Rozdział XVIII cz. 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Już zapomniałem, że jej śmiech jest tak przerażający, Gdybym miał ciało pokryte skórą, pewnie dostałbym dreszczy przez odgłosy, które powinny przypominać radość.

– To ona! To naprawdę ona, mój najdroższy! Przywlokę ją tutaj specjalnie dla ciebie, wtedy powrócisz i już na zawsze będziemy razem.

– Pani. – Dawno nie słyszałem jego głosu. Jedyna osoba, znająca moje prawdziwe oblicze. Mój jedyny przyjaciel. – Wróciłem zgodnie z rozkazem.

– Nareszcie jesteś. Mam dla ciebie wielce odpowiedzialne zadanie, którego nie powierzyłbym nikomu innemu.

– Pani moja, czy to Sztylet Prawdy? – Słyszę w jego głosie zachwyt i niedowierzanie.

– Tak. Zanieś go jednemu z braci, niech poświęcą tę małą kocicę na Krwawym Ołtarzu.

– Ale czy to rozsądne? Co, jeżeli nie przejdzie próby?

– Umrze, przecież to oczywiste – wypluła te słowa z nonszalancją. – Bogowie są jednomyślni. Wizje są tak klarowne – dodała zachwycona.

– Oczywiście, Wasza Wysokość.

Biedna dziewczyna, kimkolwiek jest, bogowie zgotowali jej okropny los. Gdybym mógł wybierać, wolałbym, aby zostawili ją w spokoju.

꧁︵‿🟍‿︵꧂

Od Pierwszego Dnia Wiosny, czas upływał tak szybko, że zanim się obejrzałam, minęły ponad dwa miesiące. Pochłaniała mnie monotonia codziennych czynności, dni zlewały się w jedno. W tym czasie miała miejsce wspaniała uczta z okazji zaręczyn Higgidona i Meliandry, którzy od razu zdobyli serca swoich poddanych. Gdybym mogła, rzygnęłabym tęczą, na widok słodkiej obłudy płynącej z ust i postawy Higgidona.

Rodzinę pochłaniały ćwiczenia, a ja szkoliłam się sama. Czasem dołączał do mnie pod Amikal, który zrezygnował z funkcji gwardzisty i został Dowódcą Straży Granicznej. Często opuszczał stolicę elfów i niechętnie do niej wracał. Co kilka dni wybieraliśmy się poza miasto razem ze wszystkimi animagami, gdzie mogliśmy w spokoju przemieniać się w zwierzęce postacie. Przemierzaliśmy lasy, z ptakami latającymi nam nad głowami i wracaliśmy do zamku dopiero nad ranem.

Jednego z wieczorów, rodzice zaprosili nas na uroczystą kolację, a to oznaczało, że mieli do nas szczególną sprawę.

– Moi drodzy, zbliża się Pierwszy Dzień Lata, na który tak długo czekaliśmy. Jagoda dostanie swój wzór. – Tata uśmiechnął się promiennie.

– Kompletnie zapomniałam. – Zastygłam z uniesionym widelcem i otwartymi ustami.

– Niestety ja i mama, mamy zbyt wiele spraw do załatwienia przed zjazdem animagów i będziemy musieli was opuścić – kontynuował. – Udacie się do Świętego Miejsca i zadbacie o to, by Jagoda przyjęła dar od bogów. Parrosie ufam, iż będziesz sprawował pieczę nad swymi siostrami, a także, że wasza wyprawa przebiegnie w jak największej tajemnicy. W razie problemów nie wyjawiajcie jej celu.

– Oczywiście ojcze, będę ich strzegł. – Parros skinął głową.

– Droga zajmie wam około dwóch tygodni. Powinniście wyruszyć w ciągu najbliższych dni – wtrąciła się mama. – Trzymajcie się na uboczu i unikajcie kłopotów, a już na pewno nie nadużywajcie swych mocy, chyba że zagrożone będzie wasze życie lub powodzenie misji.

– A wy, gdzie zamierzacie się udać? – dopytywała się Dimissi.

– Musimy pojechać do stolicy. Od dłuższego czasu nie mamy kontaktu z Davosim. Nie mieliśmy od niego żadnej wieści, odkąd rozstaliśmy się pod Świętym Miejscem, a powinien wrócić dawno temu. Nawet nie wiemy, czy dotarł do Północnego Królestwa. – Mama starała się zachować neutralny ton głosu, ale zdradzały ją sztywne ruchy rąk, podczas nakładała sobie jedzenie na talerz.

– Czy to bezpieczne? – Parros oparł się łokciem o blat stołu i potarł podbródek. – Jeżeli, słuch po nim zaginął, to może oznaczać, że na was także może czyhać niebezpieczeństwo. Może powinniście wysłać tam kogoś innego?

– Na przykład kogo? Najbardziej zaufana i odpowiednia do tego zadania osoba, nie daje znaku życia, więc chyba nie mamy wyboru. Poza tym panujemy nad mocami na tyle, że damy sobie radę w razie potrzeby – powiedział Tarpass z dumą w głosie. – Muszę jeszcze odzyskać Kostur Mocy.

– A tak właściwie, po co ci ten kostur? – zapytałam z zaciekawieniem.

– To odwieczny atrybut władzy królewskiej podarowany przez Pięciu Bogów. To potężny artefakt dający królowi władzę nad pradawną magią. Bez niego nigdy nie zostanę okrzyknięty prawowitym królem animagów.

– A co z waszą magią? Pokażcie mi coś wreszcie! – dodałam podekscytowana. – Ciągle tylko snujecie opowieści, a jeszcze żadne z was nie zaprezentowało swojej mocy. Nie licząc Parrosa, który złamał mi nos.

Tata parsknął i nadął policzki, słysząc mój przytyk. Zanim się obejrzałam, tata wyciągnął dłoń w kierunku kwiatów wiszących po bokach wejścia. Zielona roślina zwisała z okrągłych doniczek podwieszonych pod sufitem. Pod wpływem mocy rozrosła się w zastraszającym tempie. Wiła się po ziemi niczym dziesiątki węży, które kolejno oplotły wszystkie krzesła. Łodygi zaczęły się kurczyć i nieomal wróciły do swojej pierwotnej postaci, nagle stanęły w płomieniach. Języki ognia tańczyły wokół donic, aż w końcu zamieniły roślinę w pył, który rozsypał się po posadzce. Ognisko nie przygasło, wręcz sprawiało wrażenie, jakby żyło własnym życiem w środku doniczek, chociaż nie było w nich już nic poza ziemią.

Mama wyciągnęła ręce w kierunku dzbana z wodą, a następnie zatoczyła dłońmi koła i machnęła nimi nad głową. W ten sposób uformowała dwa strumienie, które ugasiły oba ogniska, tworząc duże smugi dymu. Rozpostarła ramiona i złączyła dłonie. Obie wstęgi dymu złączyły się w jeden duży obłok, zawirowały nad posadzką i utworzyły trąbę powietrzną. Małe tornado wirowało dookoła stołu. Parros wyciągnął przed siebie ręce, by siłą woli poruszyć dwa metalowe półmiski, które pofrunęły w kierunku trąby. Gdy klasnął w dłonie, talerze uderzyły o siebie, zgniatając przy tym wir, który rozpłynął się w powietrzu.

– Jak... wy... to... robicie? – zapytałam oniemiała z zachwytu. – Te ruchy są już z góry ustalone, czy wymyślacie je na bieżąco? To wymaga dużego skupienia i zużycia sił magicznych, czy...

– Moja droga, wszystkiego dowiesz się w swoim czasie, gdy sama przejdziesz trening. Na razie dostaniesz wzory i zaczniesz przygotowania teoretyczne w kierunku posiadania mocy, jaką wybiorą ci bogowie – przerwała mi mama. – A teraz, skoro już zaspokoiliśmy twoją ciekawość, to powróćmy do omówienia ważniejszych spraw.

– Ale... – zaoponowałam, lecz wstrzymała mnie gestem dłoni. Miałam tyle pytań i jak zwykle, nie uzyskałam żadnej odpowiedzi. Obiecałam sobie, że nauczę się cierpliwości i tylko dlatego przestałam dociekać.

– Wracając do tematu – kontynuowała mama. – Gdy Jagoda dostanie już swój wzór, proszę was, abyście wrócili do Zielonych Wodospadów i czekali na nas, tak długo, jak to będzie konieczne. Jeżeli podróż zajęłaby nam więcej czasu, niż planujemy, to musicie ponownie udać się do Miejsca Świętego, na Pierwszy Dzień Zimy.

– To nie będzie was tak długo? – wtrąciła ostrym tonem Dimissi. – A co z suszą w tej krainie? Przecież obiecaliście królowi doglądać jego plonów.

– Maggini ma się tym zająć razem z Nobossem. Mamy do dyspozycji utalentowanych animagów, którzy z pewnością podołają temu zadaniu. Kiedy tylko będziemy mogli, dołączymy do was i razem udamy się na zlot. – Tata wstał od stołu i podał dłoń swojej małżonce. – Teraz musimy się już z wami pożegnać, ponieważ wyruszamy tej nocy.

– Jak to? Tak szybko? – poderwałam się z miejsca zaskoczona tą wiadomością.

– Już i tak zbyt długo tutaj zabawiliśmy – odpowiedziała mama. – Dimissi liczę na twój rozsądek i rozwagę. Parros, dbaj o swoje młodsze siostry, a ty Jagoda... – Mama zawiesiła głos na moment i dodała z uśmiechem. – Po prostu, nie wpadnij w tarapaty.

– Nic nie gwarantuję, ale się postaram – odparłam z uśmiechem.

꧁︵‿🟍‿︵꧂

Dni wlokły się w nieskończoność, a może to ja nie potrafiłam sobie znaleźć zajęcia? Snułam się po zamku, a dzień przed wyjazdem nie mogłam usiedzieć na miejscu z ekscytacji. Wreszcie nadszedł długo wyczekiwany czas wyjazdu. Kiedy wybiła północ, kończyłam siodłać Grawera, któremu udzieliło się moje podekscytowanie. Nerwowo stukał kopytem o posadzkę i podskubywał połę mojego płaszcza. W drzwiach pojawiła się Zaza i zamachała ogonem uradowana z możliwości wspólnej przebieżki.

– Niestety, kochana. Tym razem zostajesz – powiedziałam, ale nie zmieniła radosnego wyrazu pyska.

– Zaraz się nią zajmę, tylko skończę z Hugonem. Jest strasznie uparty. – Usłyszałam za sobą głos Dimissi, która kroczyła przez stajnię ze swoim karym rumakiem i owczarkiem, depczącym jej po piętach. Podała mi wodze Joja, kucnęła naprzeciw psa i wzięła jego pysk w dłonie, by spojrzeć mu prosto w oczy.

– Do trzech razy sztuka – mruknęła z westchnieniem.

Wpatrywała się w niego w milczeniu i po chwili dostrzegłam zmianę nastawienia psa. Hugon zastrzygł uszami, powęszył i z nosem przyciśniętym do ziemi wyszedł ze stajni. Z Zazą poszło jej szybko i już za pierwszym razem osiągnęła pożądany efekt. Suczka odwróciła się na pięcie i powolnym krokiem ruszyła w stronę wyjścia.

– Co się właśnie stało? – zapytałam, wpatrując się w białą końcówkę ogona, znikającą za wrotami.

– Jestem uzdrowicielką i potrafię kontrolować emocje wszystkich istot, choć z różnym powodzeniem, jak sama dobrze wiesz – dodała, patrząc na mnie wymownie. – Ze zwierzętami jest dużo łatwiej, niż z ludźmi, czy też animagami. Twojej Zazie wpoiłam, że się nudzi, jest zmęczona i chciałaby się położyć w łóżku. Hugon, był wyjątkowo uparty i próbowałam już chyba wszystkiego, ale w końcu przekazałam mu poczucie obowiązku i zasugerowałam ochronę Meliandry.

– W takim razie, lepiej będzie, żeby się o tym dowiedziała, ponieważ może ją zdziwić nagłe zainteresowanie Hugona. – Parros dopiero wchodził do stajni i mówił szeptem, jednak nasze wyostrzone zmysły pozwoliły nam usłyszeć każde słowo. – Skomunikuję się z Amikalem, a ten przekaże wiadomość księżniczce.

– Dlaczego, ciągle rozmawiasz w ten sposób tylko z nim? Nie możesz zajrzeć do umysłu jakiegoś chłopca stajennego? – zapytałam zainteresowana i zarazem poirytowana. Nie chciałam, aby mój przyjaciel czuł się osaczony, przez animaga penetrującego jego myśli.

– Animag potrafi wyczuwać obecność innych osób, nawet z daleka, ale by zajrzeć do czyjegoś umysłu, trzeba zazwyczaj podejść bardzo blisko. Na przykład, jeśli znajdowałbym się na targu, z łatwością podsłuchałbym myśli elfów jednak, gdyby było ich zbyt wiele, mógłbym zostać otumaniony. Ciężko jest znaleźć właściwą osobę, jeśli wcześniej nie nawiązało się z nią więzi. Najłatwiej jest dotrzeć do umysłu, do którego już uzyskaliśmy dostęp. Do nawiązania tak zwanej nici, potrzebny jest kontakt fizyczny – wyjaśnił brat. – Z Amikalem zawiązaliśmy nić, już dawno temu i teraz nawet z dużej odległości jestem w stanie go odnaleźć. Nie musisz się martwić, że go szpieguję, lub przesłuchuję, ponieważ staram się nie zaglądać zbyt głęboko w jego myśli, chyba że sam postanowi się ze mną czymś podzielić.

– Nie mamy czasu, aby się tym zajmować. Musimy ruszać – ponagliła nas Dimissi. Wskoczyła na swojego konia z gracją, niczym motyl, i pogalopowała w stronę sadów.

꧁︵‿🟍‿︵꧂

Dotarliśmy do garnizonu, gdy noc wciąż otulała jeziora i puściliśmy się galopem przez gęsty las. Nie zatrzymywaliśmy się aż do ostatniej linii drzew, stanowiącej granicę krainy elfów.

– Teraz zaczniemy prawdziwą część podróży – powiedział Parros i skinął ku Dimissi.

Zeszła ze swojego konia podała mu wodę i pogłaskała po szyi. Ogier dyszał, a pot spływał mu po sierści rzęsistymi kroplami. Kilka razy westchnął głębiej i niebawem jego oddech wyrównał się, wtedy moja siostra podeszła do kolejnych dwóch wierzchowców.

– Jeżeli mam się czegoś nauczyć, to może zechcielibyście mnie informować, co robicie – napomniałam ich poirytowana.

– Wybacz, ciągle zapominam, jak mało o nas wiesz – mruknął Parros, wyrwany z zamyślenia. – Dimissi przekazuje koniom siłę i wytrzymałość kosztem swojej magii.

– A ty dumasz o nadchodzącym dniu, czy łapiesz ostatnie promienie księżyca?

– Sprawdzam okolicę, czy jest bezpieczna. Szukam umysłów, które odznaczają się większą aktywnością... – Pokiwałam głową bez przekonania. – Ciężko jest to wytłumaczyć osobom nieobdarzonym talentem. To trochę tak, jakbyś ślepemu opisywał kolory.

– Ha... urocze! Dla mnie to jakaś abstrakcja – parsknęłam, a moja uwaga rozbawiła rodzeństwo.

– Spokojnie, nie ty jedna będziesz się uczyć podczas podróży. Ja mam dbać o zdrowie wasze i koni, a Parros jest odpowiedzialny za bezpieczeństwo i przeczesywanie okolicy. Ty natomiast staraj się wyostrzać zmysły. Kto wie, może z czasem nauczysz się, jak kontrolować scalanie – powiedziała z błyskiem w oku. – Od setek lat nikt nie opanował tej umiejętności na tyle, by się nią swobodnie posługiwać, ale może akurat ty odziedziczyłaś ten dar.

– Nie rozbudzaj w niej płonnych nadziei. Zrobiła to tylko raz, rzekomo. – Brat skinieniem głowy dał znak, byśmy dosiadły wierzchowców.

– Straszny z ciebie niedowiarek – mruknęła Dimissi, mrużąc oczy z niezadowoleniem.

꧁︵‿🟍‿︵꧂

Podróżowaliśmy dzień i noc, robiąc krótkie postoje na odnowienie sił wierzchowców. Im dalej zapuszczaliśmy się na ziemie grudów, tym bardziej zmieniał się krajobraz. Po dwóch dniach znaleźliśmy się na prawdziwej pustyni, bez śladu roślinności i wody. Dimissi była jeszcze bledsza niż zazwyczaj. Jej poszarzałą karnację podkreślały sińce pod oczami. Przekazywała koniom ogromne pokłady mocy, a każdy z postojów wydawał się coraz dłuższy. Upał doskwierał nam coraz bardziej, mimo wrodzonej odporności na ekstremalne temperatury. Nie przejmowałam się sobą, tylko końmi, które znosiły trudne warunki chyba tylko dzięki magii siostry. Nasze płaszcze narzuciliśmy wierzchowcom na szyję i pysk, by zasłonić je przed rażącym słońcem. Elfickie odzienie było tak skonstruowane, by chronić nie tylko przed zimnem, ale też upałem. Po jednej z przerw Dimissi usiadła na piasku i przyłożyła sobie palce wskazujące do skroni, by je rozmasować.

– Źle się czujesz? Możemy ci jakoś pomóc? – zapytałam zaniepokojona.

– Jestem wyczerpana i pęka mi głowa, ale to zaraz minie – Nie patrząc na mnie, wyciągnęła dłoń i wskazała palcem na wierzchowca. – Martwi mnie kondycja Tarana. Ma problem z prawą tylną pęciną, ale nie mam już sił, by sprawdzić przyczynę kontuzji.

– Nie zauważyłam, żeby kulał – odparłam i przyjrzałam się mu z zaciekawieniem.

– Tłumiłam jego ból, ale nie wiem, jak długo jeszcze uda mi się to robić. Jego organizm przestaje przyswajać magię. Jeśli dalej będę wlewać moc, do ciała przesyconego magią, to mogę tylko pogłębić kontuzję.

– Odpocznie, jak dotrzemy na miejsce, a do tej pory postaraj się, podtrzymywać go na tyle, by dał radę mnie wieźć – wtrącił Parros i dał nam znak, że musimy ruszać dalej.

Król Vertill ostrzegał nas o dużej aktywności grudów, którzy rzekomo tłoczyli się jak mrówki na równinach. Kilka razy słyszeliśmy w oddali odgłosy grudów i raz nawet natrafiliśmy na jeden z ich oddziałów, jednak dzięki zdolnościom Parrosa uniknęliśmy konfrontacji. Musieliśmy jedynie stać bez ruchu w rażącym słońcu, otoczeni bańką mocy brata, przez bardzo długi czas. Wyszkolony władca umysłu mógłby nas otoczyć najściślejszą tarczą nawet podczas biegu, ale Parros jeszcze tego nie potrafił. Przez większość podróży zajmował się sprawdzaniem okolicy w poszukiwaniu potencjalnego zagrożenia, ale znalazł odrobinę czasu, by poruszyć kwestię mojej blokady.

– Rozmawiałem o tobie z Harriverem. – Zobaczył moją zaskoczoną minę i westchnął z niezadowoleniem. – Wiem, że miałem tego nie robić, ale zabrakło mi już pomysłów. Oczywiście mógłbym wedrzeć się do twego umysłu siłą, ale nie chce tego robić.

– Dlaczego? Boisz się, że nie starczy ci magii?

– Nie o to chodzi. Powiadają, że wdzieranie się do umysłu animaga, jest uczuciem porównywalnym do gwałtu, tylko oczywiście nie w fizyczny sposób. – Brat uniósł brwi w znaczący sposób, na widok mojego przerażenia. – Należy złamać blokady i silną wolę gospodarza, a to bywa... nieprzyjemne. Nawet mogłoby doprowadzić do nieodwracalnych zmian. Harriver twierdzi, że możesz być szczególnie wyczulona na magię umysłu, dlatego każdy nawet najmniejszy kontakt tworzy u ciebie naturalną blokadę, podobną do tej, jaką mają małe dzieci. Ostatecznie, jesteś w tym świecie dopiero od roku. Poza tym ciągle uczysz się posługiwać zmysłami, a to także może mieć wpływ na twoją koncentrację. Dla ciebie może to być szczególnie trudne, ponieważ musiałaś w krótkim czasie nauczyć się czegoś, co my potrafimy już od urodzenia.

– Powiedział, jak mam sobie z tym poradzić?

– Tak, nawet zaoferował swoją pomoc, ale to byłaby już ostateczność. Dlatego teraz spróbujemy czegoś nowego. – Brat przybliżył swego konia do Grawera i chwycił mnie za rękę. – Postaraj się wznieść mury, natomiast ja mam przestać pukać do drzwi. Harriver twierdzi, że wystarczy, iż stanę na skraju twojego umysłu, wtedy poczujesz moją obecność. Gotowa?

Skinęłam głową i zamknęłam oczy, tworząc w swojej wyobraźni pokój i czekałam na znak brata. Nie usłyszałam, żadnego dźwięku, nie zobaczyłam ruchu, ani nie poczułam zapachu, mimo to w pewien sposób wyczułam jego obecność. Pomyślałam, by wyciągnąć dłoń w kierunku klamki, ale drzwi otworzyły się same, jednak nie ujrzałam za nimi nikogo. Mimo to wiedziałam, że zdołał wejść do mojego pokoju. Do umysłu.

To było takie proste – odparłam w myślach. – To niesamowite uczucie. Nie widzę cię, ale wiem, że ze mną jesteś. Czuję twoją obecność.

– Jesteśmy teraz w twoim umyśle, a zatem to ty kreujesz rzeczywistość, jednak musisz pamiętać, że ja jestem władcą i mógłby przejąć nad tobą kontrolę. Im silniejsi są animagowie, tym większe szkody potrafią wyrządzić. Mógłbym ci wmówić wszystko, co tylko przyszłoby mi do głowy. Że jesteś starą kobietą, mężczyzną albo kurą. Potrafiłbym cię nakłonić do działania zgodnie z moją wolą, samobójstwa, zabójstwa albo zgolenia włosów na głowie. Najpotężniejsi mogą całkowicie przejąć kontrolę nad czyimś umysłem.

– Jak mam się przed tym bronić?

– Im więcej będziemy ćwiczyć, tym lepiej opanujesz sztukę rozmowy mentalnej. Od tej pory nie potrzebujemy już fizycznego kontaktu do nawiązania porozumienia między umysłami, więc powinniśmy mieć więcej okazji do rozmowy. Nie wpuszczaj do siebie nikogo, kogo nie jesteś pewna, bo narazisz się na niebezpieczeństwo.

– To, w jaki sposób mam rozmawiać z innymi animagami? Ciebie znam, ale co jeżeli ktoś obcy próbuje nawiązać kontakt?

– Pod żadnym pozorem nikogo nie wpuszczaj. – Rozległ się głos brata w mojej głowie. – Nie posiadasz talentu magicznego, więc nie będziesz w stanie się bronić przed atakiem władcy. Ja oczywiście nie wyrządzę ci krzywdy, ale sama pomyśl, co by się mogło stać, gdybyś dała dostęp komuś obcemu.

– Rozumiem, ale co mam robić, gdy ktoś zapuka do moich magicznych drzwi?

– Ignorować, tak jak to robiłaś do tej pory – poradził. – Pokój, który tworzysz w myślach, ma za zadanie pomóc ci przy nauce. To tylko metafora. Ja go nie widzę. Kiedy już nauczysz się płynnie nawiązywać ze mną kontakt, nie będziesz musiała za każdym razem go tworzyć. Wystarczy, że pomyślisz, iż chcesz ze mną rozmawiać, a ja uzyskam dostęp. Będziesz słyszała mój głos, a pokój stanie się zbędny. – Parros westchnął i dodał. – Ciężko to wszystko wyjaśnić słowami, jednak niedługo zobaczysz, jakie to jest proste.

Od kilka razy nawiązaliśmy kontakt i za każdym razem, coraz łatwiej panowałam nad umysłem. Im dalej zagłębialiśmy się w pustynię, tym więcej uwagi musiał poświęcać przeczesywaniu okolicy, więc przerwaliśmy nasze ćwiczenia.

Monotonna podróż w palącym słońcu wpędził mnie w marazm. Zwolniliśmy do stępu, by konie odetchnęły. Przestałam wpatrywać się w horyzont i zawiesiłam wzrok na śnieżno-białej grzywie Grawera. Wsłuchiwałam się w odgłosy pustyni i bicie jego serca. Przypadkowo scaliłam zmysły. Ocuciłam się raptownie, gdy wszystko wokół mnie zamarło, a właściwie zwolniło. Koń szedł tak wolno, jakby sunął w wyjątkowo gęstym mulistym bagnie. Usłyszałam za sobą dziwne brzęczenie, jakby chmara komarów latała tuż za moją głową. Obróciłam się zaskoczona i zobaczyłam, że za naszymi plecami, w oddali, mienią się złote, błękitne i brązowe drobinki. Miałam wrażenie, jakby brokatowe wstęgi podążały w naszym kierunku, pchając przed sobą gęstą chmurę brokatu.

– J... a... g...? – Parros wymawiał moje imię tak wolno, że w tym czasie mogłabym okrążyć grotę treningową. Jego głos sprawił, że wróciłam do rzeczywistości. – ...da! Na Pięciu Bogów! Zniknęłaś! Czy...

– Popatrzcie tam – przerwałam mu i wskazałam na niebo za naszymi plecami.

– Burza piaskowa – oznajmiła z przeciągłym westchnieniem i zmrużyła oczy, by wyostrzyć obraz. – Jak ty ją dostrzegłaś, skoro chmury są tak słabo widoczne?

– Udało mi się scalić zmysły – odparłam z uśmiechem pełna samozachwytu, jednak rodzeństwo nie podzielało mojego entuzjazmu.

– Przed nami jeszcze dwa dni drogi po pustyni, zanim dotrzemy do lasu – powiedział Parros zamyślony i potarł podbródek, co w jego przypadku nie wróżyło niczego dobrego. – Popędźmy konie, jak najdalej się da, to może uda nam się dotrzeć do tamtych skał. Postaram się wznieść tarczę.

– A jeśli się nie uda? – zapytała zaniepokojona Dimissi.

– Jeżeli nawałnica będzie duża, na pewno nas zasypie. My pewnie wyjdziemy z tego żywi, ale nasze konie... – zwiesił głos i pokręcił głową, gdy Dimissi przerzuciła nogę przez siodło, by zejść z konia. – Nie mamy na to czasu. Burza jest tuż za nami i przemieszcza się z zastraszającą prędkością.

Pognaliśmy wierzchowce, jak jeszcze nigdy dotąd, mimo iż wiedzieliśmy, że były u kresu sił. Pędziliśmy ku skałom, ale w nie wystarczająco szybkim tempie, za to chmura piasku zbliżała się nieubłaganie. Wiatr za naszymi plecami wzmógł się i zasypał nas drobinkami piasku.

Parros jako pierwszy dotarł do skupiska skalnego. Zsiadł ze swojego konia i zaprowadził go dyszącego za niewielką kamienną ścianę, po czym zarzucił mu płaszcz na pysk. Dotarłam zaraz po bracie i zarzuciłam płaszcz na Grawera, który trząsł się z wycieńczenia. Dimissi została daleko z tyłu. Za jej plecami szalała prawdziwa zamieć. Rozwiewała jej włosy i targała płaszczem, który w biegu nasunęła ogierowi na oczy. Błyskawicznie minęła Parrosa i zatrzymała się tuż przede mną. Koń zatrzymał się tak raptownie, że zrzucił ją z pleców i upadli na piach. Parros stanął na szeroko rozstawionych nogach i wpatrywał się w nadchodzący tuman piachu, a powietrze przed nim zafalowało. Kryjówka nie osłoniłaby nas przed burzą, jednak stanowiła niewielką pomoc na wypadek, gdyby brat nie zdołał utrzymać tarczy. Świat zmienił kolor, z żółtego przeszedł w sepię, a za moment w głęboki cedr.

Jesteśmy zgubieni.

Uderzył w nas podmuch wiatru wymieszanego z piachem, więc odruchowo zamknęłam oczy. Piach, kamienie i kawałki roślin uderzały w niewidzialną barierę, wprawiając ją w rezonans. Wierzchowcom udzielił się nasz strach, mimo zasłoniętych oczu, dlatego musiałam mocno trzymać ich wodze, by nie uciekły. Dimissi stała z zamkniętymi oczami i mamrotała pod nosem słowa ukojenia, starając się wpłynąć na wyczerpane i przerażone zwierzęta. Miałam wrażenie, jakby tych kilka chwil ciągnęło się w nieskończoność i przeraziłam się, gdy zobaczyłam, że Parros słabnie. Opadł na jedno kolano, dysząc głośno i uniósł dłonie nad głowę, a nasza niewidziana bańka zaczynała się kurczyć. Magiczne znaki na jego czole, które jeszcze chwilę temu błyszczały jasnym światłem, teraz stawały się coraz bledsze.

– Trzymajcie... się. – Zdążył wydyszeć. Upadł, a nas zasypały tumany piasku.

Podmuch rzucił mnie na skały, z niespodziewaną siłą, dlatego nie zdążyłam w porę ochronić głowy. Poczułam ból.

Straciłam przytomność. 

***

Ta część wyszła odrobinę dłuższa niż zazwyczaj, ale nie mogłam inaczej podzielić rozdziału. 😊

Zbliżamy się do Miejsca Świętego, ale:

Jaką moc szykują dla niej bogowie?

Czy w ogóle dostanie wzory?

Czy rodzeństwo dotrze do groty przemiany?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro