XV. Wszystko co dobre kiedyś się kończy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Galen

Ktoś by przypuszczał, że po powrocie do domu należałoby się przywitać. Pewnie spodziewałby się usłyszeć „witaj", „dzień dobry", „cześć" albo „hej". Ojciec Galena potrafił jednak czasami zaskoczyć kreatywnością.

– Jeszcze tu jesteś – wysapał, gdy dotarł do stołu w jadalni i zasiadł za stołem.

Jego małżonka kopnęła go w łydkę, przez co się skrzywił. Najprawdopodobniej trafiła go w dawny uraz.

Galen jednak zachował zimną krew. Choć przybycie ojca wiązało się z tym, że trójka młodszego rodzeństwa raptownie ucichła, a w pokoju zrobiło się zimniej, nawet nie drgnęła mu powieka, gdy odparł:

– Witaj, tato.

– Jak ci minął dzień? – spytała pośpiesznie kobieta.

Mężczyzna wzruszył ramionami.

Był potężny. Kompletnie nie przypominał tego, kogo wspominała matka w opowieściach ze swojej młodości. Zakochała się bowiem w smukłym, tajemniczym i przystojnym młodzieńcu, w którego oczach czaiło się zaproszenie na przygodę. Choć twarzy protoplasty Galena nie szpeciła blizna tak jak jego wybranki, budził niepokój. Nieprzyjazne spojrzenie sprawiało, że nawet najbardziej beztroskie duchy opuszczały chatę na jego widok. Potężna masa mięśniowa i wiek zwiotczający gdzieniegdzie skórę powodowały zaś, że nic nie zostało z tej rzekomej smukłości, która miała podkreślać szlachetność jego rys. Te zresztą skrywał także bujny zarost z ciemnych włosów, których dziwnym trafem imała się siwizna. W rezultacie nie sposób było dostrzec podobieństwa Drwala nie tylko do siebie z przeszłości, ale nawet do własnych dzieci. W szczególności do Galena, który miał się w niego wrodzić.

Micarowi, któremu uciekał groszek z talerza przez przeszło godzinę, odkąd dostał posiłek, wreszcie przestał się nim bawić. Kiedy zaś matka poprawiła mu jasnobrązowe włosy z rudawymi tonami, nie czochrał ich z powrotem. Gdyby nie plamy błota znaczące materiał na łokciach i kolanach, nikt by nie pomyślał, że nie mieli do czynienia z prymusem.

– Oswald narzeka, że Micar sprawił manto jego bachorowi – odparł mężczyzna, wskazując młodszego syna. – Kazał, abym mu coś powiedział.

– Thomas dokucza Joannie, że jest ruda wiewióra i wsadza jej orzechy do buzi... – burzył się Micar, zaciskając rękę na widelcu.

Malutka dziewczynka od razu przygarbiła się, łapiąc za końcówkę kitki. Cokolwiek ujrzała w swoim glinianym kubeczku, nie sprawiło, że opuściły ją troski.

Gdyby te knypki z Przylesia wybiegały myślami dalej niż własne podwórko, doceniliby, że kolor włosów Joann przywodził liście klonu jesienią. Niestety, była z wyglądu podobnie egzotyczna jak Galen, toteż nie mogła liczyć na to, że w przyszłości będzie miała łatwiej.

Celia także wykazywała wiele cech ojca, ale nie wyróżniała się kolorem włosów. Jeśli zaś ktoś jej wchodził na głowę, umiała o siebie zadbać. W końcu pod nieobecność Galena i Tycji to ona dzierżyła pieczę nad rodzeństwem, nawet jeśli nie widziała magicznych istot. Stąd też trzymała się blisko Micara, który był tylko rok od niej młodszy.

Dobrze się dogadywali, bo mieli wiele wspólnych cech charakteru. Najbardziej znamienną była opiekuńcza postawa wobec najmłodszej z rodziny.

Dlatego pewnie Celia uśmiechnęła się, gdy usłyszała słowa ojca:

– Wiem. Dlatego mówię „coś", a nie zabieram cię do tartaku do roboty.

– I tak jeżdżę tam co tydzień – burknął Micar, opierając się łokciem o stół. Szybko go jednak ściągnął, gdy Marianna chrząknęła znacząco.

– Jeździsz tam tylko raz na tydzień. Dobra, a teraz cisza – zarządził Drwal, poprawiając kamizelkę. Następnie sięgnął do garnka, gdzie stygła potrawka z ziemniaków, grochu i innych wiosennych roślin. Nakładając sobie sowicie jedzenia, skomentował: – Jestem głodny jak wilk.

– Nehi – szepnęła kobieta, jakby w ten sposób ktoś mógłby nie usłyszeć.

Nie dość, że nikt przy stole nie był głuchy, to jeszcze jej postawa zdradzała oczekiwanie. Galen nie chciał jednak sztucznego zainteresowania.

Młodzieniec podniósł się z krzesła. Ledwie wykonał krok w stronę Joann, kiedy jego ojciec powiedział złowróżbnie cicho:

– Gdzie idziesz?

Galen podniósł brew. Nie odpowiedział jednak, tylko podszedł do siostry. Ta zamiast jeść jedynie patrzyła w swój kubek. Młodzieniec nie dał jej okazji zaprotestować, gdy złapał naczynie, a jego zawartość przelał do wazonika z jakimś aromatycznym ziółkiem.

– Zniknęła – powiedziała dziewczynka smutno, jakby oczekiwała, że coś spadnie ze strumieniem cieczy.

– Magicznych stworów nie trzyma się w kubkach – odparł Galen, domyślając się przyczyny jej wcześniejszego zachowania.

– Ale ona chciała...

– Tym bardziej nie powinnaś ze sobą zabierać żadnego stwora – wtrącił ojciec. Niski tembr głosu sprawiał, że nawet jeśli starał się nie brzmieć zbyt surowo, stawiał wszystkich na baczność. – Teraz będzie nam grasować po domu...

– Niekoniecznie – wtrącił Galen, opierając się o krzesło Joann. Celia przewróciła oczami wyraźnie niezadowolona, że nie mogła uczestniczyć w rozmowie. Micar w ramach solidarności jednak zachowywał milczenie, jedynie się przysłuchując. – Jeśli to jakaś istota powiązana z przyrodą, a funkcjonuje w dzień, to znika na noc. Pewnie pojawi się dopiero o wschodzie słońca. Skoro zaś tak lubi wodę, to pewnie nie może jej opuszczać na zbyt długo.

– To i tak nierozsądne.

– To prawda, ale nie widzę potrzeby się denerwować na zapas – stwierdził Galen, głaszcząc pocieszająco Joann po ramieniu.

– Łatwo ci to mówić, skoro ty widzisz, co to za bydle – zauważyła Celia, zaciskając wąskie usta w jeszcze węższą linię.

– Udawanie głupka przez całą dobę też jest męczące – przyznał Micar, zyskując pełne aprobaty spojrzenie Galena.

– Język – wtrąciła matka, ale rozmowa nadal trwała.

Chłopak zaś uśmiechnął się na to nieznacznie. Nie ma co tu kryć – nie opuścił Przylesia z powodu rodziny.

– Ale w mieście nieco mniej – stwierdził kąśliwie Drwal.

– W mieście jest dużo maszyn, a mało zieleni – popędził młodzieniec z wyjaśnieniem. – Jeśli są jakieś stworki to mniejsze niż pięść. Łatwej je zignorować.

Galen nieco zniekształcił prawdę, bo widział różne istoty. Mały rozmiar zaś nie stanowił synonimu bezpieczeństwa. Niemniej jego ojciec był na tyle domyślny, żeby nie przyczepiać się tego drobnego niedomówienia.

– Ale pewnie ludzie są wścibscy – dociekał Drwal.

– Nie tak jak tutaj.

– Kochani, możemy zmienić temat – zasugerowała Marianna, która do tej pory jedynie śledziła przebieg dyskusji.

– Możemy – wtrącił Galen. – Zarobiłem całkiem przyzwoitą sumę. Chciałbym ją przeznaczyć na książki, które pozwolą mi zaliczyć egzaminy wstępne na konserwatorium.

Większa część rodziny zgromadzona przy stole zrobiła głupie miny. Jedynie matka Galena bardziej niż zdezorientowana wydawała się zaskoczona.

– Co takiego? – burknął ojciec, jakby jego najstarszy syn zdeklarował chęć przyłączenia się do bandy rabusiów.

Jego połowica położyła mu dłoń na przedramieniu. Z nieustannie uniesionymi brwiami wyjaśniła pokrótce:

– Do szkoły dla muzyków.

W tamtej chwili Micar i Celia zaśmiali się, jakby dzielili jeden mózg. W sumie to by tłumaczyło, czemu zachowywali się jak półgłówki...

Galen jednak poczerwieniał, próbując wyładować część złości na oparciu krzesła swojej siostry. Zacisnął na nim ręce. Joann była na tyle grzeczna, że nie śmiała się z rzeczy, których nie rozumiała.

– Nie tylko – zastrzegł, widząc, że dla jego ojca wyjaśnienia matki były niewystarczające. – Zajmowałbym się naprawą instrumentów i ich robieniem.

– Przecież nie umiesz na niczym grać! – zaśmiał się Micar, choć sam także nie miał się czym pochwalić w tej dziedzinie.

– A widziałeś medyka, który sam na sobie przeprowadza operację? – skarciła chłopaka matka, próbując zapanować nad rozbestwionym towarzystwem.

– Właśnie. Zarabia – podsumował Drwal ponuro.

Młodzieniec wziął głęboki oddech. Spokojnie odrzekł:

– Na pewno więcej niż sprzątacz.

Ledwie jednak Micar umilkł, Celia zaczęła udawać, że gra na fujarce. Duecik od siedmiu boleści znowu wybuchł śmiechem. Tym razem Joann także zachichotała.

Galen pokręcił głową. Rzeczywiście nie umiał na niczym grać. W konserwatorium na wybrany przez niego kierunek wymagano od niego jedynie zdolności manualnych. W ramach kompetencji muzycznych zaliczano także śpiew. Żeby jednak nie rozpieklić ojca, który zbierał się go pouczać, Galen nie wspomniał o obowiązkowych zajęciach wokalnych. Zresztą, skoro miał do niego talent, nie musiał się przejmować.

Rodzicielka chłopaka wiedziała o tym. Przecież sama cieszyła się, że ktoś odziedziczył spuściznę „srebrnogłosej Marianny".

Pomimo tego oszołomienie sprawiało, że jej rumiana twarz jaśniała, a głos słabł:

– Kochanie, opowiedz coś więcej.

Galen poczuł ucisk we wnętrzu, gdy dostrzegł nadzieję w prośbie rodzicielki. Wiązała się jednak nie ze wsparciem.

– To znaczy... Potrzebuję jedynie swojego świadectwa, wnieść opłatę egzaminacyjną i zdać – tłumaczył chłopak. – Potem uczelnia pokryłaby część kosztów utrzymania w ramach funduszu dla rodzin z obszarów mało zurbanizowanych. Nauka trwałaby cztery lata...

– Ukończyłeś szkołę pięć lat temu – zauważył ojciec krytycznie. – Wiejską placówkę, gdzie uczą tylko czytać, pisać i liczyć do dziesięciu.

– Papier jest ważny, a konserwatorium przyjmuje dopiero pełnoletnich – Galen zacisnął ręce w pięści aż do pobielenia kłykci. Przez to, że miał je schowane za plecami Joann, nikt nie miał szans dostrzec frustracji, która trawiła go od środka. – A nie idę na studia prawnicze tylko do konserwatorium. Nie będą tak cisnąć.

– Jesteśmy biedni. Będą cisnąć tych, których nie stać na odgryzanie się – upierał się ojciec.

– W takim razie będę pracować ciężej niż inni. Już robię w dwóch robotach jednocześnie – wyznał Galen zmęczonym głosem. Choć następne zdania były stwierdzeniem faktów, wybrzmiewała w nich prośba. – Nauka to będzie przyjemność, ale jak już mówiłem, będę mógł się utrzymać sam. Nie będę was obciążał.

Rodzeństwo młodzieńca uspokoiło się. Nawet jeśli nadal na ich twarzach majaczyły niedowierzające i ironiczne uśmieszki, rozbawienie przestało być jedynym, co zabarwiało ich spojrzenia. Wkradała się tam bowiem pewnego rodzaju powaga.

Matka Galena podniosła się z krzesła, ale nie zrobiła kroku naprzód. Zagubiona odparła:

– Dziecko drogie, to nie oto chodzi...

Jej mąż nadszedł z pomocą, bo także się podniósł. Po tym wskazał głową wyjście z chaty. Galen podszedł do rodziców, gdy Drwal nakazał reszcie swoich dzieci uprzątnięcie stołu.

Młodzieniec wyszedł z matką na zewnątrz. Oczekiwanie na ojca dłużyło mu się w nieskończoność. Było to tym bardziej uciążliwe, że Marianna nie potrafiła wydobyć z siebie słowa.

Galen wzdrygnął się, gdy Drwal trzasnął drzwiami od chaty. Nie wynikało to ze wściekłości, co raczej niezdarności mężczyzny.

Młodzieniec nie cierpiał tego, że ostatecznie zawsze musiał się liczyć z jego zdaniem, które zawsze było inne. Życie może nie rozpieszczało jego rodziców, ale stanowili wzór dla każdego małżeństwa. Choć należeli do różnych światów, zmagali się ze wszystkim i każdą decyzję podejmowali razem.

Nim Drwal zabrał głos, zdjął kurtkę i narzucił ją na ramiona żony. Ta jedynie kiwnęła mu w podziękowaniu głową. O zmierzchu powietrze w Przylesiu chłodniało gwałtownie, toteż to był miły i zarazem uzasadniony gest.

Galen poprawił koszulę, połataną wcześniej przez matkę, ale nie mógł pozbyć się gęsiej skórki. Zdrętwiały mu palce, gdy ojciec spytał go:

– Gdzie to jest?

Młodzieniec musiał przełknąć ślinę, żeby wydobyć z siebie głos:

– W Messynie.

– To jest prawie tyle ile ma cały las w szerz – zauważyła kobieta.

Algar Rej nie był jedynym, co skupiało myśli Galena na mieście na południu, kiedy wysłuchiwał plotek w karczmie. Tłumaczył sobie, że tam są prawdziwi bogacze królestwa. Ci, na których pieniądze zarabiały same. Zaś czy nie było większego zbytku, a zarazem prestiżowego niż muzyka?

Królestwo miało bardzo rozwiniętą tradycję śpiewów i instrumentów. Ci, którzy zaklinali ulotne dźwięki w pojedyncze uczucia oraz całe historie, dzierżyli status pośredni pomiędzy mieszczaninem a kapłanem.

Galen nie chciał przekupywać duchów przodków modlitwą. Ucieszyłaby go płaca w wymiarze doczesnym. Ta byłaby zaś nie najniższa, bo przecież nieczęsto spotykało się w pełni wykształconych stroicieli i muzyków.

Młodzieniec oczywiście nie pragnął całe życie naprawiać instrumenty, uczyć arystokratyczne dzieciątka podstaw gry albo śpiewu, ale to mogło dać mu szansę zawrzeć nowe znajomości. Gdyby mu się tylko udało, otworzyłyby się przed nim możliwości, których teraz nawet nie brał pod uwagę.

Jego ojciec kierował się jednak tylko jednym – przetrwaniem. Całe życie się czaił, nie wchodząc nikomu w drogę, i oczekiwał tego od innych.

– Nigdzie nie jedziesz – odparł Drwal stanowczo. Szum wiatru nie zagłuszał jego wywodu, którego Galen się jednak spodziewał: – Tycja lada dzień wyjdzie za mąż i musimy dać jej coś w posagu.

– Przecież właśnie powiedziałem, że sam dam sobie radę – przypomniał Galen, ale nie zdążył dodać nic więcej.

– Do Nitr jest jeden dzień drogi stąd – tłumaczyła kobieta. – Z Messyny wiedzie kolej wzdłuż lasu, a nas nie stać na takie podróże.

– I tak ledwo co się widzieliśmy wciągu ostatnich tygodni – burknął młodzieniec, poruszając niespokojnie rękoma. Chłód już mu nie dokuczał. Jedynie wiatr uprzykrzal mu się drapaniem lekko zarośniętych policzków. – Najwyżej raz czy dwa przejdę z grupą przez las.

– Właśnie – uciął Drwal, a jego spojrzenie pociemniało. Podobnie przez kobiety przemknął cień na wzmiankę o przejściu przez Wieczny Las. – Mamy dość zmartwień. Nie dokładaj nam więcej.

Kiedy właśnie staram się nas wyrwać z tej biedy... – zamiast tego jednak wycedził:

– A co ze mną? W tym wszystkim? – uniósł ręce, pokazując okolicę.

Co z tego, że w Przylesiu pojawiały się co nowsze murowane domy i brukowane drogi? Co z tego, że strachów na wróble nie obwieszano talizmanami? To była wieś. Zamieszkiwali ją ludzie skłonni dokonać samosądu bez chwili zastanowienia, gdyby pojawiło się ku temu przesłanie.

Galen zaś nie chciał żyć w strachu i, ciesząc się z tego, że stać go na podstawowe minimum. Że ktoś go nie pobił, bo wygląda inaczej albo był „jakiś dziwny".

Matka złapała go za ramię. Jej ciepły dotyk wręcz parzył, gdy mówiła półszeptem:

– Galen... Wiem, że jest ci ciężko. Jesteś młody, pełen życia, charyzmy i chciałbyś, czegoś więcej...

– Nie tłumacz młodością jego pychy! – burknął Drwal. – Jest dorosły! Nasiedział się w mieście i ma nas za durniów, którzy urodzili się wczoraj!

– To, że nic nie robimy, jest durne – wycedził Galen.

– Myślisz, że przetrwałeś w Nitr i możesz wszystko – zawyrokował ojciec. Wytknął chłopaka palcem. – Powiem ci. Razem z twoją matką zostawiliśmy nasze rodziny i musieliśmy sobie radzić sami! Nikt ci nie pomoże, jak będziesz sam!

– Nie potrzebuję niczyjej pomocy! – Galen zazgrzytał zębami.

– Galen! – zaprotestowała matka, ale słowo się rzekło.

Drwal zadrżał. Nie uderzył jednak chłopaka w twarz, w brzuch ani nie złapał za szyję. Nie zrobił nic z tych rzeczy, które zrobił siedem lat wcześniej, kiedy jego chatę napadła hałastra wieśniaków. Do tamtej chwili nigdy na oczach Galena nikogo nie skrzywdził. Stanowił uosobienie łagodności.

Wtedy jednak, kiedy szalał z dwoma toporami, siejąc pogrom wśród napastników. Nadal jednak wydawał się Galenowi mało groźny. W końcu ich chatę pożarły płomienie. Matkę oszpecono, bo ratowała chłopaka przed tym losem. Jego rodzeństwo wyłapywano jedno po drugim pomimo krzyków i protestów.

Fama strasznego Drwala i nie wychylanie się przyniosło jedynie więcej nieszczęść. A zaledwie tydzień wcześniej przed tą tragedią, matka Galena zasugerowała przeprowadzkę. To był jedyny raz, kiedy jej mąż postawił na swoim i się nie zgodził.

To, co robiło na młodzieńcu wrażenie to jednak nieprzenikliwość. Ojciec był jak sejf, do którego tylko jego ukochana znała szyfr. Z biegiem czasu Galen zaczął jednak podejrzewać, że Drwal po prostu z lenistwa pozostawał obojętny.

Żar w jego spojrzeniu zgasł. Mężczyzna przygarbił się nieco, jakby dopadło go wyczerpanie. Żaden z jego wspaniałych przodków jednak nie użyczył mu swojej siły, gdy szepnął:

– Nie jesteś mną, ale jesteś taki jak ja.

Kobieta pogłaskała go po ramieniu. Wtedy zdobył się powiedzieć nieco głośniej:

– Mam nadzieję, że twój zapał nie spełznie na niczym.

Brzmiało to jednak, jakby nie zakładał, żeby młodzieńcowi się powiodło. Galen wiedział, że nie miał racji i postanowił mu to udowodnić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro