LVI. Zagubione marzenia

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Galen

W pewnym momencie ból przestał rozchodzić się od rany w boku.

Wszystko zniknęło.

Wspomnienie tego, jak ostatni raz usłyszał Gretel w jakiejś wieży. Huk, kiedy ta zaczęła się walić. Warczenie istot, które uratowały go i szpiczastouchego przed śmiertelnym upadkiem. Dyskusje nad jego losem. Pochodzenie pantofelka.

To wszystko zniknęło.

Zostało jedynie niezmaterializowane pragnienie, które niosło go przez wszechobecne istnienie niczym morski prąd butelkę z listem.

***

Minęła cała wieczność i kilka minut zarazem, gdy nieforemne, płynne, ciepłe "coś" zaczęło się porządkować. Najpierw przebił się zgiełk. Był przyjemny, wręcz zapraszający. Głosy rozmów mieszały się z dzwonieniem szklanek i sztućców o zastawę.

Potem dołączyły aromaty. Kusiły swą intensywnością, obiecując wspaniałe doznania. Galen już rozumiał, czemu tak wielu mlaskało z entuzjazmem. Musieli pałaszować to szlachetne mięsiwo, które zapewne rozpływało się w ustach.

Młodzieniec poczuł ucisk w żołądku. Odruchowo sięgnął tam ręką, ale zdał sobie sprawę, że ledwie ją dostrzegał. Stanowiła zaledwie zarys zakrzywiającego się światła.

Wzrok powrócił do niego niemal w tej samej chwili. Pojął wtedy – mając do porównania wyraźny obraz namiotu ze stolikami oraz wystrojonymi gośćmi – że to on stanowił źródło słonecznego blasku.

Przez niego przebiegła para dzieci. Trzecie z nich zatrzymało się przed nim, jak wryte.

– Micar – wydusił z siebie oszołomiony.

Jak mógł o nim zapomnieć! Był przekonany, że, gdyby się nie pojawił, to nie przypomniałby sobie o młodszym bracie.

Wtedy niczym lawina napłynęły do jego umysłu kolejne imiona. Skojarzył, że musiał być na ślubie Tycji, najstarszej siostry. Skoro zaś tylko Micar go widział...

– Co tak stoisz, chłopcze? – spytała się jedna pani z najbliższego stolika.

– Ja... – wydukał wpatrzony w świetlistą postać.

Galen stopniowo odzyskiwał swój kształt. Złoto gasło, a kontury ciała oraz zielonej szaty zyskiwały właściwe sobie walory.

Umysł już jednak odzyskał na tyle, aby zdać sobie sprawę, że lada moment jego brat może zdradzić się jako Widzący.

Uklęknął przed nim. Podniósł ręce w górze, pokazując bezradność.

– "Ja chcę pić." Powtórz to – nakazał pośpiesznie.

– Ja chcę pić.

Świadkowie tego wydarzenia roześmiali się ucieszeni. Rzucili jakiś komentarz o tej uciesznej cesze prostego ludu, która pozwalała bezpośrednio wyrazić swoje myśli.

Micar był czerwony i zdyszany od wcześniejszego biegu.

– Nikomu o tym nie mów – prosił Galen.

Nie był pewien, czemu mówił to ze ściśniętym gardłem. Przecież musiał trzymać się w garści. Chociaż przez wzgląd na Micara.

Czuł jednak każdą drobinką, że było nie w porządku. Mógł bez patrzenia wskazać miejsce, kiedy Mir uwolnił go od działania otępiającej trucizny. Szkoda tylko, że zabijając przy okazji.

Nie powinno go tu być. A był.

Wstał. Zaprowadził Micara na granicę rezydencji.

To było domostwo Lucasa. Tak jak w opowieściach siostry, rozciągało się w każdą stronę. Z jednej strony znajdował się park. Z drugiej ograniczała rezydencję plaża. Wreszcie znalazła się także przestrzeń na zajazd oraz taras. Był na tyle obszerny, żeby pomieścić wszystkich gości i jeszcze zostało miejsce na prywatne rozmowy.

Galen patrzył od czasu do czasu na swoje dłonie z obawą, że znowu stanie się świetlanym patyczakiem. Jednak jego opuszki palców emanowały łagodnym, złotym blaskiem, jedynie kiedy gwałtowniej oddychał.

Zachowywał się jak dziwak. Podziwał swojego brata, że za nim poszedł bez zadawania pytań.

Niemal się wywrócił, gdy przydepnął szatę, nim usiadł na leżącym na boku pniu. Micar parsknął krótkim śmiechem.

– Nie śmiej się, dziatku, z cudzego wypadku – skarcił Galen.

– Mówi facet w kiecce.

Widzący prychnął, łapiąc materiał w obie ręce. Świerkowe igły połaskotały go w nagie stopy, a potem zniknęły. Piasek stał się miękki.

– Wtedy nie byłeś taki wyszczekany – wypomniał Galen, kierując się z Micarem w stronę szumu fal i wiatru.

– Może i nie – burknął chłopak ośmielony. – Dawałeś po oczach jak reflektor.

Galen parsknął. Przodkowie! Jak on potrzebował tego suchara! Bał się, że niczego z siebie nie wyciśnie, kiedy będzie trzeba. Taka ciupinka normalności była dla niego jak szczerozłota moneta – bezcenna.

Wreszcie dotarli na plażę. Morze było niespokojne. Dzięki temu niewielu ludzi kroczyło przebiegiem. Szum sprawiał zaś, że nie wszystko było tak łatwo usłyszeć. To dawało szansę, że Micar dowie się tego, czego powinien, i pozostanie „uroczym dzieckiem". Nie, Widzącym do ukamienowania.

Młodszy z młodzieńców prawie sturlał się ze stromej wydmy. Galen w porę go złapał. Nie myślał o tym, że nie miał problemu go zatrzymać przy sobie. Liczył się jedynie z gnającym czasem. Nie było nawet chwili do stracenia na szukanie łagodniejszego zejścia.

Ruszył przodem po stromym zboczu. Skoro kolce, szyszki i gałązki znikały mu z drogi, powinny także pojawić się schody, prawda? Prawie miał rację. Tam, gdzie postawił przez chwilę stopę albo przytrzymał się ręką, pozostawiał złotawy ślad. Stabilizował on ślad w gliniastej glebie. Dzięki temu Micar nie miał problemu do niego dołączyć na dole.

Nie oddalali się bardziej. Otoczeni siwymi trawami i krzakami mogli cieszyć się prywatnością, ale też ochroną przed porywistym wiatrem.

– Słuchaj. Nie mamy dużo czasu – zaczął Galen, siadając przed bratem.

– Wiem.

– I tylko ty możesz to wiedzieć. Rozumiemy się?

Micar zazgrzytał zębami. Piegi poruszyły się, gdy zmarszczył nos.

– Mama choruje z nerwów – powiedział gniewnie. – Ojciec planuje jutro jechać do Messyny, aby sprawdzić, czy żyjesz.

No to się rozczaruje – pomyślał kwaśno Galen. Odruchowo złapał się za miejsce w boku, gdzie został dźgnięty podczas wizyty w jakiejś ciemni.

Pokręcił głową.

– Nie mogą tego zrobić. Słuchaj. – Galen złapał chłopaki za ramiona, aby podkreślić wydźwięk swoich słów. Zniżonym tonem powiedział: – Wpadłem w potężne kłopoty.

Micar cmoknął na to. Był pod wieloma względami podobny do Galena. Pomijając to, że umiał zawrzeć sojusz z resztą rodzeństwa, tak jak on stąpał twardo po ziemi. Można powiedzieć, że nawet bardziej niż starszy brat.

Z tego powodu nie było się co dziwić, gdy spytał czujnie:

– To, dlaczego tu przylazłeś?

Galen puścił chłopaka tylko po to, aby przesunąć palcami po włosach. Były dłuższe niż przed transakcją. Jakby się postarał, mógłby nawet zrobić sobie kiteczkę jak Krysia.

Wspomnienie baby szuwarowej przyciągnęło kolejne. Świrek, Koleżka, Mir, Pascal, Gretel, wiedźma – ich twarze pojawiały się w kolażu nieuporządkowanych faktów.

Jeśli jednak miał być szczery wobec Micara, mógł mu odpowiedzieć jedynie:

– Z tego samego powodu, co świeciłem! Nie wiem!

Oddychał ciężko. Znowu zwrócił uwagę na swoje palce. Migotały. Gdy je przysunął nieumyślnie w stronę wiązki traw, ta wypuściła nowe listki. Rozejrzał się prędko, zauważając, że nikt się nie zbliżał. Zaintrygowany odkryciem, przesunął palcami w powietrzu. Przesłona z zarośli stała się szczelniejsza. Wiatr już jedynie szumiał.

Micar przekrzywił głowę, przyglądając się Galenowi. Gdyby wypomniał mu długość szaty ponownie, nie wiedział, czy przypadkiem nie poeksperymentuje ze swoimi palcami zafundować młodzieniaszkowi nowej fryzury.

– Masz szpiczaste uszy – stwierdził cicho.

Galen złapał się za chrząstkę. Rzeczywiście. Kiedy zmarszczył nos skonsternowany, nawet się poruszyły. Zaklął. Za łatwo dawał się rozproszyć. Już powinien iść. Im mniej Micar miał z nim wspólnego, tym lepiej.

Poprosił brata, aby przekazał Tycji, że jest w Messynie i pochłonęła go tamtejsza biurokracja. Ta musiała zapewnić mu alibi. Mieli odmienne poglądy na życie, jednak zawsze trzymali jedną stronę. W chwili, gdy jej drugi najmłodszy brat ją uprzedzi, że Galen wpadł w kłopoty, zrobi, jak go prosi. Jeśli nie ze wzgląd na braci, to teraz przynajmniej dla świętego spokoju, gdy będzie musiała się wdrożyć w rolę młodej żony.

– A co będzie z tobą? – dopytał Micar, gdy już ustalili plan działania. – Widzę, że jesteś magiczny.

Galen westchnął:

– O mnie się nie martw.

– Wrócisz?

Galen zrezygnował z próby wstania z piasku, gdy Micar stanął nad nim.

Odpowiedź miał już na końcu języka. Nie mógł jednak zdobyć się na "nie". Ten wyraz urósł do rozmiarów zatrzaśniętej bramy. Jego wypowiedzenie było zaś kluczem, aby permanentnie zerwać z tym, co kochał i go stanowiło.

– Galen? – nalegał Micar. Ten drań czuł, co czaiło mu się pod skórą. – Masz tylko spiczaste uszy. Galen...

– Wróci.

Oboje spojrzeli ku górze zbocza. Stamtąd zeskoczyła postać. Ledwie stęknął, znalazłszy się tuż przed nimi. Zaledwie, ponieważ w tym momencie powinien rozmasowywać stawy albo skrzeczeć z popękanymi kośćmi.

Micar uniósł ręce w górze, jakby mógł się bić z przybyciem. W tym wieku, a więc i z tym wzrostem oraz masą mięśniową, mógł wypowiedzieć pojedynek co najwyżej czarodziejskiej wiewiórce. No może z domownikiem w postaci kota, skoro ponoć dawał bobu swoim niegrzecznym rówieśnikom. Nie musiał się jednak popisywać swoimi zdolnościami walki.

Blondwłosy mężczyzna wygładził tunikę i podszedł do nich z lekkim uśmiechem wzbudzającym zaufanie. Uprzejmie zaczął:

– Wybaczcie, że się wtrącam.

– Nie ma sprawy – powiedział Galen, dając bratu znak, że przybysz był w porządku.

W końcu to szpiczastouchy... Jak mu tam było... Algar? Kojarzył go z chwili, gdy uciekli przy pomocy czarodziejskiego pantofelka. Potem gadał w wieży, gdy Galen oddalił się na pogranicze swojego jestestwa. Wtedy mu pomagał, a przy okazji przedstawił. Chyba... Chyba nawet uratował przed permanentną śmiercią.

Wymienił z nim spojrzenie, w którym zawarł zarazem ostrzeżenie i wdzięczność, że to on się pojawił. Jakoś.

– Czyli wrócisz? – spytał się Micar, ignorując Algara.

– Tak, jak tylko będzie widzialny szerszemu gronu – zapewnił ciepło sługa Mira. Położył rękę na ramieniu chłopaka. – Wiesz... Na tych normalnych zasadach.

Zastrzygł spiczastym uchem, nim spytał spokojnie:

– Czy ktoś tam nie idzie?

Micar rozejrzał się. Wtedy też ruszył ku rezydencji, gwizdając i wymachując pierwszym złapanym po drodze patykiem. Spryciarz udawał, że się po prostu bawi.

Algar zaś złapał Galena za barki. Szarpnął nim do góry. Coś zielonkawego wciągnęło go na szczyt skarpy, nim młodzieniec zdołałby choćby krzyknąć.

– Nawet nie wiesz, jakie masz szczęście, że cię znalazłem. W Messynie jest taki chaos...

– To wszystko to jeden wielki chaos – warknął Galen. – Zresztą... Stój.

Algar spełnił jego polecenie. Obojga otaczały jedynie krzaki i parę maszerujących grzybków.

– Wyjaśnij mi, co się dzieje – poprosił Galen wycieńczony. – Naprawdę... Umarłem?

Mężczyzna zawahał się, nim kiwnął głową.

– Opowiem ci wszystko w bezpiecznym miejscu – zapewnił, wskazując rapierem kierunek, który nic młodzieńcowi nie mówił.

Domyślił się jedynie:

– Tam, gdzie Mir?

Palce mu błysnęły ostrym światłem. Schował ręce w materiał szaty, aby go nie rozpraszały. Nie miał głowy do panowania nad emocjami. Nigdy nie był specjalistą w tej dziedzinie, a właśnie ciągnięto go najpewniej do Mira.

Kiedy siedział w niebycie, cierpiąc od rany zadanej przez przepełnionego rozpaczą nieznajomego, słyszał skrawki toczonych przy nim rozmów. Mir chciał w między czasie zabić! To on go dźgnął, kończąc męki. Skąd miał wiedzieć, że zamiast mu ulżyć, pragnął z nim skończyć i nie spróbuje tego zrobić przy pierwszej nadażającej się okazji?

Algar oparł dłoń na rapierze. Nie dobył jednak broni. Westchnął ciężko, jakby spełniał się jeden z czarniejszych scenariuszy.

– Nie było innego wyjścia – stwierdził. – Jak opowiem ci, co zaszło, to sam mu podziękujesz.

– Chyba po moim tru...

Algar przerwał, unosząc ostrzegawczo palec. Z lekkim uśmiechem zganił młodzieńca:

– Zważaj na słowa. Marzenia się spełniają.

Galen zbaraniał.

– Jestem martwy! – strzelił dobitnie. – Co jeszcze może się stać?

– Właśnie nie jesteś – prychnął jego „przewodnik". – W Messynie czai się banda tych, co nas tak urządzili w podziemiach. Podobnych do Johanna.

Algar podszedł bliżej. Ściągnął apaszkę z szyi.

Galen cofnął się przerażony. Zielona pręga wyglądała przerażająco.

– Jestem taki jak ty, tyle że mnie ścięto – wyjaśnił mężczyzna, wskazując czarodziejską bliznę. – Przyszedłem tu w tajemnicy przed Mirem. Zresztą... Obiecałem Gretel, że ci pomogę. Powiedziała mi o tym, że twoja siostra ma ślub. Kiedy umierasz, pojawiasz się tam, gdzie są rzeczy, na których ci naprawdę zależy. – Wskazał palcem rezydencję Lucasa.

– A jednak utrzymujesz to w sekrecie – drążył Galen. Czubki jego uszu bez udziału jego woli obniżyły się do wtóru skupionych brwi.

– Gretel nie żyje – stwierdził smutno. – Nikt prócz mnie nie widział jak umiera, a była... Miała romans z mrokiem tego świata, że tak to ujmę. Nie wątpię jednak w to, co widziałem, gdy przyszło jej zmierzyć się z wiedźmą, dlatego tu jestem – stwierdził bez wahania. Wskazał chłopaka ręką. – Dowodzi to, że dobrze postąpiłem, ufając jej.

Galen westchnął ciężko. Opuścił ręce. Z jakiegoś powodu gałęzie drzew zawisły niżej. Jak spuścił głowę, zobaczył, że jakiś kwiatek z twarzą zaczął płakać. W jego oczach także pojawiły się łzy.

– Ona... – szepnął cicho.

– Była wróżką.

– Ona nie żyje – dokończył Galen pusto, ignorując wtrącenie Algara.

Cholera! Zżył się z nią! Martwił się o nią! Pragnął jej zaśpiewać! Podziękować!

Galen złapał się za twarz. Uklęknął roztrzęsiony.

Gretel przecież wczoraj – bo dla niego to wciąż było wczoraj – żyła. Była ciepła. Jej oczy się skrzyły. W nocy odprawiała czary nad jakimś zielskiem. Przecież miała być twarda! To on wymiękał, gdy ona wiązała koniec z końcem!

Może była wróżką! Powinno być jej łatwiej!

Galen zapłakał, nie panując nad sobą.

Teoretycznie w odległych wspomnieniach, gdy Algar miał go zabrać, pojawił się dziwny przebłysk niepokoju. Jednak Gretel wciąż wtedy mówiła. Wydawała się zdecydowana, jakby wiedziała, co robiła.

Tymczasem Algar nie wyglądał na kogoś, kto przeinaczał fakty, aby się z tego wycofać.

Galen uniósł zapłakane spojrzenie, gdy zauważył, że Algar przy nim przykucnął.

– Ci, co ją zabili, pragną ciebie zagarnąć – stwierdził łagodnie, tłumacząc swój pośpiech. – Mir i Pascal czekali w Messynie na ciebie. Okazało się, że wiedźma zastawiła tam na ciebie pułapkę. Jakby wiedziała, że lubisz muzykę.

Algar wystawił do niego rękę.

– Byłem na twoim miejscu. Pomogę ci, jak tylko będę potrafił – obiecał.

Galen podał mu dłoń. Nie dlatego, że mu ufał. Po prostu był zbyt rozbity, aby dalej odmawiać.

***

Potem nikt nie przywitał Galena dźgnięciem w nerkę. Był tylko uroczy domek nad brzegiem morza.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro