Rozdział XXII cz. 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Biegłyśmy bez wytchnienia, przez dłuższy czas i musiałam przyznać, że na takim dystansie ciężko mi było dotrzymać kroku łani. Maginni wybrała tym razem zachodni kierunek, co mnie ucieszyło, ponieważ rzadko zapuszczaliśmy się w tamte strony. Dotarłyśmy do umownej granicy krainy elfów, na której w szeregu ułożono kilkadziesiąt dużych głazów. Wzięłam głęboki wdech i wyczułam, że dalsza część lasu jest jeszcze starsza od tej, w której znajdowały się Zielone Wodospady. Rozpoznałam zapach wilgoci, spróchniałych drzew, mchu i pajęczyn. Im dalej sięgałam zmysłami, tym bardziej zatęchły wydawał mi się ten bór.

- To droga do naszej stolicy. - Maginni wskazała głową na jedną z wąskich ścieżek, która podążała w głąb lasu. - Nigdy ci o niej nie opowiadali prawda?

- Nie.

- Jesteś ciekawska. Masz ogromny głód wiedzy i chęć życia - powiedziała, siadając na jednym z kamieni. - To chyba pozostałość z tamtego świata, wiesz? Zawsze ci się gdzieś śpieszy, jakbyś nie pamiętała, że przed tobą kilkaset lat życia, ale to jest w tobie najbardziej ujmujące i odświeżające. - Pogłaskała kamień pod swoimi nogami tak, jakby gładziła dziecko po włosach. - Zawrzemy taką małą umowę, dobrze? Ja opowiem ci o Aivelothe, a ty o swoim świecie.

- Wykluczone...

- Źle mnie zrozumiałaś - powiedziała pospiesznie. - Nie chcę znać żadnych szczegółów, opisów broni i innych śmiercionośnych wynalazków. Opowiedz mi o drzewach, zwierzętach, o pogodzie, albo o czymkolwiek innym, co uznasz za stosowne i niegroźne.

- Na to mogę przystać - przyznałam z uśmiechem i wskoczyłam na przeciwległy kamień, mimo iż miał co najmniej kilka łokci wysokości. - Ale ty pierwsza.

- Wiedziałam! - wykrzyknęła ze śmiechem. - Niech ci będzie, ale ułóż się wygodnie, bo to będzie długa historia.

Jak mam się ułożyć wygodnie na twardym kamieniu?

Maginni za pomocą magii uformowała w nim niewielkie wgniecenie, przez co mogła się niemal położyć, zupełnie jakby opalała się na plażowym leżaku. Następnie przyciągnęła z ziemi mech, którym wyścieliła swoją kamienną leżankę i z zadowoleniem umościła się w niej, niczym ptak w przytulnym gnieździe. Patrzyłam na to zafascynowana i nie byłabym sobą, gdybym również nie spróbowała. Oczywiście nic mi nie wyszło, więc przyszła mi z pomocą i po chwili obie wpatrywałyśmy się w gwiazdy.

- Aivelothe jest nietypowym półwyspem leżącym na zachodzie Ziem Wspólnych, tuż przy samym morzu - odparła i wyciągnęła dłoń w bok, by za pomocą magii uformować na ziemi to, o czym mówiła. - Ze wszystkich stron, otaczają go wysokie na kilka kilometrów góry, sięgające ponad linię chmur. Pogrążone w wiecznym mrozie, odgradzają stolicę od reszty świata. Przy ich podnóżu, od strony kontynentu rozciąga się gęsty las uśpiony w jesiennym klimacie. Drzewa rosnące w cieniu śnieżnych gór, są pogrążone w letargu, a pożółkłe liście wyścielają całą ziemię. Do stolicy można wejść tylko przez ukryty tunel, prowadzący przez górę, którego wylot znajduje się na niewielkiej polanie. Za nią rozpoczyna się jezioro pełne niebezpieczeństw. Odradzam kąpiele - dodała z uśmiechem. - Dalej rozpoczyna się równina, na której zawsze panuje wiosenna aura. Żyzna ziemia sprzyja uprawom warzyw i zbóż. W samym centrum naszej krainy robi się goręcej. Pod powierzchnią ziemi znajdują się źródła termalne, które mają swój początek w uśpionym wulkanie. Większą część królestwa zajmują lasy. Rosną tam rośliny, których nie spotkasz w innych zakątkach tego świata, a do tego można tam zobaczyć niespotykane gatunki zwierząt. Kraina jest przesiąknięta magią, a raczej była... - Maginni zrobiła pauzę i zagryzła wargę. - Samo miasto... trudno właściwie nazwać miastem. Zostało raptem kilka pomniejszych budowli, resztę zniszczono podczas wojny. Zamek jest takk olśniewający, że nie potrafię znaleźć słów, by go opisać. - Maginni zrobiła krótką przerwę, ponieważ skupiała się nad wykreowaniem kolejnego elementu, który niestety rozpadł się na kawałki. - Widzisz, nawet magia nie potrafi go wykreować. - Maginni zawiesiła głos i spojrzała w stronę gwiazd. - Teraz twoja kolej.

- Już? Tylko tyle? - odparłam zawiedziona.

- Ja też jestem ciekawa twojego świata, zresztą żadne opowiadania nie oddadzą prawdziwego piękna Aivelothe.

- No niech ci będzie. - Zastanowiłam się nad tym, jaka opowieść by ją uszczęśliwiła. Nie pamiętałam, już zbyt wielu szczegółów z tamtego świata, jedynie mgliste wspomnienia i połowiczne informacje. Postanowiłam zacząć od opisu pór roku i klimatu krainy, którą zamieszkiwałam. Opowiadałam o kontynentach, pustyniach, lasach tropikalnych i Antarktydzie, a Maginni chłonęła każde moje słowo.

- Wasza natura jest podobna - odparła na końcu Maginni. - Czujesz się częścią tamtego, czy naszego świata?

- Tamta rzeczywistość jest dla mnie w większości wspomnieniem, jednakże wiem, że w pewien sposób pozostanie ze mną na zawsze. Wychowałam się w innej kulturze. Może większość już zapomniałam, ale nadal kreuje moje zachowania i sposób postrzegania tego świata. Dopiero po wyjściu z groty przemiany, poczułam się tu niemal jak w domu. Myślę, że zawsze mi czegoś brakowało, tylko nigdy nie spodziewałam się, że pustkę w mojej duszy zapełni magia. Mam moc od kilku tygodni, ale nie wyobrażam sobie życia bez niej i pozostałych zdolności animaga.

- Musi ci być ciężko - podsumowała Maginni, a na jej twarzy odmalował się wyraz współczucia. - Widzę, jak się frustrujesz, gdy coś jest dla ciebie niewiadome lub niejasne. Postaram się opowiadać o nas jak najwięcej, żebyś chociaż trochę zagłuszyła w sobie ten głód wiedzy.

- Dlaczego to robisz?

- Polubiłam twoje towarzystwo podczas lekcji i...

- Nie. Nie to mam na myśli - przerwałam jej. - Dlaczego nam pomagasz? Nie masz żadnych obowiązków w swojej krainie?

- Mam, ale gdy tylko powiedziałam ojcu o naszym spotkaniu, nakazał mi towarzyszyć wam i wspierać w imieniu naszego rodu. Planował wysłać do nas oddział animagów, ale król Tarrpas nie chciał przyciągać uwagi reszty świata - odparła. - Widzisz, my zawsze byliśmy wierni rodowi Aivelothe i nie zapomnieliśmy o nim nawet przez te dwieście lat. Kiedy król Tarrpas powrócił, było dla mnie jasne, że muszę dopomóc mu w objęciu tronu i odzyskaniu serc poddanych. Parros nie chciał mówić wiele przy Harriverze. Trzyma pewne informacje w tajemnicy, by nie dotarły do uszu elfów, których umysły są dla władców otwarte.

- Jakie informacje?

- Mój ojciec wysłał szpiegów, by odnaleźli parę królewską. Takie poszukiwania wymagają cierpliwości - dodała, jakby spodziewała się mojego kolejnego pytania. - W głębi duszy nadal jesteś człowiekiem, ale my i elfy patrzymy na upływ czasu inaczej.

Pokiwałam głową ze zrozumieniem i spojrzałam w gwiazdy. Uzmysłowiłam sobie, że jest już późno, a raczej bardzo wcześnie, a mnie niedługo czeka lekcja z bratem i Harriverem.

- Wiem, musimy już wracać - stwierdziła Maginni, jakby czytała mi w myślach. - Liczę na kolejną opowieść, przy następnej lekcji.

- Ja również - odparłam i przemieniłam się w panterę.

***

Kolejnych kilka dni upłynęło wyjątkowo szybko. Magia z każdym dniem wzrastała, ale wciąż nie potrafiłam jej kontrolować tak, jak należy. Napierała, wrzała, pulsowała, mrowiła. Jakbym mieszkało we mnie dzikie zwierze, próbujące wyrwać się na wolność.

Zaczęło mnie to irytować.

Tego wieczoru spacerowałam z Zazą między drzewami z daleka od mieszkańców, gdy poczułam czyjąś obecność. Rozejrzałam się w koło i próbowałam zwęszyć nieznajomy zapach, wtedy na gałęzi obok przysiadła niewielka sroka. Zdziwiło mnie to, ponieważ było już późno, a o tej porze ptaki już zazwyczaj nie latały, ale ten widocznie miał inne plany. Ruszyłam w głąb sadu, a ptak zaczął przeskakiwać z gałęzi na gałąź. Zaza zainteresowała się potencjalną zdobyczą i skakała po pniu drzewa, ale ptak zupełnie się nią nie przejmował.

- Witaj, ptaszku. Co mogę dla ciebie zrobić? - Wyciągnęłam do niego dłoń, żeby sprawdzić, czy nie potrzebuje mojej pomocy.

Może jest chory i chce, abym obdarzyła go magią?

Odsunął się od mojej ręki, przechylił dziób i zajrzał mi prosto w oczy. W jego czarnych ślepiach pojawiły się mgliste obrazy. Widziałam Dimissi czyszczącą konia w swoim boksie oraz Grawera gotowego do drogi. Ujrzałam księżyc w pełni świecący na bezchmurnym niebie. Na końcu dostrzegłam jeszcze jedną ze znajomych ścieżek biegnących w głąb lasu. Ptak odwrócił wzrok, wzbił się w powietrze i odleciał w stronę księżyca. Pobiegłam w kierunku stajni z przeczuciem, że siostra już na mnie czeka. Na miejscu dosiadała Joja i trzymała za uzdę Grawera, który także był gotowy do drogi. Hugo siedział obok, jak zwykle czujny i wpatrzony w swoją panią.

- Ha! Idzie mi coraz lepiej! - wykrzyknęła na mój widok, wyraźnie z siebie zadowolona.

- Gdybym była bardziej domyślna, to może szybciej bym się zorientowała, czego chce ode mnie twój posłaniec - odparłam. - Przejażdżka?

- Jeśli masz czas i ochotę? Zaprosiłam jeszcze kogoś, tylko nie wiem, czy mój podopieczny będzie w stanie przekazać jej wiadomość

- Jej?

- Mnie. - Usłyszałam za sobą znajomy głos.

- Meliandra? - Uniosłam brwi z zaskoczeniem. - Nie spodziewałam się ciebie o tak późnej porze.

- W ogóle się mnie nie spodziewałaś - odburknęła księżniczka. - Unikasz mnie od dawna albo trenujesz całymi dniami i nocami zresztą też.

- Nie unikam cię, naprawdę jestem zajęta.

- Ja również - powiedziała naburmuszona księżniczka. Oto stała przede mną Meliandra, jaką znałam, z miną godną małej rozzłoszczonej dziewczynki. - Nie trwońmy zatem twojego cennego czasu i jedźmy, nim gwardziści się zorientują, że wcale nie modlę się do bogów w świątyni.

W tym momencie zaspany chłopiec stajenny wyprowadził wierzchowca księżniczki i razem ruszyłyśmy, poza granice miasta. Przez długi czas galopowałyśmy w ciszy i przyzwyczajałyśmy się do swojego towarzystwa. Psy biegły naszym śladem, ale od czasu do czasu zwalniałyśmy, by mogły nas dogonić. Musiałam przyznać, że nie czułam się przy księżniczce już tak swobodnie, jak kiedyś i nie była to tylko kwestia jej zaręczyn. Po prostu nasze drogi się rozeszły, a to, że się oddalałyśmy, wydawało mi się naturalne. Siostra wyczuła wiszące w powietrzu napięcie i zwolniła kroku.

- Przelecę się odrobinę, jeśli pozwolicie. - Oddała mi wodze swego konia. - Hugon, pilnuj Joja. - Wzbiła się w powietrze w postaci orła. Meliandra wpatrywała się w nią oszołomiona, aż do momentu, gdy zniknęła za drzewami.

- Ciężko się do tego przyzwyczaić - powiedziała z uśmiechem. - To musi być niesamowite uczucie.

- Nie wiem, jak to jest z ptakami, ale moja pantera jest niezwykle fascynująca - Zapadła niezręczna cisza, której żadna z nas nie umiała przerwać.

- Jak ci idą treningi? - zapytała w końcu księżniczka.

- Ciężko, nie licząc bezczynnych godzin spędzonych w pustej lecznicy.

- Dalej nikt nie przychodzi? - zapytała z wyraźną troską w głosie.

- Nie można powiedzieć, że nikt. Zjawią się dwie, trzy osoby w ciągu dnia, ale rzadko wymagają prawdziwej pomocy. Zazwyczaj są to ludzie. Żałuję, że elfy nie potrafią obdarzyć nas zaufaniem, jednak mam nadzieję, że z czasem się do nas przekonają.

- Przydałby się spektakularny sukces, który zachęciłby ich do skorzystania z waszej pomocy - odparła księżniczka. - Może jutro bym się tym zajęła...

- Jutro to lepiej nie, bo ma być burza.

- Jak to burza? Przecież nie czuć zmiany aury.

- Zaufaj mi, jutro będzie burza... - powiedziałam tajemniczo i spojrzałam na nią wymownie, a ona zmarszczyła brwi.

- Amikal często przepowiadał mi pogodę, a raczej udawał, że przepowiada tym swoim zabawnym stylem - dodała z delikatnym uśmiechem.

A to o to jej chodziło! - pomyślałam i stłumiłam w sobie pogardliwe prychnięcie. - Przejażdżka ze mną, to pretekst. Próbuje się dowiedzieć co u Amikala.

- Wiesz, jak za nim tęsknię? Naprawdę traktowałam go jak przyjaciela. Był, jest mi bliski. Zawsze mogłam na niego liczyć.

- Nie możesz mieć obu na raz - mruknęłam.

- Powiedz mi, czy ty z nim...

Tętent kopyt zagłuszył kolejne słowa elfki. Odwróciłam się raptownie i dałam księżniczce znak, by się nie odzywała. Sięgnęłam magią w stronę jeźdźców, by się przekonać, czy nie grozi nam żadne niebezpieczeństwo.

- O wilku mowa, Amikal jedzie w naszym kierunku - wyjaśniłam Meliandrze i faktycznie elf po chwili wyłonił się zza zakrętu w towarzystwie swego starszego brata.

- Dwie mamy, ale żeby złapać trzecią, najpewniej musimy sprawić sobie skrzydła - odparł mój przyjaciel z uśmiechem.

- Wracajmy do zamku, tu nie jest bezpiecznie - zasugerował Higgidon poważnym tonem. - Zwiadowcy poinformowali nas o dużej grupie grudów gromadzących się przy południowej granicy. Nie powinnyście same jeździć po lesie.

- Nie mogliście wysłać za wami gwardzistów? - zapytałam zaskoczona.

- A mogliśmy, tylko że oni nie znają naszej księżniczki tak dobrze, jak my i nie wiedzą, gdzie jej szukać, gdy zniknie im z oczu - wyjaśnił Amikal. - Birbun pojechał w stronę modrzewiowego wzgórza.

- Przestań im uciekać, moja droga. Skarżą się jak małe dzieci. Nie mogę już tego znieść - odparł Higgidon czułym tonem, którego dawno nie słyszałam. Tak zwracał się kiedyś do mnie. Czyżby ich uczucie naprawdę rozkwitło?

- Widzisz jaką rozrywką potrafię zapełnić twoje monotonne wieczory - odparła kokieteryjnie Meliandra.

- Czyli jeszcze ze sobą nie sypiają. - Myśl mojego przyjaciela dotarła do mnie tak wyraźnie, jakby wypowiedział ją na głos.

- Amikal! - krzyknęłam zaskoczona, a wszyscy spojrzeli na mnie z równie wielkim zdziwieniem. - Już nic. Myślałam, że gryzie cię moskit - odparłam. Mężczyzna wybuchnął śmiechem, pogroził mi palcem i popukał nim po czole. - Nie robię tego specjalnie, po prostu za głośno myślisz.

- Nie słoneczko, to ty jesteś zbyt potężna. - Kiwnął głową w stronę swego brata i uśmiechnął się szeroko. - A może byś zaglądnęła gdzieś indziej?

Higgidon rzucił bratu piorunujące spojrzenie i już chciał coś powiedzieć, ale go uprzedziłam.

- Nie martw się, nie zrobię tego. A przynajmniej nie specjalnie. Wiesz, ledwo nad tym panuję - Mrugnęłam okiem, spięłam konia i podążyłam w stronę zamku, wciąż trzymając w dłoni wodze Joja.

- A co z Dimissi? Możesz jej wysłać wiadomość? - zapytał Amikal, gdy wszyscy pozostali ruszyli moim śladem. - Wolałbym jej tu nie zostawiać.

Włożyłam do ust dwa palce i gwizdnęłam przeciągle, a echo tego dźwięku poniosło się po całej okolicy. Z oddali dobiegł do nas pisk orła, który za moment wleciał do lasu z głośnym trzepotem skrzydeł i wylądował na grzbiecie swojego konia. Jojo zastrzygł uchem, jednak zupełnie nie zdziwiło go to nagłe przybycie ptaka, gdyż siostra nie raz podróżowała w ten sposób w jego towarzystwie. Z przodu siodła zamontowała sobie nawet srebrny sworzeń, na którym lądowała bezpiecznie, by nie wbijać szponów w pięknie zdobione, skórzane siedzisko.

- Księżniczka, we własnej osobie - Amikal skłonił się przed orłem majestatycznie. - Ciekaw jestem, czy jak koń galopuje, to machasz skrzydłami dla utrzymania równowagi?

Ptak spojrzał na elfa jednym okiem, jednak wciąż dumnie dosiadał zwierzęcia z wysoko uniesionym dziobem i wypiętą piersią. W ciemnościach dostrzegłam coś dziwnego wystającego z piór i sięgnęłam ku siostrze, by to wydobyć.

- A co my tutaj mamy? - zapytałam, wpatrując się w czarne pióro, nienależące do orła, lecz do kormorana. Dimissi przemieniła się w swoją postać i wyrwała mi pióro z ręki w nerwowym geście.

- Spotkałam go na górze - odparła z udawanym spokojem. - Spadł na mnie z nieba i wystraszył. Pewnie wtedy musiałam wyrwać mu pióro. Pewnie nas pilnował.

- Mhm... pewnie tak - powiedziałam, z równie nieudolnie odegraną powagą.

Czyżby Dimissi spotykała się po kryjomu z Nobossem? To by tłumaczyło jej dobry humor.

Nic w ich zachowaniu na to nie wskazywało, a nawet myślałam, że żywiołak był zainteresowany Maginni. Nie miałam już więcej okazji drążyć tego tematu, ponieważ dalszą część drogi przebyliśmy galopem. Siostra oddała swego konia stajennemu i uciekła do komnaty. Po oporządzeniu Grawera wyszłam ze stajni i spotkałam czekającego na mnie Amikala.

- Nie jesteś zmęczony? - zapytałam, gdyż musiało już być grubo po północy.

- Po tym, co widziałem i tak nie zasnę.

- Daj już spokój. Nie widzisz, jak się starają? - odparłam, chwytając go pod ramię.

- Doskonale to ujęłaś. On się stara, a ona świergocze. Czy można budować szczęście na kłamstwie?

- Kim jesteśmy, żeby oceniać ich postępowanie? Są dorośli i muszą brać odpowiedzialność za swoje czyny. Poza tym Meliandra ma dość rozumu, by nie dać się zwodzić. Gdyby ta sytuacja jej nie odpowiadała, to już dawno by zerwała zaręczyny, a na to się chyba nie zanosi. - Mój przyjaciel milczał wyraźnie zasmucony. - Co was dwóch tak naprawdę poróżniło? Jesteście braćmi, powinniście się wzajemnie wspierać.

- Właściwie nic. Po prostu jesteśmy zupełnie różni - wyjaśnił Amikal. - On lubi rozpamiętywać przeszłość i chciałby wrócić do naszej ojczyzny, a ja chcę żyć dalej, a za swój dom uważam Zielone Wodospady. Niemal nie pamiętam już górskiego miasta ani rodziców i może dlatego jest mi łatwiej pogodzić się ze stratą.

- Bardzo dobrze, że wspominasz o ruszaniu na przód. - Rzuciłam mu wymowne spojrzenie. - Tobie także przydałby się krok w nieznane.

- Jeden już uczyniłem, gdy odszedłem z gwardii. - Amikal przystanął przy wejściu do korytarza prowadzącego do mojej komnaty i spojrzał na mnie czule. - Szkoda, że to nie w tobie się zakochałem, tancereczko. Wszystko byłoby prostsze. Ja nie jestem tchórzem. Rzuciłbym dla ciebie wszystko i podążał jak cień nawet na koniec świata.

- Czasem przyjaźń jest cenniejsza, niż romans - odparłam sceptycznie. - Pewnie skończyłoby się tak samo albo gorzej. To ja złamałabym ci serce.

- Nie śmiałabyś! - odparł z udawaną urazą i szturchnął mnie w ramię w niemal czułym geście. - Śpij dobrze, gwiazdo rozjaśniająca mroki mego serca.

- Urocze, ale mnie nie poderwiesz - parsknęłam śmiechem i ruszyłam w stronę swojej komnaty. - Jestem odporna na twoje wdzięki, ale możesz poćwiczyć na Merili. To dopiero będzie wyzwanie.

Kiedy szłam korytarzem w kierunku swojego pokoju, Amikal udawał, że mówi do siebie, choć był świadomy, iż nadal go słyszę.

- Zawsze chciałem mieć młodszą siostrzyczkę, czesałbym jej warkocze i przewijał śmierdzące kupki...

Zaśmiałam się pod nosem. Zawsze potrafił podnieść mnie na duchu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro