28. [lovino]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

A myślałem, że chłodniej już być nie może. Kocham luty. Może by tak wrócić się po kolejną warstwę bluz? Albo nie, może Toni pożyczy mi swoją... Lepiej nie, bo znowu się rozchoruje. O czym ja w ogóle myślę? Dość! To głupie.

  – No dalej! – zawołał Feliciano, który zdążył mnie dogonić. – Nie śpieszy ci się do szkoły?

  – Nie za bardzo. A co? – Zainteresowałem się. – Jakaś okazja?

  – Nie pamiętasz? Głupiutki Lovi.

  – Nie nazywaj mnie tak, głupku!

Feli przybrał ten swój beztroski (a może raczej bezmózgi) uśmiech i złapał mnie za rękę, żebym zaczął iść szybciej.

  – C-co ty robisz?!

  – Ve~. Ciągnę do szkoły mojego leniwego brata. Co się tak denerwujesz? Musisz przestać, bo szybciej się zestarzejesz... Wracając. Nie wiedziałeś? Dzisiaj obchodzimy walentynki, bo w niedzielę przecież nie ma lekcji.

O, to już dzisiaj? Nie przygotowałem nic. Nie, żebym miał zamiar...

Poza tym, gdzieś głęboko chyba miałem nadzieję, że sam dostanę walentynkę. Możliwe też, że liczyłem, że pewna osoba szczególnie się postara... Uch, miałem przestać myśleć o Antonio, coś nie wyszło.

  – Tylko nie przesadzajcie – odezwałem się.

  – Co?

  – Z tym głupim ziemniakiem.

  – Masz na myśli Ludwiga? – Na twarzy Feliciano automatycznie pojawił się szeroki uśmiech.

Myślałem, że nie pobędą razem dłużej niż parę tygodni, a tu co? Już kilka miesięcy. Moja nienawiść do Niemca nie zmalała ani trochę, ale... Skoro naprawdę daje mojemu bratu szczęście...

  – No przecież mówię – odburknąłem i schowałem twarz w szaliku.

*^*

  – POCZTA WALENTYNKOWA! – zawołał Francis, gwałtownie otwierając nam drzwi pod koniec historii.

Naprawdę mu powierzyli coś takiego?

  – Nie drzyj ryja.

  – Lovino! – upomniała mnie nauczycielka. Wzniosłem wzrok do sufitu. – Znowu?

  – Ta, przepraszam.

  – Dziękuję. Możecie się już spakować, resztę lekcji zajmą wam starsi koledzy.

Nie znosiłem jej całym moim serduszkiem. Irytująca kobieta. Pomijając fakt, że nie znosiłem większości istniejących ludzi.

Nasz „starszy kolega“ zaczął przechadzać się po klasie i rozkładał kartki po ławkach. Dziwne... Każdy dostał?

  – Ej! Co to ma, generalnie, być?! – zawołał Feliks z drugiego końca klasy. – Kartka od ciebie? Fuj! Od Gilberta? Jeszcze bardziej totalnie fuj! Toriś, gdzie od ciebie? Ja ci dałem!

  – F-feliks, ciszej, nie każdy musi wiedzieć.

Spojrzałem na kartkę na mojej ławce. Były na niej wydrukowane tandetne serduszka i życzenia. Dziewczyna obok miała identyczną.

  – Co to ma być?

Francis puścił mi oko.

  – Każdy zasługuje na miłość, więc dałem każdemu.

Boże, co za idiota.

Obok mojej walentynki wylądowała kolejna.

  – A to już nie ode mnie. Przy okazji, dałeś prezent Antonio? – zapytał Francis.

  – Co? Nie. Czemu?

  – Jego urodziny przecież.

O cholera, to przecież dzisiaj.

Uspokój się... Najpierw zająłem się drugą walentynką. Może i ja się komuś podobałem? Błagam, niech jakaś dziewczyna odwróci moje myśli od Antonio, proszę...

Uderzyłem głową o ławkę.

Oczywiście, że kartka była od Antonio.

Przeczytałem głupi wierszyk o pomidorach, który nawet się dobrze nie rymował, po czym złożyłem walentynkę i wrzuciłem do plecaka. Nie, to nawet nie walentynka! Taka powinna być wysłana do osoby, którą kochasz. Napisana od serca. I porządnie! Jak ten debil nie umiał w poezję, to niech się za nią nie zabiera!

Zaraz po dzwonku do klasy wpadł, zupełnie niespodziawanie (tak, sarkazm), Antonio. Jakby nie robił tego codziennie. Co przerwę.

Zabrałem plecak i ciągnąc tego idiotę za ramię, wyszedłem z sali.

  – Jak tam, Lovi? – zagadnął z uśmiechem. – Podobało się?

  – Ta pseudowalentynka? Beznadziejna. – Zastanawiłem się. Może choć dzisiaj powinienem być milszy... Chociaż ostatni raz, kiedy próbowałem, coś mi nie wyszło. – Ale dziękuję – wydusiłem z siebie.

  – No wiesz cooo? Napracowałem się! Niewdzięczny...

Antonio nadal nosił swoją niemalże nienaruszalną szczęśliwą minę. Wszystko wskazywało na to, że chciał zrobić mi żart. Ta, zabawny... No i nie oczekiwał niczego w zamian. Nic też nie wspomniał o prezencie urodzinowym, którego mu nie dałem.

Mogłem pomyśleć, że to maska, żeby nie pokazać, że było mu przykro. Że ukrywał pod nią, że go zraniłem swoim zachowaniem.

Ale, łagodnie mówiąc, był na to za głupi.

Zatrzymałem się pod klasą, w której miałem mieć następną lekcję.

Zawahałem się na chwilę, po czym złapałem dłoń Antonio.

  – Co—

  – Słuchaj, Toni, wiem, że spieprzyłem, bo nie pamiętałem.

  – Nie, serio...

Poczułem ciepło na twarzy. A potem gdzieś głębiej, w środku. Te jego spojrzenie...

  – Zamknij, kurna, ryj! – nakazałem. – Ja teraz mówię! Ch-chciałem tylko powiedzieć, no... Chy-chyba się cieszę, że się przyjaźnimy... Nie myśl sobie, że kiedyś jeszcze to usłyszysz, to twój prezent. A... Pa-pamiętasz tamto spotkanie, w restauracji...? No to cię właśnie zapraszam na kolejne. Ja zapłacę.

  – Zaprosiłeś mnie na randkę! Nie wierzę!

Niedobrze, coraz bardziej się rumieniłem... Ja nie chcę!

  – Żadna randka. Zresztą, nazywaj to sobie jak chcesz, wisi mi to – rzuciłem i odbiegłem do łazienki. Jeszcze chwila i bym się tam popłakał z nerwów.

*^*^*^*

Jednym słowem - niezręcznie.

Ta pani, co przyjmowała zamówienia, patrzyła na nas ze źle skrywaną nienawiścią. Byłem tu pierwszy raz! I przyszedłem tylko i wyłącznie na pizzę.

Proszę pani, my nie przyszliśmy tu na randkę. I zdecydowanie nie byliśmy parą. Tylko przyjaciele, którzy świętują starzenie się tego głupszego z ich dwójki przy jedzeniu. Nic więcej. Proszę mnie nie zabijać wzrokiem.

  – Lovi, pizza ci ostygnie.

Oprzytomniałem na głos Antonio. Może i trochę się zagapiłem, ale nie trzeba było mi tego wytykać. Wzruszyłem ramionami.

  – To co, mam zjeść sam? – spytał Hiszpan. – Albo ci pomóc?

  – Głupi Toni! – zezłościłem się. – Dam radę.

  – Jasne.

  – Zostaw moje włosy!

  – Ale są takie miękkie... No dobraaa. Hej, czy ty nie przedłużasz tego specjalnie? Hiszpański i korepetycje i tak cię nie ominą.

  – Cicho bądź, zapomniałeś! Żadnego hiszpańskiego dziś nie mam – oświadczyłem. – Jako kolejny prezent, zwalniam cię z dzisiejszego męczenia się przy próbie nauczenia mnie, która i tak nic nie da. Nie ma za co.

Antonio gadał coś jeszcze, że powinienem być bardziej odpowiedzialny (i kto to mówi), co zignorowałem. Nudne narzekanie, nic więcej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro