XVIII. Pod górkę

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Gretel

– Znowu wywłoki z rynsztoka – mlasnął Mir, gdy Gretel przystanęła dłużej w pobliżu ciemnego zaułka na przedmieściach.

Korciło ją, żeby zamiast poprawić kaptur peleryny przeciwdeszczowej, strzepnąć postać malutkiego Mira z ramienia. Deszcz był jednak tak podłym obliczem boginki Aury, że postanowiła oszczędzać siły na później.

– Jest ich dużo i nikt nie zauważa jak znikają – szepnęła wróżka, kiedy ruszyła przed siebie, licząc, że stukot butów zagłuszy jej szept. Lejąca się z rynien woda czy tupot przemykających ludzi robił to zdecydowanie skuteczniej.

Mir zadrżał na ramieniu Gretel, choć w swojej potwornej, nawet jeśli miniaturowej postaci, nie mógł narzekać na przylegającą do niego wilgoć.

– Ale mają mało sił witalnych – zauważył kąśliwie.

– Za to jest ich dużo.

– W takim razie niedługo będą tak liczni.

Wężowaty stwór syknął, gdy jakiś mężczyzna szturchnął nieumyślnie Gretel. Pomimo, że śmiertelnik zaczął się gorliwie tłumaczyć i przepraszać ją, upiór pozostawał nieusatysfakcjonowany. Wróżka przewróciła oczami.

Mir był po prostu nieznośny. Czy wróżka zawiniła, że tak bardzo chciał z nią porozmawiać? Tym razem nie. Gretel nie mogła mu jednak wyperswadować towarzyszenia przy sprawunkach. Jego upierdliwość sprawiła zaś, że nie mogła nie wypróbować na nim jednego ze swoich czarów. A to, że Mir źle znosił bycie zminiaturyzowanym... Miało to swój urok.

Nitr w deszczu natomiast irytował wróżkę. To, że decydowała się na rozmowę z Mirem w takich warunkach wynikało wyłącznie z tłoku, jaki panował tego popołudnia w bursie. Nie chciała by ktoś ją podsłuchał i wziął za Widzącą. Gretel miała też wrodzony wstręt do wody, co Kresenia ostatnio wykorzystywała do strofowania jej. Bo jak tu kochać coś, co czyniło skrzydła bezużytecznymi? Tak więc, nie tylko Mir miał tego popołudnia powód do marudzenia.

I chyba to był główny bodziec, który sprawił, że wróżka na poczekaniu wyhodowała malutką roślinkę z owocem o właściwościach zmniejszających, a potem nim poczęstowała upiora. Oczywiście, przed tym go ostrzegła, żeby liczył się z konsekwencjami.

– Kompletnie nie rozumiem... – mruknął Mir, kiedy minęła ich para strażników na koniach.

Gretel mruknęła ledwie słyszalnie:

– Czego?

– Czemu wybrałaś sobie akurat zajęcie służki? Mało to zajęć ambitniejszych niż to?

Upiór wskazał ogonem górną część fartuszka, składającego się na mundurek służącej. Gretel odruchowo zacieśniła pelerynę, a potem poprawiła torbę.

– Chociażby praca na twoją chwałę? – odparła z krzywym uśmieszkiem.

– Chociażby – odparł Mir, siląc się na dowcip. – Ale ty też byś wiele zyskała, więc naprawdę nie wiem, czemu się powstrzymujesz.

– Powstrzymuję przed czym? Że niby przed pracą u ciebie? – syknęła wróżka, a magia się w niej zagotowała.

Wokół Mira pojawiło się kilka smug światła, jakby za jego sprawą satysfakcja przybierała materialną postać. Niebieskawa postać upiora nabrała zielonkawych tonów.

– A tego nie wiem – zauważył, odzyskując nieco humor, choć deszcz nie słabł. – Może powstrzymujesz się przede mną?

Gretel przewróciła oczami. Rozbawienie jednak ją opuściło, gdy dotarła do apteki.

– A teraz milcz – nakazała.

Mir chrząknął na to:

– A czego tu szukasz? Porady? Potrzebny jest tobie inny pracodawca. Albo ktoś do pomiatania. Albo najlepiej jedno i drugie.

A to wszystko zapewni ci moja skromna osoba – dokończyła w myślach Gretel.

Pani Świetlińska podzieliła się swoimi spostrzeżeniami, że Gretel wydawała się czuć nieswojo w bursie. Zrobiła jej zatem prezent, zlecając wzięcie dla niej kilku lekarstw na mieście. Na szczęście, spisała je na karteczce, więc zajście do apteki nie niosło ryzyka zrobienia czegoś podejrzanego.

W końcu wróżka nie chorowała, więc nie miała skąd dowiedzieć się o leczeniu. Na potrzeby swoich polowań oczywiście kojarzyła, czym były tabletki, syropy, nalewki czy maści. Nadal to było jednak dalekie od podstawowego minimum przystającego śmiertelnikowi.

Gdy wróżka przekroczyła próg apteki, miała wrażenie, jakby weszła do mrocznej jaskini. We Mgle zamieszkiwałaby ją wiedźma, która suszyłaby rośliny i stworzenia magiczne potrzebne do jej upiornych praktyk.

Gretel nieśmiało weszła w głąb izby. Choć nikt nie stał za ladą, czuła na sobie czyjeś baczne spojrzenie. Jak się okazało, przeczucie jej nie oszukało. Pomiędzy słojami z fragmentami kolorowej kory i zasuszonych w całości kwiatostanów przemykał domownik pod postacią czarnego kota. Jego sadełko zafalowało, gdy zeskoczył z regału na beczkę przy wejściu. Po tym zaś przyglądał się bez krępacji przybyłym gościom.

Kocura wyróżniały jedynie rude kiteczki na czubkach uszu. Właścicielowi apteki to najwyraźniej nie przeszkadzało. Nachalne spojrzenie domownika już Gretel tak.

– Gdzie twój człowiek? – spytał Mir przyjaźnie kocura, na co ten przekrzywił głowę. Jego złotawe tęczówki zabłyszczały z entuzjazmem. Bardzo musiało mu się podobać sformułowanie, że posiadał śmiertelnika na własność, choć z pozoru było na odwrót.

– Na zapleczu, wielmożny – odpowiedział domownik zaskakująco jedwabistym głosem.

Tym razem wokół Mira pojawiło się kilka zielonych smug zdradzających pęcznięjącą dumę. Kiedy się spytał, nie zdradził jednak, żeby kulturalny zwrot połechtał jego ego:

– Na długo?

– Nie wydaje mi się – stwierdził kocur, kładąc się na beczce. Rozciągnął się, a Gretel poczuła, jak w powietrzu zaiskrzyła magia tejże istoty. – Próbuje jakiemuś Widzącemu wybić z głowy poszukiwania złodziei, którzy go okradli.

Gretel uniosła brwi. Choć udawała, że nie słyszy rozmowy pomiędzy Mirem i goszczącą ich istotą nie mogła oprzeć się przyglądaniu kocurowi. Choć przecież istniało wiele czarów, które sprawiały, że istoty zza Mgły były zauważane przez śmiertelników, nie mogła oderwać wzroku od pojedynczych włosków na ciele kocura emanujących zielonkawym światłem. Jakaś podejrzana ciekawość narzucała Gretel analizowanie struktury iluzji, która sprawiała, że aptekarz widział swojego pupila, choć nie był Widzącym. Sposób, w jaki odnosił się do niego kot, to wykluczał.

Wróżka nawet nie zauważyła, kiedy zaczęła się nachylać nad domownikiem – czarodziejskim strażnikiem gospodarstw – i delikatnie przesuwać dłonią po jego głowie, aby upewnić się, że był cielesny. Istocie to bynajmniej nie przeszkadzało. Mruczała, ciesząc się pieszczotą.

Byłby dobrym sługą – pomyślała, doceniając inteligencję w oczach stworzenia. Ogarnął ją jednak dziwny chłód, gdy zdała sobie sprawę, że przecież domownicy służyli rodzinom i unikali Wiecznego Lasu. Nie powinna zatem nawet rozpatrywać, jak dobrze by się z nimi rozmawiało. A czuła, że tak właśnie by było, choć przecież jako wróżka nie miała rodziny, domu, a tym bardziej domownika.

Odsunęła rękę skonsternowana atakiem migreny. Za dużo myślała... A może to otaczające ją czary prowokowały jej uciszoną magię, aby o sobie przypominała w ten nieprzyjemny sposób.

Domownik przeciągnął się, wystawiając zakrzywione pazurki i zaczepiając je na brzeg beczki.

– Trochę mi go szkoda – mruknął, gdy zastrzygł uchem.

Wróżka domyśliła się, że w ludzkiej postaci nie docierały do jej uszu wszystkie dźwięki. Dlatego nie krępowała się spytać, szepcząc:

– Aptekarza?

Domownik rozszerzył oczy, jakby do tej pory miał ją za zwyczajną śmiertelniczkę. Mir podniósł głowę wyżej, także zdradzając zainteresowanie zamieszaniem na zapleczu apteki.

– Też – stwierdził kocur powoli, jakby licząc, że z racji tego bębniący w szyby deszcz przycichnie. Nic takiego się jednak nie stało. – Ofiary desperacji zawsze wydają mi się dramatyczne. Mają ciężko, a przez swoje starania kończą jeszcze gorzej.

Gretel kiwnęła głową. Ostatnio myślała o śmiertelnikach podobnie. W końcu właśnie to swoiste przekleństwo ludzkości wykorzystywała w swoich polowaniach. To, że tak pragnęli żyć, że uciekając, sami wychodzili śmierci naprzeciw.

Mir patrzył na to z innej perspektywy.

– Dlaczego od razu desperacji. Rewanż brzmi ciekawiej – powiedział zadziornie, a jego malutkie ciałko przybrało niebieskawy kolor.

– Żeby się mścić, trzeba być silnym, wielmożny – bronił swojej racji domownik. – W innym wypadku to jest tylko desperacja.

Drzwi na zaplecze otworzyły się z hukiem. Słoiki na półkach podskoczyły, a powietrze przepełnił zarówno szklany jak i blaszany brzdęk. Kocur stanął na równe nogi i zaczął hyczeć, gdy jakaś blaszana puszka zadzwoniła, spadłszy na podłogę. Z rozświetlonego magazynu nie wyszedł jednak aptekarz.

Gretel od razu zjeżyła się na widok służącego z rezydencji pana Hektora. Ten irytujący chłopak był równie przygarbiony co wczorajszego wieczora, gdy wróżka go widziała przy pokoju pani Świetlińskiej. Jej magia jednak skwierczała, kiedy podniósł fragment blatu, a potem ją minął, nawet nie oglądając się za zrzuconymi nieumyślnie rzeczami. A może jednak umyślnie?

Szedł tak szybko, jakby potrzebował wyjść na deszcz, żeby ugasić płonące ubranie. Jednak to jego spojrzenie wręcz parzyło, gdy oddał Gretel piękne za nadobne. Wróżka zaś wreszcie uwierzyła w historie, że wojownicy zwani Drwalami mogli wypowiadać pojedynki magicznym istotom i je wygrywać.

Mir zakpił z domownika, który doszedł do boku rozgoryczonego aptekarza:

– Jeśli to jest desperacja, to jestem chwastem.

– A więc musisz się zastanowić nad zmianą rasy – odparł kocur bez nawet cienia wątpliwości.

Wróżka jeszcze chwilę patrzyła przez przeszklone drzwi na sylwetkę chłopaka. To jak nakładał kaptur, a potem parł przed siebie, zapuszczając się w ciemną ulicę. Podświadomie przyznała kocurowi rację.

***

Kiedy Gretel już zrealizowała zamówienie pani Świetlińskiej, nie udała się od razu do rezydencji. Oficjalnie miała dzień wolny, tak więc nie musiała wracać prosto do bursy. Zamiast tego, gdy działanie magicznego owocu zaczęło słabnąć, a Mir rosnąć przez co musiał ją opuścić, poszła do Kufla.

Jako że to był środek tygodnia i jeszcze nie wybiła pora obiadu, w lokalu nie panował tłok. Obsługiwał wszystkich zaś ten „nad wyraz uczynny" mężczyzna – David, który zirytował Gretel przy pierwszym spotkaniu. Wróżka cieszyła się jednak w tamtej chwili, że to z nim miała do czynienia. Liczyła, że dzięki jego gadulstwu dowie się czegoś ciekawego.

– Tak więc Galen podpadł zarządcy stacji tramwajowej – powtórzyła wróżka powoli, próbując przypasować nieznane słowo pod kojarzący się jej z nim środek transportu.

Mężczyzna polerował kubek z niebywałą dbałością. Przypominał służących z domu Mira – pozornie niegroźnych, ale w rzeczywistości przebiegłych, sprawiających, że cały zamek stawał się złożoną pułapką. Chociaż śmiertelność najwyraźniej przeważała to, co stawiało magię wróżki na baczność, bo mówił dużo, a nawet i więcej:

– Ludzie mówią, że dorabia sobie na boku – dodał sam z siebie.

– Nadal to nie brzmi jak powód, żeby być tak bezkarnym, aby wtargnąć na czyjeś terytorium i kogoś okraść – stwierdziła wróżka, upijając łyczek herbaty. Dla Gretel smakowała jak wrzątek, ale ciepło, czy też raczej jego ślad, pobudzało ją do myślenia.

Śmiertelnicy mówili, że gdzieś trafiali po nitce do kłębka. Choć rzadko widziała, żeby kobiety pozwalały sobie na takie niedbalstwo i rozwijały nici, aby te wskazywały drogę, czuła, że przyjrzenie się chłopakowi z bursy niewolników może jej pomóc. Albo po prostu miała dziecinną potrzebę myślenia o czymś innym niż polowanie, poszukiwanie pomocnika albo zmaganie się z klątwą Mira. Ilekroć coś w jej wnętrzu śmiało się z jej zachowania tłumaczyła sobie, że przecież śledztwo prowadziło ją ostatecznie do śmiertelników, których mogła przekazać Kresenii.

Ponure myśli, które sprawiały, że na twarzy wróżki pojawiały się zmarszczki, przerwał szept Davida:

– Wiesz... Galen ma dość specyficzną sytuację.

– Niby jaką?

– No... Jest w połowie Drwalem.

Wróżka poczuła gorąco na czubkach palców. Jej przygaszone spojrzenie rozjaśnił błysk, który nie miał nic wspólnego z magią. Z zaciśniętymi palcami na kubku spytała głośniej niż dotąd:

– I to jest powód, aby go okradać?

– To jest powód, żeby nie mieszać się w jego problemy – odparował David, odkładając kubek na blat. Potem zaś pośpiesznie wyszedł zza lady, żeby obsłużyć przybyłą do lokalu kobietę.

Gretel nie powinna się dziwić, że świat był niesprawiedliwy. Sama rozkoszowała się przewrotnością, którą fundowała nieporadnym śmiertelnikom. Przez tę przeklętą klątwę jednak... Nie mogła tego przetrawić.

Galen ją zirytował. Ostatecznie jednak rozumiała go, a przecież był śmiertelnikiem. Biedny, wywodzący się z jakiejś zapomnianej przez świat wioski, a zarazem starający się ugrać coś w obcym miejskim świecie... Tyle że przez swój młody wiek, nie wiedział, kiedy odpuścić sobie zemstę.

Kiedy David wrócił do Gretel, przy okazji wrzucając do kasy zapłatę od jednego z klientów, nie czekała aż złapie oddech. Od razu zapytała:

– Dlatego, w ramach tego nie-mieszania, powiedziałeś mu, gdzie pójść, żeby dowiedzieć się tego czy owego? Wyjechał na jakiś czas, a ledwie wrócił i od razu wiedział, gdzie iść, kogo spytać, co zrobić – zauważyła Gretel, dopijając herbatę. Kubek odłożyła na stertkę naczyń po nieobecnym już kliencie.

David nie odpowiedział.

Wróżka zaś patrzyła na niego, jakby chciała przebudzić w Kresenii litość. Jakby był odpowiedzialny za niezliczoną ilość cierpienia, żalu, a ostatecznie śmierci. Ona zaś niczym ukochana jednej z ofiar przyszła ukazać ogrom zła, którego dopuściła się wiedźma.

Mężczyzna zmierzył ją spojrzeniem. Gretel wiedziała, że ważył w sobie, czy zdradzić coś więcej. Albo czemu była tak przejęta losem Galena.

Wróżka postanowiła mu ułatwić podjęcie decyzji.

Wstała, wyjmując z sakwy w torbie stosowną sumę. Kiedy położyła ją na blacie, powiedziała z wystudiowaną goryczą:

– Rozumiem. – Narzuciwszy pelerynę schnącą dotąd na oparciu krzesła, powiedziała cicho: – Miłego wieczoru.

David obejrzał całą salę. W tamtej chwili nawet istoty magiczne się pochowały, jakby przestraszone smutną atmosferą. Obecni klienci natomiast byli tak zaabsorbowani sobą, że nawet nie patrzyli w jego stronę.

Gretel już wykonała krok w stronę wyjścia i deszczu, kiedy powiedział poważnie:

– Hala tramwajowa, a raczej jej piwnice. To przestronne miejsce, zwłaszcza po zmroku, motylku.

Mówi to, jakby to była kryjówka potwora starszego niż Mgła – zauważyła Gretel. Niepokój malujący się na twarzy mężczyzny zdradzał zaś, że miała stosowne skojarzenia, jeśli chodzi o miarę niebezpieczeństwa, jakie się tam kryło.

Skoro zaś David uważał, że bycie Drwalem stanowiło powód, aby naprowadzać kogoś na pułapkę... Może powinna zaoferować Kresenii nie tyle Widzącego, co pomoc kuchenną?

Gretel kiwnęła głową, a na odchodne powiedziała ponuro:

– A więc lepiej życz mi powodzenia.

Bo jeśli kłamiesz, to sam skończysz jako pokarm – pomyślała, lecz zostawiła to dla siebie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro