Rozdział XVIII cz. 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Obudził mnie rozpaczliwy krzyk Dimissi, która klęczała na ziemi, trzymając brata w ramionach i pokazywała na coś po mojej prawej stronie. Szumy w uszach zniekształcały jej słowa. Otrząsnęłam się z szoku i spostrzegłam, że dwa konie oswobodziły się z piasku, jednak trzeci przewrócił się na skały i został zsypany tak, że widać było tylko kawałek grzbietu. Dobiegłam do niego i rozkopałam miejsce, w którym spodziewałam się odnaleźć pysk. Wpadałam w panikę, ale wreszcie zobaczyłam żuchwę i odkopałam chrapy. Zwierzę się nie ruszało, ale nie przestawałam kopać.

- Dimissi! Jojo jest ranny!

Siostra dobiegła do nas w kilku susach i położyła dłonie na szyi wierzchowca. Oderwała je, strzepnęła, jakby chciała się pozbyć brudu i znów nawiązała kontakt.

- Nie oddycha. Nie wiem, co mam teraz robić - odrzekła spanikowana, nie mogąc zapanować nad drżeniem dłoni. - Nie uczyłam się jeszcze opatrywania takich poważnych...

- Byłaś weterynarzem, masz to we krwi. Przypomnisz sobie, tylko musisz się opanować. - Próbowałam wyciągnąć ją z histerii. - Od czego powinnaś zacząć?

- Muszę przywrócić oddech, ale nie wiem jak! - krzyknęła.

- Zamknij oczy, odetchnij, a moc sama tobą pokieruje - usłyszałyśmy szept Parrosa.

Dimissi wzięła głęboki wdech i położyła dłonie na żebrach konia. Obserwowałam w milczeniu, jak zmagała się z leczeniem, aż jej klatka piersiowa pokryła się złotym blaskiem. Wyglądała zjawiskowo, jakby nosiła w sobie słońce, którego promienie przedzierały się przez skomplikowaną sieć falistych wzorów.

- To wspaniałe - wyszeptała. - Widzę jego wewnętrzne organy, żyły ścięgna... tak, jakbym była w nim. Muszę tylko znaleźć płuca i pobudzić je do życia. Nie. Same nie zadziałają, najpierw serce.

Zamilkła na dłuższą chwilę i zajęła się swoją pracą. Ubywało jej magi, a słońce w jej wnętrzu powoli umierało. Żebra Joja poruszyły się i po kilku głębszych oddechach płuca powróciły do miarowego tempa. Klasnęłam w dłonie z radości, jednak Dimissi nie podzielała jeszcze mojego entuzjazmu. Przyłożyła dłonie do pyska konia i zajęła się raną, z której ciągle wypływała krew. Odecthnęłam z ulgą, widząc jak wzpaniale sobie radzi i zostawiłam ją samą. Brat siedział na ziemi, z głową zwieszoną między kolanami.

- To była ogromna burza piaskowa - wyszeptał, gdy przyklęknęłam obok. - Gwałtowna i silna. Dogoniła nas w niebywałym tempie. Miałem wrażenie, jakby ścigała tylko nas. Sama zobacz. - Ledwie miał siłę machnąć ręką bez konkretnego celu. Podniosłam sięi dopiero teraz spostrzegłam podłużny masyw piachu, tworzący swego rodzaju drogę, prowadzącą wprost na skały, przy których się schowaliśmy. Burza powinna zasypać okolicę, odbić od skał na przodzie i rozejść na boki. Poruszała się nienaturalnie, wbrew prawom natury.

- Muszę ci o czymś opowiedzieć - strwerdziłam. Opisałam kolorowe smugi, które widziałam w oddali, gdy scaliłam zmysły. Wtedy nie mieliśmy czasu na dyskusje.

- Po tym, co powiedziałaś sprawa, jest dla mnie jasna. W naszej kulturze niebieski jest kolorem przynależącym żywiołowi powietrza, a brąz przypisujemy do magii ziemi. To, co widziałaś to wstęgi mocy, które tworzą się nawet, przy najmniejszym użyciu magii. Oczywiście na co dzień, można je wyczuć za pomocą magii, ale nie sposób ich dostrzec. Chyba że użyje się daru scalenia, co właśnie uczyniłaś. O dziwo.

- Z tego, co rozumiem, tamci animagowie muszą być potężni, skoro z takiej odległości są w stanie nasłać na nas zamieć. Jeżeli nas dogonią, to...

- Niech Matka Bogów ma nas w swojej opiece - mruknął. - Musimy ruszać. Szczęście w nieszczęściu, że burza zaczęła się tak daleko od nas. Nasi wrogowie mają jeszcze długą drogę do przebycia, a my mamy szansę uciec. - Podałam bratu rękę, gdy próbował wstać, ponieważ widziałam, że słania się na nogach ze zmęczenia. - Dimissi, jak ci idzie?

Kiedy spojrzeliśmy w jej kierunku, obydwoje odetchnęliśmy z ulgą, ponieważ wierzchowiec stał już o własnych siłach.

- Powstrzymałam krwawienie, ale na więcej nie starczyło mi sił, a rana wciąż jest poważna. - Oparła się plecami o ścianę i położyła dłonie na kolanach. Dopiero wtedy spostrzegłam, jaka jest blada. - Oddałam niemal całą moc i obawiam się, że zaraz... - Nie zdążyła dokończyć zdania, ponieważ zemdlała i osunęła się na skały.

Próby ocucenia jej spełzły na niczym, dlatego wsadziliśmy ją nieprzytomną na konia i ruszyliśmy w rogę. Wierzchowce były zmęczone i obolałe, jednak udzielił im się nasz strach i sprawił, że gnały przed siebie ze zdwojoną mocą, jakby chciały jak najszybciej wydostać się z pustyni. Po kilku godzinach, na horyzoncie ukazał się niecodzienny widok. Najpierw, dostrzegłam ogromną jasną plamę, jednak gdy znaleźliśmy się bliżej, uświadomiłam sobie, że zmierzamy do białej puszczy.

Śnieg?! Na środku pustyni?

Las przybliżał się i rósł w oczach, jak mimoza rozpościerająca swoje liście. Nie zwolniliśmy tempa ani na moment i wybiegliśmy poza linię drzew z takim impetem, że byłam pewna, iż zaraz wpadniemy na jedno z nich. Czekałam na powiew mrozu, ale nie nadszedł. Parros jechał jako pierwszy, prosto na ogromną wierzbę.

- Uważaj! - krzyknęłam i mimowolnie ściągnęłam wodze konia, tak że Grawer aż stanął dęba. Byłam pewna, że brat roztrzaska się o gruby konar, a zamiast tego, przebiegł przez drzewo, nie zwalniając.

- Witamy w Świętym Miejscu. - Dimissi wyprzedziła mnie z impetem i szerokim uśmiechem na twarzy, która ponownie nabrała rumieńców.

Kiedy ona odzyskała przytomność?

Spięłam konia i pognałam za nimi, starannie omijając tajemnicze drzewa. Galopowaliśmy jeszcze dłuższą chwilę, a gdy znaleźliśmy się w głębi lasu, brat zwolnił i dał mi możliwość obejrzenia okolicy. Nie dostrzegłam ani jednego płatka śniegu. Każda roślina, drzewo, owoc i kwiat mieniły się w odcieniach bieli. Nawet ziemia i kamienie pod naszymi stopami nie odbiegały kolorem od reszty. Słońce odbijało się od kamieni, ale jego promienie nie raziły moich oczu, mimo iż powinny. Kątem oka dostrzegłam ruch w krzakach nieopodal i dojrzałam białą sarnę, która spokojnie skubała korę brzozy, nie zwracając na nas najmniejszej uwagi. Nad naszymi głowami, przeleciała para bialuteńkich skowronków, które usiadły na gałęzi nieopodal, by wyczyścić sobie piórka.

- Co to za miejsce? - zapytałam z rozanielonym uśmiechem.

- Znajdujemy się na świętej ziemi animagów - odparł brat z westchnieniem zadowolenia. - Wszystko, co tutaj widzisz, nasączone jest magią i żyje dzięki niej. Sama zobacz, jak wspaniale się teraz czujesz. Żadnego zmęczenia, głodu, pragnienia. - Pokiwałam głową, ale głos uwiązł mi w gardle. - Mnie i Dimissi odnowiła się moc, a to wszystko za pomocą dobrych duchów, które władają lasem i strzegą go od tysięcy lat. Ziemia, fauna i flora, wszystko to są pozorne złudzenia, których nie da się dotknąć, dlatego zdołałem przebiec przez drzewo.

- Pozorne złudzenia? - prychnęłam. – Upiłeś się leśnym powietrzem?

- Nie – odparł z tajemniczym uśmiechem. – Wkrótce zrozumiesz.

Wzięłam kilka głębszych wdechów i z każdym z nich przybywało mi sił. Utonęłam w zachwycie i wyciągnęłam rękę do pobliskiej gałęzi, by złapać jeden z liści klonu, jednak gdy tylko moje palce go musnęły, rozpłynął się w powietrzu i wyrósł kawałek dalej. Gdy ujęłam w dłoń całą gałąź, ona także zniknęła, by pojawić się w innym miejscu, z dala od mojego dotyku. Kopyta wierzchowców zapadały się w gęstej mgle, jakby stąpały po chmurach.

Powietrze pachniało jak mieszanka dymu i energi wywoływanej przy produkcji piorunów. Pachniało magią i niczym innym.

- Niesamowite - wyszeptałam i potrząsnęłam głową, gdy przypomniałam sobie o pogoni. - Nie powinniśmy się pospieszyć? Przecież animagowie niebawem nas dogonią.

- W tym miejscu animagowie nie potrafią używać mocy, a każda inna forma przemocy również nie jest mile widziana. Powinniśmy być bezpieczni - wyjaśnił mi brat. - Jeżeli odważyliby się nas zaatakować, naraziliby się na gniew duchów i obraziliby bogów.

- A nie no, skoro bogowie mogliby się obrazić... faktycznie czuję się bezpieczniej - powiedziałam z sarkazmem. - A czemu nikt z was nigdy nie opowiedział mi o tym miejscu, ani przebiegu rytuału?

- A jakimi słowami mielibyśmy opisać tak wspaniałe otoczenie? - odparła Dimissi zataczając ręką koło, by zaprezentować okolicę. - Chcieliśmy, żebyś sama zobaczyła to na własne oczy. Musisz przyznać, że las prezentuje się efektownie.

- A co do rytuału... sprawa jest prosta - Parros wzruszył ramionami. - Wchodzisz do groty, dostajesz wzór, wychodzisz z drugiej strony i tam na ciebie czekamy.

- Brzmi prosto i właśnie to mnie martwi - powiedziałam z nutą sceptycyzmu. - Gdzie jest haczyk?

- Wypalanie wzoru boli - Dimissi się skrzywiła. - Przygotowujemy dzieci do ceremonii, ale ograniczamy rozmowy o bólu. Nie chcemy żeby bały się do niej przystąpić, ale ty jesteś już dorosła, więc...

- Jakież to okrutne - wtrąciłam. - Wpychacie dzieci do groty, nie mówiąc im, że czeka je tam ogromny ból?

- Mówimy, że może boleć, ale nie wspominamy jak bardzo. Gdyby wiedziały, mogłyby nie chcieć wejść do środka. Nie możemy ryzykować, biorąc pod uwagę małą liczebność naszej rasy. - Dimissi zamyśliła się i przeczesała dłonią warkocz. - To trochę jak z porodem. Kobiety zapominają o bólu, o tym że ich ciało zostało rozerwane, a potem opowiadają swoim córkom, jakie to wspaniałe i podniosłe przeżycie.

- Jak z porodem... - Jęknęłam i przełknęłam ślinę, ale to nie pomogło. W moim przełyku utkwił ogromny guz wypełniony strachem, który blokował właściwy przepływ powietrza.

Skwitowałam ich wytłumaczenia skinieniem głowy, jednak nadal nie byłam przekonana co do słuszności tego założenia. Zagłębialiśmy się w puszczę, ale tym razem nie unikałam już żadnego z drzew, tylko przechodziłam przez nie i podziwiałam, jak znikają, by zaraz pojawić się na nowo. Naszym oczom ukazała się mała polana, którą przecinała wartka rzeka mieniąca się srebrnymi drobinkami. Prosta drewniana kładka, prowadziła na drugi brzeg, wprost na ścieżkę, wiodąca do wysokiego masywu skalnego. Spojrzałam w górę, lecz nie mogłam dostrzec końca skały, gdyż jej szczyt spowiła gęsta mgła.

To zadziwiające, że nie dojrzałam z daleka tak ogromnej góry, gdy zbliżyliśmy się do lasu.

Wejście do groty miało kształt sześcioramiennej gwiazdy, której każdy koniec świecił innym światłem.

- Biel to woda. Czerwień to ogień. Brąz to ziemia. Błękit powietrze. Srebro uzdrawianie, a złoto to umysł - objaśnił Parros. - Dalej nie możemy z tobą pójść, ale będziemy czekali po drugiej stronie góry.

Zgodnie z wcześniejszymi poleceniami rodzeństwa, zdjęłam z siebie płaszcz, ubranie, pas z sejmitarami, oraz sztylety i schowałam wszystko do tobołka przytroczonego u boku konia. Nagość mnie krępowała, ale Parros odwrócił się tyłem, by dać mi odrobinę prywatności. Poklepałam mojego ogiera po szyi i zwróciłam się w stronę siostry.

- Powodzenia, siostrzyczko. - Uzdrowicielka przejęła wodze Grawera i uśmiechnęła się pokrzepiająco.

- Bądź grzeczny - poleciłam mu, chociaż byłam pewna, że z radością odda się w ręce mojej siostry. Poza mną tolerował tylko Dimissi.

- Pamiętaj, żeby słuchać uważnie - krzyknął Parros, gdy znalazłam się na drugim brzegu. - Dziś dostaniesz swoje imię.

Ostatnie słowo odbiło się echem od skał. Gwiazda świeciła delikatnym blaskiem, a wnętrze spowijała nienaturalna ciemność, jednak aura tego miejsca sprawiła, że nie czułam strachu. Weszłam w mroczny tunel w objęcia ciszy, którą zakłócało tylko bicie mojego serca. Ściany, podłoga i sufit pokrywał idealnie gładki kamień, który mienił się drobinkami, tworzącymi w korytarzu nikłe światło. Stąpałam bezszelestnie. Nie chciałam zakłócać spokoju tego miejsca. Nieme wołanie wnętrza góry przyciągało swoją energią.

Pieczara miała kształt idealnie okrągłej kopuły wykutej z kamienia wyglądającego, jak zimowe niebo usłane milionami gwiazd. Na samym środku posadzki wyryto sześcioramienną gwiazdę, błyszczącą srebrem. Wahałam się, by postawić krok. Zachłysnęłam się mocą groty i straciłam czujność.

Usłyszałam łopotanie materiału, niczym żagla poruszanego wiatrem. Kątem oka dostrzegłam ruch, nim przeszył mnie ból w potylicy.

Gwiazdy przestały migotać.

Otuliła mnie złowroga ciemność.

***

Ocucił mnie chłód bijący od kamienia, na którym leżałam. Zacisnęłam powieki z nadzieją, że zorientuję się w sytuacji, nim napastnik odkryje, że jestem przytomna. Nadgarstki i kostki opasało coś chłodnego.

To nie kamień, tylko metal - pomyślałam. Starałam się zapanować nad sercem szalejącym w piersi. - Łańcuchy!

Wyostrzyłam słuch i dosłyszałam bicie drugiego serca. Poczułam niespodziewane kopnięcie w kolano i od razu otworzyłam oczy. Stał nade mną mężczyzna ubrany na czarno, z kapturem nasuniętym na twarz, oraz czarnych rękawicach. Przeniósł ciężar ciała z pięt na palce. Ten ruch wydał mi się znajomy. Powęszyłam odruchowo...

Znałam jego zapach.

To napastnik Melindry! Animag ze wschodu!

Nic nie mówił, nie poruszał, nawet nie patrzył w moim kierunku.

- Kim jesteś. Czego chcesz? - zapytałam, ale nie uzyskałam odpowiedzi.

Uniosłam głowę, na tyle na ile pozwalały mi rozpostarte ramiona skrępowane łańcuchem. Wynurzał się ze srebrnej tafli wyglądającej jak ciekła rtęć, w każdym z czterech rogów gwiazdy.

Ten psychopata ułożył moje ciało w kształcie sześcioramiennej gwiazdy wykrytej w posadzce.

Tajemnicza postać kucnęła obok mojej głowy i wyciągnęła z wnętrza płaszcza sztylet wykuty z identycznego kamienia, z jakiego zostały stworzone ściany.

- Zaczekaj - jęknęłam panicznie. - Stój! Co chcesz zrobić? - wycedziłam przez zaciśnięte usta.

Agresor nie odpowiedział, zamiast tego drasnął mnie ostrzem w okolicy gardłą.

Odetchnęłam, gdy poczułam, że tylko niewielka struga krwi spływa po skórze. Pierwsza kropla chlupnęła na spąg jaskini z taką mocą, jakby to było wiadro wody. Dreszcz przeszedł mi po ciele, gdy wyczułam obok swojej głowy ruch, bulgotanie. Lśniący łańcuch wystrzelił w powietrze z trzaskiem. Krzyk zamienił się w garłowy warkot, gdy oplótł mi szyję.

Może tak ma być. Może to jakiś duch... to część przemiany - przekonywałam sama siebie.

Łzy spływały po policzkach i zlewały z krwią. Szarpałam się w łańcuchach, jak dzikie zwierzę, ale im bardziej się szamotałam, tym mocniej się zaciskały. Rozluźniłam się z nadzieją, że wyswobodzę się, jak z bagna. Odprężę i kajdany się poluźnią w tafli dziwnej cieczy.

Mężczyzna podniósł się i bezszelestnie przeszedł w stronę stóp. Chciałam znów błagać o litość, zamiast tego wrzasnęłam, gdy poczułam ból w obu kostkach. Nie mogłam ruszyć stopą, przeciął mi ścięgna. Trwoga ścisnęła mnie za krtań i wstrząsnęła sercem, niczym dziecięcą grzechotką. Obserwowałam, jak mnie okrąża i nacina nadgarstki... wzdłuż żył.

Wykrwawię się! - pomyślałam. Starałam się wziąć kilka głębszych wdechów, ale ciało nie współpracowało. - Jestem animagiem. Może się uleczę.

Krew wylewała się z ran i sączyła na posadzkę. Z każdym uderzeniem serca narastało we mnie coraz większe przerażenie, ale już nie krzyczałam. To nie miało sensu.

- Wiesz, kim jestem? Mogę się okazać cenna...

Zakapturzona postać zignorowała mnie. Zdawała się obojętna, wręcz beznamiętna. Ostrze zamigotało w ciemnościach, ale nie mogłam nic zrobić, by się obronić.

Jednym zamaszystym ruchem, rozpłatał mi gardło.

Karmazynowe krople obryzgały mi twarz. Świat przestał istnieć, zamaskowany napastnik nie miał już znaczenia. Organizm rozpaczliwie walczył o życie, mimo to krew wylewała się z ran przy każdym uderzeniu serca. Nie minęła nawet chwila i topiłam się w czerwonej cieczy, zalewającej gardło. Gwiazda pode mną, rozbłysnęła czerwonym światłem, które odbiło się w migoczących drobinkach na ścianach, by po chwili wybuchnąć z ogromną mocą. Eksplozja mnie oślepiła i ogłuszyła... a może zabiła?

Znalazłam się w mroku. W próżni, bez śladu najcichszego dźwięku, światła i zapachu. Zniknął nawet ból, a właściwie przestałam odczuwać moje ciało, jakby nie istniało.

Czy tak wygląda śmierć? - zastanawiałam się. - Stajesz się niczym i błądzisz w nicości?

Wtedy usłyszałam przeraźliwie głośny szum, jakby piaskowa lawina wsypywała się do głowy przez uszy. Myślałam, że rozsadzi mi mózg. Dopiero po dłuższej chwili dźwięk się skrystalizował i zamienił w głos rozbrzmiewający milionem szeptów. Wyciszał się stopniowo, aż wreszcie udało mi się wyodrębinić jedno, jedyne słowo.

"Lavirra".

Otuliła mnie cisza. Wróciła świadomość cielesności, tylko po to, by zadać mi kolejne cierpienie. Przynajmniej, znowu mogłam oddychać.

Po mojej skórze pełzały miniaturowe linie świetlne, wijące się niczym węże. Wypalały mięśnie, a raczej wżerały się w ciało i duszę. Wędrowały od nadgarstków aż po barki, a stamtąd rozchodziły na szyję i czoło, oraz w dół do klatki piersiowej. Na końcu dosięgły kostek, zakrywając w ten sposób większą część ciała. Zalała mnie nowa i silniejsza fala bólu, ogarniająca każdą wypaloną na ciele nitkę. Miałam wrażenie, jakby trwało to całe wieki. Straciłam poczucie czasu.

Błądziłam w bezczasie. Ból wypalania przeminął i już myślałam, że to koniec katuszy, ale ze wzorów trysnęła krew. Moja własna krew. Krążyła wokół mnie, jakbym znalazła się w wirze wodnym. Mogłabym przysiąc, że serce przestało bić. W cynobrowej poświacie pojawiło się tylko jedno migoczące światło i przemówiło do mnie głosem złożonym z tysięcy szeptów.

- Podaj swoje imię?

- Jagoda - odpowiedziałam bezdźwięcznym głosem, który nie wydobywał się z moich ust, ale z myśli.

- Podaj swoje imię?

- Jagoda.

- Podaj swoje imię?

- Lavirra! - wykrzyknęłam z całą mentalną mocą.

- Lavirro, przeszłaś próbę Krwawego Ołtarza i dostajesz od nas Tchnienie Mocy. Twój los został zapisany w gwiazdach. Każda kolejna decyzja i myśl jest zależna od woli Pięciu Bogów.

Migocząca drobina przybliżyła się do mnie z niesamowitą prędkością i zamieniła w strumień światła, które zaczęło przeplatać się z krwią krążącą wokół mojego ciała. Ciecz pochłonęła blask i wsiąkała w skórę. Kiedy ostatnia kropla powróciła do żył, ocknęłam się i otworzyłam oczy.

Złapałam się za szyję i zrobiłam kilka spazmatycznych wdechów. Obmacywałam ją z każdej strony, ale po ranie nie został nawet ślad. Stałam nago pośrodku gwiazdy i przyglądałam się swojemu ciału obsypanemu wzorami. Trzęsłam się jak grudka ziemi podrygująca w rytmie cwałującego stada bawołów. Stopy i kostki mieniły się brązowymi drobinkami i przechodziły w czerwień sięgającą aż do końca ud. Dłonie i nadgarstki pokrywała biel, a przedramiona i barki błękit. Brzuch oraz piersi mieniły mi się srebrem. Przejechałam dłonią po czole i wyczułam wyryte w skórze kształty. Bił od nich złoty blask.

Miałam w sobie magię.

Wszystkie sześć darów.

***

Wywróciłam życie Ja... Lavirry do góry nogami😊

Potężna magia to ogromne brzemię. Główna bohaterka niebawem się o tym przekona.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro