40. [lovino]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

To najgorsze, co mogli wymyślić. Że też ja się na to w ogóle zgodziłem.

Zdecydowanie wolałem bardziej odosobnione miejsca. Nie chodziło tylko o to, żeby nikt nas nie widział - no, o to też - ale głównie o to, że wtedy Antonio nie był niczym rozproszony, nie patrzył na innych, skupiał wzrok tylko na mnie i byliśmy tylko my we dwoje w swoim świecie.

Ale to mdłe. Nienawidziłem tego. Głupie wymagania.

– Nie rób takiej miny, Lovi – poprosił Antonio.

– Ale jakiej? Po co w ogóle to wymyśliłeś? Jakbyśmy byli sami, to może bym się nawet uśmiechnął.

– Bo czytałem książkę i...

– Umiesz czytać? – przerwałem.

– Tak. I tam było, że jeśli chcesz lepiej poznać drugą osobę, to zobacz, jak się zachowuje przy tobie i przyjaciołach.

– Co proszę? Bzdury.

– Vee, a mi tam się podoba! – stwierdził Feliciano. – Może w końcu zaprzyjaźnisz się z Ludwigiem, braciszku.

Jego wiara, że kiedykolwiek polubię Pana Ziemniaka, wroga pomidorowego boga, była tak śmieszna, że aż urocza.

Wspomniany wyżej szatan pochylił się i powiedział coś cicho do Feliciano.

– Dobra! Idźmy najpierw na tę karuzelę z pieskami, może być? – zapytał mój głupi brat.

– Świetnie! – ucieszył się mój jeszcze głupszy chłopak.

Nawet Ludwig się uśmiechnął. Tylko nie ja.

Tak więc rozpoczęła się nasza podwójna randka. Pomocy...

*^*

Jeśli się zaraz nie porzygam, to będzie cud.

Nie, to nie tak, że zrobiło mi się niedobrze od karuzeli dla dzieci, nie... To tylko przez widok Feliciano przyklejonego do Ludwiga. Przynajmniej ten głupi ziemniak się bał. Dobrze mu tak. Niech zginie.

Po zejściu na ziemię Antonio uwiesił się na moim ramieniu. Miał jakąś niewyraźną minę.

– Za moich czasów karuzele były lepsze... – Ledwo zrozumiałem, co mówił.

– Super, nie dość, że zachowujesz się jak pedał przy dzieciach, to ich straszysz pedofilią. Gratuluję – powiedziałem.

  – Uhm... Co teraz?

– Wiem! Kolejka górska – zaproponowałem ze słodkim uśmiechem.

– O nie – odezwał się, nieproszony zresztą, Pan Ziemniaków.

– O tak! – zawołał mój podekscytowany Książę Pomidorów i pobiegł przed siebie.

Właściwie to to było w drugą stronę. Ale w porządku, niech się wybiega i poszuka. Boże, to jakby był moim psem. Ciekawe, czy zareaguje na „do nogi“. Albo nie, niech lepiej do mnie nie wraca, nie przyznam się do niego.

No i zniknął mi z oczu. Świetnie.

– Chodźmy, póki go nie ma. Bo jeszcze nas znajdzie...

– Braciszku, mógłbyś czasem nie kłamać, wszyscy wiemy, że cię to obchodzi!

Co? Nie. Wcale nie. Jak dla mnie to wszyscy mogliby się zgubić, a ja poszedłbym do domu i byłbym sam i szczęśliwy. Żadne inne towarzystwo nie jest lepsze od mojego. I pomidorów.

Ale jeśli nie będzie Antonio, to nie będzie też świeżych dostaw pomidorów... Cholera.

– Masz rację, Feliciano. Idziemy go szukać – zadecydowałem.

– Tak jest!

W sumie to Ludwig wyglądał na kogoś, kto przeszedł szkolenie wojskowe. Może miał umiejętności tropienia, czy coś. Raz w życiu by się przydał.

Zaraz jednak się okazało, że niepotrzebnie się martwiłem. Znaczy, nie. Nie martwiłem się. Wcale. W każdym razie. Antonio sam nas znalazł.

– Patrzcie, co mam~! Masz, Feli, jedna dla was.

Nie dało się nie zauważyć dwóch ogromnych różowych wat cukrowych. A takie właśnie niósł Antonio.

– Czy tobie na mózg padło? – zapytałem, tak dla zasady. Bo sam chętnie bym coś zjadł. – Nie po to miałeś iść...

– A czy ty kiedyś będziesz miły? No właśnie.

Poczułem się zaatakowany. Prosto w serduszko.

– Gdybyś był dziewczyną, to by nie było żadnego problemu – stwierdziłem szorstko. – Byłbym dla ciebie tak miły, że miałbyś dość.

– Och. Więc to twój problem?

– Hę? Nie. Ja nie mam żadnego problemu. Nie wiem, o czym mówisz. – Prychnąłem.

– Loviś, naprawdę byś wolał, żebym był dziewczyną?

– Byłoby lepiej. Łatwiej.

– Ale ja się pytam, czy byś wolał.

– Nie możesz dać spokoju? – Zdenerwowałem się. – Kurna, idioto. Nigdy się nie nauczysz. Cieszę się, że jesteś tym pieprzonym idiotą i moim chłopakiem. N-nie chcę nikogo innego. Zadowolony?!

No i znowu się zarumieniłem, czemu ja?

A Antonio aż się rozświetliła cała buzia. Jeśli na codzień wyglądał jak jakieś cholerne słońce, to teraz przypominał... Hm. To jakby nagle całe niebo zapełniło się takimi bliskimi gwiazdami. Jego jasność i radość próbowała mnie oślepić. Spłonę w jego blasku.

– Naprawdę? To takie słodkie, Lovino! – Antonio zmiażdył mnie w uścisku. Mówiłem, że morderca. – Potrafisz być taki kochany! Tylko że na swój sposób, ale on tez jest uroczy, tylko trzeba zrozumieć~.

– Super, ale puszczaj mnie! Teraz cały się kleję od twojej głupiej waty!

– Faktycznie, zapomniałem o niej...

– Wycofuję wszystko, co powiedziałem! Jesteś za głupi, kurna!

Antonio dalej już mnie raczej nie męczył przesłodzonymi słówkami. Kiedy poszliśmy na kolejne poszukiwania, tym razem pary Ludwig-Feliciano, którzy chyba mieli nas dosyć, nawiązał w miarę normalną, bezpieczną rozmowę. Dobrze, może ewentualnie odrobinę, tak tylko troszkę, bym chciał, żeby dalej mi prawił jakieś głupie, płytkie komplementy.

Sam przestawałem siebie rozumieć. Ten nadmiar miłości, którą próbował mnie obdarować Antonio, to nadal było dla mnie za mało. A ja i tak to odpychałem. Nie pozwalałem mu na większość rzeczy. Głupi mózg, to bez sensu.

A gdyby go tak teraz pocałować...

– Co jest? – zapytał. Pewnie zauważył, że się w niego wgapiałem.

– Nic. Głupi Tonio. – Odwróciłem wzrok. Cóż, nie tym razem. Ale że mnie tchórz.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro