LIII. Kończąc z hukiem

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Gretel

Nie czuła oddechu śmierci na plecach ani obecności Algara czy Galena. W tamtej chwili była jedynie myślą płynącą pośród innych, znacznie starszych niż cokolwiek, z czym się dotąd zetknęła.

Rażące światło zaczęło błyskać na przemian z granatową czernią, zdradzając, że Gretel zwalniała swój pęd. Bezkształtne plamy cieni zaczęły upodabniać się do drzew i krzewów. Niebawem po pojawieniu się kolorów, z niewyraźnego krajobrazu wyodrębniły się także zwierzęta i kwiaty.

Wkrótce także Gretel odzyskała swoją postać. Przypomniała o sobie palącym pragnieniu i piekącym bólem w mięśniach. Nie miała siły ruszać skrzydłami. Była skłonna zrobić jak wielu śmiertelników po wyczerpującej pracy – paść na ziemię i chwilę poleżeć.

Nie mogła jednak zatrzymać pędu myśli. Choć znajdowała się w Zamgle, wciąż szukała wyjaśnienia, jak się znalazła w tej pięknej krainie i to za dnia.

Odpowiedź nasunęła się jej sama, gdy oparła się o kolana, próbując zapanować nad drżeniem rodzimej, leśnej magii. Pantofelek na ziemi błyszczał, jakby utkano go z pajęczej nici po deszczu. Rozszczepiał łagodne światło wiosennego słońca na poszczególne barwy. Promieniował nimi, jakby wokół brakowało kolorów, a on miał uzupełnić ich brak.

Szkoda, że nie mógł nadać tej sytuacji choć odrobiny sensu.

Przezornie wzięła go, nim ruszyła na poszukiwania swoich towarzyszy. Gdy usłyszała parsknięcie konia, przyśpieszyła kroku. Za zasłoną z krzaków znajdował się mały ogródek ziołowy o wypukłych grządkach. Kiedy wypuściła z palców smużkę zielonej magii, a rozrośnięte berberysy mozolnie zeszły jej z drogi, jej oczom ukazała się niewielka chata z własną studnią. Mgła nie zniekształcała ich kształtów, choć znajdowały się w świecie Jawy. Wróżka zatrzepotała gniewnie skrzydłami, spoglądając na swoją dłoń. Zielonkawe iskry wciąż rozświetlały jej paznokcie. W świecie śmiertelników nie miałoby to miejsca.

Czy to możliwe, że w tym leżała potęga artefaktu? Że pantofelek pozwalał chodzić po świecie, nie zważając na Mgłę i jej ograniczenia?

Wróżka syknęła, gdy ktoś trzasnął drewnianymi drzwiami chaty. Nawet nie zdążyła schować się w kolczastych krzakach, gdy dwójka nieznajomych poszła do ogródka. I nie musiała.

Po chwili wstrzymywania oddechu oraz bezskutecznej próbie przywołania ludzkiego przebrania, Gretel zauważyła, że nikt jej nie widział. Blondwłosa piękność wymachiwała parą butów przed młodzieńcem z uśmiechem na twarzy. Ten patrzył na nią skołowany.

Gretel zmrużyła oczy, gdy przyjrzała się uważniej temu, co trzymała kobieta.

– Chciałeś, żebym zrobiła dla twojej lubej coś, co ją uchroni od złego.

– Właśnie.

– Nie mówiłeś, że ma to być klasyczny nóż, tarcza czy młot – przypomniała mu z lekkim uśmiechem.

Miała twarz Kresenii, ale nie mogła nią być. Wiedźma nie uśmiechała się życzliwie. Nie robiła też niczego na czyjąkolwiek prośbę.

Mężczyzna, który przy niej stał, także wydawał się znajomy. Zarost, umięśniona sylwetka emanująca witalnością oraz korona sprawiały jednak, że Gretel mogła bez trudu odepchnąć to wrażenie od siebie. Tą tlącą się możliwość, że miała przed sobą poprzednie wcielenie Galena.

– Królowa zimy dała mi kielich – zauważył sceptycznie.

Wiedźma zaśmiała się wdzięcznie na to.

– I co z tym zrobisz? Umówisz się z wrogiem na strzemiennego i go upijesz? Bakarze... Wiem, że ci na niej zależy, ale czarowanie zostaw mi.

Gretel zatrzepotała skrzydłami z nerwów. Nie poniosły ją jednak ku niebu.

Mężczyzna oparł rękę na pasku, do którego miał przytroczony miecz.

– Zawsze ci zostawiam – bronił się, zachowując przy tym godność. Pomimo swojej łagodności emanował majestat istoty, która niczego się nie lęka, i której nikt nie musi się lękać. – To jest jednak poważna sprawa. Moi poddani muszą zaakceptować nowy porządek, który budujemy. Wielu już próbowało mnie zabić. Jeśli im się wreszcie uda, trudno, ale chcę się oświadczyć. Nie zrobię tego, jeśli nie będę miał gwarancji, że ochronię moją żonę.

– Ale dramatyzujesz, Bakar – westchnęła, wkładając warkoczyk za ucho. – Twoja żona jest równie błękitnej krwi, co ty. Wie, jak działa ten ustrój i co ryzykuje, biorąc cię za męża. Te pantofelki... Może je zabrać ze sobą wszędzie.

Będą ją chroniły wszędzie – domyśliła się Gretel. – Nikt nawet nie pomyśli, że ratunek królowej jest w jej butach.

– Są też wyjątkowe jak to, co budujesz – ciągnęła, pokazując szklane pantofelki. – Gdy zaś będzie niebezpiecznie, zabierze ją daleko. Nie jest to broń – zastrzegła kobieta, widząc w oczach mężczyzny czujność.– I nie chodzi o to, żeby przedzierać się przez granice królestw. To łagodne, w pełni politycznie poprawne zaklęcie.

Bakar zaśmiał się na ten ostatni komentarz. Miał tembr Galena.

Wróżka poczuła dziwne ciepło w swoim wnętrzu. Bardzo chciała zobaczyć młodzieńca właśnie takim. Dumnym, silnym oraz radosnym. Zdała sobie sprawę, że podświadomie dążyła właśnie do tego. Dostrzegłszy w nim odbicie wielu swoich cech, pragnęła dla niego lepszego losu.

Zazdrościła nawet Kresenii, kiedy król obdarował ją pełnym wdzięczności spojrzeniem.

– Czasami zapominam, jak skromna jesteś, gdy chodzi o twoją moc – powiedział łagodnie. – I nie doceniam cię.

Wiedźma uśmiechnęła się dumnie.

– Po prostu zawsze wykraczam poza twoje najśmielsze oczekiwania – stwierdziła z zarozumiałością przystającą zamglańskiej istocie. – Ale tak to jest, kiedy ma się ten czar – zażartowała, przerzucając włosy przez ramię.

Gretel nie usłyszała więcej. Z pantofelka bowiem uleciała wtedy fala magii, która rozmyła wspomnienie.

***

Galen

Galen pragnął móc zmierzyć się ze swoim przeznaczeniem jako on sam. Marzył poznać pełnię swojego potencjału i świata, w którym żył. W obliczu śmierci doszedł do wniosku, że jednak nie chciał wszystkim udowadniać swojej wartości.

Kiedy stanął w komnacie z dogasającym kominkiem, a nie towarzyszyła mu Gretel, Pascal i ten dziwny szpiczastouchy cwaniak, wiedział, że coś poszło nie tak. Nie zaskoczyło go to, bo nic tej przeklętej nocy nie szło zgodnie z planem. Niemniej, cieszył się, że jego przeznaczenie nie ograniczało się do ciasnego, zakurzonego pokoju przypominającego raczej celę niż miejsce wypoczynku.

Na fotelu poruszył się nieznajomy. W półmroku do bólu przypominał Bakara z rzeźb. Miał srogi wyraz twarzy, jak też emanował powagą. Niemniej wyglądał na zaledwie dwudziestoparoletniego mężczyznę. Co więcej, przypominał Galena, włączając w to jego złocisty kolor skóry.

– Muszę stąd wyjść – mruknął bezwiednie Widzący, zaciskając ręce w pięści. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że z jego rąk zniknął pantofelek.

– Zapewniam cię, chłopcze, że nie chcesz.

– Wiem, czego chcę – burknął Galen, chcąc zagłuszyć strach, od którego drżały mu ręce, a kark oblewał zimny pot.

– Ale najwyraźniej nie zdajesz sobie sprawy, z czym to się wiąże, skoro tu jesteś.

Nieznajomy miał rację w tej kwestii. Chciał wydostać się z Gretel i przeżyć ten armagedon!

Galen dostrzegł błyszczący na ziemi artefakt. Roztaczał złowrogą, zimną aurę. Przypominał ostrze gilotyny przed ścięciem skazańca.

Młodzieniec czuł jednak, że lada moment może stać się ofiarą tego dziwnego mężczyzny. Przodkowie wiedzieli, czemu się tak na niego gapił.

Powtarzał w głowie formułkę swoich pragnień, ale pantofelek nie odpowiadał na jego wezwanie. Zamknął oczy, pomimo iż nie było za wiele rzeczy, które mogły go rozpraszać.

Powiew chłodnego powietrza sprawił, że przerwał swe próby. Przed nim stał Bakar.

Był onieśmielający. Jego postawa przytłaczała. Czarna zbroja powiększała go jeszcze bardziej. Głębokie zmarszczki i sińce pod oczami były tak wyraźnie, jakby były efektem klątwy.

Chociaż Widzący nie dał się zwieść temu wrażeniu. To dziwne miejsce zdawało się być uplecione z jego rozpaczy. Gdyby nie jego gorejąca wola walki, sam popadłby w przygnębienie.

Mężczyzna odsunął się od młodzieńca.

– Otworzę dla ciebie te drzwi, ale będziesz musiał sam przez nie przejść – ogłosił.

– Jakie znowu drzwi...

Galen nie dokończył, gdy jego ciało popadło w bezwład. Jedynie magia, która usztywniła jego mięśnie, sprawiła, że się nie wywrócił.

Nieznajomy przyłożył berło do jego klatki piersiowej. Po tym zaś młodzieniec zaniósł się przejmującym krzykiem, który nie był w stanie odzwierciedlić cierpień. Tego, jak coś paliło żywcem od środka.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro