Rozdział X cz. 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Słyszę szum. Brzmi jak lawina tocząca się po kamiennej grani. Jestem pogrążony w mroku, nie towarzyszy mi nawet najmniejszy płomyk świecy ani promień słońca, ale widzę oczami wyobraźni, co się do mnie zbliża.

Wiem, co mnie czeka.

Tysiące niewidzialnych kamieni uderza w moje bezbronne ciało, sprawiając niewyobrażalny ból. Który to już raz zostanę ukamienowany w ten brutalny sposób? Niektóre głazy są tępe i zaokrąglone, miażdżą moje kończyny z taką łatwością, jakbym był ulepiony z kruchej kredy. Najgorsze są jednak te ostre, granitowe szpikulce, które rozcinają skórę, ocierają się o kości i przebijają na wylot. Ból rozrywa mnie na kawałki. Powinienem krwawić, ale z ran nie sączy się żadna posoka. Chciałbym już umrzeć...

Kiedy w końcu będę godzien śmierci?

꧁︵‿🟍‿︵꧂

Koszmary zbudził mnie w środku nocy i już nie mogłam zasnąć. Dlatego gdy stawiłam się na treningu, słońce jeszcze chowało się za kamiennym wzgórzem. Ćwiczenia przebiegły nad wyraz sprawnie, jakbym dostała niewidzialnych skrzydeł. Walka stawała się coraz bardziej dynamiczna, chociaż jeszcze daleko mi było do mojego mistrza.

Higgidon zachowywał się dokładnie tak samo, jak zawsze, jakby nie odbył ze mną wczoraj żadnej rozmowy. Skupiłam się na sparingu, który nadal stanowił dla mnie ogromne wyzwanie. Codziennie uczyłam się od niego czegoś nowego, blokowania ciosów, wyszukanych pchnięć i trudnych kombinacji. Tego dnia mistrz po raz pierwszy kazał mi trenować z jednym z elfów, który wydawał się wymagającym przeciwnikiem. Wiele razy oglądałam jego potyczki i byłam pewna, że nie będę w stanie go pokonać, jednak już po kilku natarciach, zrozumiałam, że jestem od niego dużo lepsza. Najwyraźniej nie doceniałam samej siebie.

Elf zauważył, że zyskuję nad nim przewagę, a to wytrąciło go z równowagi. Zawładnął nim gniew i wstyd, że zostanie pokonany przez dziewczynę i to na oczach swoich towarzyszy. Stracił koncentrację, a ja wykorzystałam sytuację i wytrąciłam mu miecz z dłoni, co przywołało na jego twarzy grymas niezadowolenia i wściekłości. Opuściłam broń i chciałam schować ją do pochwy, jednak mężczyzna podbiegł do mnie, wyrwał mi sejmitary, a następnie odrzucił je daleko na piach. Przyjęłam to ze spokojem i czekałam na polecenie od Higgidona.

– Może nauczymy cię dziś czegoś nowego. Walki wręcz – powiedział mistrz i skinął głową w kierunku mojego partnera sparingowego, dając mu przyzwolenie do ataku.

Przeciwnik nie czekał, aż się do niego odwrócę, tylko od razu uderzył mnie pięścią w twarz. Pierwszy cios okazał się znośny, ale zupełnie mnie zaskoczył, dlatego zatoczyłam się do tyłu i o mało nie przewróciłam. Otrząsnęłam się z szoku i spojrzałam na elfa z odrazą. To nie było honorowe zagranie. Mój nauczyciel jakby wyczytał pytanie z mojej zszokowanej miny, ponieważ dodał.

– Myślisz, że przeciwnik będzie łaskawy i zaczeka, aż pozbierasz myśli?

Nie odpowiedziałam mu, ponieważ elf wymierzył mi koleje, celne uderzenie w szczękę, na tyle mocne, że poczułam w ustach smak własnej krwi. Ruszył ku mnie ponownie, ale tym razem uskoczyłam w bok, unikając kolejnego ciosu. Był pewien, że ma nade mną przewagę, ale jednego o mnie nie wiedział. Na swoich studiach uczyłam się również samoobrony i znałam kilka chwytów, które mogłabym wykorzystać w swojej obronie.

Elf znów zaatakował, ale zablokowałam cios i uderzyłam go w krtań. Podejrzewałam, że nie będzie to delikatna walka, więc nie zamierzałam się ograniczać. Mężczyzna chwycił się za gardło i odsunął, by złapać oddech. Pierwszy szok odmalował się na jego twarzy, ale po chwili zastąpił go krzywy uśmiech. Rzucił się do ataku, markując cios w głowę, lecz uderzył w żebra. Zaskoczył mnie. Zapewne miał nadzieję, że trafi w mój słaby punkt, skoro wczoraj wyszłam stąd poturbowana. Zabolało mnie mniej, niż się tego spodziewał, ale złapałam się za bok i udałam, że upadam na kolano. Zamiast tego wykonałam szybki obrót i podcięłam nogi przeciwnika, tak że poleciał na plecy. Poderwałam się do góry, równie szybko jak elf, który wyglądał na naprawdę rozwścieczonego. Skoczył ku mnie z zaciśniętymi pięściami, przez co zastanowiłam się, czy potrafi tylko wykorzystać siłę swoich ramion. Wiedziałam, że jeżeli chcę wygrać, to muszę go zaskoczyć.

Pozwoliłam, by zmniejszył dzielący nas dystans, wyskoczyłam i kopnęłam go z całej siły w klatkę piersiową. Widziałam, że stracił oddech, ale jego oczy zdradzały, że nie podda się, dopóki mnie nie powali. Nie miałam ochoty zebrać kolejnych ciosów, więc nie czekałam, aż się pozbiera, tylko od razu wykonałam obrót i wymierzyłam cios w twarz. Wyszło mi mocniej niż planowałam. Ef poleciał do tyłu jak szmaciana lalka i stracił przytomność.

– Czy teraz walka jest skończona? – zapytałam mojego nauczyciela, który w odpowiedzi tylko skinął głową.

Kamienny posąg mógłby się poszczycić większą ekspresją niż on.

Podniosłam z ziemi sejmitary i podeszłam do przeciwnika, któremu powoli wracała świadomość. Podałam mu rękę, jednak tylko odtrącił ją z wściekłością.

– Sam sobie poradzę – wysyczał gniewnie. Splunął krwią na piach i wstał bez mojej pomocy.

– To nie ja cię pokonałam, tylko męska duma i wybujałe ego – prychnęłam.

Odeszłam, nie czekając na odpowiedź. Stanęłam przed Higgidonem z wysoko podniesionym podbródkiem, z krwią spływającą mi po twarzy. Przechylił głowę i zmrużył oczy, jakby próbował wyczytać coś z mojej twarzy.

– Orrandil, podejdź. Weź swój oręż. – Ani na moment nie spuszczał ze mnie wzroku, wydając polecenie. – Tak sobie myślę, że jesteś gotowa na prawdziwą walkę. Walczycie, aż do odwołania. Jasne?

Za plecami usłyszałam, jak mój przeciwnik odpowiada „tak mistrzu" grubym, donośnym głosem. Obróciłam się do niego w zwolnionym tempie i chciałam hardo spojrzeć mu w oczy, jednak tam, gdzie spodziewałam się je zobaczyć, zaczynała się klatka piersiowa. Elf przewyższał mnie o dwie głowy i był tak szeroki w barkach, że mógłby objąć drzewo. Chyba nie widziałam w tym mieście nikogo większego. Może tylko kowal potrafiłby dorównać mu swoją posturą. Przeniosłam wzrok na ogromny topór, który trzymał oburącz.

Nic mi teraz po stępionych ostrzach. Jak mnie nim dosięgnie, to rozpłata na pół – pomyślałam. Nie mogłam powstrzymać śmiechu, gdy wyobraziłam sobie, jak muszę przy nim wyglądać. – Jak mała dziewczynka z dwoma patyczkami ma wygrać z tym wielkoludem?

– Przykro mi, dziecinko, ale nie licz na litość. Rozkaz to rozkaz – odparł Orrandil tubalnym głosem.

Skinęłam głową na znak, że możemy zaczynać. Natarł momentalnie. Zamachnął się ogromnym toporem, a ja uskoczyłam na bok, unikając jego ciosu. Od razu wykonał kolejne cięcie, a ja odruchowo zasłoniłam się sejmitarem. Potężne uderzenie prawie zwaliło mnie z nóg. Zaatakował niczym taran i wykonał sekwencję skomplikowanych cięć. Jedyne co mogłam wtedy zrobić, to uciekać przed nim tak długo, aż się zmęczy. Próby unikania ciosów męczyły mnie bardziej niż Orrandila, machanie toporem.

Odskoczyłam kawałek dalej i uspokoiłam oddech. Oceniłam sytuację. On postawny i wolny, ja mała i szybka. Zmieniłam taktykę. Wirowałam wokół mojego przeciwnika jak szalona, raz za razem zmieniając kierunek. Działałam instynktownie i nie planowałam kolejnego kroku, właściwie sama siebie zaskakiwałam. Udało mi się zmylić przeciwnika, a po chwili zauważyłam, że ściga mnie spojrzeniem i nie jest w stanie nadążyć, ani w porę zareagować. Topór trzymał bliżej siebie, ponieważ za każdym razem, gdy się zamachnął, uciekałam, lub przeskakiwałam nad ostrzem. Co pewien czas wymierzyłam mu silne uderzenia w nogi lub ręce, jednak nie dosięgałam jego torsu, ani głowy, które po prostu były za wysoko.

Moje asynchroniczne pląsy sprawiły, że stracił czujność. Pozwoliłam, by zamachnął się toporem i udałam, że blokuję cios nad głową. Wiedziałam jednak, że nie będę w stanie wytrzymać uderzenia, dlatego, gdy on podniósł broń, wślizgnęłam się między szeroko rozstawione nogi elfa i przejechałam po piasku za jego plecy. Obrócił się, ale broń go spowolniła. Podcięłam go silnym uderzeniem w tył kolan. Udało mu się jeszcze wykonać duży obrót toporem i pewnie ściąłby mi głowę albo w najlepszym razie tylko ogłuszył, gdybym w ostatniej chwili nie przeskoczyła ponad tnącym powietrze ostrzem. Broń uderzyła w pustkę i pociągnęła elfa za sobą, tak że musiał skręcić niemal całe ciało, by ją wyhamować.

To mój moment.

Prawym sejmitarem uderzyłam go w ramię, tak że upuścił topór, a lewe ostrze przyłożyłam mu do gardła. Oczywiście miałam przytępione krawędzie broni, jednak był to znak, że walka dobiegła końca. Tym razem nie odsunęłam się od przeciwnika, dopóki nie usłyszałam głosu mojego nauczyciela.

– Wystarczy na dziś. Do zobaczenia jutro.

I tyle? – pomyślałam. – Żadnego „brawo, wspaniale ci poszło"?

Nie pamiętałam, by kiedykolwiek mnie pochwalił i zrozumiałam, iż czas się przyzwyczaić, że to nigdy nie nastąpi. Odsunęłam się od mojego przeciwnika, a ten wstał z kolan i podniósł topór. Łypnął na mnie z góry i pokręcił głową z niedowierzaniem.

– Towarzysze – krzyknął donośnym głosem do elfów, z którymi ćwiczył. – Pokonała mnie tancereczka. – Odwrócił się do mnie z uśmiechem i podał prawe ramie, a ja je uścisnęłam. Rozległy się głośne śmiechy. Wiedziałam, że właśnie dostałam nową ksywkę i pewnie prędko się jej nie pozbędę.

– Prawdziwy mężczyzna potrafi przegrać z godnością – powiedziałam na tyle głośno, by usłyszał to młody elf, z którym toczyłam pierwszą walkę.

Rozstaliśmy się w dobrych nastrojach. To było pokrzepiające, gdyż nie chciałam mieć wrogów w murach tego zamku. Kiedy wychodziłam z sali szkoleniowej, kilku z wojowników pokiwało głową z uznaniem, a niektórzy nawet klepali mnie po barkach na znak aprobaty. Chyba nigdy nie byłam z siebie taka dumna. Skierowałam się do wyjścia i ujrzałam Amikala niedbale opartego o framugę drzwi, z szerokim uśmiechem na twarzy. Otworzył usta, zapewne by złożyć gratulacje albo wystosować dowcipną docinkę, ale ubiegł go mój „guru".

– Amikal, jesteś mi potrzebny – krzyknął Higgidon, co elf skwitował cichym przekleństwem pełnym złości, ale nawet nie drgnął. – Natychmiast!

Patrzyłam za Amikalem, gdy podchodził do mojego trenera, jednak ten nie wypowiedział ani słowa, dopóki nie opuściłam sali. Trzasnęłam drzwiami i chyba użyłam do tego zbyt dużo siły, ponieważ zamiast się zamknąć, odskoczyły i nieznacznie się uchyliły.

O co mu chodzi? Nie pierwszy raz zachowuje się tak dziwnie – pomyślałam. – Nie dość, że na treningach robi ze mną, co chce, to jeszcze ingeruje w to, z kim i o czym rozmawiam?

Zatrzymałam się po kilku krokach i skrzywiłam na samą myśl o tym, co planowałam. Powoli cofnęłam się w stronę drzwi, jakbym udawała sama przed sobą, że nie zamierzam podsłuchiwać.

Wytężyłam słuch.

– ...dlatego, nie życzę sobie, byś podważał moje decyzje – powiedział Higgidon.

– Szanuję cię jako dowódcę i dobrze o tym wiesz, jednak wykraczasz poza swoje kompetencje.

– Chyba widziałeś, kogo przydzieliłem jej do treningu? Jesteś względnie inteligentny, powinieneś połączyć fakty. Będę robić to, co uważam za stosowne i nie zamierzam ci się tłumaczyć.

– Dobrze wiesz, że nie o tym mówię, chociaż przyznaję, że to także mi się nie podoba.

– To nie twoja sprawa. Nie mieszaj się. – Głos mojego nauczyciela był gniewny. Nigdy go takiego nie słyszałam.

– A co? Przeszkadzam ci w czymś istotnym? No właśnie, co tak naprawdę chodzi ci po głowie? – Amikal nie wydawał mi się zdenerwowany, wręcz miałam wrażenie, że próbuje sprowokować Higgidona.

– Dość tej dyskusji! A teraz...

Nic więcej nie usłyszałam, ponieważ ściszył głos do szeptu. Przez całą drogę do komnaty, próbowałam zrozumieć intencje Higgidona. Gratulowałam sobie w duchu, że coraz szybciej odnajduję się w tym kamiennym labiryncie, przypominającym wnętrze mrowiska. Gdy dotarłam do komnaty, zastałam Valię wymieniającą pościel i ustawiającą we wnękach ściennych nowe świece. Kiedy mnie spostrzegła, pokłoniła się z szacunkiem i przerwała pracę.

– Witaj, będę mieć do ciebie prośbę.

– Słucham, pani.

– Czy mogłabyś zanieść wiadomość Parrosowi?

– Oczywiście pani, z radością.

Jak to z radością? Od kiedy to ona robi coś dla mnie z radością? – pomyślałam. – Cóż, ta dziwna kobieta, faktycznie wydaje się zadowolona.

Wreszcie pojęłam to, czego nie mogłam zrozumieć na początku. Ona po prostu oczekiwała ode mnie, że będę traktowała ją jak służącą: wydawała polecenia, sprawdzała pracę i prosiła... Nie, kazała wykonywać różne zadania. Napisałam notkę z zaproszeniem na wieczór i prośbę, by mi nie odmawiał. Valia ujęła list w dwie dłonie, jakby to było delikatne przepiórcze jajko, które miało zaraz pęknąć i wyszła z komnaty, by przekazać go Parrosowi. Zastanawiałam się, co zrobić z resztą dnia. Przypomniałam sobie o ukrytym korytarzu, z którego mogłam nie tylko poobserwować ogrody, ale także poczytać w spokoju.

Elentil zgodził się na wyniesienie książki z biblioteki, jednak kazał mi obiecać, że zwrócę ją w nienaruszonym stanie. Zdecydowałam się na Historię Animagów, podążyłam do ukrytego przejścia i po chwili znalazłam się na balkonie obrośniętym bluszczem. Dzięki roślinności, w tych zaułkach panował przyjemny chłód. Zastanawiałam się, dlaczego żaden elf tu nie zagląda. Unikałam pełnego słońca już tylko z przyzwyczajenia, gdyż tak naprawdę, coraz mniej mi przeszkadzało i cieszyłam się, że mogę pobyć w samotności.

Przyglądałam się dworzanom spacerującym po ogrodach i grającym na instrumentach, w cieniu wysokich drzew. Nie zauważyłam nikogo znajomego, dlatego usiadłam na kamieniu pod ścianą i poświęciłam się lekturze.

Przeczytałam informacje o moich dziadkach, ale o tacie napisano jedynie, że objął królestwo w młodym wieku. Znany był z dobrego serca i wesołego usposobienia. Wspomniano o mamie, bracie i siostrze, ale tylko kilka informacji, które już znałam. Po skończonym rozdziale zamknęłam ją i odłożyłam na trawę.

Przymknęłam oczy i starałam się scalić zmysły, jednak nie udało mi się powtórzyć tego magicznego uczucia z tunelu. Zamiast tego znalazłam kolejny ukryty korytarz po prawej stronie balkonu, zasłonięty pnączami. Postanowiłam zbadać, dokąd prowadzi. Kamienne schody, poprowadziły mnie na dół i po chwili znalazłam się na tym samym poziomie co ogrodowe alejki. Spodziewałam się, że za chwilę ścieżka połączy się z ogrodem i wyprowadzi mnie na otwartą przestrzeń. Tak się jednak nie stało, a więc maszerowałam dalej.

Droga prowadziła wzdłuż ściany, dookoła całej groty. Zasłaniał ją gęsty bluszcz, tak że tylko przez niewielkie prześwity widziałam, w której części ogrodu się znajdowałam. Korytarz miejscami rozszerzał się i tworzył małe jamy wewnątrz kamiennych murów. Przystanęłam w jednej z nich i wyjrzałam przez krzewy, by zorientować się, gdzie jestem, wtedy usłyszałam znajome głosy.

Rodzice stali w cieniu akacji i żywo dyskutowali z Higgidonem. Elf wydawał się spięty bardziej niż cięciwa naprężonego łuku, tata gestykulował rękami z nadmierną egzaltacją, a mama po prostu próbowała zmiażdżyć generała wzrokiem. Po raz drugi tego samego dnia postanowiłam podsłuchiwać. Nie czułam się z tym komfortowo, jednak miałam wrażenie, że z każdej strony spowijały mnie tajemnice i niedopowiedzenia. Moje skrupuły minęły, gdy usłyszałam, że rozmawiają o mnie.

– Nie chcę dłużej tego robić. Nie w taki sposób. – Głos Higgidona był stanowczy, a jego spojrzenie wyrażało ogromną determinację.

– Nie doceniasz jej. Jestem przekonany, że da sobie radę. To twarda dziewczyna, która uwielbia wyzwania. Jak będziesz ją głaskał i rozpieszczał, to nic z niej nie wykrzesasz – tłumaczyła moja mama.

– Zgadzam się z tobą, pani. Podczas szkolenia rycerze potrzebują rozmaitych bodźców, dzięki którym optymalnie rozwijają swoje zdolności. Dostrzegam, że księżniczka odpowiednio reaguje na takie traktowanie i dzięki niemu osiąga zachwycające wyniki, jednocześnie nadmieniam, że JA nie chcę jej traktować w ten sposób.

– A któż inny miałby się sprawdzić w tym zadaniu? Sprzeciwisz się rozkazom swego króla? – rzuciła mama i wyzywająco uniosła podbródek.

– Dobrze wiesz pani, że tego nie zrobię, dlatego proszę was, byście zwolnili mnie z tego obowiązku i poprosili króla o zmianę nauczyciela. – Tym razem przeniósł wzrok na mojego tatę, jakby szukał w nim oparcia.

– Przykro mi, ale nie zrobimy tego. – Mama pokręciła głową. Po jej zawziętej minie wnioskowałam, że nie ustąpi.

– Moja cudowna żona ma rację. Nie chcę odebrać córkom najlepszego mistrza, jakiego mogą tutaj dostać. Musisz wyszkolić Jagodę na wojowniczkę, najlepiej jak potrafisz, ponieważ od tego zależeć będzie jej bezpieczeństwo. Musi być gotowa na wszystkie możliwości. Rozmawialiśmy już...

Tata zawiesił głos, uniósł dłoń, by uprzedzić wypowiedź generała i położył ją na pniu pobliskiego drzewa. Pogładził korę delikatnie, głęboko się nad czymś zastanawiając. Higgidon stał wyprostowany z nieprzeniknionym wyrazem twarzy i rękami splecionymi za plecami, ale w jego oczach widziałam prawdziwy żar. Ojciec spojrzał na elfa z uwagą i westchnął.

– Przychylę się do twojej prośby. Prowadź jej trening i traktuj ją tak, jak uważasz za stosowne. Daję ci wolną rękę, o ile obiecasz, że wyszkolisz ją najlepiej, jak potrafisz.

– Tarrpasie! Nie... – Mama chciała się jeszcze wtrącić, jednak tata powstrzymał ją gestem ręki.

– Powierzam jej los w twoje ręce i ma nadzieję, że się nie zawiodę. Czy mam twe słowo?

– Dziękuję, Wasza Wysokość. Masz moje słowo. – Higgidon skłonił się i odszedł pośpiesznie. Zapewne bał się, że mama mogłaby jeszcze przekonać swego męża do zmiany zdania. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro