesteś.

- Ciesz się, że nie powiedziałeś tego Lovino, bo byś dostał w twarz od Antonio i dwa razy mocniej od niego samego. Ale dziękuję. Dobrze się bawisz, co?

- Wspaniale! Cieszę się, że jednak tu przyjechałem, bo inaczej bym się zanudził. Moja rodzina to straszni nudziarze i sztywniacy, wbrew pozorom, a rodzinne święta to dno. Hmm, a może bym tu został na dłużej? - zastanowił się Alfonso.

Boże, tylko nie to. Byłem przecież grzeczny... zazwyczaj.

Z czasem wszyscy się uspokoili i wrócili do plotkowania. Jak staruszki na targu. Kto podzieli się ciekawszą informacją? A potem: kto najbardziej zawstydzi Lovino? Ulubiona zabawa rodziny.

- Mam dość - mruknąłem do siebie.

- Nie za dobrze się czuję - powiedział nagle Alfonso, mimo że jego uśmiech mówił zupełnie co innego. - Potrzebuję świeżego powietrza, Romeo, wyjdziesz ze mną na chwilę? - zapytał.

Myślałem, że go zabiję za ten dramatyczny sposób, w jaki wypowiedział moje imię. Ja już wymyślę, jak ośmieszyć i jego!

- Boisz się, że się zgubisz sam? Skoro tak, to dobrze. - Uśmiechnąłem się do niego.

Nie wiedzieć czemu, Feliciano rzucił za nami „powodzenia!", gdy wychodziliśmy z mieszkania. Za nim poleciało kilka przekleństw od Lovino. Kochani.

Odepchnąłem z ulgą, kiedy tylko poczułem chłodny wiatr i krople deszczu na twarzy. Cały stres wyparował.

Alfonso ruszył przez chodnik, w stronę pobliskiego placu zabaw, więc ruszyłem za nim.

- Zastanawiałem się... - urwał. - Ciężko mi o tym mówić, ale, uhm... Martwię się o Antonio, dobra? Jak sobie radzi? Rodzice go raczej nie odwiedzają, więc w końcu sam się pofatygowałem, mimo że zazwyczaj mnie wkurza i go nie znoszę. To mimo wszystko brat.

Och, jednak miał jakieś uczucia.

- Skąd mam wiedzieć? - odezwałem się w końcu. - Rodzice się rozwiedli, bliźniacy zamieszkali z mamą. Ograniczyliśmy kontakt do minimum, więc przestałem widywać i Antonio.

- Aha. Nie widać.

Szliśmy w milczeniu. Potem Alfonso odnalazł huśtawki i usiadł na jednej. Wyprostował nogi i spojrzał w niebo. Nadal kropiło.

- Ile ty w ogóle masz lat? - zapytałem. Raczej niepotrzebna mi do życia informacja, ale miło by było wiedzieć.

- Trzydzieści.

- Co?!

- Żartowałem, spokojnie, nadal masz u mnie szanse. Dwadzieścia.

Przewróciłem oczami. Bardzo zabawne.

- Wracajmy - zaproponowałem po chwili ciszy - Mama będzie pewnie chciała zaraz wracać, o ile już nie wydrapali sobie oczu z tatą.

Alfonso się zgodził z radością. Trzeba było ubrać jakąś kurtkę, a nie. Tu bluza nie wystarczy.

Kolejne kilka minut zajęło nam powolne dotarcie do mojego mieszkania. Rodzinka pewnie albo miała gdzieś, co robiliśmy tyle czasu, albo robiła jakieś dziwne domysły. Alfonso musiał sobie zdawać z tego sprawę, bo miał głupkowatą minę, kiedy męczyłem się z kluczem przy drzwiach. Strasznie działał mi na nerwy. A to, że sytuacja faktycznie mogła być zabawna, to już inna sprawa...

- Jesteśmy! - zawołałem na wszelki wypadek, kiedy udało mi się dostać do środka.

Od razu się jednak zatrzymałem. Chyba trochę nie w porę przyszliśmy...

W niewielkim przedpokoju stał Antonio z szerokim uśmiechem, a podejrzanie blisko obok niego cały czerwony Lovino.

- C-co?! I po co wracałeś?! - wydarł się mój kochany braciszek. Milusi.

- A co tu się działo? - zapytał Alfonso, przepychając się obok mnie i łapiąc Antonio za ramiona. - Opowiadaj, panie nie-jesteśmy-razem.

- Nic! Nic a nic! - zapiszczał Lovino. Zacisnął pięści i spojrzał na niego złowrogo. - Nie twoja sprawa, spadaj.

Antonio zignorował to i tylko bardziej się uśmiechnął. No, no...

- Loviś podarował mi prezent - wyznał, nie zważając na protesty i uderzenia, które otrzymywał. - O tu. - Pokazał na swój policzek.

- Eee, tylko tyle... - westchnął Alfonso. - Mogłeś sobie zażyczyć czegoś jeszcze, a ty takie coś, no wiesz.

- Nigdy więcej - warknął Lovino, poszedł do mojego pokoju i zamknął się tam.

Antonio wzruszył ramionami. Pewnie codziennie miał takie akcje, no, może bez całowania. Nawet jeśli w policzek, bo Lovino był osobą, która bardzo ceniła sobie swoją przestrzeń osobistą (ale innych to już raczej niezbyt). To i tak był duży krok z jego strony.

- A w ogóle - odezwałem się, zanim wrócili do salonu - to czemu na przedpokoju?

- Zaproponowałem to, bo Lovi by się strasznie denerwował przy innych, więc trochę jakby zepsuliście - przyznał Antonio. Więc jednak znał znaczenie słowa takt.

- Ja też chcę! Romeo, daj mi prezent - zawołał dramatycznie Alfonso.

Ja już mu dam naśmiewanie się ze mnie! Tak nie można.

- Jeżeli tylko zasłużysz. A teraz wybacz mi, idę naprawiać błędy twojego brata - oświadczyłem i zanim zdążył zareagować, zatrzasnąłem się w swoim pokoju z Lovino.

Rany, ci Hiszpanie to naprawdę męczący ludzie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro