Przygody Algara: Talenty i ich brak

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Świątynia prowadziła inny tryb życia niż reszta świata. Dla kogoś z zewnątrz można byłoby uznać to za chaotyczne – budzić się w nocy, zasypiać przed zmierzchem. Dla Algara także takie było.

Kiedy czasami odwiedzał opactwo w Remis, podglądał poczynania dwóch najważniejszych kobiet w swoim życiu. Nie miał ku temu zbyt wielu okazji. Mir zapewniał mu całą masę zajęć. Przeważnie ograniczały się do nauki panujących zasad we Mgle oraz rozpoznawaniu kłamstw. To było nawet interesujące doświadczenie.

Upiór jednak nie doceniał Kroczącego. Postrzegał go na bardziej bezradnego niż był w rzeczywistości. Mogłoby to wydawać się uwłaczające, ale akurat nie w tym przypadku.

Podobnie jak spolegliwy był Mir, tak też wyrozumiały. Pozwalał mu regularnie sprawdzać, czy wywiązuje się ze swojej umowy. Pod tym pretekstem także teraz Algar przemierzał ogród ziołowy w poszukiwaniu swojej córki.

Siostry zakonne w milczeniu oczyszczały grządki z chwastów. Nawet nie podejrzewały, że ktoś w ich pobliżu przemierzał zakurzone alejki. Jedynie męczyły się w żarze letniego dnia, co jakiś czas poprawiając chustki skrywające starannie upięte włosy pod okiem tęgiej szafarki.

Po opuszczeniu ogródka Algar darował sobie spacerowania wzdłuż muru w poszukiwaniu drzwi. Wspiął się po nim. Jego palce wnikały w zagłębienia pomiędzy kamieniami jak w masło, chociaż ledwie dało się wcisnąć w nie igłę.

To nie był najbardziej spektakularny przejaw magii, aczkolwiek w tym przypadku Algar nie wybrzydzał, bo pozwalał mu zaoszczędzić sporo czasu. Poza tym w ogóle nie męczył go taki wysiłek. Nigdy wcześniej nie narzekał na brak sprawności, ale i tak to była pierwsza dobra rzecz, która wiązała się z dzierżeniem jakiejś enigmatycznej mocy wpływającej na wiatr.

Z dachu budynku przyjrzał się dziedzińcowi. Już na pierwszy rzut oka było widać, że nie towarzyszyła im Rowena. Jako nowicjuszka o tej porze powinna pomagać w przygotowaniach świątyni do nabożeństwa. Algar zdążył już dowiedzieć się, że o tej porze mogła znajdować się w jednym z trzech miejsc.

Jego córka była żywiołową osobą. Prędzej pomagałaby kowalowi niż śpiewała dziękczynne pieśni do Przodków. Nie oznaczało to jednak, że miała rękę do szycia, gotowania czy czyszczenia. Jako obca nie mogła też zajmować się datkami.

Algar przemierzył wszystkie studnie spowiednicze, które znajdowały się w gmachu przyświątynnym. Rowena nie dzieliła się swoimi cierpieniami z ciemnością na ich dnie. Znajdowała się w budynku obok.

Siedziała na jednej z ławek otoczona ozdobami z suszonych kwiatów i figurami z drewna oraz szkła. W składziku na świąteczne akcesoria nuciła jedną z piosenek zawartą w książce, którą czytała. W końcu nie było powiedziane, że ostatecznie nie spróbuje przebudzić w sobie talentu muzycznego, prawda?

Algar przystanął, nie przerywając Rowenie. Bynajmniej nie z zachwytu. Pogodził się z tym już dawno, że jego dziecię nie miało talentu w tej dziedzinie, co nadrabiała zdolnością pisania wierszy. Kiedy jednak próbowała wydobyć z siebie ładne, proste dźwięki, wydawała się młodsza.

Pamiętał, jak prowadził ją kiedyś po ogrodach ich rezydencji. Wspomnienie dnia, kiedy powtarzała ruchy po swoim nauczycielu szermierki, nabrało kolorów i kształtów. Złotowłosa wojowniczka poświęcała temu całą swoją uwagę, jakby nie miała lada moment innych zajęć czy innych obowiązków.

W obliczu tego, co wydarzyło się w Messynie, takie chwile zapomnienia były potrzebne. Algar zaś nie chciał niszczyć tego momentu beztroski, wtrącając się jako ucieleśnienie ich rodzinnej tragedii.

Rowena zająknęła się. Zacisnęła ręce na okładce książki. Chochliki, które siedziały na żyrandolu, zaśmiały się. Zamknęła oczy, biorąc głęboki oddech.

Algar już myślał, że odpuści pokurczom, kiedy rzuciła śpiewnikiem w stronę sufitu. Jej zielone oczy płonęły gniewem tysiąca złaknionych przemocy ludzi. Luźny warkocz już zupełnie się zniszczył, gdy wstała i zaczęła wymachiwać rękoma. Kreaturki domowe uciekały, wywracając pomniejsze przedmioty na swojej drodze.

Rowena uspokoiła się dopiero, gdy napotkała spojrzeniem ojca. Ten westchnął ciężko:

– Dobrze ci szło.

– W ogóle mi nie idzie – odparła z niesmakiem. – Wszystkie siostry zakonne są zgodne, że aby ten wielowiekowy kompleks przetrwał drugie tyle, co dotychczas, muszą trzymać mnie z dala od jakichkolwiek obowiązków.

Kąciki ust Algara zadrżały. To było niezamierzone, ale Rowena i tak wzięła to osobiście. Wetknęła kosmyki złotych włosów za uszy.

– Szkoda, że nie dopuszczą cię do ksiąg rachunkowych – stwierdził. – Do prowadzenia dokumentacji to akurat jesteś najbardziej kompetentna z nich wszystkich.

– Oczywiście. To twoja zasługa, ojcze.

Rowena podeszła do Algara. Ten uścisnął ją. Kroczącego wypełniło ciepło.

Słowa Algara nie były jedynie frazesami służącymi ukojeniu nerwów córki. Sam wzywał notariuszy, pracowników kancelarii oraz prawników, każąc edukować jego dziecko i zarazem następczynię. Liczył, że dzięki temu zapewni jej narzędzia do budowania własnej chwały.

Nie wątpił zaś, że w przyszłości jej to się przyda. Zadba o to.

– Jak czuje się mama? – spytał, nie wypuszczając córki z rąk. Nie mógł jednak nie zerkać na drzwi, czy się nie otworzą.

Rowena ignorowała ten fakt zupełnie. Z drżącym głosem powiedziała:

– Jest zmęczona. Jednak praca przy nowej tapiserii dla kapelana pozwala jej pogodzić się... z tym wszystkim – wyszeptała. – A jak czujesz się ty, ojcze?

– Nic mi nie dolega. Mój pan jest dla mnie bardzo łaskawy – stwierdził.

Oboje na chwilę zamilkli. On słuchający się czyichś rozkazów. Jego żona szyjąca tapiserię dla kapelana. Ich córka nie mogąca znaleźć sobie zajęcia w zakonie. To wszystko razem wydawało się takie nierealne. Wcześniej nawet myślenie o tym byłoby niestosowne.

Algar jednak wiedział, że mogło być jeszcze gorzej. Zapowiadało się jeszcze gorzej.

Wziął Rowenę za ramiona, informując ją:

– Nie będę do ciebie przychodził przez jakiś czas.

– Jak długi?

– Nie wiem.

W oczach Roweny pojawiły się łzy.

Algar przełknął ślinę, czując ucisk we wnętrznościach. Przypomniały mu się słowa Bansira. Chociaż w dalszym ciągu nie miał zamiaru wprowadzać w życie jego rad, jego umysł przytaczał kąśliwym tonem: „Jeśli będziesz się z nimi widywał, będzie ci tylko trudniej odejść. Tak jak im cię wypuścić, chociaż w tym świecie jesteś w zasadzie trupem, tylko takim co nie gnije."

– To nie jest dyskusja z rodzaju tych, gdzie się żegnam, abyś mogła wieść normalne życie – uprzedził Kroczący, ścierając delikatnie łzę z policzka córki. Było mu już łatwiej niż na początku oddziaływać na rzeczy z Jawy.

Algar przeprowadził córkę na ławkę. Kiedy rapier brzdęknął, sięgnął po niego oświecony. Przecież ostatnio nauczył się bardzo użytecznej sztuczki!

Uderzył czubkiem broni w posadzkę. Zrobił to jednak delikatnie, przez co nie przeciął Mgły. Ta za to drżała w całym pomieszczeniu, zaburzając rozchodzenie się dźwięków. Na krótki czas mogli rozmawiać bez obaw, że ktoś ich zauważy.

Kroczący nie zdążył się mentalnie zbesztać za zapomnienie o tak istotnej rzeczy, tylko od razu przeszedł do sedna.

– Za Mgłą panoszą się potwory. Potwory bardziej potworne niż te, które znamy z opowieści. Ponoć uplecione są z cieni i koszmarów, które pochodzą z innego świata. To, co pojawiło się w rezydencji, wcale nie jest normalne – mówił spokojnie, aby nie budzić lęku u córki.

– Tak? – mruknęła głucho, wciąż rozglądając się po pomieszczeniu. Ten pokaz magii odciągnął jej myśli od wizji odejścia jej ojca aż za dobrze.

Algar westchnął ciężko. Po tym ciągnął jednak wciąż zdecydowanie:

– Mir, mój pan, knuje coś, aby się z nimi uporać. Podejrzałem jego notatki. Są tam wzmianki o jakiejś bitwie z Koszmarem i cieniami, cokolwiek by to nie znaczyło. Nawet załapała się wiedźma, która tworzy artefakty, oraz jej złowroga wróżka-pomocnica.

– Brzmi to jak obłęd.

– Wiem.

– Powiedziałeś jednak o stworach z koszmarów i cieni – zauważyła Rowena słusznie. – Nawet jeśli ta cała bitwa jest jedynie legendą, już mamy ziarno prawdy w formie tych dziwnych stworzeń, przez które się zdemaskowaliśmy – dokończyła z pustką w głosie, która zastąpiła żal.

Algar zazgrzytał zębami. Blizna pod apaszką i biały kryształ w rapierze rozbłysły do wtóru emocji. Miotełki zawieszone pod stropem zakołysały się na wzbudzonym wiaterku.

– Ustaliliśmy już, że to nieprawda. Naszą rezydencję nawiedzał nie jeden potwór i go odpieraliśmy, zachowując to w tajemnicy. Zmieniło się to za sprawą twojego wujostwa. Rozumiesz? Nie musiałaś wtedy pokonać tego stwora – mówił z mocą.

Rozdzierał go żal, że Rowena zarzucała sobie cokolwiek. Wyrobiła sobie fatalny zwyczaj poczucia odpowiedzialności za każde wydarzenie w ich rodzinie. Odkąd niemal nie umarła na tajemniczą chorobę, starała się ze wszystkim mierzyć o własnych siłach. Czasami wpisywało się w to wytrwałość i nieugiętość. Kiedy jednak czemuś nie sprostała, czuła wyrzuty sumienia.

To nie pierwszy raz się zdarzyło. Algar miał jednak nadzieję, że racjonalne podejście do życia pomoże jej przezwyciężyć te złośliwe myśli.

Za to pierwszy raz poczuł, że dotrzymanie danego słowa Mirowi może okazać się trudniejsze niż myślał.

– Tamtego wieczora ćwiczyliście fechtunek z Garethanem. Próbowaliście walczyć z czymś, czego nie dało się zranić. Postanowiłaś z nim uciec w stronę światła i wezwać pomoc. Nie zrobiłbym niczego inaczej – powiedział z pełnym przekonaniem, wspominając tamtą feralną noc. Głaskał córkę po włosach, mówiąc kojąco: – To ja dałem pretekst Tamarii, aby się nas pozbyła. A teraz... Skoro jednak żyję, choć powinienem nie żyć, zamierzam zrobić wszystko, co w mojej mocy, abyście już nigdy nie płakały. Muszę sprawdzić, czy ten potwór nie jest zwiastunem czegoś mroczniejszego.

Rowena otarła dłońmi łzy z policzków. Warknęła głucho, uderzając się rękoma w kolanach.

– Co mam zrobić? – spytała nisko.

– Na razie jesteś bardzo wdzięczna Mirowi i tym kilku stworków, które ci towarzyszą pomimo okropnej nudy w opactwie.

Algar wstał. Rowena przytrzymała go za rękaw tuniki.

– To zostań z nami, ojcze – powiedziała, siląc się na stanowczy ton. Emocje nie pozwalały mu jednak wybrzmieć władczością. Dodała, patrząc na niego z prośbą: – Tutaj będziesz bezpieczny.

– Tu nie chodzi o moje bezpieczeństwo, a wasze – stwierdził Algar, uwalniając się od córki. Uśmiechnął się pokrzepiająco. – Na razie chcę tylko dowiedzieć się, co jest grane. Nie zamierzam dać się zabić po raz drugi tak łatwo – zapewnił z dozą humoru.

Ktoś z głównej sali zaczął przywoływać Rowenę. Co prawda posłużył się tytułem „nowicjuszki", ale nieprzychylny ton zdradził od razu intencje poszukującej siostry zakonnej.

Algar przyłożył palec do ust. Gdy złotowłosa przytaknęła, poprosił:

– Dbajcie o siebie. Wrócę i wszystko naprawię. Obiecuję.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro