LIV. Sąd nad krnąbrną duszą

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Gretel

Ocknęła się tym razem naprawdę. Jak wcześniej zmęczenie wydawało się dotknąć tylko cielesną powłokę, tym razem wyczerpanie ogarnęło ją całą. Zarówno każda drobinka jej ciała jak najcieńsza struna leśnej magii drżały niczym instrumenty po zakończonym występie. Było to swoistym echem dla spektakularnej ucieczki z kosmicznego pola bitwy Pascala.

To, co sprawiło, że wróżka przestała wpatrywać się w porośnięte pnączami mury, był kaszel. Od razu poczuła potrzebę się podnieść. Zgięła się wpół, ale na więcej nie starczyło jej sił. Ledwie udało się jej zapanować nad zawrotami głowy, gdy poczuła na sobie spojrzenie Galena.

Chłopak krwawił z dolnej części klatki piersiowej. Gdy wróżka zaczynała mieć nadzieję, że to nic poważnego, splunął krwią na ziemię. Wyglądało na to, że był bardziej obtłuczony niż widziała w tych ciemnościach.

Algar dotarł do Widzącego pierwszy. Z pośpiesznie rozciętej rapierem przestrzeni wyjął okład, który przyłożył do rany. Przycisnął go, czym prędzej do piersi chłopaka i zaczął gadać o jakimś dziwnym incydencie na wieży. Że próbował go wtedy śledzić i chronić, a został ofiarą baby szuwarowej, nim mu się przedstawił.

Gretel zatrzepotała skrzydłami, aby pomóc sobie uklęknąć.

Algar spojrzał na nią, a potem wrócił spojrzeniem do Widzącego.

– Królowa nie chciała, abyśmy opuścili zamek tej nocy. Mir nie mógł ubłagać królowej, aby zdjęła te ograniczenia. Przylecieliśmy, jak tylko mu uległa.

– Nie widziałam go tam.

Kroczący spojrzał na nią wymownie.

Ta biała wywerna... To był Mir?

Galen spróbował się odsunąć, ale Algar mu to uniemożliwił. Zaraz po tym wybuchł potwornym kaszlem. Nie oznaczało to, że nie patrzył na wróżkę jak na wcielenie koszmaru czy uosobienie zarazy.

– Przestań! – krzyknęła wreszcie wróżka, płosząc kilka karłowatych stworzeń przebiegających po kamiennych schodach. – Pogarszasz sprawę!

– Gret?

– A kto niby?

– Jesteś wróżką.

Gretel nie skomentowała tego. Rozejrzała się wokół, próbując znaleźć coś użytecznego. Zdała sobie wtedy sprawę, że nie znaleźli się w byle jakim korytarzu.

Coś starodawnego rozeszło się echem po jej karku. Czuła, jak ludzki lęk skrobie jej jaźń z otchłani zapomnienia, niosąc ostrzeżenie.

Była już na tym korytarzu i to niejednokrotnie. Zawsze kończyło się to czyjąś śmiercią. A jedyne wyjście prowadziło przez okno w pokoju Kresenii.

– Mam pantofla. – Wróżka sięgnęła po upuszczony artefakt i wetknęła za pasek Algarowi.

– Zmienił cię... – zaczął Widzący. – W sumie nie wiem w co.

– To nie moment na to – ukróciła chłodno. – Trzeba cię zabrać do medyka. Trzeba się stąd wydostać – powiedziała, patrząc na Algara.

Ten odpowiedział ze słyszalnym napięciem:

– Pantofelek przestał świecić, a nie wyczuwam od niego żadnej magii. Nie przeskoczymy. Nie możemy zaś liczyć na pomoc z zewnątrz – stwierdził z pełną słusznością.

Mir walczył z najstraszniejszym potworem, jakiego widziała. Pascal, bądź co bądź jej dawny przyjaciel, konał, a innego zabiła jeszcze tego samego wieczora, uwalniając to, co przeinaczyło jego duszę. Galen umierał, a ona straciła swoją magię, której utrzymanie przypłaciła cierpieniem i śmiercią tylu istot.

Teraz zaś skończyli w więzieniu wiedźmy.

Chłopak zakasłał, przytrzymując się tam, gdzie Algar ułożył chłonny opatrunek. Gretel wręcz podskoczyła, wymachując rękoma, jakby mogła coś złapać, przyłożyć, albo podać. Nikt jednak jej o nic nie prosił. Była bezradna.

– W sumie... Nigdy nie pasowałaś do tego świata – szepnął Galen, kompletnie nie rozumiejąc zachowania wróżki.

Otarła łzy tak szybko, jakby były z roztopionego na ciecz metalu i ją parzyły.

– To znaczy? – spytała ochrypłym głosem.

– Nigdy nie rozumiałaś, co się do ciebie mówi.

– A na co mi było zrozumieć głupoty? – odparła, nie chcąc dręczyć Widzącego swoim rozbiciem.

– Właśnie o tym mówię.

– Nie mogę tego słuchać – warknęła Gretel.

Pnącza na ścianach poruszyły się. Czaiły się, jakby budziły się z długiego snu. Wreszcie zwęszyły zdobycz.

– Bierz go – warknęła z determinacją Algarowi, gdy zaczęła grzebać chłopakowi po kieszeniach.

Nie przejmowała się dotykiem niektórych miejsc. Ciało jak ciało. Gdy znalazła woreczek z tojadem, który mu ostatnio wręczyła, zrobiła Kroczącemu miejsce, aby czynił swoją powinność. Wrzuciła garść trujących nasion do woreczka u swojego paska z elementami wierzby.

Rozgryzła tojad w ustach. Czuła, jak elektryzująca magia w niej drży. Nie miała nad nią kontroli, ale odzyskała dość sił, aby dopiąć sprawę do końca.

Potem trzepnęła ręką jedno pnącze sięgające do nich ze ściany, nim pomogła Algarowi złapać młodzieńca w taki sposób, żeby mógł z nim wbiec na szczyt wieży.

– Co robisz? – spytał.

Wróżka nie odpowiedziała. Bez pytania zabrała mu rapier. Nim zdążył zaprotestować, odbiła nim atakującą ich roślinę. Ta zasyczała jak wąż.

Kolejne pędy kierowały ku nim swoje biało-czerwone pąki.

Ruszyli po schodach. Galen odpływał. Może jednak los był łaskawy dla niektórych, a Gretel po prostu nie zasłużyła na jego przychylność?

Cóż... Przynajmniej wiedziała, że było warto nie ustępować bez względu na konsekwencje. Widziała to na własne oczy, a przecież chciała zniszczyć królestwa. To, do czego dążyła, było zdecydowanie prostsze.

Nawet nie zawahała się, gdy przyszło jej pchnąć drzwi. Zapędzona z Algarem do siedziby wiedźmy, wiedziała, że ją tam zastanie.

Nie dbała już o to, czy jednak była jedną z wielu sług. Nie obchodziło ją, jak żałośnie prezentowała się na tle trójki zawieszonych pomiędzy życiem a śmiercią istot po jej bokach.

Skoro żyła dwa wieki i to pod okiem Kresenii, musiała być jednak więcej warta niż twierdził Johann. Dość, aby bawić się z nią w pozorowanie tego, że ma wolny wybór, przystając na układ o magię. Musiało być w tym coś więcej niż tylko wskazywanie reinkarnacji Bakara czy potencjalnych niszczycieli panującego ładu.

Kresenia wciąż pragnęła jej życia.

Rzuciła przygotowanymi wcześniej nasionami w stronę okna. Pchnęła go tam, a pantofelek przy jego pasie zamigotał. Potem zaś nasiona. Powietrze odcięło go z chłopakiem od reszty pomieszczenia. Musieli tylko wyjść.

Wiedźma westchnęła, podnosząc się z krzesła.

Gretel uniosła czubek rapieru, jakby dzierżyła miecz. Nie umiała się nim posługiwać.

– Oddajcie pokłon mojej wyzwolicielce – ogłosiła.

Upiory po obu jej stronach schyliły głów w prześmiewczym geście.

Algar rozglądał się nerwowo po bokach. Na co ten idiota czekał? Naprawdę myślał, że miała z tym coś wspólnego?!

Kresenia przemierzyła dystans dzielący ją od wróżki powolnym krokiem. Jej szata szeleściła, a peleryna z wróżkowych skrzydeł pobrzękiwała. Jej włosy ciągnęły się za nią, odbijając ogień z kominka. Trzask ognia i syczenie wściekłych pnączy na schodach roznosiły się pobrzmieniem w murach.

Wiedźma na pewno nie wyglądała na zabiedzoną. Podobnie jak Pascal, musiała przewidzieć, że Gretel ostatecznie ją opuści. Może nie tyle na to liczyła, co było jej to obojętne. Wróżka na jej miejscu nie przejmowałaby się taką nieszkodliwą istotą, gdyby miała na swoje rozkazy miała trójkę towarzyszy pokroju Johanna.

Chociaż miała twarde nerwy, czuła lęk, gdy dwójka mężczyzn i jedna kobieta o łakomych spojrzeniach, kierowali na nią swą uwagę.

Skierowała broń Kroczącego, trzymając na dystans wiedźmę. Ta uszanowała jej wolę. Nie przyzwała wody w jej płucach. Nie zmusiła pnączy, aby ją wysuszyły do cna ze wszelkiego życia.

– Byłaś najsłabszą z moich dzieł, a jednak to na ciebie najprzyjemniej mi się patrzyło – stwierdziła.

Wróżkę przeszedł dreszcz. Równie dobrze mogła powiedzieć: "Tak, rzuciłam na ciebie klątwę zaraz po tym, jak cię zabiłam."

– Nie jest twoim dziełem! – warknął Algar. Zawołał do Gretel: – Chodź!

– Nie pójdzie – powiedziała Kresenia, patrząc w jej oczy. – Dobrze wie, jak to się skończy, jeśli spróbuje.

Tak, wiem.

Wróżka poruszyła nerwowo skrzydłami, a poplecznicy wiedźmy wymienili między sobą rozbawione uśmiechy.

– Gretel – powtórzył Algar. – Mam was chronić.

Wróżka odwróciła ku niemu wzrok.

– Robisz znacznie więcej.

Pnącza zwisające ze stropu ruszyły ku niemu i nieprzytomnemu chłopakowi. Obiły się o barierę z wierzby oraz tojadu. Wzbudzona w nich energia wypchnęła ich, wyrywając przy okazji kawałek muru. Krzyki przytłumił huk, zsuwającego się dachu.

Gretel modliła się do Przodków, aby Algar zrobił użytek z bycia Kroczącym i przetrwał. Natomiast sama nie bała się o śmierć przez przygniecenie.

Klątwa Kresenii sprawiała, że niebawem konstrukcja odtworzyła się. Nie było już jednak mieszanki z odłożoną mocą Pascala, zdolnej zagęszczać Mgłę, a więc chroniącej przed magią.

Była tylko ona i wygłodniała wiedźma.

***

Warkot kolcowyji niósł się po polanie. W tych zwierzęcych odgłosach dało się usłyszeć głosy pradawnych. Choć nie ubierali swych myśli w słowa, zanosili się krzykami protestu oraz wściekłości. Część z nich drapała mury wieży, lecz przegrywała walkę z pnączami, które broniły konstrukcji.

Cicha noc przeistoczyła się w pełną ciemnych grzmotów oraz niemych błysków. Ciężko nazwać to było burzą, choć też Gretel nie mogła znaleźć słowa, które w lepszym stopniu opisałoby chaos na firnamencie.

Kresenia uśmiechała się lekko, przyglądając wróżce na swoim krześle. Przypominała rzeźbiarza dokonującego ostatnich szlifów.

– Jestem zdumiona, że Mir tak łatwo przywiązał się do ciebie. Jak widać wszyscy się zmieniają, chociaż... – Wiedźma przekrzywiła głowę, wsłuchując się w grzmot jak w muzykę. – jest niezmiennie równie potężny, co irytujący.

Gretel uśmiechnęła się na to krzywo.

– Tutaj się z tobą zgodzę – stwierdziła hardo, choć nie czuła wsparcia żadnej magii.

Wiedźma zaśmiała się. Jej pomocnicy także zachichotali. Jeden z nich rozsypał się, aby potem zestalić. Przypominał przesypujący się piasek i miał podobnie do niego nic szczególnego. Stanowił tło pod wszelkie niegodziwości czy też dobre uczynki. Takie wrażenie przynajmniej budził, choć Gretel przejrzała już przez jego maskę. Lubił swoją rolę złoczyńcy.

Wiedźma przesunęła palcami po brzegach swojej peleryny, a potem odpięła nożyczki wiszące jej u pasa. Gretel przełknęła ślinę, kiedy podeszła, obracając nimi w dłoni. To był idealny wieczór na to, aby ceniąca porządek wiedźma zbrukała ręce krwią niewiernej sługi.

Zamiast jednak przystąpić do tortur, wolną dłonią przesunęła po policzku Gretel. Jedynie przez drobne pnącza unieruchamiające ją, nie mogła przekręcić głowy, aby uchronić się przed jej dotykiem. Ten jednak także nie przyniósł cierpienia.

Wróżka była na skraju załamania. Wiedziała, że wiedźma nie miała dość czasu, aby pozwolić sobie na przeciąganie tej chwili w nieskończoność. Jednak oczekiwanie na cierpienie, śmierć, a później niebyt były nie do zniesienia.

– Spełniłaś swoją rolę, Gretel – powiedziała poważnie Kresenia. – Pytałaś się mnie, czy rzuciłam na ciebie urok. Nie mogłam powiedzieć, że to uczyniłam. Skoro jednak jesteś moim kluczem na wolność, zdradzę ci część prawdy.

Wróżkę przeszedł dreszcz. Czyżby wiedźma chciała zadać jej tortury psychiczne?

Zamknęła oczy, odtwarzając obrazy Mira, Pascala, Galena. To ich miała się trzymać jak kotwicy, aby godnie zmierzyć się z przeznaczeniem, które fundował jej los.

– Wy też słuchajcie – nakazała wiedźma, zwracając do swoich sług. – Nie chcę słyszeć pytań, na które dzisiaj udzielę wam odpowiedzi.

Kobieta przypominająca uosobienie głodu przez wydatne kości policzkowe i duże zęby, schyliła głowę, posykując:

– Oczywiście, pani.

Pozostali wydali z siebie pomruki pełne aprobaty.

Gretel zacisnęła szczęki, wbijając pełne emocji spojrzenie w wiedźmę.

– Nie mogłam rzucić na ciebie klątwy, dziecko, bo stworzyłam cię. To, kim jesteś teraz, to wyłącznie moja zasługa.

Wróżka zatrzepotała skrzydłami, obijając nimi oparcie krzesła przypominającego tron.

– Już dawno nie masz nic wspólnego z tym, kim jestem.

Inny stwór spojrzał przestraszony po swoich towarzyszach.

– Bądź cicho – poprosił.

Kresenia spojrzała na niego z prośbą. Ten zamilknął. Ewidentnie zajmował miejsce bliższe sercu wiedźmy niż wróżka kiedykolwiek.

– Obawiam się, że się mylisz. Te wspomnienia, na podstawie których stwierdzasz, że nie jesteś moim dziełem, to jedynie wskazówka, skąd wzięłam surowiec do swojego artefaktu – wyjaśniła Kresenia.

Gretel wzdrygnęła się. Algar wspominał przecież, że Johann miał być artefaktem. Wydało się to jej wtedy niedorzeczne. Uznała to za wynik jego nadinterpretacji spowodowanej ludzkim pochodzeniem.

Kiedy mówiła to wiedźma, dostrzegała, że w zasadzie wiele ją łączyło z Kosiarzem. Nawet data śmierci.

– Jestem sztukmistrzem – powiedziała oprawczyni wróżki, jakby się przedstawiała. – To sprawia, że mogę tworzyć wszelakie artefakty. – Wskazała swoją pelerynę. – Sprawia, że mogę tworzyć nowe byty.

Kresenia spojrzała wymownie na Gretel.

– Uśmiercając mnie, wykorzystałaś jedynie to, że byłam Widzącą – upierała się wróżka. – Niczego nie stworzyłaś.

– Stworzyłam poszukiwacza zabłąkanych dusz. Stworzyłam niezaspokojonego myśliwego, który traci apetyt jedynie, kiedy znajdzie to, czego szukam.

Mroczni towarzysze wiedźmy szeptali, gdy powietrze przeszył grzmot. Ich oblicza barwiła trwoga przed zagrożeniem z daleka.

Gretel pomimo swojego przerażenia, pomyślała o Mirze. O tym, że ta batalia trwała zbyt długo.

Kresenia zaś sprawiła, że wróżka wreszcie zrozumiała swoją rolę. To, czemu Mir pierwotnie miał ją zabić i nikt nie wątpił, że ma swoją rolę do odegrania w przepowiedni.

– Kiedy mój pomocnik sprawił, że twój młody przyjaciel wpadł w tarapaty z mieszańcem w podziemiach miasta, a ty mu pomogłaś, dowiodłaś swojej użyteczności – stwierdziła. – Cała reszta zaś... Johann sprawił, że tryby tego jednego zaklęcia, które kazało ci o niego zadbać zgodnie z moim zamierzeniem, obracały się. Byłoby to nieszczęśliwe, jeśli po tylu wiekach przygotowań wszystko poszło w niwecz tylko dlatego, że jeden z kluczowych elementów umrze w złym momencie albo też w zły sposób.

– Szukasz niszczyciela światów? To ci się nie udało.

– Wręcz przeciwnie – stwierdziła niemal radośnie. Fiolet jej oczu zabłyszczał z satysfakcją.

Uniosła nożyczki do swoich włosów. Zaczęła obcinać je pasmo po pasmie. Szło jej to mozolnie, a każdemu zetknięciu się ostrzy towarzyszył cichy zgrzyt. Miejsce, gdzie traciły ciągłość, błyskało zimnym fioletem. Wtedy zaś wieżę przeszywał czyiś krzyk i krótki wstrząs, od którego sypał się pył ze ścian.

Z oczu Gretel popłynęły łzy, gdy zdała sobie sprawę, że to był tylko jej głos. Wiedźma odcinała włosy, a wróżka słyszała swoje ostatnie chwile jako śmiertelniczka.

Włosy opadały na ziemię, a ofiara H'Alato chrypła i piszczała. Jej cierpienie i ból wypełniały ściany, strop, powietrze. Nawet przyzwane upiory rozglądały się wokół, jakby w szukaniu cichszego, mniej przygnębiającego miejsca.

Gretel zamknęła oczy. Nie miała zamiaru się od tego odcinać. Wreszcie jednak zrozumiała, czemu była tak obolała przez wieki egzystencji. W końcu jak mogła wrócić do świata wolna i beztroska, gdy jej żywot skończył się tak dramatycznie?

Potwory z głębi pomieszczenia rozglądały się wciąż zaniepokojone. Dłużej zatrzymywały wzrok na poszczególnych przedmiotach i elementach wystroju. Czy przypominały sobie własną genezę? A może dostrzegały coś, co umykało wróżce? Gdy na ich twarzach pojawiało się zrozumienie, Gretel wciąż roniła łzy za H'Alato.

Kresenia nie skończyła ciąć swoich zaczarowanych włosów, gdy opowiadała:

– Kiedy mnie tu zamknięto, uważano mnie za sztukmistrzynę, która została skalana pradawną magią. Tą z poprzedniej epoki – zaśmiała się. – Pozwoliłam im w to wierzyć, bo inaczej nie mogłabym tworzyć pomocników, którzy rzeczywiście by mi się przysługiwali. Wiedzieliby wówczas, że nie chcę jedynie opuścić swojego więzienia i zemsty. Że pragnę wynagrodzić krzywdy tym, którzy ucierpieli z rąk Jerlangu oraz ich sojuszników.

Wtedy oznaczałoby to rzeczywiście zniszczenie świata – pomyślała Gretel. – Zgodnie z przepowiednią słońce ujrzałoby inny świat niż poprzedniego dnia. Dawny świat.

Świat ciemności, po której tułały się cienie i koszmary splecione z ludzkich lęków. Wypaczone imperia sił natury, które postrzegały rzeczywistość poprzez sztywne ramy swojej mocy oraz właściwości. Jedynie nieśmiertelność bądź nicość.

Kresenia wskazała swoich popleczników, ale także Gretel. Jej włosy, nierówne i postrzępione, kołysały się przy najmniejszym powiewie.

– Jednak z biegiem czasu trzeba było zaprzestać przygotowań i przejść do działania... Dawniej ludzie mieli więcej wspólnego z tą ziemią – wspominała. – W ich żyłach krążyła wola ich protoplasty, a przewodzący nimi władca potrafił przyporządkowywać sobie naturę, jak też wymiary. Kolejne pokolenia traciły jednak tą moc. Aż pojawił się Bakar – uśmiechnęła się na to wspomnienie, a potem westchnęła z lekkim ubolewaniem: – Aczkolwiek nawet wtedy nie był w stanie uczynić tego, co postanowiłam. Sprawiłam, że jego duch wciąż jest w tym wymiarze, choć powinien wyruszyć w tą samą drogę co Przodkowie.

– Jaki to ma związek z tym, co dzieje się teraz? – sapnęła Gretel.

– Cierpliwości. Świat ten ma swoje zasady. Nie ma ducha bez ciała. Dlatego artefakty uczynione z istot żyjących mają osobowość. – Kresenia wytknęła palcem wróżkę.

Gretel zmarszczyła brwi. Oznaczałoby to, że Bakar miałby się odrodzić. Nowe istnienie determinowane obecnością uwięzionego ducha... Nie mogło jednak funkcjonować puste. Wobec tego, Galen nie mógł być Bakarem, tak jak Pascal podejrzewał.

– Ten śmiertelnik nie może się odrodzić, bo będzie tak słaby, jak przystało na krew, która będzie płynęła w jego nowym ciele – zauważyła wróżka.

– Właśnie. Mogę jednak wpleść go w inne ciało.

– I to masz zamiar uczynić ze mną? Nie musi z tobą współpracować.

Kresenia zaśmiała się perliście:

– Jesteś moim kluczem do wyjścia z wieży. A kiedy wyjdę, sam będzie chciał mi pomóc. Może niezupełnie mi, ale będzie służył moim interesom tak czy inaczej.

Gretel szarpnęła się. Kresenia przyłożyła palec do ust.

– Jego obecność w tym świecie sprawiła, że wiele rodzin wydało na świat dzieci, które mogłyby stanowić potencjalne naczynia. Ty miałaś znaleźć to, które może być silniejsze – powiedziała z uśmiechem odsłaniającym zęby.

– Miałam znaleźć takie dziecko, które jest Widzącym – stwierdziła wróżka wstrząśnięta.

Wiedźma kiwnęła głową.

A więc Pascal miał rację... Galen miał być niszczycielem światów. Nie jako on sam, ale w rękach Kresenii. Zmanipulowany, na sznurkach przytroczonych do ducha nieżyjącego króla, którego wieki istnienia bez ciała zszargały umysł.

– Groziłaś mi jego śmiercią nie dlatego, żeby mnie skarcić. Chciałaś, abym uczyniła z niego Kroczącego – domyśliła się wróżka, wiercąc na krześle.

Obcięte pasma włosów wiedźmy zaczęły sunąć po pomieszczeniu. Część z nich zaczepiała o nierówności drewnianej podłogi. Pozostałe oplatały szczelnie ściany i strop. Wszystkie jednak owijały się wokół nóg i rąk unieruchomionej wróżki.

Wtedy też odzyskiwały swój złoty blask. Gretel wypełnił gorąc. W jej ustach zrobiło się sucho.

Już była na skraju utraty przytomności, gdy włosy wiedźmy wysysały z niej życie. Trzymała się jedynie myśli, że ostatecznie wiedźma nie dostała tego, czego chciała.

– Czas na najlepszy kąsek. Jesteś... – Kresenia nachyliła się, zmuszając, aby wróżka patrzyła na nią. Krótkie pasma muskały jej obojczyki. – Moim magicznym sobowtórem. Klątwa zaraz skrupi się na tobie, jednak ty tego nie wytrzymasz i umrzesz. Jeśli jednak to cię pocieszy, zniszczę wszystkie królestwa, tak jak ci to obiecałam.

Wróżka zapłakała, gdy spragnione krwi i życia włosy zmiażdżyły jej kości. Niedługo potem jednak zamilkła już niezdolna krzyczeć.

Potem... Nie było już nic.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro