ROZDZIAŁ 15

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

ROZDZIAŁ 15

250 dni

W czwartek po szkole ślęczałam nad instrukcją obsługi. Z dziwnym, nieprzyjemnym przeczuciem próbowałam zamontować ukrytą kamerę w sypialni. Włożyłam kartę pamięci w urządzenie wielkości kciuka, po czym uruchomiłam je, sprawdzając, czy podgląd na żywo działał prawidłowo. Zadowolona z rezultatu stanęłam na środku pokoju, zastanawiając się gdzie schować to cudo technologii. Ostatecznie wybór padł na półkę z książkami, z której był dobry widok na połowę pokoju, w tym lustro, które nie wiedzieć czemu za każdym razem padało ofiarą mojego chorego umysłu.

Z zadowoleniem włączyłam aplikację na telefonie, w której wyświetlała się moja postać. Pomachałam ręką, odkrywając, że opóźnienie w przesyłaniu obrazu na żywo było zerowe.

Usatysfakcjonowana wykonanym zadaniem udałam się do salonu, gdzie zamierzałam spędzić resztę popołudnia. Poprzedniego dnia nie potrafiłam się na niczym skupić, przez co nie pamiętałam zupełnie niczego z lekcji. Przyjaciele świadomie ignorowali moją markotność, dyskutując o nadchodzącym weekendzie. Vivien tylko raz poruszyła temat Aarona – wzięła mnie na bok od razu po przywitaniu się.

– Naprawdę razem pracujecie? – spytała podejrzliwie, gdy weszłyśmy w pusty korytarz. Oparła się o metalowe szafki, zaplatając ręce na piersi.

– Nie, tak serio to wynajęłam go jako męską prostytutkę, ale głupio było mi się przyznać – powiedziałam, powstrzymując śmiech. Byłam pewna, że pzyjaciółka wyczuje sarkazm, ale zamiast tego wpatrywała się we mnie z szeroko otwartymi oczami. – Żartuję przecież! Jezu! Tak, pracujemy razem.

– Kathy! Nie rób sobie jaj. Nie mówiłaś nam nic o pracy, choć rozmawiamy codziennie – powiedziała z wyrzutem. – To normalne, że jestem zdziwiona. Czyli nikt nie wie?

– Nikt nie wie. W sumie nie wiem, czemu wam nie powiedziałam. Może nie było okazji. W każdym razie to nie tajemnica.

– A ten chłopak? Bardzo ładny.

– Spodobał ci się? – Wyszczerzyłam zęby w uśmiechu, zawstydzając przyjaciółkę. – A co z Arminem?

– Mówię, że jest ładny, a nie że mam ochotę się na niego rzucić. Poza tym chyba jesteście blisko, skoro zapraszasz go do domu.

Mimo że Vivien próbowała zażartować, to w jej głosie i tak słyszałam nutkę żalu. Pewnie zrobiło jej się przykro, że zapraszałam do siebie obcego, podczas gdy przyjaciół trzymałam jak najdalej od swojego domu przez kilka pierwszych miesięcy i pewnie nadal tak by było, gdyby nie śmierć rodziców. Nie chciałam poruszać tego tematu, więc udałam, że niczego nie wyłapałam, kontynuując rozmowę.

– Wpadł tylko na chwilę. Czekał aż będę gotowa do wyjścia. – Przewróciłam oczami.

– Ale zabierasz go do Ruby?

– Nie ma mowy, Vivien. Zaskoczyłaś nas tym zaproszeniem, więc palnęłam byle co. Poza tym Aaron i tak w weekend pracuje – skłamałam.

Chociaż jakby się zastanowić to nie miałam pojęcia, czy nie zaplanował na ten czas podpalania kolejnych domów.

Vivien patrzyła na mnie spod byka, a ja wręcz słyszałam, jak chodzą trybiki w jej głowie.

– Okej, nie chcesz mówić, to nie mów, ale nie wygląda mi to na zwykłą znajomość – rzuciła, odpychając się od szafek, po czym ruszyła korytarzem zostawiając mnie w konsternacji. – Idziesz? – Odwróciła się, zerkając przez ramię.

– Idę.

Po powrocie ze szkoły z każdą chwilą coraz bardziej się frustrowałam. Próbowałam czytać książkę, którą zaczęłam dwa miesiące temu, ale po kilku minutach odpłynęłam myślami zapominając co przed chwilą przeczytałam. To samo działo się przy kolejnych kilku próbach. Ostatecznie odłożyłam ją na półkę i opadłam na łóżko, w którym spędziłam resztę dnia przeglądając social media.

Następnego dnia w szkole pisaliśmy sprawdzian, na który zupełnie się nie przygotowałam. Nie śmiałam kolejny raz prosić Vivien o pomoc, więc domyślałam się jaką dostanę ocenę. Przyjaciółka nie poruszała tematu Aarona, ale kilka razy łapałam ją na ukradkowym przyglądaniu się mojej osobie. Co najmniej jakby próbowała zajrzeć w głąb duszy żeby wydobyć odpowiedzi. Niewiele sobie z tego robiąc ignorowałam to, wiedząc, że na jej miejscu sama umierałabym z ciekawości. W innym przypadku pewnie od razu opowiedziałabym jej o nowej znajomości, ale w tym nie mogłam; chciałam chronić ją i resztę przyjaciół od tego zepsutego świata. Poza tym za wszelką cenę nie chciałam się przywiązywać do kogoś, kto niedługo miał zniknąć z mojego życia.

Nie miałam wtedy pojęcia, jak bardzo zaskoczy mnie los, niwecząc wszystkie plany.

Po powrocie ze szkoły i zamontowaniu kamery włączyłam serial The Good Doctor na Netflixie, planując pochłonąć cały czwarty sezon. Kilka pierwszych odcinków oglądało się przyjemnie, ale jakoś w połowie myśli znowu uciekały w złym kierunku. Przyłapałam się na tym, że nieświadomie skubałam skórki przy paznokciach, a gdy starałam się pilnować, żeby tego nie robić, to zaczęłam skubać wargę. Zirytowana wstałam z kanapy, odrzucając na bok szary koc, po czym skierowałam się do sypialni. Przystanęłam w połowie drogi, przypominając sobie, że w szufladzie szafki nocnej nie znajdę już tabletek, po które sięgałam w takich momentach. Westchnęłam, czując napływającą falę irytacji, po czym weszłam do kuchni. Otworzyłam jedną z górnych szafek, wyjęłam z niej paczkę chipsów fromage i wróciłam z nimi przed telewizor. Zajmując się chrupaniem ulubionej słonej przekąski obejrzałam resztę odcinka, a gdy włączył się kolejny odkryłam, że foliowa paczka była pusta. Zerknęłam z wahaniem na kuchnię, przygryzając wargę. Toczyłam w myślach ciężką walkę. W końcu westchnęłam i poszłam po kolejną paczkę chipsów, tym razem krewetkowych.

Po ukończeniu dwudziestego odcinka poczułam dziwną pustkę i ssanie w żołądku. Niewiele myśląc zrobiłam sobie kanapki, a gdy głód nie minął chwyciłam za pudełko ciastek karmelowych. Wyrzucając puste opakowanie do śmieci zmroziło mnie. Spojrzałam do worka, w którym znajdowały się trzy paczki chipsów tuż obok opakowania po chlebie i ciastkach, a potem dotknęłam brzucha. Czując pod palcami niewielkie wybrzuszenie serce zabiło mocniej, a w gardle pojawił się nieprzyjemny ucisk. Czując narastający atak paniki szybkim krokiem udałam się do łazienki na piętrze. Odruchowo zamknęłam za sobą drzwi, odgradzając się od reszty świata, po czym podeszłam do toalety i podnosząc deskę nachyliłam się nad muszlą.

━━ ♟ ━━

– Oddaj, bo wychlejesz wszystko zanim dojedziemy na miejsce! – fuknęła Ruby, wyrywając Theo z rąk butelkę wódki. Trąciła mnie przy tym niechcący łokciem, rzuciła krótkie ,,sorki", po czym kontynuowała wojnę o alkohol.

Vivien odwróciła się do nas i posłała niezadowolone spojrzenie, na które głośna dwójka zareagowała błyskawicznie. Wyprostowali się, przerywając kłótnię. Jednak gdy rudowłosa odwróciła się z powrotem nieznośna dwójka zaczęła dyskretnie wbijać sobie łokcie w żebra ze śmiertelnie poważnymi minami. Pokiwałam głową z rozbawieniem, po czym wróciłam do czytania ebooka. Z kamienną twarzą zagłębiałam się w jedną z najdziwniejszych scen erotycznych, jakie było dane mi czytać, nie zauważając, jak Ruby pochyliła się w moją stronę zerkając w ekran telefonu. Zorientowałam się dopiero wtedy, gdy kosmyki prostych, czarnych włosów połaskotały mój policzek.

– Czy on robi jej dobrze szczoteczką do zębów? – spytała szczerze zaciekawiona, na co błyskawicznie wygasiłam ekran.

– Nieładnie tak podglądać – żachnęłam się, chowając telefon do kieszeni bluzy.

– Co czytacie? – spytał Theo, patrząc na nas z zaciekawieniem, przez co czułam jeszcze większe zmieszanie i byłam pewna, że czerwienią mi się uszy.

– Nic dla takich dzieciaków jak ty. – Ruby wytknęła język, tym samym rozpoczynając kolejną kłótnię.

Oni chyba zostali stworzeni do uprzykrzania sobie życia.

Cała droga zajęła nam pół godziny, podczas których brat Ruby, pełniący rolę kierowcy, zupełnie nie zwracał uwagi na poczynania Theo i swojej siostry. Najwyraźniej był przyzwyczajony do jej ekspresyjnego charakteru. Po dotarciu na miejsce pożegnał się z nami, nawet nie wychodząc z auta, po czym wręczył nam klucze i odjechał z uśmiechem na ustach.

Stanęliśmy ze swoimi rzeczami przed drewnianym, piętrowym domkiem. Wokół nas rozlegał się las iglasty, w którym rozgrywał się głośny ptasi koncert, a gdy wciągnęłam do płuc haust powietrza poczułam, jak pięknie pachniało drewnem, igliwiem i wolnością.

– Twój brat nie chciał zostać? – spytałam Ruby, podnosząc czarną torbę ze żwirowej drogi. Postanowiłam wziąć jedynie komplet ubrań na zmianę i podstawowe środki higieny, rezygnując z taszczenia ciężkiej walizki.

– Nieee, ma jakiś ważny egzamin w poniedziałek i będzie zakuwał cały weekend. Dostałam od niego już prezent. – Uśmiechnęła się tajemniczo.

– Co wymyślił? – spytała podejrzliwie Vivien, wysuwając metalową rączkę swojej beżowej walizki.

– Zobaczycie.

Uniosłam brew, zaintrygowana słowami przyjaciółki. Nie zdążyłam zapytać, co miała na myśli, bo czarnowłosa już kierowała się w stronę domu, ciągnąc za sobą dwie sporej wielkości walizki.

Popatrzyłyśmy na siebie z Vivien ze zdziwieniem, po czym ruszyłyśmy za przyjaciółką. Zaraz za nami szedł Theo, trzymając telefon w górze, zapewne w poszukiwaniu zasięgu.

Weszliśmy po schodkach na drewniany taras. Ruby przez chwilę szamotała się z pękiem kluczy, wydającym charakterystyczny dźwięk, ale już po chwili wygrała tę małą wojnę i otworzyła drzwi.

Deski pod naszymi nogami skrzypiały głośno, gdy wchodziliśmy do środka, a w powietrzu unosiły się drobinki kurzu.

– Są trzy pokoje z łóżkami i kanapa w salonie. – Ruby machnęła ręką w stronę ciemnej sofy stojącej na środku pomieszczenia, po czym zaczęła taszczyć jedną ze swoich walizek na piętro. – Ja zajmuję pokój z balkonem, a wy bijcie się o resztę.

Spojrzeliśmy na siebie z Theo, po czym chwyciliśmy swoje rzeczy i rzuciliśmy się w stronę schodów. Przepychaliśmy się, walcząc na życie i śmierć o to, kto będzie zajmował lepszy pokój.

Po tym, jak przyjaciel dostał w krocze, brzuch i prawie odgryzłam mu ucho, a ja oberwałam w ramię, żebra i brodę z łokcia, ustaliliśmy, że on zajmie pokój z małżeńskim łóżkiem, a ja z Vivien drugi, z dwoma pojedynczymi.

Położyłam torbę na podłodze, nie kwapiąc się do wypakowania zawartości, w przeciwieństwie do przyjaciółki, która właśnie układała ubrania w brązowej szafie.

– Możesz zająć całą, ja nie będę jej używać – rzuciłam, grzebiąc w swoich rzeczach.

– Serio? Nie wzięłaś ciuchów?

– Mam tylko na przebranie, nie potrzebuję ich wyjmować.

– Okej, w razie co możesz wziąć coś mojego.

Uśmiechnęłam się pod nosem. Vivien zawsze była przygotowana na wszystko i nie zdziwiłabym się, gdyby wzięła też jakieś ubrania męskie na zapas dla Theo. Ona jako jedyna z nas potrafiłaby przetrwać na bezludnej wyspie jedynie z podręcznym bagażem w ręce.

Z korytarza dobiegł nas dźwięk obijających się o siebie butelek.

– Czy ty wykupiłeś cały alkohol ze sklepu? – krzyknęła Vivien.

– Nie, tylko pół – odpowiedział chłopak, po czym rozległo się trzaśnięcie drzwi.

– Typowy Theo. – Zaśmiałam się, odwracając do przyjaciółki. Rudowłosa przewróciła oczami z rozbawieniem, po czym zniknęła w korytarzu.

Podeszłam do okna, przyglądając się widokom. Z naszego pokoju widać było część podwórka z huśtawką, łąkę i ścianę lasu. Mimowolnie spięłam się, a mina mi zrzedła, gdy w głowie pojawiło się podobne wspomnienie, schowane głęboko na dnie rzeczy, o których nie chciałam pamiętać. Szybko wyrzuciłam je z myśli, potrząsając głową. Tamto lato sprzed kilku lat zniknęło tak szybko, jak się pojawiło.

Odwróciłam się od okna z zamiarem dołączenia do przyjaciół. Usłyszawszy dwa głosy dochodzące z sypialni Theo zapukałam w drewniane drzwi i weszłam do środka, zastając przyjaciela wyjmującego szóstą alkoholu wódki z torby.

– Budujesz barykadę? – Zaśmiałam się, zaplatając ręce na piersi.

– To nasze wojsko – oznajmił dumnie. Wyszczerzył zęby i uniósł dwie butelki trzymane w rękach. – Przygotowuję armię na dzisiejszą bitwę.

Vivien przewróciła oczami i wyszła z pokoju, a gdy rude, rozpuszczone pasma zniknęły za drzwiami parsknęliśmy z Theo śmiechem.

– Myślisz, że będzie piła z nami? – spytałam, siadając na łóżku, które okazało się tak miękkie, że aż zapadłam się w nim i tracąc równowagę wylądowałam plecami na pościeli.

Rozbawiony Theo podał mi rękę, pomagając mi usiąść.

– Przekonamy ją z Ruby. W końcu to jej urodziny.

Diabelski głosik w mojej głowie podpowiadał, żeby zapytać chłopaka o sytuację z podkochującą się w nim przyjaciółką, ale ostatecznie zrezygnowałam. Nie chciałam wtrącać się w ich sprawy, szczególnie że dla Theo nie był to łatwy temat. Ciągle jeszcze udawał, że nie miał pojęcia o uczuciach czarnowłosej.

– A ty?

Spojrzałam na Theo z niezrozumieniem, machając nogami. Chłopak usiadł koło mnie, a jego wyraz twarzy zmienił się na łagodny i może nieco niepewny. Niebieskie oczy wyglądały jak niebo, które chwilę wcześniej oglądałam przez okno.

– Co ja? – Zmarszczyłam brwi.

– Będziesz piła?

– Skąd to pytanie?

– Nadal bierzesz leki, prawda? – spytał, zniżając głos. – Nie mieliśmy okazji porozmawiać o tym, co się stało. – Patrzył na mnie z ostrożnością, jakby obawiał się, że rozsypię się na drobne kawałki z powodu jego słów.

Zerknęłam ukradkiem na uchylone drzwi pokoju. Nie chciałam poruszać tego tematu w ogóle, a już zupełnie w obecności innych. Odkąd powiedziałam przyjacielowi o swoim zaburzeniu nie było dnia, żebym nie żałowała tej decyzji. Co prawda dzięki temu potwierdziła się moja największa obawa, której nie byłabym w stanie sama sprawdzić, ale ciążące na sercu poczucie winy przez wciągnięcie kogoś w swoje problemy i wstyd, który palił od środka przyćmiewały wszystkie zalety tej sytuacji.

Przygryzłam wargę, przestając machać nogami.

– Biorę leki, więc nie będę zbyt dużo pić. Może jedno piwo, albo dwa, zależy jak będę się czuła.

– A jak sobie radzisz? Nadal widzisz... różne rzeczy?

– Jest okej. Jestem przyzwyczajona. – Uśmiechnęłam się markotnie, wpatrując się w brązową tapetę na ścianie. – Idziemy do dziewczyn?

– Tak, jasne.

Podnieśliśmy się z łóżka. Theo chwycił telefon, z którym się nie rozstawał, po czym zeszliśmy na dół. Razem z dziewczynami zajęłyśmy się przygotowywaniem obiadu. W międzyczasie dawałyśmy chłopakowi zadania utrzymujące go z dala od kuchni, bo do gotowania miał dwie lewe ręce. Tak więc my zrobiłyśmy spaghetti bolonese, a nasz przyjaciel przygotował stół, a nawet zadbał o wystrój, zapalając dwa małe bezzapachowe podgrzewacze, które położył na stole.

– Nie znalazłem świeczek. – Wzruszył ramionami, gdy zobaczyłyśmy jego twórczość.

Ruby podeszła do siedzącego przy stole chłopaka i zmierzwiła jego włosy, parskając śmiechem.

– Dekoratorem wnętrz to ty nie zostaniesz – powiedziała, po czym zajęła miejsce między nim a Vivien.

Zjedliśmy obiad, z którego zupełnie nic nie zostało. Theo wziął trzy dokładki, a na koniec pomył wszystkie naczynia, narzekając na zimną wodę. W tym czasie razem z dziewczynami szykowałyśmy salon na imprezę urodzinową.

Na dwudziestą miało przyjść kilka zaproszonych osób, których znałam jedynie ze słyszenia. Unikałam wychodzenia z przyjaciółmi, gdy planowali przebywać w większym gronie. To był pierwszy raz, gdy miałam osobiście poznać ich znajomych spoza szkoły, więc byłam lekko zestresowana.

Pierwsi pojawili się Shane i Harry, których Theo powitał szeroko otwartymi ramionami i męskim uściskiem.

– Cześć, chłopaki! Co macie do picia?

– Theo! – Vivien skarciła przyjaciela. Zmarszczyła brwi, łapiąc się pod boki, na co ten zaśmiał się cicho.

– Moje dwie damy już znacie, a to trzecia, Kathy – powiedział, podchodząc do mnie i kładąc rękę na ramionach. – Khaty, to Shane. – Wskazał palcem ogolonego na jeża bruneta w białej bluzie, po czym przeniósł go na drugiego chłopaka. – A to Harry. Kumple z osiedla.

Po krótkim przywitaniu ponownie zadzwonił dzwonek, zwiastujący przyjście pozostałych osób. Pośród nich znalazł się nawet Armin – obiekt westchnień Vivien. Na jego widok dziewczyna uśmiechnęła się tak szeroko, że przypominała kota z Cheshire z Alicji w Krainie Czarów. Ten widok rozbawił mnie i rozczulił jednocześnie.

O dwudziestej pierwszej trzydzieści przyszli już wszyscy, dzięki czemu w salonie kotłowało się jedenaście osób. Cztery z nich zajęły kanapę, a reszta usiadła na krzesłach. Ulokowałam się między Vivien a Ruby, żeby dodać sobie odwagi, bo cała pewność siebie uleciała ze mnie jak whisky z butelki, którą opróżnili chłopaki w pierwsze pół godziny po przyjściu. Oczywiście zrobili to w tajemnicy przed Vivien, która usadzała wszystkich po kątach, przydzielając zadania. Trzeba było wypakować przyniesione przekąski i alkohol, a do tego uszykować małą niespodziankę, którą zrobiliśmy we trójkę dla solenizantki.

Gdy wszyscy zajęli swoje miejsca Vivien czmychnęła do kuchni, wracając z niej z naleśnikowym tortem, w którego wbite było osiemnaście kolorowych świeczek. Tort dosłownie składał się z naleśników przełożonych Nutellą, bitą śmietaną i bananami, czyli ulubionym połączeniem Ruby.

Solenizantka zaklaskała, uśmiechając się szeroko, gdy Vivien weszła z tortem do salonu. Wszyscy zaczęliśmy śpiewać sto lat, a talerz pełen naleśników wylądował na środku stołu. Świeczki zostały zdmuchnięte, a nasz prezent rozszedł się w mig. Nikt nawet nie zawracał sobie głowy sztućcami, chwytając ociekające czekoladą placki w dłonie.

Również złapałam jednego, żeby pochłonąć go ze smakiem. Zaraz za Ruby byłam drugą wielką fanką naleśników z tym farszem.

Po rozprawieniu się z tortem przez wszystkich Ruby sięgnęła po swoją torebkę, z której wyjęła kilka bletek.

– Patrzcie, co dostałam od brata! – zaświergotała, podając zachwyconemu Theo skręta.

Dobiegło mnie ciche westchnięcie Vivien. Spojrzałam na nią z rozbawieniem, na co przewróciła oczami, uśmiechając się pod nosem.

– Typowo – szepnęła, nachylając się w moją stronę, po czym odmówiła, kiwając głową, gdy siedzący obok Harry podawał jej zawiniątko.

Również pokiwałam głową, odmawiając chłopakowi. Wolałam nie łączyć marihuany z lekami – to mogła być niebezpieczna mieszanka. Ryzykowałam już samym piwem smakowym, które sączyłam powoli od godziny.

Popijałam w spokoju zimny alkohol, gdy reszta towarzystwa dzieliła się skrętem. Nie miałam okazji zamienić z nikim więcej niż kilka szybkich słów powitania, więc przybrałam rolę speszonego obserwatora, przyglądając się imprezowiczom. Szczególną uwagę zwracałam na Charlottę, znajomą Ruby, która znacznie wyróżniała się na tle innych. Miała czarne włosy z zielonymi, stonowanymi pasemkami i grzywką. Delikatną, wręcz dziecięcą twarz zdobił mocny makijaż, nadający jej kociego, krzykliwego charakteru. Kontrastowało to ze sobą tak bardzo, że ciężko było oderwać wzrok. Byłam oczarowana jej urodą. To właśnie ona jako pierwsza upiła się i weszła na stół, rozkręcając w ten sposób imprezę. Zaraz potem dołączył do niej Simon, którego twarz pokryta była licznymi kolczykami.

Nie chcąc przypadkiem oberwać spadającym ze stołu kubkiem czy talerzem zmieniłam miejsce, przestawiając krzesło pod ścianę. Ulokowałam się pod oknem, obserwując stamtąd bawiące się przy głośnej muzyce towarzystwo.

Siedząc w pokoju pełnym bawiących się osób poczułam się strasznie samotna. Miałam wrażenie, że zupełnie nie pasowałam do tego miejsca. Mimo obecności przyjaciół, z którymi uwielbiałam spędzać czas i faktu, że ostatnimi czasy miałam za uszami gorsze rzeczy niż palenie zioła na imprezie urodzinowej i tak miałam wrażenie, że nie powinno mnie tam być. Myślami uciekałam do swojego pokoju i książki, którą ostatnio czytałam, a także do Aarona, z którym nie miałam kontaktu od spotkania z Kaimem.

Minęły trzy dni, podczas których czekałam z niecierpliwością na jakąkolwiek wiadomość, ale żadna nie przyszła. Aaron zniknął razem z odpowiedziami na moje pytania, a ja nie zamierzałam odzywać się pierwsza. Byłam na niego zbyt wściekła, żeby pokonać dumę. I zbyt zraniona, czego nie chciałam przyznać nawet przed samą sobą.

Odnalazłam w półmroku przyjaciół: Theo duszkiem opróżniał kieliszek, Ruby tańczyła z Simonem, a Vivien rozmawiała przy stole z Arminem. Uśmiechnęłam się lekko, mając nadzieję, że tej nocy coś się między nimi zmieni, po czym wstałam, wzięłam bluzę i prześlizgując się między rozgrzanymi ciałami wyszłam na zewnątrz. Trzymając w ręku złapane po drodze piwo oparłam się łokciami o balustradę. Otworzyłam puszkę i pociągnęłam łyk, obserwując skąpaną w mroku polanę. Z tarasu słychać było głośną muzykę i strzępki rozmów prawie tak samo dobrze, jakbym wcale nie wychodziła z salonu.

– Wszystko w porządku?

Podskoczyłam na dźwięk męskiego głosu, oblewając rękę piwem.

– Cholera – mruknęłam, strzepując pianę ze skóry.

– Przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć. Czekaj, przyniosę chusteczki.

Spojrzałam za chłopakiem, dostrzegając jedynie czarną bluzę znikającą za drzwiami. Chwilę później w tym samym miejscu pojawił się Brayan z ręcznikiem papierowym.

– Zmoczyłem pod kranem, żebyś się nie kleiła.

– Dzięki.

Wytarłam rękę i puszkę, po czym zawinęłam papier w kulkę i położyłam obok popielniczki na parapecie.

Nie patrząc na chłopaka usiadłam na ławce ogrodowej ustawionej pod ścianą. Wpatrywałam się tępo przed siebie, gdy Brayan dołączył do mnie. Wyjął z kieszeni bluzy paczkę papierosów i czerwoną zapalniczkę.

– Chcesz?

– Nie palę.

Skinął głową, po czym włożył papierosa do ust i przyłożył do niego zapalniczkę. Cisnęło mi się na usta, że nie zapytał, czy nie przeszkadza mi dym papierosowy, ale postanowiłam to przemilczeć. Nie chciałam wyjść na gbura przy znajomych moich przyjaciół.

– Więc? – spytał, po wypuszczeniu z płuc szarego dymu.

– Hm? – mruknęłam, a moim ciałem zatrząsł dreszcz spowodowany chłodnym wiatrem.

– Nie odpowiedziałaś, czy wszystko w porządku.

Spojrzałam na niego, taksując go wzrokiem. Spod ciemnego kaptura bluzy wystawały proste, jasne włosy, a zielone oczy przyglądały się z ciekawością. Nie potrafiłam stwierdzić, czy był trzeźwy, ale pamiętałam, że dwa razy widziałam go z kieliszkiem wódki w ręce.

– Tak, wszystko okej. Nie lubię hałasu.

– Ja też.

Siedzieliśmy w milczeniu, gapiąc się przed siebie. Czułam się niezręcznie, nie wiedząc, czy coś mówić, a jeśli tak to co. Wolałabym żeby Brayan sobie poszedł, ale nic się na to nie zapowiadało. Moja asertywność chyba zabłądziła gdzieś po drodze z miasta do tego domku.

Jako iż nie miałam pojęcia co robić to stwierdziłam, że będę udawać zajętą piciem piwa. Tak więc w ciągu kilku minut opróżniłam całą puszkę, czego pożałowałam już chwilę później, gdy wzrok zrobił się nieostry a wszystko wokół się zachwiało.

– Kto tam stoi? – spytał nagle Brayan, po czym machnął głową w kierunku lasu.

Zmrużyłam oczy żeby widzieć wyraźniej, ale to zupełnie nic nie dało, więc wstałam z ławki i podeszłam do balustrady. Wytężyłam wzrok tak mocno, że aż zaszumiało mi w głowie, dzięki czemu dostrzegłam ciemną postać na skraju lasu.

Ktoś stał w bezruchu, skąpany w mroku. Dzieliło nas kilkadziesiąt metrów kwiatowej łąki, a przez alkohol nie widziałam zbyt wyraźnie, ale dałabym sobie rękę uciąć, że był to mężczyzna patrzący w naszą stronę. Wpatrując się w niego obserwowałam, jak wyciąga coś jasnego z kieszeni spodni i pochyla głowę.

Wciągnęłam gwałtownie powietrze do płuc, gdy zaskoczył mnie dźwięk przychodzącej wiadomości. Wyjęłam telefon z kieszeni i odblokowałam go, po czym weszłam w otrzymaną wiadomość.

Nieznany: Jak impreza? Chyba słabo się bawisz.

Zmarszczyłam brwi, błyskawicznie odnajdując wzrokiem nieznajomego, który podniósł głowę i z powrotem wpatrywał się w nas.

– Co jest? Piszesz z nim? – spytał Brayan, próbując zajrzeć mi przez ramię.

– To ktoś z imprezy? – Zignorowałam słowa chłopaka, wygaszając ekran.

– Nie, chyba nie. Nikt oprócz nas nie wychodził.

Odsunęłam się od Brayana, otwierając okienko wiadomości.

Ja: Z kim mam przyjemność?

Wysłałam wiadomość, po czym zerknęłam na zakapturzoną postać. Byłam pewna, że to ktoś od nas, ale mimo wszystko czułam nieprzyjemne mrowienie na karku. Było w tym coś niepokojącego, albo byłam zbyt pijana i interpretowałam wszystko zbyt przesadnie.

Mężczyzna znów spuścił głowę, wpatrując się w jasny ekran.

Mój telefon zawibrował.

Nieznany: Pobawimy się w chowanego?

Po mojej skórze przebiegł lodowaty dreszcz.

– Sprawdzę kto to – rzuciłam do Brayana.

Zerknęłam raz jeszcze na nieznajomego, po czym weszłam do środka.

Omiotłam spojrzeniem wszystkich uczestników imprezy, ze zgrozą uświadamiając sobie, że nikogo nie brakowało. Czułam, jak krew odpływa z mojej twarzy, a palce u rąk i stóp drętwieją.

Szybkim krokiem wyszłam znów na taras, a Brayan posłał mi pytające spojrzenie.

– To mój znajomy. Chciał zrobić głupi żart, zanim przyjdzie. Możesz wrócić do środka, pogadam z nim – oznajmiłam, chcąc pozbyć się chłopaka.

– Okej. W razie co będę w środku – poinformował, rzucając ostatnie, uważne spojrzenie i wszedł do domu.

Czułam, jak w środku wszystko we mnie wrzało. Gdyby nie fakt, że Brayan widział mężczyznę i słyszał przychodzące SMS-y to pomyślałabym, że to tylko kolejny wytwór wyobraźni. Ale jeśli to działo się naprawdę, to do głowy przychodziła mi tylko jedna osoba, która mogła w ten sposób zabawić się moim kosztem.

Wybrałam na telefonie numer i rozpoczęłam połączenie. Rozmówca odebrał po trzecim sygnale.

– Po jaką cholerę był cały ten cyrk z Kaimem, skoro nic to nie dało? – wysyczałam, łapiąc się pod bok.

– O czym mówisz? Znowu wysłał ci list? – spytał Aaron, a w głośniku coś zaszeleściło.

– Nie, tym razem pofatygował się osobiście.

– Nie rozumiem.

– Pojechał za mną aż na obrzeża, do domku letniskowego Ruby. Właśnie stoi na granicy lasu, gapi się i wysyła durne SMS-y – fuknęłam, tupiąc nerwowo nogą. Zerknęłam na stojącą w cieniu postać, po czym zaczęłam niecierpliwie krążyć po tarasie.

– To niemożliwe.

– Niemożliwe? A jednak.

– Mówię serio. To nie jest Kaim.

– To niby kto? Bo na Świętego Mikołaja jeszcze za wcześnie. – Machnęłam ręką z frustracją.

– Właśnie przed chwilą wróciłem do domu. Byłem u niego, więc to niemożliwe, żeby w tak krótkim czasie znalazł się poza miastem – oznajmił ze stoickim spokojem.

Zamarłam, przetwarzając usłyszane słowa.

– Więc kto tam stoi? – Skierowałam spojrzenie w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał nieznajomy, ale mój wzrok go nie napotkał.

Zakapturzony mężczyzna zniknął.


━━ ♟ ━━


let's dance 💃💃

Dzisiejsza zbiórka: https://www.siepomaga.pl/marcin-wilczynski (łącze w komentarzu)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro