39. [antonio]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pójście do szkoły było zabawne. To znaczy - Lovino był strasznie nerwowy i zakazywał mi wielu rzeczy. Śmieszyło mnie to. Był uroczy, a to taki rodzaj uroku, jak u nieporadnego kotka, który dopiero się uczył podstawowych czynności.

- Karmić też mnie nie możesz. Ani, broń pomidorowy boże, głaskać.

- Jasne, jasne. Wszystko, kochanie moje?

- Nie obejmuj mnie! Och, i tego durnego przezwiska też masz zakaz używać. Zawstydzę się. Pamiętaj, nie wolno przy ludziach.

- A którego?

- Każdego!

- Dobrze, pomidorku~.

Zarumieniony Lovino odwrócił głowę i szturchnął mnie łokciem w żebra. No tak, było już widać szkołę. Niech będzie... Puściłem jego dłoń.

- Brawo, kretynie, pomyślałeś.

- Dzięki! - Ucieszyłem się. Przyznał, że czasem myślę. To miłe.

Trochę szkoda, że to mój ostatni rok. Potem studia, a wtedy będziemy mieć dla siebie mniej czasu. Tym bardziej, jeśli dostanę się tam, gdzie planowałem.

- Przyjdę na przerwie, idioto - rzucił ze skrzywioną miną po wejściu do budynku i poszedł w swoją stronę.

Pomachałem mu, co zignorował; czego innego miałbym się spodziewać? Jeszcze się przyzwyczai. Pewnie nadal był zagubiony w nowej (no dobrze, nie do końca, bo już ponad dwumiesięcznej) sytuacji i dlatego zachowywał się nieswojo, nawet jak na niego.

Jeszcze miałem chwilę, co by tu... No tak, nadal się nie pochwaliłem. Poszedłem więc szukać Gilberta i Francisa.

Chłopaki się o coś kłócili. Było ich słychać już na drugim piętrze, a oni siedzieli na trzecim.

- Antonio! - Obaj przerwali rozmowę na mój widok.

- Czemu cię wczoraj nie było na oficjalnym rozpoczęciu? - zapytał podejrzliwie Francuz.

Przecież nie powiem, że się urwaliśmy razem z Lovino, bo nam się nie chciało i robienie zapasu jedzenia z pomidorów na następny miesiąc było ciekawsze...

- Lovino też nie było. Widzę po twojej minie. Coś się stało - stwierdził Gilbert.

- No dobra - przyznałem. - Może.

- Ksesese! Zagilbisty ja zawsze ma rację!

- Cicho bądź - upomniał go Francis. - Wyczuwam jakieś romanse, opowiadaj.

- Tylko na to czekałem! - Po krótce opowiedziałem, co się działo w Hiszpanii i po powrocie. Nie mogłem powstrzymać uśmiechu.

- No, no. Długo wam to zeszło. A nie działo się może coś więcej--?

- Francis! Lovi to niewinne, delikatne dziecko! Nie mów takich rzeczy, jest za młody.

- Teraz ty mówisz jak pedofil. Niewinne dziecko, jasne - stwierdził sarkastycznie blondyn. Czemu nadal się z nim przyjaźniłem? To pozostanie zagadką do końca świata. - On nie ma już dwunastu lat, jeśli nie pamiętasz.

Chciałem zaprzeczyć. Przecież pamiętałem. Lovino zdążył dużo się zmienić, odkąd się poznaliśmy. Byłem świadomy jego wieku i jego myślenia, wiedziałem, na co mogłem sobie kiedy pozwolić (zazwyczaj). Znałem go. A Francis zdawał się nie rozumieć.

- Taaa? - Zamiast pozwolić mi kulturalnie kontynuować rozmowę, Gilbert postanowił wtrącić swoje dwa grosze i tym samym kontynuować kłótnię sprzed mojego przyjścia. - A pamiętasz może, ile twój "słodki, mały braciszek" ma lat?

- Ja pamiętam najlepiej! I właśnie dlatego nie pozwalam ci się zbliżać. Nie moja wina, że znowu pożarłeś się z Feliksem i po raz siódmy dał ci kosza, a ty nie umiesz tego zaakceptować. Nawet jeśli, to to nie powód, żeby zarywać do kogo popadnie!

- No a ty niby nie podrywasz kogo popadnie? A to, że Matthew to twój brat, nie usprawiedliwia cię z tego, że próbujesz aż tak to kontrolować. Wszyscy trzej wiemy, że twoje uczucia do niego są więcej niż braterską miłością - odgryzł się Gilbert. Teraz to dopiero zacznie się dramat...

Zaczęli już się szarpać i wyzywać - nie ma to jak najlepsi przyjaciele - kiedy zostałem uratowany od konieczności rozdzielania ich dzięki nauczycielce. Nigdy nie byłem tak szczęśliwy, że przyszła.

- Jak chcecie się rozbierać, to nie tutaj - rzuciła chłodno, a Francis i Gilbert na te słowa nagle się uspokoili. - Zapraszam do klasy.

Pobłogosław jej duszę i rodzinę, łaskawy Panie Pomidorów.

*^*

- CO zrobiłeś?!

- Ała!

Dostałem po głowie. Skąd miałem wiedzieć, że mi nie wolno?

- Jesteś głupi! Bez mózgu! A już czasem myślałem, że zaczynasz mówić z sensem!

- Ale Lovino - zaczął uspokajająco Francis - tak nie można. Jak kogoś kochasz, to nie możesz go ranić. Chyba nie chcesz wpaść w toksyczną relację i żeby Toni cię zostawił.

- Gówno mnie to teraz obchodzi - warknął Lovino. - Obiecałeś mi.

- Ale to moi przyjaciele!

- Ja nie mogę, a ty tak?

- Nie powiedziałem, że nie możesz - przypomniałem. - To ty, niewiadomo czemu, nie chcesz, żeby ktokolwiek wiedział.

- Ale nie martw się, my nikomu nie powiemy! - zapewnił Francis.

- Taa... Już nikomu nie powiem...

Wszyscy zwróciliśmy wzrok na Gilberta. "Już"?

- Komu - Lovino powiedział tylko tyle. Był wściekły. Aż nie był w stanie się wysłowić. - Ko-mu. Powiedziałeś. Idioto.

- Nie nazywaj zagilbistego mnie idiotą! Więc. Feliks wie, mój brat wie, Roderich, Arthur, Elizabeta, Natalia...

Lovino rzucił się na Gilberta z pięściami. Od razu złapałem go i próbowałem powstrzymać. Może rzeczywiście miał problemy z opanowaniem emocji i powinienem coś zrobić. Nie chciałem skończyć z mężem, co mnie bije...

- Już, już. Uspokój się, idziemy do domu. Dobrze?

- Nie! On musi zapłacić! Życie mi zniszczył! Nienawidzę was wszystkich, cholera!

Wyglądał tak słodko, z tym rumieńcem i zmarszczonymi brwiami. Do tego jego głos robił się zabawnie piskliwy, kiedy był zły.

Nie, chwila. To nie czas na to. Jako starszy, odpowiedzialny chłopak i przyjaciel powinienem coś zrobić.

Złapałem wierzgającego się Lovino w pasie i przyciągnąłem do siebie. Jego plecy przyległy do mojej klatki piersiowej. Trzymałem go z całych sił, aby nikomu nie zrobił krzywdy. W końcu się trochę uspokoił.

- N-nienawidzę was - powtarzał w kółko. - Nienawidzę. Mam dość. Buuu...

Rozpłakał się? Co? Czemu?

Gilbert i Francis patrzyli na nas, najwyraźniej też nie do końca ogarniając, o co chodziło.

- Spokojnie, już. Gilbert zaraz cię przeprosi. Tak?

- Nie zamierzałem--

- T a k? - powtórzyłem. Musiał to zrobić. Inaczej nie będę miał życia...

- Ała, moja duma. - Gilbert westchnął boleśnie. - Ale jestem wspaniałym przyjacielem, więc się poświęcę. - Ech... Prze... Przepraszam, Lovino.

Włoch się odwrócił i schował czerwoną twarzyczkę w moim ramieniu. Nadal pociągał nosem.

- To teraz nic nie da. Nie przyjmuję - powiedział niewyraźnie. Jednak nie był już zły, chyba. - Toni, chcę do domu. Zabierz mnie stąd.

- Oczywiście, Lovi~.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro