32. [lovino]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Robi się coraz cieplej, jakiś przyjaciel Feliciano trafił do szpitala, Toni karmi mnie pomidorami. Nuuudy...

Pomijając brak zajęcia, lubiłem weekendy. Można spać, ile tylko się chce i olać szkołę. Do tego wakacje były coraz bliżej i nie musiałem się przejmować sprawdzianami. Jak przyjemnie...

  – Lovi, co robisz?

Na przyjemny dźwięk czyjegoś głosu otworzyłem oczy. Chyba przysnąłem. Chwila, coś było nie tak. Coś mi nie pasowało.

Nad sobą miałem twarz Antonio. Szybko przeturlałem się na bok. Co? Czemu leżałem na jego kolanach?

  – Coś ty nawyrabiał?! – Zdenerwowałem się.

  – Sam się położyłeś. Dlatego pytam, co robisz...

Swoją drogą, ciekawe, czemu ostatnio był taki nerwowy. Na każdy dotyk odskakiwał. Co to miało być? Uciekanie to moja rola!

Podniosłem się do siadu i odchrząknąłem.

  – To nie miało nic wspólnego z tobą. P-po prostu jest tak ładnie i słonecznie, więc chyba zasnąłem, a ty byłeś najbliższą poduszką. Tak.

  – Może chcesz wrócić do domu?

  – Chcesz się mnie pozbyć, tak?! Cholerny głupek!

Antonio westchnął nerwowo i złapał mnie za rękę.

  – Wiesz, że to nie tak. Właściwie to chciałbym ci coś powiedzieć. Tym razem się skup i posłuchaj, proszę.

O nie. Pewnie powie, że oddają mnie do domu dziecka. Nie wiem, czemu mi to przyszło do głowy, ale brzmiało logicznie.

  – Tsaa, ale najpierw daj mi pomidora – nakazałem.

Wolną ręką Antonio złapał za owoc i wsadził mi go do buzi. Znacznie lepiej.

  – Słuchasz mnie teraz?

  – E-mm. – To coś miało znaczyć „nie“. Ciężko się mówi, gryząc pomidora, okej?

  – Lovi...

  – Przeszkadzasz mi. Delektuję się, zamknij się na chwilę.

Spojrzałem w dół. Toni nadal trzymał moją rękę... Udałem, że nie zauważyłem i zignorowałem to. Nie wiem, czemu.

To nie tak, że bałem się, co powie. Brzmiał tak poważnie. To nie jest normalne, prawda? Antonio tak nie umie. Jest głupi, tyle. To musiało być coś naprawdę dużego, co by zaważyło na moim spokojnym życiu. A tego bym nie  chciał, moje życie mi pasowało.

Chyba, że był chory. Kurna, co ja zrobię, jak on miał jakąś śmiertelną chorobę i zaraz umrze, a ja się dowiem później przez moje głupie kaprysy?

  – No dobra. O co ci chodziło?

  – Ale co? – Antonio nadal siedział z tym swoim głupim uśmiechem. – Chyba coś miałem powiedzieć. Nie pamiętam.

No tak. Typowe. Czasem mnie zastanawia, w czym miałbym się w nim zakochać. Chyba nie w wyglądzie, nie byłem aż tak płytki...

  – Ale nie umierasz? – Wolałem się upewnić.

  – Coo? Skąd ci się to wzięło? – Toni się zaśmiał. Ach tak, w tym. – Nie, słodziaku. Nic mi nie jest. No już, zajadaj. Głodny byłeś, prawda?

Przyjąłem pomidora. Swoją drogą, ciekawe, jaki odcień miała teraz moja twarz. Jedno wiedziałem na pewno - bardzo czerwony.

  – Lepiej chodź się przejść, leniu.

  – Eeej! Ja jestem leniem? Kto to mówi, pfff.

  – Nie mów tak. Narzekanie jest moje. Złodziej, a do tego idiota.

  – No już, dobrze. – Antonio wstał i pociągnął mnie do góry. – Twój idiota zaprasza cię na basen. I prosi, żebyś przestał go wyzywać.

  – Wierzysz, że to spełnię? – Aż się zaśmiałem.

  – Nie, ale warto spróbować.

  – Yhm. Czemu basen? Co ci znowu strzeliło do tego pustego łba?

  – Nie wiem, tak sobie.

Chciałem coś dorzucić o zboczeńcu i pedofilu, którym był, ale na dziś mu starczy. Znaczy, do czasu wejścia do tego całego basenu.

*^*

Myślałem, że żartował...

Miałem wrażenie, że zaraz stracę oddech. Do tego moje serce pracowało nienaturalnie szybko. Pomocy? Do tego te głupie rumieńce! Jeszcze sobie idiota pomyśli, że to na niego tak reaguję. A to nieprawda... Uch, okłamywanie siebie przestawało działać. Za to Antonio jest głupi i da sobie wcisnąć każdą bzdurę, którą powiem.

  – To tylko dlatego, że jestem na ciebie zły – odezwałam się jako pierwszy po wyjściu z szatni.

Oboje się przebraliśmy. Boże, chyba właśnie dostałem zawału. A może Toni to Bóg? Nieee, za głupi i za pedalski. W każdym razie, on dumnie szedł przed siebie, ciągnąc mnie za rękę, żebym nie uciekł, a ja niechętnie wlokłem się za nim, przyciskając ręcznik do piersi.

  – Przecież nic nie powiedziałem.

Niech on się tak już nie patrzy, proszę.

Antonio usiadł przy brzegu i zanurzył nogi w wodzie. Nigdy nie lubiłem basenów, chlor dziwnie pachnie. Niech nie każe mi wchodzić do wody...

  – No co? Wchodź! – zawołał Antonio. Żeby to tylko było takie łatwe i przyjemne, jak on to odczuwał. Do tego ludzie się patrzyli, bo ten głupek darł się, jakby go topili (czego pewnie zaraz spróbuję). – Loviii! Dajesz! Albo cię tu wrzucę, razem z ręcznikiem!

To szantaż? Toni chyba miał dzisiaj zły dzień.

  – Wtedy ukradnę twój – warknąłem.

W końcu jednak musiałem się zgodzić, bo przecież nie będę siedział przez godzinę i gapił się na wodę. Odwiesiłem ręcznik na ścianę i wskoczyłem do basenu, ochlapując Antonio.

  – A masz!

  – Lovino, to niezdrowe! Można dostać szoku termicznego, jak za szybko wchodzisz do wody.

  – Nie sądziłem, że znasz takie mądre słowa.

  – No wiesz, raz wylądowałem w szpitalu przez takie coś i do dzisiaj pamiętam – wyznał Antonio.

Że też nie było mu głupio. Ten człowiek chyba nie zna pojęcia zażenowania.

  – Jakoś mnie to nie dziwi. Aha, nie zbliżaj się do mnie, pedale, pedofilu, zboczeńcu i gwałcicielu, cholera.

  – Ale bez przesady. Może jedno z tych się zgadza. – Antonio zignorował mój nakaz i zaczął iść do mnie.

Co? Które? Powinien mi powiedzieć!

Schowałem głowę pod wodą i spróbowałem uciec.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro