36. [alfonso]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

kolejny zapychacz, bo mogę

iii niby wiem co ma się ogólnie dalej dziać, ale jakby ktoś chciałby mi coś podsunąć, tooo byłoby miło~
***

– Ale masz świadomość, że ani nie chcę, ani nie mogę zostać na noc, prawda?

– Oj tam, szczegóły. Coś się wymyśli.

Romeo przewrócił oczami (po raz piętnasty tego dnia). Może myślał, że żartowałem, ale tym razem naprawdę bym chciał, żeby został, no. Nie, żebym miał jakieś niepoprawne myśli, których nie powinienem mieć względem szesnastolatka. Czułem do niego czysto romantyczną miłość. Taaa...

– No weź, Romeo. Kochany mój. Jedyny. Zakazana miłości. Najsłodszy owocu...

– Dobra, zrozumiałem, chcesz uwagi. O co znowu chodzi?

– Więcej takiej szansy nie będzie! Pomyśl, kiedy w najbliższym czasie obydwaj będziemy mieć czas, a dom jednego z nas będzie pusty na kilka nocy?

– Ale ja współczuję Antonio, że musi być twoim bratem. – Nieprawda, Romeo. Twój uśmiech mówił zupełnie co innego. – Sobie też, że cię poznałem. Hmm, może jak w końcu się wyprowadzisz i jak normalny człowiek kupisz sobie własne mieszkanie?

– To może lepiej poczekam, jak ty sobie kupisz, będzie szybciej.

– Jestem Włochem, jeśli się postarasz, to będę siedział u ojca co najwyżej do trzydziestki.

No nie! Ja nawet nie wiem, co znaczy „starać się"! Życie powinno być proste i przyjemne!

– No dobra, to lepiej będę się cieszyć tymi paroma godzinami w ciągu pozostałych nam dziesięciu dni.

– Później nie umieramy, naprawdę. Nie wydaje mi się, w każdym razie.

– Naprawdę? A byłoby tak fajnie, dramatycznie. Romeo, ach, Romeo... To co chcesz robić?

Ojej. I to niby ja byłem ten z nieczystymi myślami? A kto właśnie się zarumienił na te pytanie? Niby zgrywa takiego dorosłego, ale widać, że nadal jeszcze dzieciak. Czy tak jak ja czują się właśnie pedofile? Nie, nie tknę go, póki mi nie pozwoli, więc chyba będzie w porządku.

– Co powiesz na ciasto? – Pierwsza normalna rzecz, która przyszła mi do głowy.

– Oo! Tak!

Aż mu się oczka zabłyszczały. Jak uroczo. Jak tu go nie kochać?

Romeo pomógł mi wstać z kanapy, co było bardzo miłe z jego strony, ale potem szybko mnie okrążył i wskoczył na plecy.
Taki mały, a za to jaki ciężki.

– Do kuchni! – wykrzyknął.

– Ale tylko ten raz. Więcej mój stary kręgosłup tego nie wytrzyma.

– Konie nie gadają.

O nie, przesadził. Pożałuje. Już wiem. Spalę mu ciasto, niech cierpi.

Zapomniałem o przepisie. Hmmm, powinienem go pamiętać. Mniej więcej. Najwyżej nas zatruję.

– To co mam robić? – spytał gotowy Romeo po zejściu ze mnie.

– Eeem, umyj ręce – nakazałem. Dobry początek, coś w pamięci mi zostało.

– ...To ja lepiej wyjmę telefon, moja książko kucharska kochana.

To koń czy książka? Ja chciałem być tylko chłopakiem, w co ja się wpakowałem?

*^*

– Spaliłeś je! – wykrzyczał wściekły Romeo.

– Samo się spaliło! I przez ciebie się poparzyłem!

– Nigdy więcej nie dam ci pilnować piekarnika!

– Ty go miałeś pilnować!

Chyba nie doszliśmy do porozumienia.

– Głupio wyszło... Robimy jeszcze jedno? – zaproponowałem.

– Chyba cię coś. Żryj to.

– Tylko jeśli mnie nakarmisz.

– Co ja, służąca?

– W sumie, to by było ciekawe...

– Co? Nie, zboczeńcu. – Romeo pokierował mnie na kanapę, po czym wdrapał mi się na kolana. – Otwórz usta.

O. To było urocze. Czemu nie mógł być taki cały czas? Czasem potrafił być słodki i miły, a czasem... Jednym słowem - szatan. Chyba faktycznie miałem gust podobny do brata.

– Nie jest aż takie złe – stwierdziłem. – Da się zjeść.

Romeo się skrzywił. No tak, jego szlachetne, niebiańskie podniebienie nie zniesie czegoś zaledwie niezłego. Włosi bywają wkurzający.

– To świetnie, zjesz całe i nic się nie zmarnuje.

No nie, tak nie można. Za bardzo mu się poddawałem. Chyba mnie coś uderzyło w głowę przy tej całej miłości.

Romeo mi wcisnął kolejny kawałek do buzi.

– Nie tak szybko – powiedziałem niewyraźnie z pełną buzią i przyciągnąłem go bliżej do siebie. – Spróbuj.

– To było obrzydliwe – stwierdził Romeo po skończonym pocałunku, jeśli w ogóle mogłem tak to nazwać. – Musisz zawsze się tak popisywać?

– Tak. I za to mnie kochasz. Prawda? – spytałem z uśmiechem.

Oczywiście, że to było pytanie retoryczne. Odpowiedź przecząca była niemożliwa.

– Nie.

Chwila, co? To żart? Bardzo głupi, bo zabolało.

– Nie rób już takiej miny. Przecież mówię, że nie kocham cię tylko za to. Jest tego dużo więcej. Co ty sobie myślisz, egoisto?

Że też najpierw nie załapałem. Może mózg zaczął mi szwankować na starość.

Następny pocałunek był dużo wolniejszy i słodszy. Mógłbym tak trwać przez wieczność.

– Nie myśl, że teraz cię puszczę.

– Co, za miło się zrobiło, ty stary zboku?

– Nikt nie ma takiej umiejętności psucia chwili jak ty, Romeo. – Westchnąłem. – Moje kochanie.

– Wiem, wspaniały jestem. Ale puścić mnie musisz, za półtorej godziny powinienem być w domu.

– Odprowadzę cię – zaproponowałem.

– O nie. Mój ojciec nie będzie zadowolony. Nie wydaje mi się, żeby cię polubił.

– Nie marudź! Gorszy od mojego nie będzie. Wstawaj.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro