XXIX. Każda kosa trafia na swój kamień

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Gretel

Choć trudno byłoby w to uwierzyć, biorąc pod uwagę sadystyczny dorobek Gretel, nie cierpiała odczuwać bólu wszelkiego rodzaju. Migreny, które ją dręczyły na Jawie, we Mgle nie były tak rozległe, żeby rezonować po całej czaszce. Za to przypominały wbijanie igieł. Jakby to było mało, przypominały wróżce o dokonanym odkryciu.

Pragnęła być wolna. Chciała móc kroczyć swoją ścieżką, nie oglądając się na innych. W Wiecznym Lesie jej egzystencja jako leśnej wróżki była jednak ściśle ustalona. Mogła zasmakować jedynie tego, co oferował i jedynie od świtu aż po zmierzch. Inne krainy natura podarowała bytom, które rościły sobie prawa do tego, żeby zabić każdego intruza, o ile byłyby w stanie to zrobić.

Arystokraci należeli do tej uprzywilejowanej grupy, którzy byli wystarczająco silni, aby decydować, kto jest objęty immunitetem, a kto nie. Gdy jednak zdejmowali jedne pęta, nakładali drugie, ale już własne. Jeśli się żyło wieczność, nie można zaś było zakładać, że po śmierci wróci się wyzwolonym. Przynajmniej Gretel nie zamierzała ryzykować, gdyby było jednak jak myślała.

I tak zaczęła służyć Kresenii.

Wróżka leżała na polanie otoczona świerkowym borem. Zapach igliwia był tak intensywny, że niemal zagłuszał ból. Dzięki mchowi, choć już nieco pożółkłemu, mogła wygodnie wyczekiwać olśnienia, które mogłaby jej zesłać matka natura. Czy jednak matka wszystkich istot mogła zrobić coś bardziej czytelnego niż przysłanie zaczarowanego strumienia pod sam nos Gretel? Wątpiła w to.

Niebo powolutku ciemniało, zwiastując nadejście zmierzchu. Nim jednak słońce miało się pogrążyć we śnie, a ze sobą zabrać tuziny istnień, pozostawało wciąż trochę czasu. Gretel w tamtej chwili ubolewała nad tym.

Jak mogła tak nisko upaść? Przecież zwodziła ludzi, wydobywała z nich sekrety, przykre wspomnienia i najskrytsze pragnienia. Pluła im w twarze jak marne i prymitywne były ich potrzeby czy marzenia. Czy jednak upieranie się, że stoi się wyżej, choć prawda temu przeczyła, nie czyniło jej jeszcze żałośniejszej?

Gretel przebiegł dziwny dreszcz. We Mgle odczuwała różnice temperatur, ale na terenie lasu stanowiły jedynie informację o otoczeniu. Jak od ognia spłonęłaby w mgnieniu oka, tak mróz nie stanowił dla niej zagrożenia. Co najwyżej unieruchamiał ją, narażając na ataki innych istot.

Ten chłód, który ją ogarnął, miał jednak odmienny charakter. Rozlewał się po jej ciele, budząc uśpioną magię. Sprawiał, że wróżka pragnęła poderwać się do lotu i uciec.

Wróżka usiadła, rozglądając się wokół. Wreszcie zwróciła uwagę na to, że las ogarnęła cisza dzwoniąca w uszach. Nawet ziemia pod dłońmi Gretel zdawała się być bardziej martwa niż chwilę wcześniej. Powietrze drżało, jakby w niemym krzyku.

– Ujawnij się – rozkazała wróżka pustce.

Nie słyszała swojego głosu, ale była przekonana, że przyglądająca się jej istota zrozumiała przekaz. Gretel starała się stłumić w sobie lęk, ale nie mogła tego zrobić, choć znała intencje nieznajomego.

Sama setki razy przyczajała się do swoich ofiar, żeby rozkoszować się budzoną niepewnością. Uwielbiała, kiedy ostatecznie śmiertelnicy przyjmowali śmierć z ulgą, by nie dręczył ich strach.

Wróżka wspomogła się skrzydłami, kiedy stanęła na równe nogi. Przywołała w ręku nóż odebrany przed laty śmiertelnikom. Pozwoliła swojej magii przeniknąć przez bose stopy i poruszyć ziemią. Moc tojadu rozeszła się jak trucizna dalej niż sięgał wzrok wróżki. W jednym punkcie nie mogła się jednak przedrzeć dalej. Zatrzymywała się wręcz sparaliżowana w kontakcie z obcą pustką.

Gretel podeszła w kierunku tajemniczej istoty, choć stawy jej zesztywniały w obliczu wynaturzenia, z którym miała do czynienia. Może śmiertelnicy mieli magię za anomalię w swoim świecie, ale przynajmniej żyła albo obracała się w niebyt. Stwór skryty za świerkami był zaś bardziej martwy niż którakolwiek wyssana z sił witalnych ofiara Kresenii.

Wróżka krzyknęła, gdy z cienia wyskoczył potwór. W zasadzie to nad nią przefrunął, ciągnąc za sobą pasma ciemności. Nie zrobił przy tym jej żadnej krzywdy. Jedynie pojawił się w miejscu, gdzie mogłaby się wcześniej wycofać.

Potwór zaśmiał się, a jego głos rozniósł się echem. Gretel skręcało od środka, że było to jedynym, co słyszała. Nie mogła nawet odwrócić sobie uwagi liczeniem oddechów czy nasłuchiwaniem szelestu leśnej ściółki pod jej stopami. Był tylko on.

Upiory miały taką właśnie specyfikę. Obezwładniały inne istnienia, otumaniając je ogromem swojej mocy i mrokiem własnego jestestwa. Były jednak wciąż żywe! Z tym jednym wyjątkiem...

– Krzyczysz jak śmiertelniczka – wypomniał stwór, wytykając wróżkę sinym palcem.

Gretel warknęła cicho, piorunując przeciwnika wzrokiem. Zdała sobie nagle sprawę, że była wściekła. Rzeczywiście, zachowywała się w tamtej chwili jak człowiek. Jako wróżka nie zastanowiłaby się nawet chwili nad tym, żeby wzbić się w powietrze, skoro nie miała pewności, że wygra walkę.

Upiór jednak czytał jej w myślach, bo ledwie poderwała się do lotu, złapał ją za kostkę długim ogonem. Cienisty bicz ściągnął ją znowu na ziemię, a potem rzucił w stronę drzew. Igły powbijały się w skrzydła wróżki, wywołując u niej kolejny krzyk, który nie odbił śladu w zastygłym powietrzu. Po jej policzkach za to spłynęły łzy, gdy zacisnęła ręce w pięści, próbując się podnieść.

Stwór przykucnął koło niej. Miał ją na wyciągnięcie ręki. Wokół jego oczu pojawiły się zmarszczki zdradzające uśmiech. Nie był jednak promienny. Coś we wnętrzu wróżki zwinęło się ze smutku, gdy zaczęła analizować kształt brwi nieznajomego i trupią bladość jego skóry. Inny instynkt ubolewał nad tym, że upuściła nóż, gdy zwróciła uwagę na muskularną sylwetkę kryjącą się pod skórzaną kurtką.

Potwór poruszył masywnymi ramionami, jakby jego martwe ciało wymagało rozgrzewki. Przed czym? Gretel domyślała się, że nie przed bezcelową wymianą zdań. Nieznajomy zawinął sobie ogon wokół torsu, przerzucając przez ramię jak pas z nożami myśliwskimi.

– Co się z tobą stało? Kiedy stałaś się taka słaba?

Oczy Gretel rozbłysły. Z ziemi wystrzeliły kolczaste pędy. Momentalnie owinęły upiora, odciągając od wróżki. Wykorzystując chwilę, wróżka wrzuciła do ust roślinkę. Wyhodowała ją wcześniej, ukrywając pod dłonią. Jej palce lekko rozmazały się na konturach.

Upiór rzucił się na Gretel, ale tym razem to ona go ubiegła. Złapała go obiema rękami za barki i odepchnęła. Potwór przypominał w tamtej chwili dym z pożaru. Zamiast jednak jej przelecieć przez palce, odleciał do tyłu. Nowe pnącza go owinęły, tym razem uniemożliwiając ucieczkę. Świeciły tym jaśniej, im więcej mroku powstrzymywały przed rzuceniem się w stronę wróżki

– Rozumiem – parsknął potwór, gdy Gretel przełknęła łykowaty pęd. – Nie miałaś być silna. Z takim sprytem... Z takim sprytem mogłabyś wreszcie się od niej uwolnić – syknął stwór z szyderstwem w głosie.

Gretel zzieleniała ze złości. Jej przeciwnik wiedział o jej służbie Kresenii. Nawet szydził z niej, jakby nie mogła się od niej uwolnić.

Wróżka zazgrzytała zębami, a pnącza wypuściły kolce. Upiór zaśmiał się, gdy z ran zaczęła kapać czarna, rzadka krew. Nie docierała do ziemi, obracając się w dym, który rzedł na wietrze.

– Ziółko zmierzchu to jednak za mało – parsknął stwór, odrzucając kaptur. Odsłonił tym samym jasne włosy i zaokrąglone jak u śmiertelników uszy.

– Za mało do czego?

Upiór tym razem nie odpowiedział. Jedynie zawiesił na niej spojrzenie, jakby już powiedział wszystko, co sobie przygotował na to spotkanie.

Oczy bez źrenic przypominały portale do innego świata. Gretel była kiedyś tak ciekawska, jak teraz okrutna... Ale nawet wtedy nie zajrzałaby tam.

Upiora trawiło coś. Jakieś żarliwe uczucie albo pragnienie, które pod wpływem magii wezbrało na sile. Może nawet klątwy, skoro uczyniła z tej istoty półżywe monstrum.

Gretel zatrzymała upiora tylko dzięki temu, że wyhodowała roślinę zawieszoną między nocą a dniem. Słusznie doszła do tego, że jedynie coś poza prawami natury może powstrzymać inne wynaturzenie. Fortel wróżki miał jednak ograniczenia czasowe i nie mogła za wiele zdziałać magią tojadu czy swoją leśną, bo wróciłaby do swojego stanu naturalnego. Znowu byłaby bezradna wobec upiora.

– Granice... – szepnął jej napastnik, poruszając się w uścisku. Gretel nie zareagowała, bo wiedziała, że jej pnącza są mocne. Nie mogła też panikować, choć wiedziała, że wkrótce się to zmieni. I tak miała wrażenie, że upiór z grzeczności nie wyrywa się z uścisku. – Nie obowiązują mnie tak jak ciebie. Ziele zmierzchu pozwala ci to teraz przezwyciężyć. Co jednak będzie z twoim ludzkim chłopcem?

Serce wróżki zamarło. Pnącza zacisnęły się mocniej na upiorze, ale ten nadal się uśmiechał.

– Ziele zmierzchu jest trujące dla śmiertelników. Nie nakarmisz go nim – punktował. – Jego broń mnie nie dosięgnie. Twoja magia na Jawie także.

– Czym ty jesteś? Czego chcesz?

Upiór się zaśmiał. Brzmiało to jak obietnica, że jeszcze się spotkają. Że będzie tym, za czym się będzie oglądać w ciemnym zaułku.

Na razie pozwoliła pnączom miażdżyć jego kości, wyciskając z niego prócz krwi, także wrzaski. Z trudem powstrzymała się przed tym, żeby zademonstrować upiorowi całe okrucieństwo, jakiego nauczyła się na służbie u wiedźmy. Potem zaś pognała ku niebu, nie oglądając się za siebie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro