60. [francis]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

"OMG YUUKI ŻYJESZ" otóż nie
alee napisalam
i chce uwagi
***

Ja sobie spokojnie przysypiam na korytarzu, a tu ktoś nagle mnie atakuje z główki.

Czy zawsze musiałem jakoś się wplątać w sprawy między Antonio a Lovino? Może Gilbert miał rację. Coś z nami nie tak. Jakby nie mogli być po prostu normalną parą…

Biedna moja czaszka. I, co gorsza, zniszczona fryzura.

- Co znowu? - zapytałem głosem męczennika, pocierając skórę głowy. Będzie cudowny guz. - Daj mi odpocząć… A mogłem zostać w domu.

- Nie. Nie mogłeś. - Lovino szturchnął mnie brudnym, ciężkim butem. - Uznaję cię za współwinnego. Oczekuję odszkodowania.

Jakiego znowu? Co? Może coś zrobiłem, nie pamiętam...

- Jesteś! Ile można za tobą ganiać?!

- Pf! Nie interesuj się.

Zdyszany Antonio złapał swojego wściekłego (czyli nic nowego) narzeczonego za ramiona. Dziwne. Zawsze myślałem, że był wyższy, a jak teraz na nich patrzyłem, to prawie że równali się wzrostem. Trochę szkoda.

- Puść mnieee!

- Już dostał, wystarczy, Loviś.

- Ta-tak! Właśnie! Ha, ha, ha. Opanuj się - dodałem. - Eee… A dowiem się może, o co chodzi?

Spojrzeli po sobie. Aha, dobrze wiedzieć. Nie, żeby coś, poczekałbym, ale przerwa nie jest nieograniczona.

- Okej, patrz. - Antonio się uśmiechnął, jakby to było coś strasznie zabawnego. - W weekend mam się trochę wypiło, nie?

Trochę. Gdyby to było tylko trochę, to teraz bym mie prosił o wytłumaczenie sytuacji. Lovino wydał z siebie nieokreślony dźwięk. Czyli chyba się zgadzaliśmy. Ciężko stwierdzić, z nim to nigdy nic nie wiadomo.

- No i wbiłem mojego słońcu do domku iii sobie poszedł do innych, a ja nie chciałem być sam, ale coś sobie ubzdurałem, więc wyszedłem oknem.

Otworzyłem buzię, jednak zrezygnowałem. Szkoda języka strzępić.

- Zapomniałem, że jest baaardzo zimno. A nie lubię zimna. Poszedłem przed siebie, w poszukiwaniu wejścia z powrotem do bloku, ale się zgubiłem. Nie patrz tak na mnie, Fran, ja pryznajmniej pamiętam, co robiłem. Chyba wtedy zadzwoniłeś. A że trafiłem w końcu na jakąś taksówkę, to wszedłem, miła pani mnie podwiozła do domku i odpuściła nawet, jak mi zbrakło części do zapłacenia. Ma się ten urok osobisty. Prawda, Lovi?

- To nie urok. Wzbudzasz litość w ludziach. Żal jej się zrobiło.

- Jak zwykle szczery… Jednak za coś mnie kochasz. Wracając do Francisa. Stałeś pod moimi drzwiami, bo nie miałeś klucza. A ja miałem, ale zapomniałem gdzie. Zdjąłem bluzę, żeby zobaczyć, czy jest gdzieś tam przyklejony a potem zaczynałem zdejmować spodnie, bo może nie trafiłem w kieszeń i tam się zaplątały. I nie, w tym nie ma żadnego podtekstu, tylko jestem idiotą. I nie umiem utrzymać równowagi. Spadłem na drzwi, oparłem się łokciem o klamkę i wywaliłem się na ziemię, bo okazało się, że otwarte.

Nie no. Teraz to musieli się ze mnie nabijać. Nie uwierzę.

Albo chciałbym. Tyle że Antonio raczej nie potrafił kłamać.

- I co? Twój brat był w domu?

- No nie do końca. Ja musiałem tak zostawić mieszkanie. Alfonso nie było w środku. On wyszedł gdzieś ze swoim chłopakiem, którego sam zgubił, bo rozmawiał z Feliciano, znaczy się z dziewczyną, znaczy to później...

Kto? Z kim? Co? Dajcie mi chwilę na rozrysowanie tego.

- Dość. - Przerwałem. - Potrzebuję przerwy.

Zaraz po tym przerwa się skończyła wraz z dzwonkiem na lekcje. Antonio krótko pocałował Lovino, który nie zdążył na niego nakrzyczeć, bo od razu poleciał do swojej klasy.

*^*

W końcu w domu, można się walnąć na łóżko i odespać. Co za dzień. Co za tydzień. Co za życie. Ja już nie chcę.

- Hej, Francis - odezwał się cicho Matthew.

Ależ słodki, nieśmiały głos. Miód na moją zmęczoną duszę. Cudowny balsam na zmarnowany umysł. Jego spokojna osoba miała na mnie magiczny wpływ po czasie spędzonym z moimi nienornalnymi znajomymi.

- Cześć, Matt. Jak ci dzień minął?

- Mhm, dobrze… Czekam z obiadem, więc gdybyś mógł…

Kochany. Spanie poczeka. Dla niego wykrzeszę jeszcze trochę energii.

Usiadłem z nim przy stole i zabrałem się za jedzenie. Jemu wydawało się nie iść tak dobrze. A musi porządnie jeść. Jeszcze rośnie, a do tego trenuje.

Sprawiał wrażenie, jakby zdecydowanie nie było dobrze. Jakby czuł się tu nie na miejscu. Kiedy zaczął u nas mieszkać, było podobnie. W końcu mi powiedział, że tu nie pasuje. Zajęło dużo, dużo czasu, żeby zrozumiał, że to nieprawda.

- Co się dzieje? - zapytałem więc. Nie mogłem tego zostawić. - Matthew.

Dotknąłem jego ręki, która tkwiła z widelcem w powietrzu. Drgnął.

- Nic.

Jasne. Nawet się nie wysilił, żeby się uśmiechnąć.

- Powiedz.

- Nie, Francis, ty nie zrozumiesz. - Odepchnął moją rękę. Och. - Ty nie masz z tym problemu. Masz przyjaciół, z którymi spędzasz czas. Dla ciebie to jest normalne. A ja nawet jak się staram, to nikt się do mnie nie odezwie, bo przecież nawet dla nich nie istnieję! To boli. I to irytujące…

Podniósł głos. I rzadko kiedy mówił tyle na raz. Albo… Albo tego nie słyszałem… Zabolało.

Wstałem, żeby go przytulić i pogłaskałem po włosach.

- Nieprawda - zaprzeczyłem. - Istniejesz. Tylko… świat jest zły, zabałaganiony i zbyt głośny. A ty bardzo cichy i dobry. Może być ciężko ci się wybić, ale już są osoby, które zawsze starają się cię zauważać i dla których jesteś ważny, wiesz?

- …Skąd to wiesz… - powiedział Matthew w moją bluzkę. Nie powiem, nie było mi zbyt wygodnie, kiedy on nadal siedział, ale poświęcenie i tak dalej.

- Hmm. Może dla mnie? Nie pomyślałeś? Może nie pokazuję, bo nie ma mnie tak często w domu, ale jesteś dla mnie najważniejszy. - Aż poczułem, jak serce zaczęło szybciej mu bić. - W końcu jesteś moim małym braciszkiem. Dla Gilberta też jesteś ważny, polubił cię na swój dziwny sposób. A w szkole… nie wiem, mało mi o tym mówisz. Co z Alfredem?

- Myślę, że zaczął się z kimś spotykać i mi nie mówi... Głównie dlatego zacząłem o tym myśleć.

- To z nim o tym porozmawiaj.

- …Serio?

- A jak inaczej chcesz to rozwiązać?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro