LV. Pogorzelisko optymizmu i ostatni zryw

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Algar

Mir przetrwał starcie z Kosiarzem. Nie przypominał jednak potwora, z którym walczył. Gdy dotarł do Messyny, niósł Pascala. Mimo że umowa zobowiązywała go jedynie do walki o własne dobro, musiał przeszukać fragment kosmosu, aby odnaleźć upadłego księcia.

To, że żyli, a Koszmar nie, było jedynym pocieszeniem.

Natomiast Algar nie miał dla Mira dobrych wieści. Nie oznaczało to, że musiał cokolwiek mówić. Wystarczyło tylko, aby zauważył, że nie towarzyszyła mu Gretel.

Pozostali służący za to szybko przynieśli kolejne złe wieści. Wieża w Wiecznym Lesie rozpadła się. Ponoć całą noc jej ruiny broczyły cieniami, a ogień wciąż trawił drewniane pozostałości budynku. Wielu śmiałków, którzy chcieli zobaczyć, co się stało, uciekli nim, udało im się coś znaleźć. Twierdzili, że ziemia tam została przeklęta, a każde źdźbło trawy krzyczało z cierpienia.

Galen leżał na łóżku. Kroczący czuł ciężar zawodu i żalu wiszący w powietrzu niczym trujące wyziewy w kopalni. Co prawda nie znał wróżki zbyt dobrze, niemalże wcale. Zawsze czuł niepokój w jej obecności. Chwilami jednak odnosił wrażenie, że gdyby w odpowiednim momencie otrzymała wsparcie, byłaby wspaniałą, oddaną przyjaciółką.

Teraz jednak nie spełnił obietnicy złożonej upiorowi. Nie poznał w porę prawdy. Nie ochronił Gretel i młodego Widzącego. Ledwie podtrzymywał życie Galena, próbując wywiązać się z tej, którą złożył wróżce w tajemnicy.

Ręce miał zdrętwiałe od wilgoci, gdy zmienił opatrunek na ranie Widzącego. Pomimo szeregu medykamentów – bądź co bądź magicznych – jego stan nie poprawił się nawet odrobinę. We Mgle brak poprawy był równie niepokojący, co pogorszenie się sytuacji.

Upiór oparł się z rękoma uniesionymi nad głową o kolumnę podtrzymującą baldachim. Z daleka przyglądał się Galenowi, nic po sobir nie zdradzając.

– Co się z nim stało?

– Otrzymał rany. Od tamtej pory stracił przytomność i nie może się wybudzić – wyjaśnił Algar, wycierając ręce w biały ręczniczek przy pudełku z lekami oraz materiałami na opatrunki.

Mir obrzucił spojrzeniem przedmioty zgromadzone przy chorym. Mrużąc oczy, rozszyfrowywał treści etykiet jedna po drugiej. Czy coś mu mówiły? Część może i tak. Zdradził już jednak swój stosunek do nauki każdego zagadnienia.

Algar wnosił swoją obecnością pewną wiedzę i umiejętności. Gretel inne, tak jak i Pascal czy pozostali wspólnicy bądź słudzy Mira. Nieśmiertelny wychodził więc z założenia, że będzie doskonalił się koordynacją oraz kierowaniem tą gromadą, aniżeli próbował każdemu dorównać czy przewyższyć.

W tamtej chwili jednak, gdy wszystko poszło w diabły, wyglądał tak, jakby ledwie powstrzymywał się od ukręcenia komuś łba, jeśli nie wszystkim po kolei. Własnoręcznie.

– Od czego dostał rany? – spytał ponuro.

Algar przełknął ślinę, na chwilę tracąc rezon.

– Nie... Nie wiem – wyjąkał. Blizna na szyi błysnęła słabo, zdradzając skrępowanie własną niewiedzą. – Stało się tak, jak przeskoczyliśmy przy pomocy artefaktu. Rana przypomina zadaną ostrzem, kłutą, nie ciętą.

Mir podszedł z boku łóżka, aby mieć lepszy dostęp do nieprzytomnego młodzieńca. Zaciągnął się powietrzem. Jego postać rozmyła się wtedy na krawędziach. Wystarczył jeden nieprzemyślany gest, aby zamienił się w upiora.

Bezcielesnego i krwiożerczego.

Z zaciętym wyrazem twarzy poinformował Algara.

– Czuję to samo, co od Kosiarza. Czuję to samo, co od Kresenii – powiedział powoli, tłumiąc warkot.

W całym pomieszczeniu zrobiło się strasznie zimno.

– To niemożliwe – zastrzegł Algar stanowczo. – Gretel odgrodziła nas... Jakimiś ziołami. Wiedźma nie mogła nas dosięgnąć na wieży.

– A poza nią? – Mir drążył z niebezpiecznie pustym głosem.

Brzmiał jak morderca przed wykonaniem zlecenia.

Algar zaś miał dosyć śmierci. Nie mógł opłakać ojca ani siebie. Nie udało mu się zdobyć współczucia wobec Bansira, choć chronił go przed konsekwencjami własnej głupoty. Wreszcie Gretel uratowała go przed śmiercią po raz drugi.

Był jej winien, aby uzdrowienie Widzącego. Czuł też obowiązek pomóc Mirowi pogodzić się z jej śmiercią.

W końcu ostatecznie nie zdradziła go, nie uciekła, a nawet pomogła w przygotowaniach do starcia z Kosiarzem.

– Te bestie, które strzegły wiedźmy, zabrały nas, aż się zdematerializowały nad rzeką – zrelacjonował Algar, wydobywając pokłady pewności siebie na powierzchnię. – Potem przybiegłem tu, bo było najbliżej.

Co było tylko po części prawdą, bo domek nad zachodnim wybrzeżem był także najbliżej Arnes.

Mir kiwnął na to głową.

– Podaj mi artefakt – nakazał.

Algar spełnił jego prośbę. Wyjął go z szuflady komody. Przeklęty pantofel łypał tym upiornym okiem w stronę Galena.

Mir wziął go do rąk. Zaciągnąwszy się powietrzem, skierował na siebie spojrzenie artefaktu. Magia uciekała z niego chmurami zielonego światła, gdy zmiażdżył go w rękach.

Algar podskoczył zdruzgotany. Przecież kilka ostatnich tygodni minęło na przygotowaniach, aby ten pantofel, sprzedać, zabezpieczyć, podmieniać... Tyle zachodu, a Mir go unicestwił bez najmniejszego ostrzeżenia.

– Wiesz, dlaczego skończyliście w wieży? – spytał upiór.

Algar nie miał pojęcia, jednak tego nie przyznał na głos. Galen miał myśleć, czego pragnie. Wątpił, aby spełnieniem jego pragnień było skończenie żywota w szponach wiedźmy.

– Kresenia została zamknięta w wieży za to, że dokonała zbrodni na Bakarze, a potem przyzwała siły śmierci i chaosu, którym miało położyć kres uśmiercenie Koszmaru. Nim to się stało, służyła mu na dworze jako doradczyni, ale także sztukmistrz. Wychodzi na to, że artefakt był jej dziełem.

Pantofelek wpadł w ręce Pascala, aby w ostatecznym rozrachunku wydać Gretel i Galena wiedźmie – pojął Algar wstrząśnięty. Kiedy wrócił spojrzeniem do nieprzytomnego chłopaka, dotarło do niego także: Równie dobrze mógł przenieść klątwę na niego.

– Może mieć kontrolę nad każdym artefaktem, który stworzyła, nawet po tylu wiekach? – spytał Kroczący, wykonawszy kilka kroków po pokoju.

– Widzisz inne wytłumaczenie?

– Nie, ale musimy jakoś pomóc Galenowi – stwierdził Algar. – Jeśli ma być to sprawka... Jej, to bardzo ogranicza nam pole manewru.

– Ogranicza nam do jednego – powiedział Mir ponuro.

Kroczący odwrócił się raptownie, czując, jak przeszedł go dreszcz.

Upiór podszedł do młodzieńca. Przyzwał swoją magię i uformował ją w ostrze.

Kroczący w tri miga wskoczył między niego, a chłopaka. Blizna na szyi zabłyszczała, przypominając o jego marnym końcu na placu egzekucyjnym.

– Na pewno jest inne wyjście – stwierdził Algar hardo. Za oknem zerwał się wicher. Grzmoty od czasu do czasu zagłuszały bębnienie deszczu o szybę.

Algar wiedział jednak, że jego gniew wzmagający wichury na nic się zda w domu. Jego magia mogła szaleć, ale tu... Był równie bezbronny co chłopak.

Mir zawiesił na nim spojrzenie. Chociaż jego oczy błyszczały, wynikało to wyłącznie z mocy. Same z siebie były puste.

– Nie wiem – stwierdził Mir niemal płaczliwie. – Nie mam siły go szukać. Wiedźma jest na wolności. Gdybym zrobił to, co trzeba, kiedy trzeba, nie bolałoby to tak bardzo. Nie było lekko, a będzie jeszcze gorzej. A teraz...

Gretel nie żyje – dokończył w myślach Algar.

Kroczący dobył swojego rapieru. Zmusił tym samym upiora, aby się cofnął.

– On tego nie wie – powiedział cicho, ale złowróżbnie. – Nawet nie wiedział, że Gretel jest wróżką.

Algar wiedział, że pozwala sobie na zbyt dużą zuchwałość. Galen był jednak jedynie człowiekiem. Nawet Kroczący nie miałby mocy przyczynić się na szkodę świata.

Może dlatego Kenmar spotkał się z nim przed laty? Tym, co tworzy gwiazdy, w których ponoć są zapisane losy każdej istoty, aby pojął, że nie należy zawierzać przepowiedniom. Że to wiedza o potencjalnej przyszłości sprawia, że się ziszcza.

Algar może nie zrobiłby niczego inaczej. Przez Mira przemawiała jednak rozpacz.

Uniósł ręce w pokojowym geście. Wciąż dzierżył swoją magiczną broń.

– Czuję, że to jednokierunkowa klątwa – tłumaczył Mir. Pomiędzy brwiami pojawiła się bruzda. – Kresenia pozwala na przełamanie klątwy tylko poprzez uśmiercenie chłopaka. Jedyny wybór leży w tym, czy narażę cały świat na zagładę, czy jedynie opóźnię ją.

– Ten wybór nie należy do ciebie – zagrzmiał Kroczący, przyciskając czubek rapieru do piersi swojego pana, gdy ten spróbował się do niego zbliżyć.

– Przypomnij sobie, czemu nie zabiłeś Gretel, a próbowałeś przezwyciężyć zakorzenione w niej zaklęcie. Nigdy nie wierzyłeś w przeznaczenie. Zawsze to kwestionowałeś. Teraz zaś, po tym wszystkim, co poświęciła twoja przyjaciółka, masz czelność się poddać!

– A więc jednak drążyłeś... Tak jak cię prosiłem – mruknął Mir bez przekonania.

Kroczący warknął coś niewyartykułowanego. Przejął od upiora sztylet. Jego wrodzona magia – czy też raczej przebudzona – z łatwością dostosowała się do aury broni. Ta zniknęła posłusznie, gdy tylko tego sobie zażyczył.

Owszem, Strumień powiedział mu wiele rzeczy. Kiedy zaczął rozmawiać z nim o Gretel, dowiedział się równie wiele o Mirze. O tym, że w zasadzie o nią walczył całymi latami. Że chociaż dzielili razem zaledwie dwa dziesięciolecia, upiór cenił je sobie najbardziej. Stanowiły żywy dowód tego, jak sprzeciwił się królowej. Kiedy musiał krwią i przemocą wkupić się na nowo w łaski Interii, nadzieja dla Gretel była jedynym, co sprawiało, że nie wątpił w słuszność swojego osądu. W to, że każdy ma własną rolę do odegrania i nie jest ona zapisana w przepowiedniach.

Tak więc Algar wiedział, co powiedzieć. Czuł się lżejszy o tyle, ile ważyły te tajemnice. Do tej pory nie był pewien, czy Mir go za to nie ukarze. Może miał to zrobić w przyszłości.

Kroczący skierował się w stronę wyjścia.

– Skoro mamy pewność, że się nie obudzi, możemy odejść. Chodźmy opatrzeć twoje rany – powiedział, wyprowadzając upiora z komnaty.

***

Minęła doba. Była długa i pracowita. Algar jednak nie narzekał, choć czuł się wyczerpany. Cały czas nie opuszczało go uczucie, że kiedy powinien się przyłożyć, nie zrobił tego.

Pascal już odzyskał przytomność. Nie miał siły wstawać z łóżka. Za to nie krył swojego niezadowolenia, że nie opiekowała się nim jakaś czarująca nimfa. Zdaniem upiora brzmiał tak, jak powinien.

Algarowi ulżyło. Był przygotowany także na to, że będzie musiał zmierzyć się z kimś o objawach podobnych do demencji albo amnezji. Dzięki temu mógł skupić się na swoim panu i Galenie.

Mir dochodził do siebie. Poszedł z nim na polanę, gdzie stała strzaskana wieża. Wszelkie trawy, które miały według plotek krzyczeć, były wypalone do ziemi. Każda z bestii, która chroniła w nocy śmiertelników przed wejściem do magicznego więzienia, została przeszyta kolcami z czarnego kwarcu albo rozpuszczona na bulgoczącą maź. W powietrzu unosił się odór śmierci.

W centrum polany znajdowała się podłoga jednej z komnat. Drewniane deski przeistoczyły się w czarne kryształy. Na nich zaś leżały zwęglone zwłoki. Skrzydła stopiły się od temperatury, zostawiając na kamieniu charakterystyczny, błyszczący wzór.

Upiór uklęknął przy zwęglonych szczątkach, kładąc dłoń na nagiej kości jarzmowej czaszki. W jego oczach tężał lód, który stanowił nieprzebijalną tamę dla łez.

– To...

– Wiem – mruknął Mir, ucinając wszelkie próby rozmowy ze sługą.

Algar wciąż był zdeterminowany walczyć o Galena. Nie przewidział jednak, że zobaczenie szczątków Gretel tak wybije go z równowagi.

A przecież właśnie tego powinien spodziewać się, prawda? Kto umiera we Mgle, umiera w męczarniach.

– Po co to wszystko? – spytał głucho, uciekając wzrokiem do reszty polany.

– To nie do mnie te pytania.

Wydawało mu się, że może ucieczka z więzienia wymagała wiele, ale nie takich zniszczeń. Co wiedźma chciała w ten sposób osiągnąć? Postawić pomnik swojej spektakularnej ucieczce?

– Nie rozumiem...

Przygotowaliśmy się na tyle rzeczy tak długo. I... Galen leży prawie martwy. Gretel jest spalona. Pascal bez mocy. – pomyślał Algar.

Gwiazda w rękojeści rapieru zabłyszczała, gdy oparł na nim rękę. Blizna na szyi była schowana za apaszką.

– Co poszło nie tak?

Upiór spojrzał na niego powoli.

– Wszystko po trochu – skwitował. – Nas zatrzymała królowa, przez co nie było mnie przy nich podczas transakcji. Pan Hektor musiał być przekabacony przez "Pazury", a te przez Johanna podającego się za Rohstona. Nie wykluczam, że takich szpiegów Kresenia rozpuściła jeszcze więcej. Gdy próbowałem działać we Mgle, Kresenia działała tu dla niepoznaki, ale i na Jawie.

– Przecież miała być zamknięta! – warknął Algar z frustracją.

– Pamiętaj, że władcy nie są nieomylni, a wiedźma ma pomoc od sił, które nie wpisują się w porządek tego świata – postukał znacząco w czarny kamień, na którym stali. – Nawet Mgła nie izoluje magii od śmiertelników, a powinna – powiedział cicho.

Jego moc obległa ciało Gretel. Rozdrobniła jej szczątki i posłała prochy ku niebu, dając się porwać przez wiatr.

Chociaż teraz była wolna.

Mir podniósł się. Po tym jednak nie prowadził przeszukań pozostałości wieży. Ciężkim krokiem opuścił polanę. Algar podążył za nim.

– Mam coś dla ciebie – powiedział, gdy Mir przesunął palcem w powietrzu, rozcinając przestrzeń. Po jej drugiej stronie znajdował się park w jakimś mieście.

Upiór przerwał czynność, dając nieme przyzwolenie swojemu słudze, aby kontynuował. Kroczący wyjął naszyjnik i podał go.

Mir zważył w dłoni zielony listek z jakiegoś szlachetnego kamienia. Błyszczał w sposób podobny do gwiazdy w rapierze. Był jednak bardziej przytłumiony.

– Pascal kazał mi go zdjąć z szyi Gretel, nim uciekliśmy przy pomocy pantofelka – wyjaśnił Algar, chowając ręce do kieszeni. Może to był wisior pani Wiosny, ale teraz dla Mira, to była namiastka wróżki. – Czy on widzi przyszłość?

Mir pokręcił głową.

– Nie. To cud, że wie, jak się nazywa – stwierdził, siląc się na żart. – Ciekawe... Ten naszyjnik jest ciepły.

– Co to oznacza?

Upiór spojrzał na niego z cieniem czegoś dobrego.

Nie odpowiedział jednak, a zaprowadził Kroczącego do miasta.

***

Algar towarzyszył upiorowi jako niewidzialny świadek tego, jak upiór składa wypowiedzenia do każdego miejsca zatrudnienia Galena. Nie mógł się nadziwić, że ktoś mógł tyle na siebie brać. Przy takim nagromadzeniu zajęć nie powinien mieć okazji wpaść w kłopoty.

"Pazury" zostały rozwiązane. Strażnicy rozwieszali obwieszczenia z listami aresztowanych. W Nitr panowała ponura atmosfera.

Okazało się bowiem, że w zasadzie wielu miało w zatrzymanych kogoś bliskiego bądź znajomego. Dezaprobata dotyczyła także tych, którzy podzielali poglądy „Pazurów". Ograniczały się one przede wszystkim do kwestii majątkowych. Uważali bowiem, że panujący ustrój był spuścizną po czasach magii.

Na razie jednak król miał moc decyzyjną. Armia generalska zapanowała nad Nitr. Kto się stawiał, zapełniał miejsce w celi.

Galen był jednak wolny od podejrzeń. Pascal przebąknął w międzyczasie, jak wrócił po jakieś dokumenty do nadmorskiej rezydencji Mira, że załatwił mu immunitet. Tak jak obiecał...

– Będziesz szedł do rodziny? – spytał Algar, przejmując folder z kilkoma wnioskami. Jeszcze nie prosili o oddanie rzeczy młodzieńca, więc chciał się upewnić, że tak pozostanie.

– Nie – odparł Mir, trzymając naszyjnik Gretel w ręku.

– Co zatem zrobimy?

– Udasz się z Pascalem do Messyny. Wykorzystamy jego autorytet i poprosimy o dodatkowy egzamin wstępny.

– Wiesz, jak uzdrowić chłopaka?

– Nie da się go uzdrowić – stwierdził Mir. – To nie z jego ciałem jest problem. To dusza gdzieś się zapodziała. Wciąż może jednak żyć.

Jako Kroczący – pomyślał Algar.

Upiór jednak czekał na reakcję sługi. To było osobliwe. Przecież stracił swój szlachetny status. Mir zaś miał prawo odnosić się z pogardą do tego, co dodawało mu kiedyś prestiżu.

Najwyraźniej sprzeciw i stanowczość, jakimi wykazał się Algar, zaimponowały mu.

Złapał się za szyję. Od razu napłynęły do niego wspomnienia egzekucji. To, że na zamku zostawił swoją rodzinę na pastwę brata i jego nienawistnej żony. Blizna przypominała mu o tym, że przez swoje Widzenie został na zawsze przeklęty. On i jego córka, ponieważ podobno wchodził w konszachty z magicznymi istotami i z ich pomocą otruł głowę rodu Rejów.

Jednak wciąż ich widział. Galen zaś był pracowitym chłopakiem, który nie wziął wiele od życia. Może i miał zniszczyć cywilizację. Jeśli jednak skutecznością dorównywałby umiejętnościami Pascala, Mira i jego, co do ratowania świata, to raczej nie mieli się czego obawiać.

Spojrzał na łańcuszek wystający z ręki upiora. Ostatecznie Gretel poświęciła za nich życie. Za Galena także, a nawet przede wszystkim.

– Będzie trzeba go znaleźć... Potem – ostrzegł Algar.

– Cóż... "Potem" to bardzo dużo czasu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro