Rozdział VIII cz. 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Jesteś moją największą dumą i nadzieją dla całej rasy. Losy tego świata spoczywają na twoich barkach. – Jej głos jest delikatny, może nawet czuły, ale gdy dociera do mojej duszy, przynosi ból zamiast ukojenia. Wolę zapaść w sen i cierpieć, niż słuchać tych urojeń. – Już niedługo się zbudzisz i wrócisz do mnie. Razem dokończymy dzieło, do którego zostaliśmy stworzeni. Ty i ja przewrócimy ten świat do góry nogami i sprawimy, by powrócił do swego pierwotnego kształtu. Zobaczysz, jaki będzie piękny, bez tych wszystkich prymitywnych istot, które łakną władzy i bogactwa.

Tylko do tego jestem jej potrzebny? Znowu chce uczynić mnie narzędziem? Mam zabijać na jej rozkaz? Wodziła mnie za nos, oszukiwała, szantażowała, a co gorsza bezustannie udawała, że wszystko to robi z miłości i w imię wyższych wartości.

Obudź mnie, a dokonam rzeczy, o jakich ci się nie śniło.

***

Obudziłam się z obawą, że spóźnię się na trening. Nie wiedziałam, która jest godzina, więc wyjrzałam na korytarz, by sprawdzić, jak świecą pochodnie, ale z ulgą stwierdziłam, że świt jeszcze nie nadszedł. Na stole czekały już na mnie świeże owoce i pachnące bułeczki z dżemem pigwowo-jakimś. Zdecydowanie nie znałam tego drugiego składnika. Ubrałam się w strój do ćwiczeń i poszłam do siostry. Pierwszy raz od dawna zjadłyśmy wspólne śniadanie i porozmawiałyśmy w spokoju. Dała mi kilka wskazówek dotyczących dworskiej etykiety i przeprosiła, że spędza ze mną tak mało czasu. Dopiero podczas tej rozmowy zrozumiałam, że ona również musi się uporać z nową rzeczywistością. Nie miałyśmy dużo czasu i niebawem udałyśmy się na trening. Podążałyśmy pustymi korytarzami, a echo naszych kroków dudniło w całym zamku, mimo iż starałyśmy się zachować ciszę.

Kiedy dotarłyśmy na miejsce, okazało się, że tym razem Higgidon przyszedł przed nami, mimo że jeszcze nie nastał świt. Musiałam przyznać sama przed sobą, że na moment mnie zamurowało, gdy zobaczyłam go bez koszuli. Nie było to pierwsze męskie ciało, jakie widziałam ani w tym, ani poprzednim świecie, ale ta muskulatura naprawdę robiła wrażenie. Krople potu spływające po nagiej skórze elfa, odbijały płomienie pochodni, niczym malutkie diamenty.

– Witajcie. – Oschły głos Higgidona, wyrwał mnie z zamyślenia. Od razu sobie przypomniałam, że w tym pięknym, elfickim ciele drzemie paskudny sadysta. – Dziś wybierzemy broń adekwatną do waszych umiejętności. Nauczę was podstaw walki – oznajmił pospiesznie i nie czekając na naszą reakcję, podążył w stronę broni. – Dimissi, dzisiaj będziesz pierwsza. Jagoda, powtórz tor niebieski.

Widziałam, że nauczyciel podawał jej kolejno miecz, sztylet i włócznię. Usłyszałam szczęk ostrzy, ale moje zadanie wymagało skupienia, dlatego nie mogłam się przypatrywać temu, co robiła siostra.

Tym razem wiedziałam już czego się spodziewać, więc mogłam wprowadzić kilka korekt w ćwiczeniach. Wciąż nie satysfakcjonował mnie wynik, więc postanowiłam, spróbować kolejny raz. Starałam się wykorzystać zdolności animaga i zawierzyć swojemu instynktowi. Wcześniej byłam pewna, że muszę przejść po siatce, natomiast po namyśle uznałam, że skoro jestem o wiele sprawniejsza, to może spróbuję na nią wskoczyć.

Plan miałam dobry, tylko wykonanie gorsze. Wybiłam się wysoko i doskoczyłam do połowy siatki, a resztę drogi przeszłam w tradycyjny sposób. Następnie, zamiast trzymać się liny dłońmi, weszłam na nią i ostrożnie stąpając, przeszłam na drugą stronę. Raz prawie upadłam, jednak w ostatniej chwili chwyciłam się sznura. Wdrapałam się na górę i złapałam równowagę. Skrzywiłam się, widząc kamienne filary. Przyjęłam nową technikę i zamiast zatrzymywać się na poszczególnych słupach, postanowiłam przebiec od jednego do drugiego. Przejście po małych podestach wciąż było najtrudniejsze. Nie widziałam możliwości, by ustawić obie stopy równocześnie. Wskoczyłam na pierwszy słup i zamiast łapać na nim równowagę, od razu wybiłam się na kolejny.

Czekał mnie jeszcze bambusowy las, który najmniej przypadł mi do gustu. Przypomniało mi się, jak ostatnio Amikal nazwał mnie pająkiem i tym razem nie chciałam powtórzyć swojego cyrkowego popisu. Próbowałam wykorzystać tę samą techniką, co przy poprzednim zadaniu i przeskoczyć na drugą stronę bez zatrzymania. Pierwsze dwa kroki były nawet udane, jednak przy trzecim stopa ześlizgnęła mi się z tyczki i runęłam w dół. Prawą rękę zraniłam sobie na sąsiednim kijku, a upadając, wykręciłam stopę i nabawiłam się pulsującego bólu w kostce. Leżałam na piasku, próbując oszacować rany, jakie poniosłam i usłyszałam w oddali, jak Higgidon upomina moją siostrę, by nie przerywała walki.

Co za bezduszność. Mógłby, chociaż sprawdzić, czy żyję – pomyślałam. – Chociaż bycie animagiem ma swoje plusy.

Rana na ramieniu przestała krwawić, a gdy podniosłam się z piachu, doszłam do wniosku, że z moją nogą nie było tak źle. Pokuśtykałam do dzbanka z wodą, a kiedy zaspokoiłam pragnienie, Dimissi skończyła już trening. Nastąpiła moja kolej na wypróbowanie broni.

– Weź miecz – polecił Higgidon. Rzucił oręż w moim kierunku, ale chyba nawet się nie zdziwi, że go nie złapałam. Upadł na piach tuż obok moich butów. – Chwyć go w obie dłonie, a następnie wykonaj kilka pozorowanych ciosów.

Zerknęłam sceptycznie na kawałek ciężkiego metalu, gdyż nigdy w życiu nie miałam kontaktu z takim przedmiotem i na moment się zawahałam. Ujęłam miecz w dłoń, który zaskoczył mnie swoją lekkością. Elf wyciągnął swój oręż i upozorował atak, który odruchowo zablokowałam. Nie zważał na jęk zaskoczenia i natarł ponownie. Władał swoją bronią bez najmniejszego wysiłku, a jego ciosy okazały się dużo mocniejsze niż bym się spodziewała. Po kilkunastu minutach doprowadził mnie do zadyszki. Z ulgą przyjęłam wiadomość o zmianie broni. Podszedł wolnym krokiem i delikatnie wysunął broń z mojej dłoni.

– Jesteś animagiem, więc bez problemu dałabyś sobie radę z mieczem, a nawet toporem – mruknął, a ciepło jego oddechu dotknęło mojego policzka. – Myślę, że można inaczej wykorzystać twoje talenty. W przeciwieństwie do Mileny nie wyglądasz na łuczniczkę. Zdecydowanie lepiej sprawdzisz się w bliższych starciach – dodał, uważnie lustrując moje ciało. – Królowa mówiła mi, że umiesz tańczyć, to mogłoby się nam przydać. Spróbujemy z włócznią.

Nagłe zmniejszenie dystansu i zapach mężczyzny, zamroczyły mnie. Odetchnęłam dopiero gdy podszedł do ściany, na której wisiały bronie. Włócznia okazała się dużo lżejsza od miecza, ponadto mogłam trzymać przeciwnika na dystans. Po chwili zdałam sobie sprawę, że broń była za długa i nieporęczna, jakby mi zawadzała. Mój nauczyciel chyba zobaczył, że nie przypadła mi do gustu, ponieważ bez słowa przerwał walkę i odebrał mi włócznię.

Stanął przed ścianą z orężem i przyglądał się pozostałemu rynsztunkowi. Odwrócił się niewiarygodnie szybko i rzucił w moją stronę jakiś przedmiot. Złapałam go w powietrzu prawą ręką za rękojeść, ale nie miałam czasu się temu przyglądać, ponieważ mknęło ku mnie kolejne ostrze. Chwyciłam je lewą ręką. Prawie, bo cześć mojej dłoni niestety natrafiła na ostrze. Zignorowałam krew spływającą mi po nadgarstku i zerknęłam na elfa z zaskoczeniem. Gdybym była człowiekiem, rozpłatałby mnie na pół. Gdyby on był człowiekiem, może nie słyszałby jakie przekleństwo wystosowałam pod jego adresem.

– Tak, to będzie idealny wybór. – Spojrzał na mnie z nieznacznym uśmiechem. Uniesione kąciki ust podkreśliły tajemniczy błysk w jego oczach. Aż mi serce zabiło mocniej i na moment zapomniałam, że jestem na niego zła. – Jesteś oburęczna.

– Do tej pory byłam praworęczna, a lewą nie potrafiłam nawet trafić łyżką do buzi – odparłam zdziwiona i wytarłam dłoń o spodnie, zostawiając czerwone ślady.

– To są sejmitary. Te są dla ciebie zbyt długie, ale zlecę wykonanie nowych, dostosowanych do długości ramienia. Sama się niedługo przekonasz, jak wspaniale do ciebie pasują, musisz się tylko z nimi lepiej poznać.

Przyjrzałam się broni, która zdawała się o połowę krótsza od zwykłego miecza, rozszerzała się ku końcowi i zakręcała. Po raz kolejny rozpoczęliśmy pozorowaną walkę, podczas której wypróbowywałam możliwości broni. Kiedy wykonywałam cios jedną ręką, druga nie czekała, tylko uderzała z przeciwnej strony. Jeden miecz mógł zablokować uderzenie, a drugi w tym samym momencie mknął ku przeciwnikowi. Zastanowiłam się, jak mogłabym wykorzystać ich wyprofilowany kształt i instynktownie wykonałam kilka obrotów. Elf, bez problemu odparowywał moje ciosy i dawał mi możliwość eksperymentowania. Walczyliśmy znacznie dłużej niż za dwoma poprzednimi razami, jednak nie odczuwałam zmęczenia, tylko samą ekscytację.

– Wystarczy na dziś. Zobaczyłem wszystko to, co chciałem, a nawet więcej. – Higgidon odebrał mi broń i włożył sobie pod pachę. Uchwycił mnie za nadgarstek i przejechał palcem po wnętrzu dłoni, w miejscu skaleczenia. Uśmiechnął się nieznacznie, gdy zobaczył, że rana zamieniła się w strupek. – Sejmitar to piękna, ale niebezpieczna broń. W sam raz dla ciebie.

– Są cudowne – przyznałam, siląc się na uśmiech. Dotyk generała mnie paraliżował. – Mogę jeszcze poćwiczyć?

– Jeszcze będzie na to czas. – mruknął bez cienia emocji na twarzy. – Teraz dołącz do swojej siostry. Nauczysz się rzucania nożami do celu.

Moje rzuty okazały się mniej spektakularne niż Dimissi, jednak i tak szło mi całkiem dobrze. Siostra nie czuła się komfortowo w walce, dlatego Higgidon zaproponował jej naukę posługiwania się krótkim mieczem, choć i tak najbardziej pasował do niej łuk. Zostałyśmy zwolnione z ćwiczeń dopiero w południe, mimo to miałyśmy jeszcze chwilę czasu do spotkania z księżniczką. Odświeżyłam się w królewskich łaźniach i skierowałam do biblioteki, jednak na jednym z pobocznych korytarzy odkryłam nowy znak, który przykuł moją uwagę.

Miniaturowa wersja róży, była tak wytarta, że niemal ją przeoczyłam. Podążałam korytarzami, przez dłuższy czas, a znak stawał się coraz mniej widoczny, do tego stopnia, że z całego obrazka, została tylko część łodygi z jednym liściem. Skręciłam w kolejny tunel i znalazłam się w ślepym zaułku, w którym stała stara fontanna w kształcie krzewu różanecznika. Wykuta z kamienia, porośnięta glonami i na dodatek, zupełnie wyschnięta. Zachwycała detalami i idealnie wyrzeźbionymi płatkami, Wyglądała jak żywy krzew zaklęty w kamień, więc podeszłam bliżej, żeby się lepiej przyjrzeć.

Dotknęłam dłonią omszałego kamienia i zamknęłam oczy, z nadzieją, że moje zmysły coś mi podpowiedzą. Rozczarowałam się, gdy nie zdołałam niczego wyczuć jednak, kiedy cofnęłam rękę, zahaczyłam nadgarstkiem o jedną z kamiennych łodyg. Z zaskoczeniem spojrzałam na dłoń, po której spływała mała strużka krwi. Przyjrzałam się posągowi i odkryłam, że autor wyrzeźbił nawet kolce, które z biegiem lat nie straciły swej ostrości. Odnalazłam wzrokiem ten, który mnie drasnął i wyciągnęłam palec, żeby zetrzeć kroplę krwi, lecz kamień ustąpił pod moim dotykiem. Przez ułamek sekundy myślałam, że ukruszyłam posąg, jednak łodyga, której dotknęłam była swego rodzaju dźwignią. Ciche szuranie, jakby ktoś ocierał kamień o kamień, przerwało ciszę. Dźwięk dochodził zza fontanny, dlatego wyjrzałam za kamienny posąg i zobaczyłam małą szczelinę w ścianie.

A jednak opłacało się kluczyć po tych mrocznych korytarzach – pomyślałam. – Odnalazłam tajemne przejście.

Wsunęłam się w wąską lukę, a drzwi zamknęły się za mną niemal bezszelestnie. Od razu pożałowałam nieprzemyślanej decyzji.

Znalazłam się w ciemnym tunelu. Przypomniałam sobie lekcje z Michałem, a raczej Parrosem i przystosowałam swój wzrok do mroku. Kawałek dalej dostrzegłam załamanie korytarza, więc podążyłam w jego kierunku. Tunel skręcił jeszcze dwa razy i dotarłam do ślepego zaułka. Wróciłam tą samą drogą, ale przejście okazało się zamknięte. Znalazłam się w pułapce i miałam przeczucie, że nikomu nawet nie przyszłoby na myśl, by mnie tu szukać.

Ciekawe jak szybko umiera animag, bez jedzenia i picia? – pomyślałam. – Na pewno dłużej niż człowiek, może nawet kilkanaście dni, albo tygodni! O szlag!

Na samą myśl, przeszedł mnie dreszcz. Zlustrowałam wzrokiem pomieszczenie z nadzieją, że znajdę ukrytą dźwignię, ale otaczał mnie lity kamień. Obmacywałam go, stukałam kostkami, szukając odmiennego dźwięku i wpadałam w coraz większą panikę. Przemierzałam korytarz w tę i z powrotem, jak zwierze zamknięte w klatce. Byłam przekonana, że musi być tam drugie wyjście, w końcu ten głupi korytarz musiał do czegoś służyć. Dotyk także mnie zawiódł, więc o ile nie miałam w planie oblizywać lub obwąchiwać wszystkich ścian, to musiałam wpaść na inny pomysł. Straciłam poczucie czasu. Serce łomotało mi w piersi, a dłonie mrowiły od długotrwałego szurania po ścianach. Usiadłam na zimnym kamieniu z rezygnacją i zapatrzyłam się w ciemność. Przestałam się zmagać sama ze sobą i skupiłam się jedynie na spokojnym oddechu.

Trwałam w bez ruchu, minutę, dziesięć, może dłużej. Wtedy to poczułam. Ulotniejsze od muśnięcia motyla i intensywniejsze, niż strumień rwącej rzeki. Jak gdybym zyskała nowy zmysł, z którym nigdy wcześniej nie miałam styczności. Wszystko pokryło się migoczącymi drobinkami, jakby ktoś posypał świat złotym brokatem. Spojrzałam na posadzkę i odkryłam, że w pewien sposób odcisnęły się w niej moje kroki. Ślady mieniły się mocno, jednak te, które mieniły się bliżej wejścia do tunelu, zanikały. W miejscu, w którym siedziałam, także została błyszcząca plama. Na ścianie po prawej stronie, zauważyłam jaśniejący kwadrat. Poderwałam się z miejsca i wyciągnęłam do niego dłoń, lecz zamarłam. Moje ciało pokrywały migoczące drobinki w srebrnym kolorze. Intuicja podpowiadała mi, że jaśniejący punkt, musi być dźwignią, dlatego pchnęłam go delikatnie i zobaczyłam, że otwiera się przede mną przejście. Oślepiła mnie złota poświata, lecz gdy otworzyłam oczy, migoczące pyłki zniknęły, a moje zmysłu powróciły do normalności.

Co się właśnie wydarzyło? – zastanawiałam się. – To wszystko trwało tak krótko, że nawet nie zdążyłam tego porządnie poczuć.

Znalazłam się na małym kamiennym balkonie, gęsto porośniętym bluszczem, zza którego prześwitywało słońce. Drzwi zamknęły się za mną, więc podeszłam do skraju tarasu, rozchyliłam gałęzie i oniemiałam z zachwytu. Przede mną rozciągała się ogromna grota, dwa razy większa od sali szkoleniowej. Dopiero po chwili zauważyłam, że nie ma tu sklepienia, tylko błękitne niebo. Ściany do połowy obrastał taki sam bluszcz, jaki znajdował się na tym tarasie i sięgał dokładnie tej samej wysokości, jakby został idealnie przystrzyżony przez ogrodnika. Ponad nim, do samej góry rozciągał się gładki kamień, który połyskiwał subtelnie, gdy odbijały się w nim promienie słońca. Miejsce, w którym się znajdowałam, było swego rodzaju punktem widokowym, dlatego mogłam swobodnie przyjrzeć się całej grocie.

Ogród sprawiał wrażenie idealnie rozplanowanego. Alejki przeplatały się ze sobą pomiędzy klombami i rabatami, przez co park wyglądał, jakby ktoś namalował szare wstęgi, na kolorowym tle. Na środku znajdowała się ogromna fontanna, z wojownika na koniu, a kilka pomniejszych źródełek rozmieszczono po całym ogrodzie. Gdzieniegdzie ustawiono rzeźby wykute z kamienia lub fioletowego kryształu. Drzewa, posadzone wzdłuż uliczek, dawały cień i schronienie, dla elfów odpoczywających na kamiennych ławeczkach. Nie było żadnego przypadkowego krzewu, który wyrósł samowolnie, a wszystkie rośliny przystrzyżono i wypielęgnowano w najmniejszym calu. Niestety upalne lato odcisnęło swe piętno nawet w tym bajkowym ogrodzie. Rośliny zdawały się pozbawione intensywnego kolorytu, a niektóre pąki kwiatów nie zdołały się rozwinąć i opadły na przesuszoną trawę. Obiecałam sobie, że niebawem odwiedzę te ogrody, jednak tego dnia było to wykluczone. Umorusana od stóp po głowę, z kurzem we włosach, zrobiłabym furorę wśród dworzan.

Wyglądało na to, że życie towarzyskie kwitło w tym miejscu, bujniej niż kwiaty. Do tej pory nie widywałam zbyt wielu dworzan, lecz w tych ogrodach, aż się roiło od eleganckich i dystyngowanych elfów. W każdym zakamarku widziałam pięknie ubrane osoby, pochłonięte rozmową, czytaniem lub graniem na instrumentach. W cieniu dużej jabłoni na kamiennej ławce siedziało kilka dam wyszywających hafty, jednak moją uwagę przykuła grupka elfów skupiona wokół moich rodziców.

Elfy przysłuchiwały się z zainteresowaniem opowiadaniu mojego ojca. Co pewien czas mężczyźni wybuchali gromkim śmiechem, a kobiety zakrywały usta dłońmi, tłumiąc chichot. Mama kręciła głową odrobinę zbulwersowana i szturchała swojego męża upominająco. Po jej zachowaniu domyślałam się, że tata pewnie opowiada nieprzyzwoitą historię.

Nadejście Dimissi wyrwało mnie z zadumy. Ubrana w wysokie buty, obcisłe skórzane spodnie i białą koszulę z granatowymi haftami, podeszła do rodziców i złożyła stosowny ukłon.

Przejażdżka! – pomyślałam i poderwałam się z miejsca. – Na śmierć o niej zapomniałam. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro