II. Wilk obserwuje

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Powietrze było soczyste od wilgoci unoszącej się w powietrzu. Wieczny Las zdawał się więzić ją pod koronami drzew, jakby z obawy przed suszą, która dręczyła okolicę w jego pobliżu. O zmierzchu skraplała się i przemieniała w mleczną mgłę, gdzie sny wraz koszmarami mogły bawić się zmysłami przemierzających ją istot.

Na razie jednak oszczędzały nerwy towarzyszy Gretel, dzięki czemu mogła im się spokojnie przyglądać. Ciekawiło ją, czy gdy granica między jawą a snem była cieńsza o zmroku, to w niewyraźnych sylwetkach swoich pobratymców dostrzegali potworne upiory czy raczej zagubione duchy? Wątpiła bowiem, żeby mieli odwagę przyrównać powłóczyście zbliżające się do nich cienie do wróżek i im pokrewnych. Dla wielu bowiem to był wyrok śmierci, jeśli nie szybkiej, to powolnej oraz przepełnionej rozpaczą.

Wróżkę bawiło, kiedy Jan – przewodnik całej samozwańczej grupy – czekał do ostatniej chwili, żeby sięgnąć po jeden z dwóch noży wiszących mu u pasa. Gdyby w istocie coś miało zaatakować jego drużynę, nie zdążyłby nawet sięgnąć po broń, a co dopiero ją użyć.

Były bowiem tylko dwie możliwości – jeśli ktoś w Wiecznym Lesie przelał krew, narażał się na gniew duchów natury albo atakowały one człowieka z czystej złośliwości. Tego, ilu z takich spotkań uchodziło z życiem, łatwo się było domyśleć.

Grupka podróżników, z którymi leśna wróżka wędrowała, zdawała się tego jednak zupełnie nieświadoma. Nie zagrożenia, bo przecież przyłączali kolejne zabłąkane duszyczki. Po prostu myśleli, że bezpieczeństwo zapewniała im broń, a nie liczebność.

Chociaż nierzadko się zdarzało, że driady porywały członka jakiejś wędrownej gromady, nawet jeśli trzymali się blisko siebie. Wtedy natomiast nie było sensu podążać na ratunek nieszczęśnikowi, jeśli nie chciało się podzielić jego losu. Dlatego też, aby samemu uchronić się przed żalem i wyrzutami sumienia, nikt nie wnikał w życiorysy swoich towarzyszy. Łatwiej było się w ten sposób do nich nie przywiązać.

Z tego też powodu Gretel w postaci urodziwej, ale nie dziewczęcej kobiety, mogła spokojnie siedzieć przy ognisku otoczona ludźmi bez obaw demaskacji. Grzała przy tym swoje dłonie, naśladując Mariannę – jedyną przedstawicielkę płci pięknej, prócz niej samej. Choć nie czuła ciepła, unosiła kąciki ust każdego wieczora, gdy Jan, Eliot i Nehemiasem zbierali drewno w jednym miejscu, polewali je łatwopalną miksturą, rzucali zapałkę, a potem pojawiało się ciepłe światło.

Wróżka nie uśmiechała się tak szeroko jak druga dziewczyna. Nie była w stanie, gdy musiała zmuszać się do gryzienia tego samego jedzenia, co pozostali. Mdłego i twardego, które po przeżuciu przypominało konsystencją błoto znad rzeki. Bo czymże innym był chleb w porównaniu z nektarem z dzwonków słonecznych albo owocami księżycowymi?

Poza tym każdego wieczora cieszyła się towarzystwem Jana. Gretel raczej ubolewała nad tym, choć udawała to pierwsze. W końcu to był samozwańczy kierownik grupy i przyjął ją przedtem do kompanii. Na dodatek dołączył ją do kompanii wbrew sprzeciwom swojego przyjaciela, Eliota, który był bardzo nieufny.

Część niepiśmiennej umowy wróżki, jaką często zawierali śmiertelnicy poprzez pomoc, obejmowała okazywanie świadomości zaciągniętego długu. W Jawie taką zależność zwano wdzięcznością. Dla Gretel nie było to nic innego jak samoudręczanie i utwierdzanie się we własnej słabości. Musiała jednak je pozorować.

W końcu czego się nie robiło, żeby zadowolić swoją panią?

***

– Mogliby pożyczyć nam furgonetkę – burknął Nehemias, poprawiając kaptur peleryny. Potem przesunął palcami po ciemnej chustce przesłaniającej mu twarz poniżej oczu.

– Żeby jakiś troll ją roztrzaskał bez gwarancji, że ktoś zapłaci za nią w razie takiej kraksy? Za droga impreza – odparł Jan. – Myślę, że gdyby potencjalny klient nie łaził z maską na gębie, byłoby jednak łatwiej załatwiać takie sprawy – zakpił z towarzysza.

– Maskę zawsze można zdjąć, a szpetotę niekoniecznie – odburknął Nehemias, a rozbawiony uśmieszek Jana zbladł.

Gdy Marianna ubierała się zwyczajnie, jej małżonek zakrywał wszystko, po czym można byłoby go poznać. Gretel słyszała o ludziach przetrzebiających lasy – Drwalach, a także ich specyficznych metodach ochrony przed magią, ale nie miała dotąd okazji żadnemu przyjrzeć się z bliska. Jeśli przenikała do świata ludzi – Jawy, to tylko po wyrzutków, biedaków i niefortunnych, samotnych podróżnych.

Zgodnie z plotkami panującymi w Zamgle Drwale byli przezorni. Nehemias zaś był przykładnym przedstawicielem tego ludu. Jego maskowanie zdradzało natomiast, czego się obawiał. Najwyraźniej mściwość i tendencję do odnajdywania swoich ofiar nawet po latach uważał za najniebezpieczniejszy element natury wróżek. Gretel musiała mu przyznać, że nie było to pozbawione sensu.

Nie to, co brednie Jana.

– W tej okolicy co najwyżej ogr – Gretel poprawiła swojego przewodnika.

Przewróciła oczami, poprawiając plecak, gdy usłyszała poirytowane pochrząkiwanie jeszcze jednego uczestnika wędrówki, Eliota.

– Trolle to stworzenia skał. Przebywają raczej w pobliżu jaskiń i w cieniu kamiennych olbrzymów. Stąd natomiast mamy blisko do bagien – wyjaśniła wróżka.

– Tylko nie bagna – Marianna pobladła, przyśpieszając kroku. – Jakaś wężowa istota zjadła tam mojemu ojcu konia.

– Dobrze, że jego nie zjadła – zauważył ponuro Nehemias.

Gretel zmrużyła oczy, gdy mężczyzna zaraz zaczął głaskać Mariannę po ramieniu. Przecież takie pieszczoty należały się jakimś... zwierzątkom domowym. Chociaż poznawszy się na niezbyt prędkim umyśle rudowłosej, wróżka nie zdziwiłaby się, gdyby zadowoliła się czymś tak niewyszukanym.

– Ale napoczęła – jęknęła cichutko Marianna. Grymas na twarzy Gretel musiała uznać za zachętę do złożenia wyjaśnień, bo dodała: – Gdy ojciec dotarł do domu, jad przeżarł mu się przez skórę aż do kości. Trzeba było mu amputować nogę...

Wróżka przez chwilę milczała niepewna, jak zareagować. W końcu specjalizowała się w zwabianiu ludzi w okolice portali do wymiaru magii – Zamgły, a potem do więzienia Kresenii. Wykorzystywała przy tym ich lęk, pożądanie, głód, chciwość czy po prostu głupotę...

– Cicho tam! Cokolwiek by nie siedziało w chaszczach, nie musimy mu ułatwiać roboty w znalezieniu nas. Przed wieczorem chcę opuścić bagniska – zarządził Jan, a wszyscy pokornie kiwnęli głowami.

Gretel poczuła dziwną ulgę, gdy mogła znowu pogrążyć się w ciszy i własnych myślach. Nie zapełniała ich jednak tęsknota za skrzydłami, które musiała w tamtej chwili ukrywać ani zniecierpliwienie, kiedy Kresenia wreszcie da jej coś ciekawszego do roboty niż bałamucenie przedstawicieli gatunku ludzkiego.

Czarownica chciała czegoś bardziej wykwintnego niż prostego biedaka, którego dawało się zaganiać niczym owcę do stada. Czegoś, co myślało dalej niż czubek własnego nosa i stawiało opór. To, czy Kresenia dałaby nieszczęśnikowi zrobić pożytek ze swojego intelektu, kiedy przekroczyłby progi jej wieży to już inna rzecz...

Gretel wiedziała, jak się zabrać do danego jej zadania. Wpierw jednak musiała budzić zaufanie w swoich ofiarach. Nic zaś tak nie gasiło czujności, jak dostrzeganie podobieństw do siebie w nieznajomym. Wróżka nie umiała się jednak upodobnić do wrażliwego człowieka. Nieśmiertelność i wysokie miemanie magicznych istot tworzyło barierę dla uczuć, których nie należało trwonić na coś tak ulotnego jak ludzkie życie. Temu też po części służyło Gretel przebywanie pośród podróżników – nauce na przyszłość.

Dlatego Wróżka bardzo łakomie chłonęła każdą wzmiankę o tym, jak funkcjonował świat ludzi i jak odnosił się do magii, a przede wszystkim zachowania jakimi wykazywali się wobec siebie mieszkańcy świata na Jawie. O tym, że tak naprawdę niewielu wierzyło w moc magicznych istot czy choćby ich istnienie. Mieszkańcy miast coraz częściej skłaniali się ku włożeniu wróżki, ich królowe czy wiedźmy między bajki. Wywoływane przez nie nieszczęścia natomiast i artefakty powstałe w czasach sojuszu tych dwóch nacji zaś próbowano za wszelką cenę tłumaczyć zjawiskami naturalnymi. Jakby magia była jakąś oderwaną od porządku świata anomalią.

Zaś wieśniacy nie tracili czujności, kto w istocie stał za porwaniami dzieci, zaginięciami panien, młodzieńców czy stratami w stadach albo na polach. Byli jednak konsekwentnie uznawani za zabobonnych, przez co nie mieli pogłosu u władz i sami musieli sobie radzić. Tymczasem ci, co byli w stanie przejrzeć przez Mgłę musieli ukrywać swoją zdolność, jeśli nie mieli być uznani za jedną z przeklętych wróżek. Pradawny urok bowiem ukrywał magiczne istoty przed zmysłami większości ludzi. Za to ujawniał tych, którzy mogliby położyć kres tragediom, przez wzgląd na domieszkę magii w swojej krwi. Tylko o ile wróżka była niedostrzegalna dla oczu, to Widzący owszem – aż grzech go nie ukamienować!

Tak... Ludzie byli czasami tacy zabawni.

Gdy nastało południe, wędrowcy usiedli w cieniu rozłożystego krzewu. Wydawał właśnie drobne, kuliste owoce w kolorze krwi. Zgodnie z panującymi przekonaniami, wróżki miały nienawidzić czerwieni. Pomimo że w rzeczywistości tak naprawdę wiele rodzajów czarodziejskich istot właśnie lubowało się w tym kolorze, Gretel nie rozbawiła mylność osądu jej towarzyszy.

Podobnie jak oni, wyjęła z plecaka bukłak i przyłożyła go do ust. Jedynie udawała, że upijała z niego wodę. Była nieświeża i podobnie jak wszystko, co przy sobie miała, do niej nie należała. Jednak nikt jej się nie przyglądał. Wędrowcy byli zbyt zmęczeni na podsycanie w sobie podejrzliwości, nawet jeśli dało się wyczuć w powietrzu napięcie. Mężczyźni jak tylko zaspokoili pragnienie, wzięli się za zbieranie gałęzi na opał. Tylko Eliot szedł w las z plecakiem, a na propozycję zostawienia go, naindyczył się. Ostatecznie nikt nie przekonał go do tego pomysłu.

Marianna tymczasem dosiadła się do Gretel, jakby bała się samotności. Uciekający czas zabijała czesaniem złociście ognistych włosów grzebieniem, a potem wtykaniem go wróżce, żeby też o siebie zadbała. Ostatecznie uległa namowom dziewczyny, ale tylko po to, żeby móc potem znowu cieszyć się spokojem. Niestety, okazało się to fałszywą nadzieją.

– Czyli nie masz rodziny?

– Skąd pomysł, że jej nie mam? – odparła chłodno Gretel na uwagę Marianny. Trafność jej osądu od razu obudziła we wróżce czujność, która odbiła się w jej ciemnych oczach.

Jej towarzyszka tego nie zauważyła albo po prostu zignorowała, bo odparła lekko:

– Wędrujesz przez Wieczny Las.

– Ty też tu jesteś.

– Ale nie sama – zaznaczyła Marianna, ponownie słusznie.

Wróżka przełknęła ślinę, wyskrobując brud spod paznokci.

– Ja też nie jestem sama – zauważyła, unikając spojrzeniem dziewczyny.

Uśmiech Marianny był słyszalny, gdy wtrąciła:

– Dopiero teraz już nie. – Przesunęła rękoma po spodniach, aby potem oprzeć się o kolana łokciami i drążyć: – A dokąd idziesz?

I tu właśnie leżała głupota Marianny. Nie umiała przestać. Gretel podejrzewała także, że może dziewczyna bardziej niż niespostrzegawcza, była po prostu nieczuła na wyraźną niechęć do rozmowy. Pod względem bezwzględnej chęci zaspokojenia swojej ciekawości przypominała w pewnym stopniu wróżkę. Stąd też należało zająć jej umysł nawet głupimi zmyłkami, żeby nie wykroczyła swoimi dociekaniami pewnej, wygodnej dla pomocnicy Kresenii dziedziny.

– A na co ci to wiedzieć? – odparła Gretel, zaczesując kosmyk włosów za ucho.

Odwzajemniła spojrzenie Marianny, czego prędko pożałowała. Promienny uśmiech dziewczyny sprawiał, że piekąca magia o smaku kwiatów tojadu nabiegała wróżce do ust. Nie mogła go jednak zgasić tak jak jej życia. Na pewno nie wtedy.

– A czemu nie? – Marianna wzruszyła ramionami. – Ja idę z Nehą do księdza, aby udzielił nam ślubu. Jego klan mnie nie lubi, więc...

A może upozorować, że porwały ją driady? – zastanowiła się Gretel. To był bardzo kuszący pomysł. Żal po stracie scalał grupę, a lęk czynił ją podatną na sugestie prowadzące na manowce... Zanim zalety tego pomysły przeważyły wady, burknęła:

– Czemu mi to mówisz? Nic na to nie poradzę.

– No wiem – westchnęła Marianna, wyciągając przed sobą długie nogi i podnosząc głowę ku niebu.

Choć znajdowały się w lesie, dziewczyna próbowała złapać choć tych kilka promieni słońca, które przedarły się przez korony drzew. Jej skóra była blada niczym listki malutkiej roślinki, którą bardzo rzadko muskało ciepłe światło dnia.

Efemerycznością może nie dorównywała żadnym wróżkom, nimfom czy innym mieszkańcom Zamgły. To jednak musiało wystarczać zachowawczym Drwalom, żeby trzymać ją na dystans. Gretel też by się trzymała, gdyby tylko było jej to dane, choć wygląd Marianny nie miał tu nic do rzeczy.

Wróżka rozczarowała się ciszą, która zaledwie chwilkę pieściła jej uszy.

– Pomyślałam jednak, że może też za czymś podążasz – mruknęła dziewczyna, przejeżdżając po rzędzie supełków z przodu podróżnej kamizelki.

Gretel wypuściła gniewnie powietrze przez nos.

– Nie podążam. Przykro mi – dodała wróżka, wstając z pnia.

Jej spokój ducha uratowało to, że ludzcy podróżnicy mieli tendencję do ustalania zasad. Całej masy głupich reguł, których rzadko kto przestrzegał. Ogólnie ludzie lubili wszystko zamykać w ramki, których magia nie znosiła. W tym przypadku jednak nikt nie miał prawa stawać nad ramieniem towarzysza i go rozpraszać, gdy czegoś szukał w swoim bagażu.

Gretel oczywiście niczego nie wyjęła, bo nie potrzebowała w tamtej chwili zmienić ubrań, zaspokoić pragnienia, ani położyć na pledzie. Za to zdążyła uspokoić się na tyle, żeby natura leśnej wróżki nie dawała o sobie już tak we znaki.

– Dlaczego mnie tak często zaczepiasz? – spytała Gretel, choć nadal czuła cierpki posmak magii na języku i gorąco na czubkach palców.

Marianna aż podskoczyła, usłyszawszy pytanie, a potem omal nie spadła z prowizorycznej ławy z powalonego pnia. Złapała się za serce, jakby miało jej wyskoczyć z piersi. Żeby nie było... Gretel była świadkiem, jak niektórym śmiertelnikom w Zamgle się to przydarzyło. Tym razem nie przyłożyła do tego ręki.

– Bo jesteś ponura – odpowiedziała Marianna bez zastanowienia.

– I tylko dlatego?

Dziewczyna chwilkę wstrzymywała się z udzieleniem odpowiedzi. Przyglądała się przy tym uważnie Gretel. Ostrożnie stwierdziła:

– Nehemias widzi w ludziach tylko zagrożenie. Nie lubi cię, bo jesteś taka skryta. A myślę, że jesteś po prostu taka jak on. Nie lubisz się zbliżać do ludzi.

Wróżka wróciła do swojej rozmówczyni. Przysunęła się do niej, aby oddzielała je odległość tylko dwóch palców. Gretel spytała z uniesionymi brwiami:

– Teraz siedzimy wystarczająco blisko?

Marianna się zaśmiała. Kolejna reakcja, która przyprawiała wróżę o rozgoryczenie i zniecierpliwienie. Co znowu ją bawiło, co jej umknęło? Wypadałoby, żeby wiedziała, skoro miała w przyszłości zwodzić sprytniejszych śmiertelników.

Co więcej, Gretel nie doczekała się jednak swojej odpowiedzi, bo wrócił Jan z pozostałymi, a potem znowu ruszyli w drogę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro