Rozdział XXI cz.1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Coraz częściej powracam do cielesnej powłoki i jestem świadkiem rozmów prowadzonych w moim towarzystwie. Są to zaledwie strzępki informacji, które ulatują z pamięci, gdy tylko upomina się po mnie śmierć.

Straciłem już siły do walki z żywiołami, jednak ostatnio pojawiła się nadzieja na uwolnienie mnie z tego letargu. Nawet nie chcę o tym myśleć, by kapryśni bogowie nie odmienili losu na przekór moim pragnieniom. Powiadają, że nadzieja umiera ostatnia, ale straciłem ją tak dawno... Mój umysł zakotwiczył w zakamarkach tego świata i dryfuje w nicości tylko dzięki pragnieniu zemsty. To o niej marzę za każdym razem gdy słyszę Jej głos.

Gdy tylko odzyskam siły, gdy tylko stanę na nogi... Zapłacisz mi za to, że muszę cierpieć za twoje grzechy!

Ja za swoje już odpokutowałem.

***

Kolejne tygodnie upłynęły na mozolnych próbach opanowywania mocy. Z każdym dniem stawałam się coraz silniejsza. Magia wzbierała we mnie falami, ale wciąż nie potrafiłam nad nią zapanować. W chwilach największej koncentracji wypływała cienką strużką, ale podczas snu zdarzało się, że tryskała niczym gejzer. Z nowymi nauczycielami spędzałam całe dni od świtu, aż do późnej nocy, a przed snem schodziłam na trening do sali szkoleniowej. Robiłam wszystko, by wyzbyć się mocy przed drzemkami, ale czasem po prostu nie byłam w stanie. Magia żyła we mnie niczym dzikie, nieokiełznane stworzenie. Zapadałam w krótki sen, by kolejnego dnia móc sprostać nowym wyzwaniom. Parros zawsze czuwał przy moim łóżku na wypadek... wypadku.

Bart polecił, bym używała mocy tak często, jak to tylko możliwe, jednak z uwagą, żebym nie wystraszyła żadnego mieszkańca zamku. Nie raz zdewastowałam pokój, a nawet jego ściany i czasem zdarzało mi się zostawić nieporządek, ale moja nieoceniona służąca znosiła to nad wyraz dobrze.

– Nauczymy się dzisiaj walki, siostrzyczko – zakomunikował podczas jednej z naszych lekcji w podziemnych grotach. – Mówiłem ci już, że istnieją różne możliwości obrony, więc zaczniemy od najprostszych, tarczy i bańki. Proszę, abyś postawiła przed sobą płaską barierę, a ja spróbuję rozbić ją... delikatnie. – Brat uśmiechnął się do mnie promiennie i już wiedziałam, że wcale nie zamierza być subtelny.

Postawienie tarczy stanowiło nie lada wyzwanie, ale po kilku próbach zdołałam ją ustabilizować. Parros wykazywał się znacznie większą cierpliwością niż ja, za co byłam ogromnie wdzięczna. Najpierw wysłał w moim kierunku serię uderzeń, przypominających deszcz. Delikatnie muskały osłonę w kilkaset miejsc na raz, przez co ledwie utrzymywałam koncentrację. Diametralnie zmienił technikę i wyprowadził jedno mocne uderzenie, zupełnie jakby jego tarcza uderzała w moją. Osłona zafalowała, ale ją ustabilizowałam, pobierając z rezerw dużą porcję magii i to było słuszne posunięcie, ponieważ Parros zaskoczył mnie trzecim atakiem.

Przycisnął ręce do klatki piersiowej i wyrzucił je przed siebie. Natarł na mnie mocnym i skumulowany uderzeniem, przypominającym cięcie miecza. Osłona opadła, a niewidzialne uderzenie trafiło w kamienne ściany za moimi plecami osłonięte magią brata. Z przerażeniem przyjrzałam się kamieniom rozsypującym się po podłodze i zdałam sobie sprawę z tego, jak wielkiej siły musiał użyć. Dobrze, że król wyznaczył nam do ćwiczeń jedną z podziemnych komnat, inaczej pół zamku usłyszałoby ten hałas.

– Czy ty chcesz mnie zabić?

– Oczywiście, że nie. Przecież nie celowałem w ciebie – odparł ze śmiechem. – Udało ci się rozpoznać rodzaje ataków?

– Tak. Dwa pierwsze były do zniesienia, ale trzeciego się nie spodziewałam.

– Mhm... a czwarte?

– Jakie czwarte? Przecież były tylko trzy. – Uniosłam brwi skonsternowana. – Rój, młot i miecz.

– Nie, nie. Na samym początku posłałem do ciebie jeszcze falę, nie poczułaś? – Potarł podbródek, a gdy pokręciłam głową, dodał: – Ciekawe, ciekawe... Tak czy inaczej. Na kolejnym treningu poćwiczymy bańkę i zaproszę do nas Harrivera.

– Nie chcę go tutaj.

– Ja też nie, ale jest nam potrzebny. Musisz być gotowa na odpieranie ataków z kilku stron naraz. Udaj się na spoczynek, nie chce by Merila znów suszyła mi głowę, że zaspałaś na jej lekcje.

– Zupełnie zapomniałam, że jutro otwieramy uzdrawialnię. Będę musiała wstać przed świtem, a to znaczy, że została mi chwila na sen. – Skrzywiłam się na samą myśl o tak krótkim wypoczynku, ponieważ byłam wykończona, a na dodatek zużyłam wiele swojej mocy i bałam się, że do jutra nie zdąży się odnowić.

– Widzę, że coraz lepiej idzie czy wyczuwanie otoczenia – powiedział Parros, a ja spojrzałam na niego pytająco. – Nie zauważyłaś, że potrafisz określić porę, bez spoglądania w niebo lub liczenia pochodni na korytarzach?

– Jak tak teraz myślę, to faktycznie już od dawna nie straciłam poczucia czasu, nie licząc chwil, gdy jestem zbyt zmęczona, by wstać o własnych siłach z drzemki. Czyli to także wynika z naszych naturalnych zdolności?

– Dokładnie tak – Parros dał mi znak głową, bym udała się na spoczynek i jak zwykle podążył moim śladem.

***

Noc minęła z zastraszającą prędkością. Ubrałam się pospiesznie i zabrałam ze sobą kilka bułeczek cynamonowych. Na korytarzu spotkałam siostrę i wręczyłam jej jedną, a ona podzieliła się ze mną pomarańczą.

– Jak się spało? – zapytała, obierając owoc.

– Krótko – odparłam i już miałam wziąć do buzi kęs cynamonowego przysmaku, gdy poczułam na sobie uważne spojrzenie Dimissi. – Dzięki bogom i kurkom za jajeczka – dodałam z uśmiechem i przeżułam pierwszy kęs.

Siostra zaśmiała się i przyspieszyła kroku, co wydało się podejrzane. Spodziewałam się raczej, że skomentuje moją pseudo modlitwę, albo chociaż obrzuci mnie morderczym wzrokiem, ale szła przed siebie sprężystym krokiem z promiennym uśmiechem.

– Mów szybko, co się stało, że jesteś taka wesolutka?

– Co? Nie mam pojęcia, o czym mówisz. Zachowuję się normalnie – odparła z miną niewiniątka, jednak widziałam, jak kąciki jej ust, aż wyrywają się do uśmiechu.

– Akurat...

Wyszłyśmy z zamku, tuż przed nadejściem świtu i podążyłyśmy wzdłuż ściany w stronę miasta. Grota, w której urządzono uzdrawialnię mieściła się na parterze, nieopodal targu. Składała się z jednego głównego pomieszczenia, w którym znajdowało się kilka łóżek, osłoniętych białymi parawanami. Do tego wydzielono jeszcze dwie izolatki oraz jedną mniejszą pieczarę przeznaczoną na składzik. Żadne leki nie były nam potrzebne, wystarczyły proste łóżka, woda, kompresy i czyste bandaże. Stabilne przypadki odsyłałyśmy do alchemików, lub zielarzy, którzy do tej pory zajmowali się chorymi.

Kiedy znalazłyśmy się już na miejscu, nasza nauczycielka krzątała się po grocie i poprawiała koce na łóżkach.

– Jak miło, że wyjątkowo jesteście na czas – burknęła z przekąsem, zanim zdążyłyśmy ją pozdrowić i dała nam znak, byśmy zamknęły za sobą drzwi. – Wszystkie trudne przypadki odsyłacie do mnie. Wy zajmiecie się tymi najprostszymi, a w razie kłopotów wołacie o pomoc. Nie życzę sobie żadnych niespodzianek. – Spojrzała na mnie wymownie. – Nie chcę, by wasza nieudolność spłoszyła potrzebujących. To, że w tym mieście nie ma żadnej tradycyjnej uzdrawialni, to egocentryczna obojętność granicząca z idiotyzmem. – Odwróciła się do nas na pięcie i poszła do składziku.

– Jej wiara w nas jest niezwykle budująca – wyszeptałam do siostry.

– Dziwisz się jej? – odparła i spojrzała na mnie wymownie.

– Masz na myśli ten incydent z...

– Mam na myśli wiele, jak to ładnie nazwałaś, incydentów.

Merila zajmowała się moją nauką już od ponad miesiąca, jednak wciąż nie potrafiłyśmy złapać wspólnego języka. Była oschła i surowa, a każdą próbę samodzielnego myślenia i eksperymentowania, nagradzała naganą słowną lub mimiczną.

Na samym początku lekcje dotyczyły wsłuchiwania się i kontrolowania emocji zwierząt. Wędrowałyśmy po stajniach oborach i kurnikach, w których musiałam sprawdzać samopoczucie i dolegliwości przeróżnych istot. Dzięki temu dowiedziałam się, że im inteligentniejsze stworzenie, tym więcej emocji można z niego wyczytać. Z tymi szczególnie rozwiniętymi uzdrowiciele potrafili nawiązać nawet swego rodzaju rozmowę. Wymagało to złapania ze zwierzęciem nieprzerwanego kontaktu wzrokowego, a wtedy w pewnym sensie wchodziło się do wnętrza jego umysłu. Mogłam przekazać wiadomości za pomocą zwizualizowanych obrazów, a one odpowiadały uczuciami, a czasem nawet prostym przekazem. Wiele razy próbowałam skomunikować się z moją Zazą, ze skutkiem oczywistym.

Kiedy już opanowałam podstawowe techniki kontrolowania zwierząt, zajęłyśmy się emanacją względem elfów. Chodziłam po mieście i wsłuchiwałam się w uczucia kobiet, mężczyzn i dzieci. Z czasem nauczyłam się nawet wzmacniać lub osłabiać ich emocje, albo zastępować je innymi. W teorii wiedziałam, że złość można zamienić na wdzięczność, a strach w odwagę. W praktyce elfy okazały się dla mnie zbyt inteligentne. Raz poniosłam ogromną klęskę i o mały włos nie doprowadziłam do tragedii, gdy zamiast uspokoić młodego elfa, którego zdradziła ukochana, spotęgowałam jego emocje. Biedak chciał skoczyć z najwyższej kondygnacji, jednak udało mi się sprowadzić go na dół i siłą zaprowadzić do Merili.

Od tamtej pory uzdrowicielka patrzyła na mnie krzywo, tym bardziej że później zdarzało mi się być przyczyną bójek ulicznych. Jeżeli chodzi o kwestie samego uzdrawiania, to do tej pory zajmowałyśmy się samymi zwierzętami i wspomagałyśmy pracę hodowców bydła, aż z czasem zyskałyśmy ich zaufanie. Teraz przyszła kolej mieszkańców, jednak nie spodziewałyśmy się wielkiego tłumu, mimo iż po całym mieście rozniosła się plotka o naszej uzdrawialni, która miała być otwarta pierwszego dnia tygodnia.

Kiedy nastał świt, otworzyłyśmy drzwi i z nadzieją wyczekiwałyśmy pierwszych pacjentów. Tak jak się spodziewałyśmy, przez cały dzień zjawiła się ledwie trójka potrzebujących. Jeden bezdomny człowiek z ogromnym czyrakiem na pośladku, który oczywiście trafił się mnie. Starsza elfka z wrastającym paznokciem u nogi oraz jeden niewidomy elf, któremu nie potrafiła pomóc nawet Merila. Dawno się tak nie wynudziłam i wręcz nie mogłam się doczekać końca tego dnia.

Wracając do zamku przez sady, z dala od zgiełku miasta i próbowałam odnaleźć umysł mojego przyjaciela. Przypominało to wyszukiwanie konkretnej gwiazdy wśród drogi mlecznej. Po chwili skupienia udało mi się go wyczuć. Swoją obecność poprzedziłam kilkoma impulsami mocy, które w jego umyśle miały wywołać delikatne stukanie.

– Zapraszam, tancereczko – usłyszałam gdy wkroczyłam do myśli elfa.

– Skąd wiedziałeś, że to ja, a nie Parros?

– Sam nie wiem, chyba stąd, że kiedy ty „pukasz" to czuję się, jakby stado byków deptało mi po głowie.

– Wybacz, ciągle nie potrafię dobrać odpowiedniego poziomu mocy.

– Mniejsza z tym. W czym ci mogę pomóc, słońce mego świata?

– Nudzę się – odparłam i zdałam sobie sprawę, że zabrzmiałam jak mała dziewczynka.

– Inteligentne istoty się nie nudzą, tylko znajdują sobie zajęcie – odpowiedział uszczypliwie, a ja zaśmiałam się niemal w głos, słysząc te słowa.

– Może masz ochotę poćwiczyć?

– Wybacz, tancereczko, ale to chyba nie możliwe, ponieważ jesteśmy właśnie na zwiadach...

– Jak to? Nie jesteś w zamku? – przerwałam zaskoczona.

– Nie. Teraz jesteśmy przy południowej granicy.

– To ja tak daleko sięgnęłam?! – powiedziałam pełna niedowierzania.

– Na to wygląda, moja droga. Muszę cię prosić o odejście, nie mogę się skupić na tym, co robię, tym bardziej że „ta dwójka" ciągle się tu kręci. Zwiadowcy donieśli nam o kolejnym, zaskakująco licznym, choć niedoposażonym oddziale grudów. Twój brat miał rację. Ktoś musi wspomagać ich rozmnażanie. Nigdy nie lęgli się aż tak szybko.

– Taaak... to jedna z niewielu wad Parrosa. Zazwyczaj ma rację, dlatego trudno go przekonać do zmiany decyzji, gdy jej nie ma – pomyślałam z przekąsem. – Uważaj na siebie, elfi bracie.

***

Zbudziłam się o poranku, pełna nadziei na udany dzień, który miałam spędzić w towarzystwie Maginni. Piękność o spojrzeniu cieplejszym niż słońce okazała się wspaniałą i cierpliwą nauczycielką. Podczas zajęć często dawała mi wolną rękę i czekała na rozwój zdarzeń, aż do krytycznego momentu. Nasze lekcje upływały w przyjemnej i wesołej atmosferze, która nie zmieniała się nawet wtedy, gdy traciłam panowanie nad mocami. Maginni uczyła mnie przede wszystkim spokoju i opanowania.

Kochała wszystko, co zrodziła ziemia, rośliny, owoce, a nawet kamienie czy też piach. Podczas naszych lekcji przechadzałyśmy się po polach i sadach, doglądając upraw i sprawdzając żyzność gleby. Wkrótce zajęcia przeniosły się poza miasto, gdzie uczyłam się posługiwania magią ofensywną i defensywną. W dalszym ciągu nie kontrolowałam mocy, dlatego pogorzelisko stało się naszą salą lekcyjną. Nie było na nim żadnego żywego stworzenia, ani rośliny, którą mogłabym skrzywdzić.

Tego dnia nasza lekcja wyglądała odrobinę inaczej, ponieważ Maginni zaprowadziła mnie daleko na północ, do miejsca zwanego przez elfów Modrzewiowym Wzgórzem, które uznawali za święte. Strome, kamieniste podejście zaprowadziło nas na szczyt, na którym w idealnym okręgu rosło dwanaście starych, ogromnych modrzewi. Na środku znajdowała się studnia wykuta z fioletowego kryształu, pełna przejrzystej wody. Im bardziej zbliżałam się do kryształu, tym mocniej odczuwałam jego moc. Kiedy dotknęłam kamienia, po całym ciele przeszedł mnie dreszcz. Wyczułam elficką magię, lecz okazała się niedostępna.

– Wierzymy, że każdy z nas zostawia po sobie tak zwany ślad mocy, dotyczy to również stworzeń, które nie potrafią kontrolować magii. – odparła żywiołaczka kładąc dłoń na krysztale. – Oczywiście niektóre istoty mają jej w sobie więcej niż inne, ale nawet te pomniejsze mogą zasilać świat w magię, samom swoją obecnością.

– Maginni, wybacz. Nie rozumiem – mruknęłam z konsternacją i wystawiłam przed siebie dłoń, na której przysiadł jeden z pstrokatych motyli, które krążyły nam nad głowami. – Chcesz mi powiedzieć, że nawet takie stworzonko może wpłynąć na poziom energii krążącej wokół nas?

– Tylko w niewielkim stopniu. To jak kropla deszczu opadająca na wzburzoną taflę oceanu – dodała z uśmiechem. – Tylko, czy wyobrażasz sobie, co by się z nim wydarzyło, gdyby deszcz nie padał przez kilka tysięcy lat? – zapytała, a ja przytaknęłam w zamyśleniu.

– Czy to możliwe, że podczas scalania zmysłów, dostrzegam właśnie ten ślad magiczny, który mieni się złotem?

– Dokładnie tak, moja droga. Parros prosił mnie, bym ci o tym opowiedziała...

– Ha! Oczywiście – zaśmiałam się. – Jak on to robi, że myśli o wszystkim i o wszystkich w jednym czasie?

– Mimo młodego wieku, ma niespotykaną intuicję i zdolności przywódcze. Kiedyś będzie wspaniałym królem – przyznała Maginni z powagą. – My animagowie, dostaliśmy od bogów dar w postaci mocy, która drzemie w naszych wzorach. Niektórzy z nas wierzą, że zasilamy świat energią, za każdym razem, gdy uwalniamy magię. To są właśnie te wstęgi energii, które dostrzegłaś podczas burzy piaskowej.

– To wiele wyjaśnia – odparłam w zadumie. – A jak to jest z elfami i innymi istotami, które potrafią kontrolować magię?

– Elfy korzystają z mocy w sposób, którego my nie potrafimy do końca zgłębić. Może gdybyś użyła scalania, dowiedziałabyś się czegoś więcej – wyjaśniła Maginni i pogładziła studnię niemal z czułością. – To miejsca nasycone jest energią, którą wyczujesz nawet bez konieczności przywołania złotego daru. Połóż rękę na jednym z drzew i postaraj się rozszerzyć zmysły, a może będą tak łaskawe i obdarują cię wspomnieniem.

– Mówisz tak, jakby drzewa miały wolną wolę.

– Nie powiedziałabym, że myślą, ale na pewno czują, a niektóre, mogą nawet przechowywać wspomnienia sprzed setek lat – odparła. Otworzyłam usta ze zdziwieniem, ale nic nie powiedziałam. – Te modrzewie zasadził przodek króla Vertilla, w tym samym roku, w którym góra przyjęła ich jako swoich mieszkańców. Są wyjątkowe, ponieważ posiadają w sobie odrobinę starej magii elfów i czasem dzielą się nią z otoczeniem. My animagowie jesteśmy im bliscy, ponieważ szanujemy zarówno rośliny jak i zwierzęta, dlatego chętnie odpowiadają na nasze wołania.

Podeszłam do jednego z drzew i położyłam dłoń na jego korze, a gdy zamknęłam oczy, poczułam delikatne mrowienie pod palcami. Do moich uszu dotarł ledwie słyszalny szmer, który okazał się cichutkim śpiewem kobiety. Nie zrozumiałam ani słowa, ponieważ nuciła w starożytnym języku elfów, który od dawna wyszedł z powszechnego użytku. W tych czasach większość ras posługiwała się wspólną mową, jednakże każdy elf potrafi mówić i pisać pierwotnym językiem. Spokojna piosenka przypominała powiew wiosennego wiatru, a gdy o tym pomyślałam, w mojej wyobraźni pokazał się obraz, przesłany przez drzewa.

Nad kryształową studnią pochylała się młoda dziewczyna. Twarz zasłaniały jej rozpuszczone włosy, w które miała wpięty kwiat w kolorze lila–różu. W pewnym momencie od strony ścieżki podkradł się mężczyzna, ubrany w biały strój z ciemnofioletową kamizelką. Złapał dziewczynę w pasie i okręcił w powietrzu. Jej włosy w kolorze bielonego dębu rozwiały się na wietrze i zasłoniły ich twarze, a śmiech elfki poniósł się echem po okolicy. Obraz rozmazał się i zniknął. Czułam się jak podglądacz, który zakłóca intymne spotkanie kochanków, którego piękno zupełnie mnie oczarowało.

– Niesamowite – wyszeptałam, wciąż pogrążona w zachwycie i opowiedziałam żywiołaczce o tej parze.

– Mówiłam ci, że to magiczne miejsce. – Przechyliła głowę i przyjrzała mi się uważnie. – Co wiesz o królowej Tenessi?

– Hmmm, jak tak się zastanowię, to chyba nic. Rodowód Vertilla znam raczej dobrze, ponieważ czytałam o nim kiedyś jeden ze zwojów historycznych. Jednakże o królowej zapisano jedynie krótką notkę, związana z ich ślubem.

– Tak sądziłam – Maginni pokiwała głową z uśmiechem. – Wiele się o tym nie mówi, ponieważ większość elfów już dawno uznała Tenessi za prawowitą królową w pełni godną tego tytułu, jednak musisz wiedzieć, iż nie pochodzi z królewskiego rodu. Była córką Melindara, generała wojsk z klanu Elfów Górskich, zaledwie szlachcianką, niegodną tak znamienitego króla Zielonych Wodospadów. Przyjechała wraz z ojcem, na rozmowy dyplomatyczne, a gdy Vertill ją ujrzał, zakochał się bez opamiętania i poprosił o rękę.

– Vertill? Bez opamiętania? – wtrąciłam zaskoczona. – To już wiem, po kim Meliandra ma taki charakterek.

Szlachcice byli oburzeni jego wyborem i nie chcieli się zgodzić na ten ożenek, jednakże zdecydowana większość biedniejszych mieszkańców stolicy pokochała ją od pierwszego wejrzenia. – Maginni ujęła mnie pod ramię i poprowadziła w kierunku niewielkiego skupiska głazów. – O ile wiem, spotykali się tutaj po kryjomu przez długi czas. Modrzewiowe Wzgórze uznawano jedynie za relikt przeszłości zupełnie pozbawiony magii i niezwykłości, a mieszkańcy stolicy od dawna go nie odwiedzali. Stało się jednak coś niezwykłego. – Maginni zatrzymała się nad kryształem i zajrzała w czeluść. – Tenessi przyszła na spotkanie z ukochanym wcześniej i nachyliła się nad studnią, by zaczerpnąć z niej odrobiny wody. Wtedy magia tego miejsca obudziła się do życia. Zerwał się ogromny wiatr, drzewa zaczęły śpiewać w prastarym języku elfów, a Tenessi, ujrzała w tafli wody swoją pierwszą wizję. Dotyczyła ona jej ojca, który ku jej rozpaczy, miał zaginąć bez wieści. Tenessi wystraszyła się, zwierzyła nie tylko swemu ukochanemu, ale również najlepszej przyjaciółce. Przepowiednia spełniła się, niespełna trzy dni później, gdy generał zniknął bezpowrotnie podczas polowania. – Maginni zrobiła krótką przerwę i delikatnie ściągnęła mi z barków małą zieloną jaszczurkę, która wplątała mi się we włosy. – Szukano go tygodniami, martwego lub żywego, ale słuch po nim zaginął. To była dla niej niewyobrażalna strata i długo nie mogła się otrząsnąć. Jednak cała ta tragedia okazała się początkiem jej wspaniałego życia, ponieważ oddział patrolujących las był świadkiem jej wizji i rozgłosił w mieście, że drzewa przemówiły do Tenessi i obdarowały ją przepowiednią. Okrzyknięto ją wieszczką i wyniesiono na piedestał, a szlachta wreszcie zaaprobowała związek z Vertillem. Odbył się piękny ślub, a gdy urodziła się córeczka, nadano jej imię po zaginionym generale.

– Zatem, to ich spotkanie musiały pokazać mi drzewa.

– Zapewne tak – Maginni pokiwała głową delikatnie. – Chciałam ci uzmysłowić, że rośliny także mogą czuć i dzielić się z tobą pozytywną energią. Jeżeli obejdziesz się z nimi łagodnie i będziesz wspierała ich rozwój, one z radością przyjmą twą magię. Jednak, jeżeli postanowisz je bezrozumnie niszczyć, zrywać kwiaty i zabijać ich piękno, one mogą się zemścić.

– Jak to zemścić? – zapytałam zaskoczona.

Rozmowy z Maginni zawsze wiele mi dawały. Nie uczyła mnie tylko tego, jak posługiwać się magią, ale tłumaczyła, w jaki sposób myślą i działają animagowie, a tego mi brakowało. Może i ciałem należałam do tej rasy, jednak duchem byłam od nich odległa i nie rozumiałam wielu spraw.

– Wierzymy, że świat został obdarzony konkretną ilością energii, która bezustannie krąży między istotami i żywiołami. – Maginni wyciągnęła przed siebie rękę i pojawił się w niej ogień, który zamienił się w płomiennego ptaka i pofrunął nad naszymi głowami w stronę nieba, by rozpłynąć się powietrzu. Drugą dłoń wyciągnęła w stronę ziemi i sprawiła, że przesuszony mech pod jej stopami obudził się do życia i zazielenił na nowo. – Tyle ile od siebie dasz, tyle dostaniesz. Zostaliśmy stworzeni, aby doglądać świata i kontrolować jego rozwój, a nie po to, by go wykorzystywać.

– A jak radzą sobie władcy umysłów? Ich magia wydaje mi się taka jednostronna.

– Słuszna uwaga. Władcy, mają najmniejszy kontakt z naturą, jednak również mogą ją wspierać, jeśli odczują taką potrzebę. Nazywamy to uwolnieniem energii. Parros prosił, żebym cię tego nauczyła. – Maginni usiadła na jednym z większych głazów i poklepała go dłonią, dając znak, bym dołączyła. – Zaczerpnij odrobinę swojej mocy i wyobraź sobie, że ulatnia się z ciebie niczym powietrze, jednak nie ukierunkowuj jej w żaden sposób. Nie nadawaj jej kształtu, nie każ jej nigdzie wędrować, tylko pozwól jej rozpłynąć się w świat. Natura ukształtuje moc wedle zapotrzebowania. Przekaże do pobliskiego drzewa wysuszonego przez ostatnie upały, do sarny zdychającej z pragnienia, albo do moskita, który od dawna nie żerował na żadnym organizmie.

Zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie, że z moich wzorów uwalnia się magia, która zamienia się w powietrze i rozpływa po okolicy. Czułam lekkie pulsowanie, ale nie wiedziałam, czy przynosi ono właściwy skutek. Wyrównałam oddech, oczyściłam umysł. Siedziałam w skupieniu i rozkoszowałam się błogim spokojem. Zupełnie niespodziewanie scaliłam zmysły. Gdy otworzyłam oczy, zauważyłam, że świat zwolnił i mienił się złotymi drobinkami. Dopiero wtedy dostrzegłam wspaniałość tego miejsca. Studnia promieniowała tak ogromnym blaskiem magii, że musiałam zmrużyć oczy, by się dokładniej przyjrzeć. Przez ziemię dostrzegałam, jak z głównego koryta odchodziło dwanaście pomniejszych cieków wodnych, które docierały do każdego modrzewia rosnącego w okręgu. Spojrzałam na swoje ramiona i ujrzałam, jak z moich wzorów ulatnia się magia, która zalewa otaczający nas świat. Przyjęły ją drzewa, krzewy, mech i kilka młodych ptaków ćwierkających w pobliskim gnieździe. Powędrowała jeszcze dalej poza okrąg modrzewi i wsiąkała w glebę, kamienistą drogę, a nawet strumień rzeki przepływającej nieopodal.

Czułam się wspaniale, oddając swoją moc, mimo iż jednocześnie traciłam siły. Mogłam zrobić coś tak pięknego dla tych wszystkich istot. Nie chciałam przestać. To było jak narkotyk. Jakby ktoś przyłożył wargi do moich ust i dosłownie wyssał ze mnie energię. Wtedy poczułam jak Maginni w zwolnionym tempie zaciska palce na moim ramieniu. Odepchnęłam ją odruchowo, ale zrobiłam to szybciej, niż planowałam i zadrapałam się o kamień. Kropla krwi kapała mi z palca w zwolnionym tempie, a moc wypływała coraz większymi falami. Nie mogłam oprzeć się odczuciu, że gdybym mogła, przekazałabym wszystko. Kolejna kropla wywołała tak ogromny odpływ sił magicznych, że dosłownie zabrakło mi tchu. Płuca zamarły, serce stanęło, ciało wygięło się w łuk i spadłam z kamienia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro