Rozdział XI cz. 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Słyszę, jak śpiewa ulubioną piosenkę, która kiedyś wprawiała mnie w tak wspaniały nastrój. Pamiętam jak przez mgłę te krótkie chwile, podczas których czułem, że naprawdę mnie kocha i że to wszystko, do czego mnie zmusza, robi dla wyższego dobra. Za młodu jej wierzyłem, ale gdy tylko przejrzałem na oczy, samotność wbiła się we mnie niczym strzała.

Moje serce przypomina tarczę strzelniczą, naznaczoną wieloma rozczarowaniami i negatywnymi emocjami. Trwam w nieustannej agonii od tak wielu lat. Zatracam się w nicości i czasie przeciekającym między palcami. Rzadko zdarzają się chwilę, takie jak ta, gdy umysł znów odzyskuje władzę. Gdy znów wolno mi myśleć.

Te momenty są ulotne, a później znów pochłania mnie pustka, w której najgłośniejszym dźwiękiem jest cisza. Kiedyś oddałbym wszystko, by usłyszeć, chociaż najmniejszy dźwięk. Teraz pragnę, by ta kobieta przestała śpiewać.

꧁︵‿🟍‿︵꧂

Ani ja, ani Dimissi nie podejrzewałyśmy, że Merliandra była aż tak zdeterminowana, by przejść przez portal. Poszłyśmy za nią do pomieszczenia gospodarczego. Oprócz stosu mioteł, kubłów i szmat, znajdował się tam drewniany kufer. Elfka wyciągnęła z niego trzy tobołki i kazała nam się przebrać, a swoje rzeczy wrzucić do kufra. Dostałyśmy obszerne spódnice, ze sporym rozcięciem biegnącym wzdłuż nogi, aż do połowy uda. Biała koszula z długimi rękawami i skórzany gorset mocno uwydatniał dekolt. Skryłam wyeksponowane piersi pod obszernym płaszczem, który nie pachniał zbyt zachęcająco. Meliandra kazała nam rozpuścić włosy i zasłonić kapturami twarze.

Cóż za ironia. Na taką wyprawę, przebiera nas za ludzi.

Przemierzyłyśmy zamek bocznymi korytarzami, zupełnie niezauważone. Wyszłyśmy drzwiami od spiżarni, prosto w objęcia nocy i przemknęłyśmy do sadów z nadzieją, że nasze sylwetki znikną między pniami drzew. Podejrzewałam, że kierujemy się do wyjścia z miasta, zamiast tego, elfka zaprowadziła nas do części mieszkalnej przeznaczonej dla przybyszów z innych królestw. Weszłyśmy na schody, wiodące na wyższe poziomy i wspięłyśmy się po drewnianych podestach, na ostatnią kondygnację.

Meliandra podeszła do drzwi jednej z grot i zapukała w n kilkakrotnie. Otworzył nam starszy człowiek. I to wyjątkowo odrażający. Poczułam odór nieświeżego oddechu, a jego lubieżny uśmiech obnażył poczerniałe zęby. Cuchnął potem, który spływał po opasłym brzuchu.

– No! Wreszcie jesteście. Miałyście być już dawno temu! – warknął na nas gniewnie, a gdy siostra zawahała się przed wejściem do środka, pociągnął ją za rękę tak gwałtownie, że musiałam ją podtrzymać, by się nie wywróciła. – Powtórzcie swojemu panu, że ostatni raz wyświadczam mu przysługę, a moje długi zostają spłacone. Jasne?

– Tak, panie – mruknęła księżniczka.

– Obok kuśnierza czeka wóz. Mój syn zostawi was na skraju lasu, a potem już radźcie sobie same. Dawać pieniądze i znikać! – wrzasnął i wyciągnął swoją tłustą rękę w stronę księżniczki. Ta sięgnęła pod płaszcz po sakiewkę i oddała ją mężczyźnie. Starcowi zaświeciły się oczy na widok monet, które wysypał na dłoń. – Na co czekacie? Wynocha, bo się rozmyślę!

Dosłownie zatrzasnął za nami drzwi, a zamiast pożegnania rzucił niewybredne przekleństwo pod naszym adresem. Księżniczka odetchnęła głęboko i ruszyła po schodach, udając, że nie słyszy naszych wymownych mruknięć. Kawałek dalej dostrzegłyśmy powóz oraz młodego chłopaka, który siedział na miejscu woźnicy i nerwowo obgryzał paznokcie.

– Przysłał nas...

– Przecież widzę, kim jesteście. – Uśmiechnął się i oblizał wargi, w sposób, który przyprawił mnie o mdłości. – Wsiadać. Musimy się pospieszyć. Nie mam teraz czasu na zabawy. A szkoda...

Wóz skrzypiał przy każdym wyboju, jakby miał się zaraz rozpaść. Trasę przez dolinę i tunele przebyliśmy w milczeniu, choć wzdrygałam się za każdym mlaśnięciem ust chłopaka, gdy spoglądał na nas ukradkiem. Wiercił się i poprawiał spodnie w kroczu tak ostentacyjnie, że miałam ochotę zepchnąć go z siedziska. Po drugiej stronie wodospadu czekał jeden z tak zwanych „przeprowadzaczy", który za odpowiednią opłatą wskazywał bezpieczną drogę przez jeziora.

Odetchnęłam z ulgą tak samo, jak za pierwszym razem, gdy opuściliśmy wodny labirynt. Wierzyłam w opowieści o magii tego miejsca i wyobrażałam sobie, jak wóz roztrzaskuje się i wpadamy do wody, która nas pochłania. Meliandra wcisnęła się w najdalszy kąt wozu i szczelnie otuliła płaszczem, gdy zatrzymano nas do kontroli w garnizonie.

– Co wieziecie? – Rycerz obszedł wóz dokoła i uważnie przyjrzał się naszemu woźnicy.

– Nic, panie. Ino dziewki – Chłopak stracił resztki buńczuczności, którą nam wcześniej zaprezentował i trząsł się jak osika. – To dalekie...eee kuzynki. Przyjechały tu za pracą, jednak nie zaznały szczęścia. Mój ojciec nie chciał dłużej mieć darmozjadów na swoim utrzymaniu i odesłał je z domu.

– Tak? I zapewnił tym darmozjadom transport? – W głosie elfa słyszałam kpinę.

– Taką obietnicę złożył ich ojcu, panie. Jest honorowym człowiekiem. Mam odwieźć je do granic lasu i tam zostawić.

Strażnik wskoczył na wóz, jakby to był niewielki schodek. Zrzucił mi płaszcz z ramion i końcem sztyletu odgarnął włosy tak, by odsłonić uszy. Uciekłam spojrzeniem w stronę butów, ale czułam, że wpatruje się w wydatne rozcięcie sukienki.

– Ładne kuzynki – prychnął z pogardą. – To cię będzie drogo kosztowało, chłopcze.

Chłopak szamotał się z mieszkiem, aż w końcu rozerwał troczek zębami i wypluł sznurki na trawę. Brzdęki monet najwyraźniej zaspokoiły oczekiwania strażników, ponieważ zeszli z drogi i dali nam sygnał do odjazdu.

– Niech się wynoszą z naszego miasta... – Nie dokończył zdania, tylko splunął na ziemię i skierował się z powrotem do garnizonu.

Z ulgą nasunęłam kaptur na głowę i otuliłam się szczelniej płaszczem. Kołaczące serce przestało galopować dopiero gdy oddaliliśmy się od Zielonych Wodospadów. Obserwowałam błoto chlapiące spod kół i zastanawiałam się, czy nie zeskoczyć z wozu i nie zawrócić.

Meliandra nie nakłoniłaby mnie do wyjazdu, gdyby nie te przeklęte sny – przekonywałam się w duchu. – Teleport i tak nie będzie aktywny. Zajedziemy, przegonimy grudów i wrócimy do stolicy.

Zamknęłam oczy i skupiłam się na zmyśle powonienia. Zapach igliwia i żywicy przynosił mi ukojenie i przypominał o snach, w których spotykałam wilka. Wyjątkowo przyjemnych, realnych i ekscytujących snach. W pewnym momencie wyczułam woń koni i przyszło mi na myśl, że wysłano za nami pogoń. Szturchnęłam siostrę łokciem, a ona kiwnęła głową i wskazała na drogę przed nami. Delikatny wiatr wiał od wschodu, zatem wierzchowce musiały stać niedaleko.

Wyjechaliśmy zza zakrętu i naszym oczom ukazało się czterech zakapturzonych jeźdźców, ustawionych tak, by zagrodzić przejazd. Nasz woźnica zaklął pod nosem i w spiął wodze, zatrzymując powóz.

– Chłopcze, te panie jadą teraz z nami – odparł jeden z jeźdźców. – Zawróć do twierdzy, a swemu panu powiedź, że wykonałeś zadanie.

– A kim ty jesteś, by dyktować mi warunki, hę?

Od początku nie podejrzewałam go o nadmiar intelektu i teraz się w tym upewniłam. On sam, ich czterech, a mimo to nie bał się konfrontacji. Księżniczka dała nam znak, żeby zejść z wozu, wtedy chłopak obrócił się i złapał Dimissi za ramię.

– A wy, dokąd? Wracać na wóz i to natychmiast, bo...

Nie zdążył dokończyć zdania, ponieważ tuż koło jego twarzy świsnęła strzała, która utkwiła w drewnianym oparciu. Chłopak krzyknął przerażony i złapał się za prawe ucho, z którego sączyła się krew.

– Nie lubię się powtarzać – burknął rycerz ze zniecierpliwieniem.

Dimissi w ostatniej chwili zeskoczyła z wozu, gdy woźnica chwycił za lejce i popędził konia w stronę Zielonych Wodospadów.

– Mamy was eskortować do Starego Lasu. Wasz ekwipunek i konie stoją nieopodal – odparł rycerz. Wskazał ręką w stronę lasu. – Poczekamy tutaj, byście miały odrobinę prywatności.

– W imieniu króla przepraszam za niedogodności. – Rozpoznałam głos Amikala, jeszcze zanim ściągnął kaptur z głowy. Nachylił się do naszego rozmówcy i dodał – Za grosz obycia, Birbunie.

Odetchnęłam z ulgą, gdy zobaczyłam znajome twarze, ale Meliandra pociągnęła mnie za ramię, zanim zdążyłam się przywitać. Zniknęłyśmy za krzewami i po chwili dotarłyśmy do swoich koni.

– Co się tutaj dzieje, czemu się nie pokazujemy? – zapytałam szeptem, wyciągając ubranie na zmianę z tobołka jednego z wierzchowców. – Mówiłaś, że wyruszymy z zaufanymi osobami, a oni nic nie wiedzą.

– Zaufani owszem, ale niewtajemniczeni. Jeśli się zdradzimy, znajdą sposób, by nas zawrócić. Musimy dalej grać swoje role – odpowiedziała.

– Prostytutki? Mogłaś wymyślić coś innego. – Dimissi wyglądała na oburzoną i zniesmaczoną, gdy księżniczka próbowała nam w pośpiechu wszystko wyjaśnić.

– Nie miałam zbyt wiele czasu. Pewien sutener był winien przysługę Delii. Zleciła przemyt trzech kobiet poza granice miasta. To ona wszystko zaplanowała i skontaktowała się z tym starym człowiekiem i jego chłopcem na posyłki. Poza tym sutener nas nie wyda, zagroziła, że odda go w ręce króla.

– A co z twoimi gwardzistami? Jakim cudem ich tutaj ściągnęłaś? – Pytanie Dimissi, sprawiło, że księżniczka oblała się rumieńcem.

– Podkradłam pieczęć ojca i sfałszowałam rozkazy. Klesant został w stolicy i pilnuje mnie podczas nocnej modlitwy w kaplicy. Wszyscy czterej nie mogli wyjechać, więc wzięłam jeszcze młodszego rycerza. – Elfka uniosła podbródek i zacisnęła szczęki, udając, że to nic wielkiego.

– Co zrobiłaś?! – wykrzyknęłam – Przecież on nas zabije, wychłosta, wtrąci do lochu, czy co tam się u was robi!

– Będziesz mogła sobie wybrać – odparła. – Już nie rób takiej miny. Biorę pełną odpowiedzialność za moje czyny. Gwardziści dostali dokładne instrukcje przyprowadzenia koni, wraz z ekwipunkiem, który już wcześniej przygotowałam, i eskortowania nas do Starego Lasu. Nie pierwszy raz wykonują ekscentryczne rozkazy króla. Jeśli się nam uda i dotrzemy tam nierozpoznane, wszystko im wyjaśnię... – Zawiesiła głos i ukradkiem spojrzała na Dimissi. – Nie trap się tym.

– Myślicie, że zdążymy jeszcze na bitwę? – zapytała Dimissi. – Zanim tam dotrzemy, będzie już po wszystkim. Narazimy naszą reputację na próżno. Powinnyśmy zawrócić i przekonać twych gwardzistów, by nie wydali nas królowi.

– Możesz zawrócić w każdym momencie. Jeśli decydujesz się jechać dalej, to się pospiesz, nim nabiorą podejrzeń. – Oschły ton elfki skutecznie zakończył dyskusję. Meliandra wręczyła mi skórzany pakunek. – To prezent ode mnie, mam nadzieję, że ci się spodobają.

Rozpakowałam materiał, w który zawinięty był futerał zawierający dwa przepiękne sejmitary. Niebezpiecznie ostra klinga błyszczała w świetle księżyca, ukazując drobne ornamenty. Zalała mnie fala zachwytu i nie mogłam wydusić słowa. Szelki zakładało się na plecy, w taki sposób, by oba sejmitary krzyżowały się i chowały pod płaszczem. Dimissi otrzymała równie hojny dar. Podziwiała elficki łuk oraz kołczan ze strzałami, oczami pełnymi zachwytu. Wygłosiła kilka słów w podzięce, ale wciąż wyczuwałam w niej sceptycyzm i dystans. Dodatkowe sztylety schowałam w uprzężach na udach. Nie mogłam się powstrzymać i wykonałam kilka pchnięć nową bronią. Byłam pod wrażeniem kunsztu, z jakim została wykonana. Sejmitary różniły się od tych ćwiczebnych, dlatego nawet nie posiadając wprawnego oka, pojęłam, jak wielka musi być ich wartość.

– Zamówiłam je specjalnie dla ciebie u najlepszego kowala w mieście – wyjaśniła Meliandra. – Nasza broń słynie z wytrzymałości i dobrego wyważenia. Jestem pewna, że będzie ci dobrze służyć.

– Dziękujemy, to niezwykle hojne dary – odparłam.

– Niech spełnią swoje zadanie. Schowajcie broń pod płaczami i nasuńcie kaptury na twarz. Elfickie odzienie powinno nas zakamuflować. A teraz w drogę.

Pogładziłam dłonią pysk gniadej klaczy i wskoczyłam na jej grzbiet. Żałowałam, że nie mogłam wziąć ze sobą Grawera, a jednocześnie odetchnęłam z ulgą, gdy uzmysłowiłam sobie, że nie muszę zabierać go w tak ryzykowną podróż.

꧁︵‿🟍‿︵꧂

Przez większą część drogi czułam na sobie uważne spojrzenie Amikala. Dopiero na równinie dał za wygraną i pojechał przodem jako zwiadowca. Przemierzaliśmy pustkowie w delikatnym blasku porannego słońca, który ogrzewał wilgotną skórę zmęczonych wierzchowców. Żywiłam nadzieję, że konie wytrzymają szybkie tempo i przewiozą nas bezpiecznie przez ziemię grudów. Z drugiej strony, deptaliśmy po piętach oddziałowi elfów, który pewnie przepędził wszystkich możliwych wrogów w głąb krainy.

Okolica wyglądała na opustoszałą, ale nie miałam okazji, by się uważnie przyjrzeć. Bałam się unieść głowę w obawie, że ktoś mógłby rozpoznać moją twarz. Wpatrywałam się w grzywę klaczy, która mimo zmęczenia nie zwalniała tempa. Słuchałam oszalałego bicia jej serca i obserwowałam pot, który spływał po rozgrzanej sierści. Wyglądał jak krople deszczu mknące po szybie rozpędzonego samochodu.

Birbun pozwolił nam przejść do wolniejszego tempa, dopiero gdy słońce zsunęło się z nieba w stronę horyzontu. Chciałam zejść z klaczy, by dać jej chwilę wytchnienia, ale nie zamierzałam przyciągać niczyjej uwagi. Jechaliśmy kłusem, robiąc tylko dwie przerwy, dla wyrównania oddechu i wreszcie dotarliśmy na skraj pierwszego zagajnika. Już niemal zapomniałam, że puszcza wygląda zupełnie inaczej, niż ta otaczająca miasto elfów. Szczyty drzew zdawały się smagać zaróżowione niebo. Kwiaty wielobarwnych, egzotycznych roślin zamykały się, zwiastując nadejście nocy.

Wjechaliśmy na ścieżkę, która doprowadziła nas do długo wyczekiwanego strumienia. Pilnowałam wierzchowca, by po tak wyczerpującym biegu nie pił zbyt łapczywie i obserwowałam gwardzistów, którzy omawiali drogę powrotną do domu. Chwila wytchnienia nie mogła trwać wiecznie. Meliandra skinęła na nas głową i skierowała się do gwardzistów.

– Drogie panie, tutaj nasze drogi się rozchodzą. Jeśli nasza pomoc... – Birbun nie dokończył zdania, ponieważ Meliandra zrzuciła kaptur z głowy. – Księżniczko, co się tutaj dzieje?

– Księżniczko Meliandro, co to ma znaczyć? ­– Do rozmowy wtrącił się Amikal, który wydawał się równie zaskoczony co reszta gwardzistów. Wpadł w jeszcze większe oszołomienie, gdy ja i siostra ujawniłyśmy swoje tożsamości. – Dimissi i Jagoda? To znaczy księżniczki...

– Wybaczcie te tajemnice. To było konieczne dla powodzenia misji – oznajmiła Meliandra.

– Jakiej misji, księżniczko? Chyba nie chcesz powiedzieć, że zmierzacie na bitwę? Jestem pewien, że król nigdy by na to nie pozwolił, szczególnie w tak doborowym towarzystwie.

– Birbun spojrzał na nas wymownie, jakbyśmy to my były odpowiedzialne za ten fortel.

– Dobrze znasz swego króla, Birbunie. To mój pomysł. Nawet siostry nie zostały wtajemniczone. Musiałam się wyrwać z murów zamku. Sam wiesz, że czuję się tam jak w więzieniu. Chciałyśmy wyruszyć w przebraniu wojowników, by sprawdzić swoje umiejętności w bitwie. Kiedy wyszło na jaw, że oddział wyjechał bez nas, musiałam improwizować.

– I przebrałyście się za kobiety lekkich obyczajów. – Amikal nie mógł ukryć uśmiechu, jednak reszta rycerzy była wręcz oburzona. – Oj, będziecie miały duże kłopoty.

– Księżniczko, gdy twój ojciec się dowie... – Neldor, najstarszy z gwardzistów zawiesił głos i pokręcił głową z dezaprobatą.

– Zachowaj spokój. Do wszystkiego się przyznam i wezmę winę na siebie. Jeżeli chcecie, możecie zawrócić od razu i powiadomić króla o moim występku, jednak zanim dotrzecie do zamku, tutaj będzie już po wszystkim.

– Jesteśmy twymi gwardzistami, pani. Mielibyśmy zostawić cię samą w trakcie bitwy z grudami? To dopiero byłaby zdrada. – Pokręcił głową i westchnął przeciągle. – Nie mamy wyboru, musimy za tobą podążać. Zresztą, nawet gdyby nie wiązałaby nas przysięga wobec Ciebie, pani, to honor nie pozwoliłby was opuścić.

– Zatem ruszymy przed ostygnięciem sierści. – Meliandra oddaliła się od rozemocjonowanych gwardzistów, by usiąść w cieniu drzew.

꧁︵‿🟍‿︵꧂

Usiadłam na trawie obok siostry i razem próbowałyśmy przypomnieć sobie, która droga prowadziła do portalu. Nie mogłyśmy dojść do porozumienia, dlatego postanowiłyśmy włączyć do rozmowy księżniczkę.

– Nie chcę, by ominęła mnie walka, nie po to nadstawiałam karku, by oglądnąć zgliszcza.

Meliandra mówiła to z wielkim przekonaniem jednak, gdy Dimissi nie patrzyła, puściła do mnie oko.

Czyżby właśnie tego chciała? Spóźnić się na bitwę? – zastanowiłam się. – To by miało sens. Gdyby oddział Higgidona nas zobaczył, pewnie musiałybyśmy wrócić z nimi do Zielonych Wodospadów, a przecież nie o to nam chodzi.

Nie miałam pewności, czy dobrze odczytałam jej intencje, ale postanowiłam zaryzykować. Musiałam tylko dobrze obliczyć czas. Tamtą drogę przebyliśmy pieszo, robiąc przymusowe przerwy na nocleg, natomiast teraz mieliśmy do dyspozycji świetnie wyszkolone wierzchowce.

– Dimissi, posłuchaj. Wy wtedy mieliście gorączkę, majaki, a ja wszystko pamiętam – przekonywałam i zwróciłam się także do księżniczki. – Meliandro, nie martw się, jestem pewna, że zdążymy.

– Oddział pojechał tamtędy. – Amikal podszedł do nas, by wskazać szeroką drogę wiodącą w głąb lasu. – Ma tylko pół dnia przewagi, więc jeśli się pospieszymy, to na pewno zdążymy. – Zerknął na nas swoim wesołym spojrzeniem, które rzadko opuszczało jego twarz. – Swoją drogą, wiem, że wy dwie byłyście zdolne do takiej niesubordynacji, ale Dimissi? Ciebie pani, w życiu bym o to nie podejrzewał.

– Uznam to za komplement. – Zawachlowała rzęsami z miną niewiniątka i wsiadła na swojego wierzchowca.

Kochana siostrzyczka. Mimo różnicy zdań stanęła po naszej stronie – pomyślałam. – Tylko jak ja się jej teraz pozbędę? Nie pozwolę, by przekroczyła wrota. Jej miejsce jest tutaj.

Amikal wrócił do swojej wypowiedzi i ponownie wskazał głową w stronę obszernej drogi.

– Tędy powinniśmy jechać.

– Wojsko wybrało szeroki trakt, jednak nas jest dużo mniej, dlatego spokojnie możemy pojechać węższymi ścieżkami, by zyskać na czasie. – Szukałam rozsądnego argumentu, który satysfakcjonowałby gwardzistów, przysłuchujących się naszej rozmowie. Wiedziałam, że łatwo nie dadzą się zwieść moim sztuczkom. – Trasa jest trudniejsza, ale za to szybsza, więc powinniśmy dotrzeć na czas. Księżniczko, decyzja należy do ciebie – dodałam.

Gdy wszystkie spojrzenia skupiły się na Meliandrze, posłałam jej szybki i wymowny uśmiech. Długo się zastanawiała, jakby faktycznie rozważała wszystkie możliwości, nim podjęła decyzję.

– Zawierzymy słowom Jagody, skoro twierdzi, że wszystko pamięta. Wybacz Dimissi, ale byłaś chora, dlatego twoje osądy mogą nie być właściwe. To samo się tyczy was, moi drodzy rycerze, ponieważ, o ile wiem, nie byliście w tych stronach od dawna.

Wszyscy mężczyźni pokiwali głowami, na znak akceptacji jej słów. Dimissi siedziała w siodle z niezadowoloną miną. Nie odezwała się, ale jej oczy zawsze zdradzały więcej niż usta. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro