Rozdział XV cz. 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Czuję woń igliwia i trawy zwilżonej poranną rosą. Zapach ziemi i kamieni mokrych od wiosennego deszczu, oraz kurz unoszący się w powietrzu.

Słyszę pierwsze krople spadające na liście, jeszcze zanim dosięgną mojego ciała. Opadają subtelnie, jakby nie chciały wybudzić mnie ze snu, ale zamiast spłynąć po nagiej skórze, wsiąkają w futro.

Moje futro.

Bogowie... Znowu jestem w skórze wilka!

To niemożliwe...

Powiew wiatru smaga sierść na grzbiecie i przynosi ze sobą nieznaną woń. Jest unikatowa. Z pewnością nie pomyliłbym jej z niczym innym. Mogę przysiąc na duszę, która wciąż utrzymuje się przy życiu w ciele pogrążonym w letargu, że nigdy jej nie spotkałem.

A jednak... Wydaje się taka znajoma.

Pachnie jak bezpieczeństwo, nadzieja, życie.

Próbuję otworzyć oczy, ale powieki są tak ciężkie, że ledwie mogę je dźwignąć. Wzrok przyzwyczaja się do mroku, lecz nie mogę ruszyć pyskiem, by rozejrzeć się okolicy.

Słyszę, że się skrada.

Wyczuwam ją coraz wyraźniej.

Czarna łapa opada na trawę tuż przy moim pysku. Sierść lśni w świetle księżyca, jakby skąpała się w diamentowym pyle. Ostre pazury wysuwają się z opuszek i zatapiają w wilgotnej glebie.

Mroczna kurtyna opada i zabiera mnie w objęcia żywiołów, które znów rozerwą mnie na strzępy.

꧁︵‿🟍‿︵꧂

Wilgoć osiadała na łapach, gdy człapałam po polanie skąpanej w świetle księżyca. Kocie zmysły wyczuwały z daleka zapach, któremu nie mogłam się oprzeć. Niewidzialna siła ciągnęła mnie w kierunku czarnego kształtu zwiniętego na trawie. Czułam się, jakby uwiązano mnie na łańcuchu i ciągnięto wbrew mojej woli.

Wyczuwałam, że to wilk, jeszcze zanim kłąb czarnej sierści nabrał konkretnych kształtów. Fala ciepła rozlała się po moich trzewiach, a sierść napuszyła, gdy poczułam z bliska woń basiora. Oddychał coraz szybciej, jakby budził się z przerażającego koszmaru. Zawarczał, ale nie czułam strachu...

Nozdrza poruszyły się i samiec sennie otworzył ślepia.

Te oczy... Ciemne, niemal czarne, a przy tym takie ludzkie. Nigdy ich nie zapomnę.

꧁︵‿🟍‿︵꧂

Skrzypnięcie drzwi wyrwało mnie z objęć snu. Zanim zdążyłam zorientować się w sytuacji, do komnaty wpadła Meliandra.

– Co się...

– Musimy porozmawiać, ale nie tutaj – wyszeptała, ledwie łapiąc oddech.

Poprowadziła mnie korytarzami do sali szkoleniowej. O tej porze świeciła pustkami, a grube ściany chroniły przed wścibskimi, długimi uszami elfów. Meliandra zamknęła wrota, pociągnęła mnie na środek groty i dopiero wtedy zdecydowała się odezwać.

– Wiem, że między nami nie układa się najlepiej. Padło wiele słów, ale traktuję cię, jak przyjaciółkę, a nawet siostrę, wiesz o tym? – Księżniczka zerknęła na mnie z dziwnym wyrazem na twarzy, który ukazywał nie tylko strach, ale coś, czego nie potrafiłam zinterpretować.

– Meliandro, przerażasz mnie.

– Chodzi o to, że ojciec wybrał dla mnie męża – odparła i spuściła oczy w dół.

– I co? Okazał się starym, grubym krasnoludem?

Meliandra zwlekała i nerwowo zaciskała wargi, jakby nie chciała wypuścić odpowiedzi na wolność. Nawet na mnie nie spojrzała, zamiast tego przyglądała się śladom, które pozostawiła, szurając butem w piasku.

– To Higgidon – mruknęła, nie patrząc mi w oczy.

Nie mogłam uwierzyć w to, co właśnie powiedziała.

Higgidon? Ten sam mężczyzna, z którym całowałam się ledwie kilka chwil temu?

Księżniczka podniosła na mnie wzrok i na widok mojego zaskoczenia, przyjęła buntowniczą postawę.

– Nie zgodziłam się, oczywiście. Mój ojciec jest wściekły i grozi mi przeróżnymi rzeczami, jednak wątpię, by spełnił chociaż jedną z tych obietnic – zapewniła, jednak sposób, w jaki gestykulowała, jakby odganiała stado natrętnych komarów, zdradzał, jak bardzo była zdenerwowana. – Ja tego nie planowałam, naprawdę. Przecież sama pamiętasz, jak ci mówiłam, że ojciec chciałby go widzieć jako mojego męża, a ja się na to nie godzę. Nie sądziłam, że mnie do tego przymusi. Nie zrobię tego. Nie chcę ci go odbierać... No powiedz coś wreszcie.

– Dziękuję... że jesteś ze mną szczera – wyszeptałam, wciąż nie mogąc pozbierać myśli.

– A jeśli twój ojciec będzie nalegać?

– Przecież mnie nie zmusi! – krzyknęła księżniczka, a w jej oczach zapłonął gniew. – Powiemy mu o was. Na pewno zmieni zdanie, a jak nie on, to matka go przekona. Ona cię uwielbia i nie chciałaby twojej krzywdy.

Drzwi do groty otworzyły się i stanął w nich Higgidon wraz z Amikalem.

– Widzisz... wiedziałem, że tutaj będą – wykrzyknął radośnie Amikal i spojrzał na swojego brata z konsternacją, gdyż ten nie podzielał entuzjazmu. – Co jest? Czemu wszyscy mają takie miny?

Księżniczka speszyła się widokiem Generała i oblała rumieńcem złości albo raczej wstydu. Higgidon jak zwykle ograniczył mimikę twarzy do mrugania.

– Król wydaje Meliandrę za Higgidona – odparłam słabym głosem.

– Co takiego? – Amikal wyglądał na zszokowanego i przenosił wzrok między bratem a księżniczką. – To bzdura, przecież wiadomo, że was do tego nie zmusi. Jest wściekły na Meliandrę, ale ceni sobie zdanie Higgidona i...

– A co jeśli się zgodziłem? – Głos mojego ukochanego odbił się echem po grocie.

– Jak to się zgodziłeś? – wyszeptałam i spojrzałam na niego z niedowierzaniem. – Jak to się zgodziłeś!? – powtórzyłam dużo głośniej.

– Zostawcie nas samych. – Higgidon podszedł do mnie i chciał złapać za rękę, jednak odsunęłam się na bezpieczną odległość.

– Niech zostaną, przecież ich także to dotyczy, w końcu Meliandra ma zostać twoją żoną, a Amikal... – zawiesiłam głos, gdy zobaczyłam błagalne spojrzenie młodszego z braci. – jest naszym przyjacielem i chcę, by był przy tej rozmowie.

– Co to ma znaczyć, że się zgodziłeś. Ja się nie zgodziłam! I nie wyjdę za mąż ani za ciebie, ani za nikogo innego, kogo wybierze mój ojciec. – Księżniczka kipiała z gniewu.

– Owszem wyjdziesz – odpowiedział księżniczce i przeniósł na mnie wzrok. – Nie jesteś z naszego świata i nie pojmujesz praw obowiązujących w społeczeństwie elfów. Zawdzięczamy królowi zbyt wiele, żebym mógł mu tak po prostu odmówić. To, co chcę ci wyjawić, jest ściśle tajne. Wiele ryzykuję, ale należą ci się wyjaśnienia.

– Lepiej późno niż wcale... – mruknęłam, ale Higgidon nie dał się wyprowadzić z równowagi.

– Ja i Amikal, nie pochodzimy z tego królestwa, tylko ze starego klanu elfów, zamieszkującego wysokie góry na północnym wybrzeżu. Nasz ojciec był królem, a ja jako pierworodny miałem prawo do objęcia rządów nad tamtym terenem.

– Jesteś królem i zapomniałeś mi o tym wspomnieć? No nie! To już drugi raz! To są jakieś żarty! – krzyknęłam i złapałam się za głowę.

Zawsze, kiedy pytałam o jego pochodzenie, udzielał wymijającej odpowiedzi albo mówił, że jego rodzina nie żyje – analizowałam. – Teraz zrozumiałam, dlaczego.

– Powianiem być królem. Królem niczego i nikogo... Nie było sensu o tym wspominać. Znamy się raptem kilka miesięcy. Nie miałem pewności, czy mogę ci ufać.

– Miałeś wiele okazji, by wspomnieć cokolwiek, nawet bez wdawania się w szczegóły.

– To nie jest takie proste, wysłuchaj mnie do końca – poprosił, unosząc dłoń w obronnym geście. – Amikal w wieku ośmiu lat uciekł do lasu na polowanie, więc rodzice wysłali mnie, abym go odnalazł i sprowadził do domu. – Zawiesił głos i przymknął oczy, jakby każde wypowiedziane słowo sprawiało mu ból. – Do naszej krainy wkroczyły hordy orków, siejąc zniszczenie i mordując, wszystkie stworzenia, które stanęły im na drodze. Nie mieliśmy, jak wrócić do Spiczastego Pałacu niezauważeni. Cudem uniknęliśmy pogoni i ukryliśmy się w jaskiniach. Elfy dzielnie stawiały opór i długo broniły bram miasta. Przewaga wroga była miażdżąca, oblężenie trwało kilka tygodni, a orkom kończyły się zapasy. Przywlokły ze sobą zarazę, która zdziesiątkowała ich szeregi, a później także i nasze. Orki wdarły się do miasta i starły z armią elfów. Straty po obu stronach były znaczące, mimo że najeźdźcy wycofali się w głąb lasu.

– Na wieść o zagładzie naszej osady, król Vertill przyjechał wraz z oddziałem, pomścił życie naszych pobratymców i wybił orków grasujących w okolicy – wtrącił Amikal, ze smutkiem w oczach, który rzadko u niego gościł. – Niestety nasze domy zostały zdewastowane, plony spalone, a osada nie nadawała się do zamieszkania, z powodu choroby, jaką przywlokły te brudne kreatury. Rozprzestrzeniała się nie tylko przy bezpośrednim dotyku, ale również zatruwała wodę. Ci, którzy zdołali przetrwać natarcie, zmarli w męczarniach, w ciągu kilkunastu kolejnych dni.

– Odnaleziono nas skrajnie wycieńczonych i zabrano ze sobą do Zielonych Wodospadów, a naszą tożsamość utajniono. – Higgidon skrzyżował ręce na piersi. – Dlatego nie wyjawiłem prawdy o sobie.

– Nie rozumiem, dlaczego nikt nie może wiedzieć o waszym pochodzeniu, przecież jesteście spadkobiercami i macie prawo do tamtych ziem.

– W tamtym czasie orki roznosiły tak zwaną zieloną chorobę – wtrącił ponownie Amikal. – Skóra zieleniała i powstawały na niej pęcherze, w których tworzył się toksyczny płyn. Z czasem bąble pękały na zewnątrz i rozrastały się w głąb ciała, zajmując organy wewnętrzne. Wszystko trwało od kilku dni do tygodni i było niezwykle bolesne, ponieważ ta ciecz działała jak kwas, roztapiający ciało i powodujący ferment. Nawet rycerze z Zielonych Wodospadów zostali straceni, gdy pojawiły się u nich pierwsze objawy choroby.

– Gdyby w tym królestwie dowiedziano się o naszym pochodzeniu, uznano by nas za zainfekowanych i prawdopodobnie spalono na stosie, w ramach ostrożności. W najlepszym wypadku wyrzucono by nas z miasta – dopowiedział Higgidon. – Król wziął na siebie odpowiedzialność i przyjął nas pod swój dach. Przeszliśmy pięcioletnią kwarantannę, a po tym czasie uznano nas za zdrowych i pozwolono wyjść z podziemnych grot. Później Vertill wymyślił nam fałszywą tożsamość, której nikt nie kwestionował.

– Dalej nie pojmuję, czemu nie ujawniono waszego pochodzenia, skoro nie jesteście chorzy – powiedziałam po chwili zastanowienia.

– Ponieważ zielona choroba jest nieuleczalna i zimuje w organizmie niczym niedźwiedź. Może zaatakować nawet po kilkuset latach – przemówił ponownie Higgidon. – Nie mieliśmy kontaktu z krwią orków, osadą ani żadnym chorym elfem, więc jest mało prawdopodobne, byśmy zostali zarażeni. Król Vertill zastosował kwarantannę w ramach ostrożności. Jest jednak pewne, że gdyby mieszkańcy królestwa dowiedzieli się, że chociażby przebywaliśmy w okolicy zakażonych orków, to zażądaliby spalenia nas na stosie. – Uniosłam brwi z zaskoczenia. – Ten płyn, który powstaje w pęcherzach, jest łatwopalny, a przy kontakcie z ogniem wybucha ze zdwojoną mocą. Dlatego ciała palono na kamiennych pustkowiach z daleka od zbiorników wodnych.

Pokiwałam głową, dając znak, że przyjęłam do wiadomości wszystko, co usłyszałam. Zacisnęłam zęby tak mocno, aż mnie rozbolała szczęka. Nie byłam gotowa, by wypuścić na wolność wszystkich swoich myśli.

– Jak mam odmówić królowi, który podarował mi życie, a teraz obdarza mnie tak wielkim zaszczytem, oddając rękę swej córki? Co może się równać z jego miłosierdziem? – zapytał z rezygnacją Higgidon.

– Spróbuj użyć słów: Nie, dziękuję – sarknęłam.

– Mogłeś to przewidzieć. – Amikal syknął wściekle... – Wiedzieliście od najmłodszych lat, że szykują was dla siebie. – Ostatnio, jak cię o to pytałem, twierdziłeś, że król odstąpił od tego pomysłu.

– Wasze małżeństwo było zaaranżowane od tak dawna? To po co to wszystko było? Zrobiłeś sobie ze mnie zabawkę?

– To nie tak. Nikt nam tego wprost nie powiedział. Padło jedynie kilka luźnych sugestii, nie zostałem poinformowany o żadnych planach. Król od dawna nie poruszał tematu zaślubin. Ostatnio chyba... z czterdzieści lat temu i to w formie żartu. Kiedy poznałem ciebie, zupełnie straciłem głowę. Czekałem, na twój ruch, aż będziesz pewna swoich uczuć. – Złapał mnie za ramiona i spojrzał głęboko w oczy. – Naprawdę nie chciałem cię skrzywdzić. – Nie znasz Vertilla. On potrafi być bezwzględny. Tu nie chodzi tylko o mnie...

Dotyk Higgidona sprawił, że żal zamienił się w gniew, a gniew we wściekłość. Wyszarpnęłam się z jego uścisku i odsunęłam na bezpieczną odległość.

– Jesteś tchórzem! Powinieneś postawić się królowi i odmówić albo znaleźć jakieś wyjście z tej sytuacji. A ty, jak zwykle przyjmujesz na siebie wszystkie obowiązki, jakie ci wyznacza – powiedział Amikal. – Zatajanie prawdy, to też jest rodzaj kłamstwa.

– Nie ucz mnie o szczerości, bo i w twoim wypadku, ma ona wiele odsłon. Czemu nie powiesz Meliandrze, że kochasz ją, odkąd zostałeś jej gwardzistą? – Higgidon rzucił bratu piorunujące spojrzenie, od którego Amikal wręcz zapłonął gniewem. Zacisnął pieści i napiął mięśnie szyi, aż żyły nabiegły krwią.

– Właśnie dlatego jej nie mówiłem, żeby nie komplikować sytuacji! Jestem jej gwardzistą, najbliższym przyjacielem i to mi w zupełności wystarczało. Myślałem, że chociaż raz pójdziesz za głosem serca, a nie rozumu. Gdybym wiedział, że tak postąpisz, nigdy bym ci nie pozwolił się do niej zbliżyć. Bogowie... Ja cię nawet podpuszczałem – krzyczał w gniewie, równocześnie wskazując na mnie.

Meliandra stała w zupełnym milczeniu i wodziła wzrokiem między mężczyznami, natomiast we mnie, aż wrzało od wzbierającej złości.

– Zasłużyłem sobie, na co jeszcze czekasz? – zapytał Higgidon.

Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc, o co mu chodzi i dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że mimowolnie gładzę opuszkami palców rękojeść sztyletu ukrytego w przepasce na udzie.

– Rozważam, czy najpierw odciąć ci ten kłamliwy język, czy wątłe genitalia, które najwyraźniej nie są ci do niczego potrzebne – powiedziałam, a księżniczka złapała mnie za rękę. – Rodzina udaje, że nie wie o moim istnieniu, a ty... Zapewniałeś, że będziesz moją ostoją i wsparciem.

– On może się zgadzać na wszystko, ale ja tego nie zrobię – odparła Meliandra.

– Przestańcie ją łudzić marzeniami, przecież wiadomo, że król znajdzie sposób by was zmotywować. – Amikal spojrzał na mnie ze współczuciem i dodał. – Przykro mi, ale taka jest prawda. Król dopnie swego, tym bardziej że ma już zgodę tego idioty o zatwardziałej moralności. Nie zasłużyłaś na taki los, tancereczko.

– Czy wy jesteście jakimiś marionetkami w rękach tego elfa? – wykrzyknęłam do nich rozwścieczona. – Wszyscy tańczycie, jak wam zagra, nawet ty – powiedziałam do Meliandry. – Ciągle się buntujesz, ale robisz to bardziej na pokaz, niżby miało to przynieść jakieś zmiany.

Nie mogłam już znieść tej sytuacji. Brakowało mi tchu i marzyłam, żeby wydostać się z tej pieczary. Ruszyłam prosto do wyjścia, mimo iż Higgidon próbował zastąpić mi drogę.

– Dokąd idziesz? – zapytał Amikal z nutą troski w głosie.

– Byle jak najdalej stąd.

***

W tym miejscu można śmiało wpisać wszystkie obelgi pod adresem generała :) 

Rymowane klątwy, również są mile widziane.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro