7. [antonio]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Produkowałem się od ponad pół godziny, żeby w końcu jakoś zaprosić go na randkę. I udało się.

A ten mnie w ogóle nie słuchał.

  – Romano!

Lovino zamarł. Rzadko się zdażało, żebym się denerował. I to na niego. Nie mówiąc już o używaniu jego drugiego imienia.

  – T-tak? – Oderwał wzrok od telefonu. Cóż za poświęcenie. Ciekawe, z kim pisał.

  – Odpowiesz mi może?

Nie, chwila. Głupi jestem, przecież skoro nie słuchał, to nie znał pytania. Dobra, może się zawstydzi chociaż.

  – Ee, tak...?

  – Czyli się zgadzasz? – ucieszyłem się.

  – Mhm... – Biedny Loviś, chyba bał się przyznać, że był zajęty czym innym, kiedy ja takie ważne rzeczy mówiłem. Kochany chłopiec. Szkoda, że inni widzieli w nim tylko chamskiego lenia. Cóż, więcej Lovino dla mnie. – A przypomnij mi, na co to ja się zgodziłem...?

  – Wychodzimy jutro na kolację. We dwójkę.

Najpierw popatrzył na mnie bez zrozumienia.

Zamrugał.

Przychylił głowę, myśląc.

I nagle dotarło. Trzy, dwa, jeden...

W sekundę zrobił się dosłownie cały czerwony, doskoczył do mnie i zaczął okładać mnie rączkami.

  – Co to ma znaczyć?! Jakie wyjście! Wiesz, jak to brzmi?! Głupek, idiota! Nigdzie nie idę! Ty mnie stamtąd porwiesz! Nie chcę!

  – Ale Lovi, już się zgodziłeeeś...

  – Ugh! A idź ty! Zobaczę, czy mi się będzie chciało.

Czyli pójdzie. Wygrałem życie.

*^*

Może jednak istniała możliwość, że Lovino mnie lubił.

Akurat kiedy miałem wychodzić z domu, w drzwiach pojawił się on. Cały zarumieniony, kiwał się na piętach i patrzył w podłogę. Zignorowałem już to, że, jak zwykle, nie użył dzwonka i wprosił mi się do mieszkania.

Zrobiło mi się trochę głupio, kiedy zobaczyłem jego idealnie wyprasowaną włoską koszulę. (Przy okazji, wyglądał tak ślicznie, że rzeczywiście miałem ochotę go porwać). Ja ubrałem zwykłą bluzę. W życiu bym się nie spodziewał, że weźmie to tak na poważnie przecież. Nie, żebym się nie cieszył! Wręcz przeciwnie.

  – To... ja może skończę się przebierać – powiedziałem niewyraźnie, z prędkością dźwięku znalazłem się w łazience i zamknąłem się tam, zostawiając zdezorientowanego Włocha samego.

Kilka minut później szedłem do restauracji, już w koszuli i marynarce. Nawet krawat nałożyłem.

Lovino był prawie metr ode mnie. Zabawne, szliśmy na randkę (o czym pewnie nie wiedział, ale nieważne), ale nawet podczas drogi odległość między nami była znacząca. Cisza też jakaś taka niezręczna. Niemalże bezmyślnie kolejny krok zrobiłem jakoś na ukos i tak kilkadziesiąt centymetrów przerwy między nami zniknęło. Twarz Lovino automatycznie przeszła w kolejny odcień czerwieni. Ciekawiło mnie, ile ich miał. Na pewno dużo.

Byłoby zbyt szybko i pięknie, gdybym już teraz złapał jego dłoń, prawda?

  – Hej. Lovi – odezwałem się, żeby jakoś zacząć rozmowę. Zignorował mnie chyba.

Przysięgam, chciałem go tylko szturchnąć. Nie moja wina, że ręka zaszła mi za daleko i złapałem dłoń Lovino. To czysty przypadek.

  – C-co ty robisz?! Zboczeniec! – Włoch wydarł się na całą ulicę i przyspieszył kroku. Jakby chciał ode mnie uciec. Ciekawe tylko jak, skoro mnie nie puszczał.

Zaśmiałem się i go dogoniłem.

  – Nie zapędzaj się tak, to już tutaj – oznajmiłem i pokazałem restaurację tuż obok.

  – Zmieniłem zdanie, nie chce tam iść. Pa.

  – Och, czyli jednak chciałeś! – Naprawdę się ucieszyłem, bo miałem co do tego wątpliwości.

  – Za-zamknij się, wcale nie!

  – No chooodź. Mamy zarezerwowany stolik dla dwojga~. No i ja zapłacę.

Lovino zacisnął pięści. To musiała być niesamowicie trudna decyzja. Biedaczek, wstydził się.

  – No niech ci będzie, głupi Antonio. Tylko dlatego, żeby się pieniądze nie zmarnowały i bo dostanę jedzenie. W żadnym razie nie myśl, że robię to, uch, dla ciebie.

Jak uroczo, że robił to dla mnie! No i jak tu go nie kochać?

W końcu weszliśmy do środka. Rozejrzałem się. Patrząc na sam wystrój mogłem stwierdzić, że mój portfel mocno na tym ucierpi. Ale warto.

Poczułem na sobie podejrzliwy wzrok Lovino, gdy tylko podszedłem do ładnej kobiety przy ladzie. Spokojnie, przecież ja nie chciałem jej nawet o imię pytać. Podałem jej swoje nazwisko, a ta z krzywym uśmiechem wskazała nam zarezerwowany stolik.

Lovino wypuścił moją rękę dopiero wtedy, kiedy odsunąłem mu krzesło. Nie powinienem myśleć w ten sposób, ale to dobrze, bo ten uścisk zaczynał boleć. Potem sam usiadłem na przeciwko. Lovi zachowywał się dziwnie spokojnie, nie odzywał się nawet, nie mówiąc już o wyzwiskach. Może coś mu się w mózgu zacięło z tych emocji.

Nie zdążyłem nawet otworzyć karty dań, kiedy przy nas zjawiła się kelnerka. Świetne wyczucie czasu.

  – Co podać? – zapytała denerwująco piskliwym głosem.

Lovino nawet nie spojrzał na menu. No tak, można było się spodziewać.

  – Pastę.

  _ Uhm, dobrze, a jaką...? – Kelnerka z całej siły walczyła ze sobą, by pozostać przy swojej dziwnej minie. Usta jej drgały, jakby miała zaraz się popłakać. Spojrzałem na Lovino. Wszystko jasne. Miał jedną ze swoich groźnych, wkurzonych min.

  – Najlepszą.

Kelnerka westchnęła teatralnie i zapisała coś w notesiku.

  – Dla mnie to samo – poprosiłem. Szkoda, że Lovi był jeszcze niepełnoletni. – I po jednej butelce wody.

Kobieta odeszła od naszego stolika z widoczną ulgą. Dziwna jakaś.

No i dobrze. Teraz zostaliśmy tylko we dwójkę. Nie mogłem powstrzymać się od uśmiechu.

***
co, randki? nie za szybko? *patrzy na zaplanowane rozdziały*
spokojnie zanim coś ruszy dalej to pół roku minie

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro