6. [gilbert]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie. Nie wierzę. Jakim cudem on mógł być tak ślepy, idiotyczny, śliczny i cudowny jednocześnie?

Od dłuższego czasu próbowałem przykuć uwagę Feliksa swoją zaglibistością. Moje starania szły na nic. Nadal tylko się na mnie wkurzał i rozpętywał bójki! A że uwielbiałam wygrywać, to dawałem się w nie wplątywać. Nie powinno się patrzeć na jego niski wzrost i chudziznę. Trudno przyznać, ale parę razy z nim przegrałem...

Po dłuższym użalaniu się nad swoim losem na huśtawce w końcu ustąpiłem miejsca małej dziewczynce i wyszedłem z parku. Wpół świadomie skierowałem swoje zaglibiste kroki do domu mojego przyjaciela.

  – Fraaanciiiiss – zacząłem się wydzierać już od progu. – Pooociesz mnieee~.

Wtedy zarejestrowałem płacz dobiegający z głębi mieszkania. Ja chyba trochę nie w moment. Trudno, niech się cieszą, że moja wspaniała osoba zawitała tu, by polepszyć jakość tego domostwa.

Zanim zdążyłem zdjąć buty, w przedpokoju ktoś się pojawił. Nie zauważyłem go, dopóki nie stanął na pół metra przede mną i się odezwał.

  – Cześć, Gilbert. Co się stało?

Dramatycznie rzuciłem się na jego ramiona i wtuliłem się w jego czerwoną bluzę. Ładnie pachniała.

  – Matthew, jak miło, że chociaż ty jeden się tym interesujesz! Pozwolisz, że zrzucę na ciebie swoje cierpienia, prawda?

Matt to młodszy brat Francisa. Adoptowany, jeśli dobrze kojarzyłem. Dobry, miły, grzeczny chłopiec. Trochę mało zauważalny, ale to nic. Ładny, przy okazji.

Sztywno poklepał mnie po plecach.

  – Uhm, jasne...

Nieco już szczęśliwszy złapałem jego rękę i poszliśmy do jego pokoju. Po drodze minęliśmy Francisa marudzącego coś o Arthurze. Znowu. Obok niego siedział Antonio i chyba próbował go pocieszyć. Gdy nas zauważył, uśmiechnął się (znaczy, tak jeszcze bardziej, bo on zawsze się uśmiechał) i pomachał nam. Okej, ale dlaczego mrugnął?

  – Ej, Gilbert – odezwał się cicho Matthew, kiedy zamknąłem nas w jego sypialni.

Spojrzałem na niego pytająco. Delikatnie się rumienił. Aż tak na niego działała moja zagilbista obecność?

Wtedy sobie przypomniałem, że nadal trzymałem jego rękę. Aha, wszystko jasne.

Szybko wypuściłem jego zaskakująco delikatne jak na chłopaka palce. Dłonie Feliksa też były takie trochę dziewczęce, ale mniejsze od tych Matthewa. No i zimniejsze.

Nad czym ja tak właściwie myślałem? Feliks i tak mnie nie chciał, idiota. Jeszcze.

Matthew tymczasem siedział grzecznie na krześle obok biurka i patrzył na mnie w oczekiwaniu. Zaczął już się niecierpliwie bawić jakimś sznurkiem.

Wziąłem głęboki wdech, aby zacząć moją fascynującą historię życia.

  – Znam Feliksa od podstawówki. Najpierw myślałem, że to dziewczynka, no bo, błagam, kto zapuszcza swojemu synowi tak długie włosy i pozwala mu chodzić w sukienkach? Więc jako dobry i fajny kolega zacząłem go zaczepiać. Nie wiem, czemu mu się nie podobały warkoczyki, które mu robiłem, kiedy on był zajęty lekcją. Często się wyzywaliśmy i w ogóle, ale generalnie to się dogadywaliśmy i było zabawnie. Lubiłem spędzać z nim czas. Dobra, wkurzał mnie, ale nie oszukujmy się, dużo ludzi mnie denerwuje. Po prostu nie są tak zaglibiści jak ja. – Spojrzałem na Matthewa, żeby sprawdzić, czy naprawdę słuchał, bo cały czas milczał. Okazało się, że po prostu skupiał się na moich słowach i pozwalał mi się wygadać do końca. – Ale on coś w sobie miał, więc podobał mi się, jak już miałem dwanaście lat. Wszystko było okej, do czasu, gdy poszliśmy do gimnazjum. Zaprzyjaźniłem się z Antonio i Francisem, jak już wiesz, a Feliks zaczął przyjaźnić się z moim dawnym znajomym, Torisem. I to tak blisko. Za blisko. W końcu zajmował już całą jego uwagę i żeby zaczął ze mną jakąkolwiek rozmowę, musiałem coś mu kraść albo coś psuć. A teraz chyba nie chce mnie znać.

Ulżyło mi, kiedy wszystko z siebie w końcu wyrzuciłem. Nie lubiłem okazywać słabości, ale przy Matthewie jakoś nie było to aż takie straszne. Nie wyśmiałby mnie.

Pokiwał głową ze zrozumieniem.

  – A mówiłeś mu – odezwał się cicho – o tym, co czujesz?

Ach, tak, uczucia. Widać, że jedna rodzina z Francisem.

Pokręciłem przecząco głową. Jasne, że nie mogłem powiedzieć Feliksowi, jak bardzo mi się podobał. Po kolei zabiliby mnie: Toris, Elizabeta i on sam. I Ivan, tak dla zasady, bo mnie nie lubił, a każda wymówka zawsze dobra.

Wymusiłem z siebie śmiech. Kse, se, se, se.

  – Nie-e. Nie zasłużył na uczucia od kogoś tak zaglibistego jak ja, skoro nie umie ich zauważyć ani docenić. Skoro tak bardzo tego Torisa uwielbia, to niech się z nim męczy. Jego strata, bo mógłby mieć kogoś znacznie lepszego, to znaczy oczywiście mnie, phi.

Matthew uśmiechnął się niemrawo. Czy to było współczucie? O nie. Litości to ja nie chciałem. No, może troszkę.

  – Głupi jesteś, Gilbert...

  – Ja?!

  – Mhm. Wcale tak nie myślisz, prawda?

Jak to nie?

Właśnie miałem się zdenerwować na niego, kiedy rozległo się pukanie do drzwi.

  – Heej – odezwał się Francis jakimś takim smutnym głosem, chociaż na pewno było już lepiej, bo dało się wyczuć w nim trochę typowej dla niego dwuznaczności. – Przeszkadzam wam~?

  – Właśnie wychodziłem – oświadczyłem.

Och, czy Matthew właśnie się ze mnie śmiał? Zabiję.

***
okej problem z Gilbertem jest taki, że jeszcze nie wiem, z kim będzie. XD
od następnego już wracamy do spamano~

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro