63. [antonio]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pierwszy raz od dłuższego czasu Gilbert łaskawie znalazł czas.

- Mam tróję z matmy! - zawołał i rzucił się na mnie.

- Serio?! Gratulacje!

- Nie zakrztuś się tym szczęściem - mruknął Francis.

- No chodź, ciebie też przytulę. Wiem, że jesteś zazdrosny o moją wspaniałą osobę, ale po kolei, chłopcy.

Na te słowa się odsunąłem. Tak. Zdecydowanie wrócił do normalności.

- A ja mam czteeery - rzucił konspiracyjnym szeptem pewien blondyn, wyłaniając się zza rogu. - Przegryw.

Znowu będą się bić?

Gilbert jednak wyglądał niczym istny kwiat lotosu na tafli jeziora w bezwietrzny dzień.

- Cieszę się twoim szczęściem, Feliks - skomentował tylko.

To ten moment, kiedy w bajce by mi opadła szczęka. Moje zawiasy jednak miały się świetnie.

- Dobrze się czujesz? - Feliks brzmiał na prawie zmartwionego. - Miałeś się totalnie wkurzyć, bo, oczywiście, jestem lepszy. Nie bawię się tak.

- Postanowiłem zakończyć szkołę z dobrymi stosunkami.

- Dobry stosunek to jest dopiero wtedy, kiedy dwie osoby- Ał!

Niech Francis wybaczy, ale nie wszyscy zawsze mają ochotę na słuchanie o jego poglądzie co do stosunków. A Feliks widocznie należał do tej sceptycznej grupy.

- Nigdy nie będę z tym czymś w dobrych stosunkach, nieważne, w jakim tego słowa znaczeniu.

Fran zrobił smutną minkę i się odwrócił do nas tyłem. Jego statek nigdy nie popłynie, a przynajmniej nie w tej rzeczywistości. Przykre.

A tak przy okazji, gdzie Lovino? Nie widziałem go jeszcze dzisiaj.

Korzystając z drugiej połowy długiej przerwy, pozostawiłem grupę, w której znowu budziła się kłótnia i poszedłem szukać mojego słonka.

Ostatnio wszystko znowu robiło się monotonne. Małe sprzeczki na porządku dziennym, gdzie żaden z nas tak naprawdę nie był zły, słodka twarzyczka mojego Loviego, chowanie się przed ludźmi dla chwili prywatności, nauka, nadrabianie do średniej, więcej nauki i spędzania czasu razem. I mi to pasowało.

Lovino chyba zdawał sobie sprawę z tego, że zbliża się koniec, ale się nie odzywał w tej kwestii. I dobrze, po co się smucić? Lepiej korzystać z chwili.

- Jesteś! Chodź tu. - Rozłożyłem ręce do przytulenia.

Lovi posłusznie wypełnił moją wolę, choć szybko mnie odepchnął. Jakby sam nie wiedział, co lepiej. Westchnąłem, gdy zaczął grzebać mi w torbie.

- Przywitasz się chociaż?

- Przecież to zrobiłem.

- A przyniesiesz kiedyś drugie śniadanie...? To byłoby urocze, jakbyś raz mi zrobił. Albo chociaż sobie.

- Nie. Znalazłem!

Spojrzałem na jego rozjaśnioną twarzyczkę, roztrzepane włosy i zmęczone oczy, jednak szczęśliwe na widok swojego ukochanego. Jedzenia, a nie mnie. Chociaż to pewnie też.

- Hej, Loviś, ile ty dzisiaj spałeś?

- Hmm? Nie wiem, ileśtam.

Dzięki.

- A-

- Przymknij się.

Dzięki po raz drugi.

- Okej, to ja pójdę - stwierdziłem.

- No chyba cię coś boli! - Ale to nie zabrzmiało tak ładnie. Ledwo to rozszyfrowałem, gdyż Lovino mówił z pełną buzią. I z mordem w oczach, co, naprawdę, potrafiło być bardzo dekoncentrujące. - Zostajesz. I tak za mało czasu.

- To mam mówić czy nie...

- Lepiej zacznij myśleć - praktycznie rozkazał.

No dobrze, ale o czym? Ładny dzień mamy, ostatnio bardzo słonecznie, wiosna, koniec kwietnia. Szkoda tylko, że patrzymy na to zza krat. Kto wstawia kraty w oknach w szkole? Wystarczy, że to więzienie psychiczne. A ja i tak pchałem się do kolejnej szkoły, bo teoretycznie mógłbym to olać i pójść na kasę do osiedlowego spożywczaka albo zatrudnić się w zbiorach, chociażby we własnym domu, ale nie, bo ja sobie wybrałem uczelnię. Na którą może, jakimś cudem się dostanę. I po tych kolejnych paru latach praca która ledwo pozwoli mi na spłacenie podatków i kredytów. A potem zawał serca, rak albo czwarta wojna światowa i po mnie.

Cóż za zachęcająca perspektywa.

- Okej, może lepiej nie myśl. Wyglądasz, jakbyś chciał podbić świat.

- Czuję się, jakby to świat chciał podbić mnie.

- Aha...

- Zamiast tego, mogę podbić ciebie - zaproponowałem.

- Co?

Otarłem z policzka Lovino resztkę soku z pomidora i złapałem za podbródek. Najpierw patrzył na mnie w osłupieniu, a potem stopniowo zaczął się robić różowy, wiśniowy i w końcu czerwony.

- A-antonio, nie, ludzie patrzą. Wypad.

- Ale ja nic nie robię.

Zmrużył oczy, próbując wyglądać na złego i zacisnął drżące dłonie na moich rękach.

- Wiesz co? - szepnąłem.

- Nie wiem, a co...?

- Masz jeszcze dzisiaj korepetycje z hiszpańskiego.

Teraz widocznie już nie udawał, kiedy się zbliżył tylko po to, żeby dać mi z główki.

- Idiota! Pff. Co mnie to. Idźże.

Teraz to chyba tylko do pielęgniarki.

- Też cię kocham, Loviś. Pamiętaj umyć ręce.

- Pamiętaj kupić sobie mózg!

Ale jak mam pamiętać, jeśli niby go nie mam? I kto tu jest głupi, co?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro