XLIV. Wizyta po wiekach

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Galen

– Czy dobrze się czujesz?

Chłopaka, który chciał wejść na korytarz prawie się potknął na zdecydowany ton Galena. Był cały w cemencie, a w rękach trzymał odpadki z prac remontowych. Odsunął się na krok od niego, wpatrując się w jego uniform. Sam Drwal patrzył się na swój strój co najmniej pięć minut zanim go nałożył.

– Taaak? – odpowiedział pytaniem pomocnik murarza, nie rozumiejąc oburzenia Galena.

Ten jednak nie miał zamiaru się wycofywać tylko dlatego, że służba nie mogła pogodzić się z tym, że otrzymał niespodziewany awans w hierarchii sługusów.

– Nie wydaje mi się – mlasnął z irytacją Widzący. Wskazał przejście dla służby. – Tam jest przejście do takich spraw.

– Ale zawsze chodziłem tędy.

– To czas to zmienić. Zapraszam – ponaglił prześmiewczo uprzejmie Galen.

Chłopak zaś uciekł, już nie drążąc tematu. Bardzo dobrze – jeszcze trochę, a Widzący zacząłby się rozczulać nad tym, że przez takich kretynów jak on miał więcej roboty, gdy pełnił rolę pomywacza. Teraz jednak nie był już tylko chłopcem od brudnej roboty, nawet jeśli funkcja lokaja nie należała do szczególnie prestiżowych zawodów.

Pani Świetlińska przyszła do niego z dworu. Zdawała się przejęta, przez co także Galen się spiął. Kiedy ostatni raz przyszła do niego z tak zmartwionym wyrazem twarzy, jakieś zbiry przetrząsnęły mu pokój.

– Ktoś na ciebie czeka w bursie – powiedziała półgłosem, rozglądając się po korytarzu i przyłączonych do niego schodach.

– Jestem w trakcie pracy.

– Popilnuję za ciebie – obiecała, łącząc dłonie przed sobą. – Jak coś, to powiem, że ci kazałam. Tylko pójdź szybko i wróć.

Widzący kiwnął na to głową, po czym pognał na zewnątrz. Poprawił po drodze czarną marynarkę stylizowaną na liberię. Miał wrażenie, że zaraz podrze lub przetrze śliski materiał, na co nie mógł sobie przecież pozwolić.

Z drugiej zaś strony – czy jeśli "Pazury" postanowiłyby wycisnąć z niego, co łączyło go z Pascalem, to wtedy strój byłby jego najmniejszym zmartwieniem.

Kiedy jednak dotarł do holu bursy, skąd pośpiesznie wychodzili kolejni służący, zrozumiał, że czekało go coś gorszego niż "Pazury" czy stwór zza Mgły.

– Witaj, tato – powiedział, zwracając na siebie uwagę Drwala.

Ten przeniósł zimny wzrok z okna na syna. Tylko nieznacznie jego potężne ramiona opadły, zdradzając uspokojenie. W skórzanej kurtce, ciężkich butach oraz ze swoim wiecznie gniewnym wyrazem twarzy nadal jednak budził niepokój.

Niepokój, który potem Galen będzie musiał udźwignąć, gdy jego ojciec już odejdzie.

– Czy możemy porozmawiać u mnie w pokoju? – zaproponował młodzieniec.

Drwal przytaknął na to, pozwalając zaprowadzić się synowi na poddasze. Gdy tam dotarł, usiadł na łóżku.

Galen przez chwilę krzątał się po pokoju, nie wiedząc, co ze sobą począć. Kompletnie nie przewidział, że jego ojciec może chcieć przyjechać do Nitr. Spodziewał się tego prędzej po matce, która wychowywała się w mieście – to był jej świat. Za to jej mąż darzył wstrętem miasta i unikał ich zaciekle jak wiele magicznych istot żelaza.

To, że przyjechał do Nitr było niewątpliwie wyrzeczeniem dla jego dzikiej, nieokiełznanej natury, która sprawiała, że społeczność Drwali izolowała się od świata, narażając na jego niezrozumienie.

– Pracuję. Ostatnio bardzo intensywnie – zagaił Galen, zdejmując materiałowe rękawiczki z rąk. Kiedy rzucił je w kąt pomieszczenia, ktoś stęknął.

Widzący podskoczył, ściągając na siebie spojrzenie ojca. Nie widział Krysi, toteż od razu sięgnął po drewniany toporek przy nodze. Jego spojrzenie stało się czujne i dzikie, jakby widział przez Mgłę, a mierzył się z bestią. Pewnie to przerażające usposobienie sprawiło, że baba wpadła na pomysł, aby zrzucić magią talerz, na który wpadły rękawiczki młodzieńca.

Galen przejechał dłonią po włosach, wzdychając ciężko. Spojrzał prosząco na ojca, a ten odłożył toporek obok siebie. Nie wnikał, choć pewnie domyślał się, że młodzieniec wcale nie przejął się tym, że narobił bałaganu.

Aby zatrzeć nieprzyjemne napięcie, a zarazem odwrócić uwagę od niewidzialnego towarzysza, Galen poinformował:

– Nie mam nic do jedzenia.

– Nie jestem głodny – powiedział Drwal, przejeżdżając kciukiem po materiale spodni.

Galen przysiadł na stołku przy skrzyni.

– Coś się stało?

– Nie pisałeś. Mama odchodzi od zmysłów ze zmartwienia.

Galen westchnął, rozcierając zmarszczkę między brwiami.

Liczył się z tym. Dlatego powiedział Tycji, żeby wszystkich od niego pozdrowiła i poinformowała w jego imieniu, że czeka go dużo pracy w związku z czym nie będzie pisać. Nie ufał listonoszom. Zwłaszcza, że Pazury nie narzekały na braki kadrowe.

Wiele ryzykowali, włączając w swe szeregi coraz to nowych ludzi bez weryfikacji. Z tego względu nie zdziwiłoby go, gdyby każdy miał każdego śledzić, aby wymusić lojalność. Galena jednak interesowało ryzyko sprowadzenia kłopotów na jego bliskich i jak temu zaradzić.

Teraz zaś jego ojciec sam się o nie upominał!

– Tycja towarzyszy Lucasowi w podróży handlowej – wyjaśnił dojrzały mężczyzna, zarazem tłumacząc swoją wizytę.

Galen przez chwilę patrzył na ojca z założonymi rękoma. Oczekiwał jednego ze swoich cierpkich komentarzy. Uniform lokaja musiał wywrzeć na nim niemałe wrażenie, skoro cisza się przedłużała. Może... Mama młodzieńca spróbowała mu uzmysłowić, że jakich nie miałby pomysłów, stara się, choć każde "osiągnięcie" przychodzi mu w trudzie i znoju?

– Jak... Ci idą przygotowania? – spytał niezgrabnie Drwal. Nie patrzył na syna, a jedynie w jego kierunku. – Do egzaminu?

Galena zamurowało. Krysia aż wyszła z wiaderka, w którym mogła dotrzymywać towarzystwa bez szwanku na zdrowiu. Tam mogła się kurować z pobytu w słoiku Pascala. Ta rozmowa musiała wydać się jej istotna, skoro rezygnowała ze swojego komfortu na rzecz uważniejszemu śledzeniu dyskusji śmiertelników.

– Do konserwatorium? – wydusił z siebie wreszcie Galen, na co Drwal skinął głową. – Dlaczego o to pytasz?

– Nie mogę? – spytał tak nisko, że jego syn aż się nastroszył.

– Nie o to pytałem.

– Jest już niedługo – drążył ojciec.

Młodzieniec poderwał się na nogi. Po prostu nie mógł wytrzymać tego napięcia, które zagościło w jego ciele. Miał wrażenie, jakby go przyparto do muru.

Przecież cały czas myślał o konserwatorium! Cały czas marzył, że jak wszystko wróci do normy, zrobi pożytek z zajęć u Pascala. Dawał się ponieść fantazji, aby widzieć oczami wyobraźni siebie na sali balowej, gdzie będzie dawał koncerty, a nie tylko strofował jakiegoś rozpuszczonego dzieciaka. Przede wszystkim jednak planował i realizował poszczególne postanowienia jedno po drugim.

Czego jego ojciec mógł jeszcze od niego chcieć?!

– Czy odpisali mamie na jej list? – spytał Galen, zmieniając temat.

Drwal pokręcił głową. Zacisnął ręce w pięści.

Z wewnętrznym oporem młodzieniec powiedział z pretensją:

– No to lipa. Nie mam noclegu.

– Nie możesz wynająć hotelu? Albo zawinąć się gdzieś przy świątyni?

– A wiesz, jakie to są koszty? – mówił rozeźlony. – Muszę zapłacić za egzamin i podróż.

Nienawidził być ubogim, a o to oskarżał przede wszystkim zatwardziałego ojca. Jednak właśnie dlatego miał gwarancję, że go zaboli i uniesie się dumą. Być może sobie pójdzie i to prosto na dworzec.

– To pożyczę pieniądze – poinformował stanowczo.

– Ty? Czy Tycja od Lucasa?

– A to ma znaczenie?

– Oczywiście, że ma! – Galen wykonał gwałtowny gest rękoma, a Krysia wręcz upadła na podłogę. – Jeszcze nie są małżeństwem! Wiesz, jak to będzie wyglądało? Że wychodzi za niego dla pieniędzy.

Dlaczego zawsze musi robić inaczej niż trzeba?! Czemu kiedy jest potrzebny, go nie ma?! Czemu gdy powinien się trzymać z daleka, siedzi jak ten dziad?! – krzyczał w myślach Galen.

To przez decyzje Nehemiasa cała rodzina cierpiała. Decydował, aby być Drwalem, a nie obrońcą swoich dzieci i żony, tym który zapewnia dobrobyt oraz bezpieczeństwo. Postanowił z miłości odciąć się zupełnie od klanu, ale został emisariuszem swojego ludu jak pokutnik. Galen kochał go, ale nie mógł mu tego wybaczyć, choć starał się zadośćuczynić wszelkie krzywdy, które ich dotknęły.

Na twarzy Drwala odznaczały się jego myśli. Jedynie zdradzały swoją obecność. Co w sobie zawierały... Cóż... Równie dobrze mógłby nosić maskę. Przyjmował jednak jeden cios za drugim w milczeniu, sprawiając, że Galen czuł się jeszcze podlej.

Co się stało, że tak się zachowywał? Można byłoby pomyśleć, że postanowił zostać prawdziwym ojcem. Takim, który schowałby dumę do kieszeni, zadawał się z ludźmi, z którymi się nie zgadzał, nie obnosił ze swoją odmiennością, ściągając niechęć sąsiadów na rodzinę.

Czy... Może ojciec Galena nie przyjechał tu jedynie przez wzgląd na emocje żony? Czyżby wyczuwał, że coś się działo?

Młodzieniec wziął głęboki oddech. Skupił się na uczuciu, które towarzyszyło mu, gdy trzymał skrzypce Bakara. Jego wzburzenie nieznacznie osłabło. Z jasnym spojrzeniem na sytuację Galen postanowił pozbawić ojca wszelkich powodów do niepokoju.

– Najwyżej spróbuję przystąpić do egzaminu w przyszłym roku.

– Zawsze coś będzie – wtrącił Drwal, wsuwając toporek w szlufki przy biodrze. – Spróbuj chociaż.

Galen zadarł głowę do góry i ręce w jednym rytmie. Nie cierpiał, jak mu się rozkazywano. Teraz jednak nie miał wątpliwości, że to wynikało z troski. Zaś była tu mowa o jego ojcu, który nie umiał inaczej okazywać uczuć jak poprzez zaangażowanie w życia swoich najbliższych.

– Przyjechałeś tu tylko po to, żeby obiecać, że wywieziesz mnie do Messyny?! – parsknął Galen, nie panując nad sobą.

– Nie krzycz, bo Przodków pobudzisz.

Młodzieniec złapał się pod boki. Tym razem to nie on zmienił temat.

– Wybierasz się na ślub Tycji? – spytał Nehemias.

– Jeśli nadal będę zaproszony to tak. – Galen uśmiechnął się lekko.

– To będzie tylko tydzień po egzaminach.

– Zrobię wszystko, żeby przyjechać.

Drwal wstał z łóżka. Taka odpowiedź go satysfakcjonowała. Przywiązywał wielką wagę do wszelkich ceremonii, a podczas nich zmieniał się w zupełnie innego człowieka. Można powiedzieć, że wtedy pasował do swojej żony, bo gdy ona była księżniczką, on zachowywał się jak książę.

To nie były jednak święta, a więc ojciec Galena nie miał powodu zachowywać się mniej gburowato i ozięble niż zwykle. Udał się w stronę drzwi. Stawiał kroki na tyle wolno, aby Krysia uciekła spod jego nóg, nim zostanie zdeptana. Sięgnął po klamkę.

– Następnym razem uprzedź mnie, kiedy przyjedziesz. Całą rezydencję postawiłeś do pionu swoim przybyciem. A jak widzisz, nie chcę znowu sprzątać – powiedział głucho Widzący, poprawiając marynarkę, nim jeszcze opuścił pokój.

Wiedział, że jego ojciec pozna się na tym, co miał na myśli. Ten jeden raz, kiedy cały świat zwrócił się przeciwko niemu. Tak jak teraz przeciwko Galenowi, o czym nie mógł się dowiedzieć dla własnego dobra.

Spojrzenie Nehemiasa stało się niewyraźne, zabarwiając się jakąś cichą udręką. Po tym jednak opuścił pokój syna bez słowa.

Galen przez chwilę patrzył w zamknięte drzwi. Po tym szybko usiadł ciężko na łóżku, trzymając się za włosy. Z trudem panował nad oddechem. Nie chciał płakać. Nie chciał też biec za ojcem palony przez żal i dziwne przeczucie. Takie, które kazało mu jednak dać znać, jak bardzo ceni, że jednak zainteresował się nim oraz jego marzeniami.

Minuty mijały, a on nie mógł się uspokoić. Krysia zdążyła usiąść koło niego, ale nie mówiła nic. Zapewne nic nie rozumiała z tej sytuacji. Za to sympatia, którą darzyła Widzącego, zamykała jej gębę na kłódkę.

Przecież Galen zrobił dobrze! Zmusił ojca, żeby wyszedł! Jeśli ktoś go słyszał, to na pewno nie miał podstaw sądzić, że przejmie się, gdyby coś mu się stało.

Kiedy jednak pojawiła się w wiaderku pojawiła się Peonia, ta nawet chwilę się nie zastanowiła, aby przybiec do chłopaka i go przytulić. Pomimo to, że była malutka i mokra.

– Jestem draniem – przyznał Galen cicho, a Krysia podniosła wzrok.

– To już wiemy. I on też – stwierdziła.

– Jak już będzie dobrze, powiesz mu wszystko... Albo to co chcesz – poprawiła się Peonia, chociaż nie miała pojęcia, o kim mowa i co zaszło. – Po prostu...

– Na razie nie umrzyj – skwitowała baba szuwarowa.

Galen pokręcił głową. Nadal czuł się jak kupa... śmieci, ale nie sposób się było z nią nie zgodzić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro