57. [antonio]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

więc tak. co tu się dzieje? nie wiem. chce spać. skończcie te szkole za mnie proszę

***

To nie tak, że każda dobra wiadomość potrzebowała opicia. I zła. I jakakolwiek.

Po prostu wino jest dobre.

– Nie sądzicie, że za często pijemy? – A ten znowu swoje.

– Nie, Gilbert. Dawno nie byliśmy. Raz, dwa… No, ileśtam temu, nie wiem. Czyżbyś miał mnie dość?

– Oczywiście, że nie. Prędzej Francisa.

– Ej! – Francuz nagle się ożywił i podniósł głowę. – Ja tu jestem!

– Niestety… Dobra, dobra, żartuję! – Gilbert się odsunął, pewnie dostał kopniaka pod stołem. Przez to cofnięcie się wpadł na kogoś. Spojrzał w tę stronę. – Czego chcesz, świnio… och. Uhh... wybacz?

Poznał tego kogoś? Ja pierwsze widzę. Albo za ciemno. Albo za dużo alkoholu. Albo zgubiłem okulary. Nie, chwila. Czy ja kiedykolwiek je nosiłem?

Chłopak - mężczyzna? - za Gilbertem patrzył teraz w naszą stronę. Może patrzył to za dużo powiedziane. Miał nieprzytomny uśmiech i dziwny wzrok, jakby patrzył w przestrzeń, przez ducha, a nie na ludzi.

– Wszystko dobrze? – odezwał się. Straszny.

Niemiec oniemiał.

– Kto to? – zapytałem głośnym szeptem, a w rezultacie usłyszała mnie połowa baru. Znaczy, ludzi w barze. Bar nie ma słuchu. Chyba.

– Ivan – odpowiedział Francis, przysunąwszy się bliżej mnie. – Kiedyś był u nas w szkole. Podobno po pierwszej klasie w ogóle przestał się pojawiać w szkole i wpadł w jeszcze większy alkoholizm.

– Nie kojarzę...

– Ale pewnie znasz jego śliczną siostrunię. Chodzi do klasy z twoim Lovino.

Pokiwałem głową, chociaż nie miałem pojęcia, o kim mówił.

W tym czasie Ivan przyszedł się do nas ze swoją szklanką. Naprawdę? Wódka? Ale prostak. Nie docenia prawdziwej dostojności alkoholu, jaka jest zawarta jedynie w winie.

– Jak tam wieczór mija? – zapytał miło ten Ivan.

Mówiąc miło, miałem na myśli - głosem, na którego dźwięk padały całe legiony przez strach i chłód.

– Świetnie, dzięki.

Francis mnie szturchnął. Co znowu powiedziałem nie tak? Chyba to dobra odpowiedź.

– A u mnie nie – stwierdził Ivan. Aha, dzięki, to bardzo ciekawe, idź sobie. – Czuję się dzisiaj samotnie. Mój przyjaciel do picia mnie wystawił! Znowu. Dlatego, nie obrazicie się, że wam przeszkadzam, prawda?

Chciałbym, żeby Lovino tu był...

– Wiem! – Rosjanin (bo nim był? nie rozróżniam) klasnął w swoje wielkie dłonie. A Lovi ma takie malusie rączki… – Możecie zostać moimi przyjaciółmi, prawda?

Mógłbym przysiądz, że usłyszałem od Francisa ciche "fuj".

Za to Gilbert był już skończony. Ivan go objął i przyciskał sobie do klatki piersiowej. Chyba zaczynało braknąć mu powietrza… Ojej.

Gdzie mój telefon? Zrobiłbym im zdjęcie. Lovino pewnie by to rozbawiło, bo kogo by nie bawiło nieszczęście kogoś takiego?

No dobrze, może powinienem przestać. Mimo wszystko, to mój przyjaciel, więc skoro nie zamierzałem mu pomóc, to chociaż też nie śmiać się z niego. Nieważne. Sprawdziłem kieszenie spodni i kurtki. I drugi raz. I trzeci… Gdzie on się zapodział?

– Ej. – Zwróciłem na siebie uwagę. – Nie widzieliście mojego telefonu? Kurczę. Ktoś mi go ukradł.

– A mi dostęp powietrza! – powiedział takim dziwnym głosem Gilbert, już nawet nie próbując się wydostać.

– A mi wiarę w ludzkość.

Obydwaj - a nie, trzej, bo jeszcze Ivan - spojrzeliśmy na Francisa. To było... niespodziewane?

– No co?

– Też potrzebujesz przytulenia?

Czyli mnie tak zignorują…

O. Francis też stracony. Tak naprawdę, chciałbym im pomóc, ale nie. Miałem na myśli - jeśli Ivan był w stanie utrzymać chłopaka, który spędzał więcej czasu na ćwiczeniu niż w szkole i jeszcze drugiego, cięższego jednocześnie, to co ja, biedny, słaby Hiszpan mógłbym zrobić?

I wtedy ktoś do nas podszedł.

To trochę zabawne, że blondyn, który pewnie ledwo sięgał Rosjaninowi ramienia, gdyby ten stał, uratował moich przyjaciół jednym ruchem. Właściwie to lekko uderzył go kantem dłoni w głowę.

– Co ja ci, generalnie, mówiłem o takim traktowaniu innych?

– Feliks! – Ivan od razu puścił ofiary swoich dziwnych uczuć. – Myślałem już, że nie przyjedziesz...

– Bo nie chciałem. Ale, tak jakby, zmiana planów. Już piłeś? Zafeliście. Tym razem wygram.

– Ostatnim razem ci się nie udało.

– Ha! Bo dałem ci fory!

Co… Chwila. Kto to, znałem go...? Chyba byłem u niego w domu kiedyś. Boże, czemu pamięć mi się zepsuła.

Ach, to ten chłopiec, w którym Gilbert się nieszczęśliwie zakochał i za którym niczym romantyczny bohater płacze po nocach. Nie widziałem tego, ale zapewne tak jest.

Odechciało mi się tego wina, patrząc na tych dwóch pijaków. Czy Feliks był w ogóle pełnoletni? Mimowolnie spojrzałem na Gilberta. Nic nie mówił, tylko wlepiał pusty wzrok w ścianę. Szturchnąłem go.

– Żyjesz?

Brak odpowiedzi był bardzo wymowny.

– Francis, lepiej go stąd zabierzmy – zaproponowałem.

– Ćsi… Oglądam.

Bo konkurs w tym, kto pierwszy padnie od takiej ilości alkoholu w żyłach, był wspaniałym widowiskiem. Co kto lubi.

– Gilbert – ponowiłem próbę – Może-

– Nawet mnie nie zauważył... – wymamrotał. – Nie chcę…

W świetle dzisiejszych wydarzeń - nigdy więcej z nimi nie wychodzę się napić. Nie potrzebuję takiej ilości negatywizmu. Negatywu? Nego... Nieważne. Potrzebowałem wrócić do Lovino, do jego słodyczy i miłości.

– Dołącz do ich konkursu. – Natychmiast pożałowałem tego pomysłu. – Lepiej nie, bo bardziej umrzesz. To póki nie jest trzeźwy, to możesz się przytulić albo go pocałować. Czekaj, nie… To złe. Tak nie można i on kogoś ma…

Już poszedł. Ja tam bym siebie nie sluchał, ale on chyba serio był zdesperowany, że posunął się aż do tego.

– Wiesz co? – zwróciłem się do Francisa. – Rób co chcesz. Ja nie chcę wiedzieć, co on odwali.

– Jasne, dobranoc. Znaczy, do zobaczenia. Czy coś.

Wyszedłem, zanim doszło do ostatecznego starcia. Odetchnąłem świeżym powietrzem i nagle poczułem się okropnie zmęczony. Teraz tylko wrócić do domu. Tylko… w którą to stronę?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro