54. [gilbert]
– … Nie rozumiem – powiedziałem w końcu. – To nie powinien być koniec historii? Dawno temu. Zeszliscie się. Inni nie powinni już się interesować tym, co u was. Nie wiem, w kogoś powinna walnąć ciężarówka. Nie czytacie książek? Chociaż filmy?
Antonio i Lovino spojrzeli na mnie z identyczną miną - "coś ty brał?".
– Ostatnio prawie się wywaliłem na chodniku – przypomniał sobie niezwykle entuzjastycznie Hiszpan. Jak zwykle, świetnie dopasowywał ton do sytuacji. – Ale mój Loviś mnie złapał! A potem mi przyłożył…
– No co?! Zasłużyłeś.
No nie. Oni nic nie rozumieją. Dobrali się idealnie, dwóch głupków, którzy potrzebują pomocy we wszystkim. Dlatego dobrze, że mieli mnie!
– Mieliście już dramę – zacząłem od początku, na spokojnie. Chciałam powiedzieć, że częściowo dzięki mnie, ale jeszcze ceniłem swe życie. – Nie, wy codziennie macie. Ale taką porządną to ze dwa razy. A jeśli coś trwa tak długo, nieurywanie, to musi się zepsuć. Potrzebna nam jakaś śmierć albo zakończenie historii. Albo wiem! Ma któryś z was raka? Czy chociaż w rodzinie, żeby była szansa.
– Mój dziadek miał – oznajmił Lovino. – A nie, to była babcia. Chyba. A może wujek…? Zresztą, co za różnica?! Gadasz jak moja matka, jak najdzie ją wena, bo mnie zobaczy z Tonio w tym samym pomieszczeniu. Życie to nie książka, nie kończy się w taki sposób. Debilizm.
– Właśnie. Ja chcę zakończenie "i żyli długo i szczęśliwie"! - dodał Antonio. Ale to nadal byłoby książkowe zakończenie, bez sensu. – Już? Głodny jestem. Potrzebujesz czegoś jeszcze do tego swojego fanfiction?
– Ja wcale nie… – próbowałem zaprzeczyć, ale nie, po co mnie słuchać?
– Daruj sobie – prychnął Lovino. – Po co innego miałbyś organizować taką pogadankę?
Żeby zrozumieli swoje przeznaczenie!
– Jasne, nie chcecie mi wierzyć, to nie. Ja jestem po obiedzie, jak coś, to obok jest kuchnia, róbcie, co chcecie.
A jak coś zrobią, to będę mógł im kraść! Jestem genialny. Niby trzeba dbać o utrzymanie tak wspaniałej figury, ale ci dwaj mają talent do kuchni. A pizzy nigdy za dużo.
– A może rywal w miłości? Wiecie, to napędza akcję i pozwala zacieśnić wasze więzy – zaproponowałem.
– Nasze co?
– Więzy to się zacisną na twojej szyi, jeśli nie przestaniesz gadać bzdur. – Lovino mocno zacisnął dłonie na cieście, które już zaczął przygotowywać. – Albo, po co? Przecież mogę użyć własnych rąk.
Potrafiłem to sobie wyobrazić.
– Lovi, to groźby karalne – zauważyłem. – Ja jestem tak wspaniały, że ci je wybaczę, ale pamiętaj, że czyny są jeszcze bardziej karalne. A tym bardziej na kimś takim jak-
Dostałem łyżką w czoło.
– Za co to?! Antonio, powiedz mu coś!
– Nie. Tylko ja mogę mówić do Lovino Lovi.
– Spadaj! – Wkurzony Włoch zrobił śmieszną minę. Gdzie mój telefon? Chcę zdjęcia! Dałbym potem do rodzinnego albumu Vargasów, podobno Feli zbiera. – Ty też nie możesz. Dajcie mi się skupić, a nie.
Ale on przynajmniej nie dostał w twarz. No, nie tym razem. Złość została wyładowana na mnie. Jaka wspaniała rola mi przypadła, zawsze chciałem być workiem treningowym…
*^*
– Oo! – Wpadłem na kolejny genialny pomysł. –A może amnezja?
Zagarnąłem kawałek świeżo upieczonej pizzy, zanim obydwaj się obrażą i zabiorą ten przepiękny cud z mojego zasięgu.
– Mogę ci przywalić tak, że sam zapomnisz, jak się nazywasz – zaproponował miło Lovino.
– Tobie to tylko jedno w głowie! Ale w sumie to bez sensu. Tonio i tak ciągle o wszystkim zapomina. Hmm.
Hiszpan zdawał się niczym nie przejmować, a na pewno nie mną. Nie wolno tak ignorować ludzi! Zrozumiałe, że był zajęty przytulaniem się do miłości życia i próbami zyskania jego uwagi, ale mógłby chociaż coś powiedzieć!
– Tak! – Gwałtownie wstałem, przez co uderzyłem się kolanem o stół. – Ała. Niedługo wasze urodziny, a trochę później rocznica, prawda? To może w końcu wykonacie jakiś ruch? Wiecie, mam super gust, mogę pomóc w doborze pierścionka czy obrączek…
Lovino zaczął kaszleć, pewnie po połknięciu za dużego kawałka pizzy.
– Pozwól, że nie ty decydujesz o tym, kiedy to się stanie, dobra? – powiedział gniewnie, jak tylko się uspokoił.
– To chociaż jakaś scena łóżkowa...?
Tym razem dostało mi się od Antonio. Jacyś bardziej niż zwykle agresywni się zrobili. I co ja mam powiedzieć, jak mamusia wróci do domku i spyta o te siniaki? Jak skłamię, że znowu się pobiłem z Feliksem to mnie wyśmieje. Jeśli powiem prawdę, to pewnie ich wyśle moich przyjaciół do sądu, czy cokolwiek, byle im nie uszło na sucho. Jak żyć...
– Loviś jest jeszcze dzieckiem. Nie jest gotowy. – Antonio pokręcił głową.
– Jestem! – zaprzeczył stanowczo Włoch, ale pod wpływem spojrzenia swojego chłopaka jakby zmiękł. – Z-znaczy… Uhh. Wracajmy lepiej! Od początku wiedziałem, że przyjście tu to durny pomysł. Toni, odprowadź mnie.
Czyli pizza zostaje dla mnie? Super.
– Jak coś, to wiecie, gdzie mnie szukać~.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro