ROZDZIAŁ 17

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

ROZDZIAŁ 17

Nie obchodziło mnie to, że skazywałam się na potwornego kaca, wlewając gorzki płyn do gardła. Nie przejmowałam się rozczarowanym spojrzeniem Theo i Vivien, a także ich słowami, gdy namawiali mnie do zaprzestania picia. Za nic miałam dotyk rąk Brayana na swoim ciele, wyznaczający szlak prowadzący z góry na dół. Nie interesował mnie beznamiętny wzrok Aarona, który widziałam, gdy wychodził z domu ze swoimi kolegami, mijając mnie akurat wtedy, kiedy męskie dłonie zawędrowały na pośladki.

Udawałam, że nie słyszę, jak moje serce pęka niczym szkło, w które ktoś uderzył pięścią. I nie protestowałam, gdy język Brayana wdarł się do moich ust, zostawiając gorzki posmak. Nawet nie do końca zarejestrowałam ten pocałunek. W tamtym momencie skupiłam się bardziej na tym, żeby się nie przewrócić, gdy wszystko wokół wirowało.

Zaprowadziłam chłopaka na górę, do pokoju, w którym nadal czuć było zapach poprzedniego gościa. Zmarszczyłam nos, uchyliłam okno i pociągnęłam Brayana za rękę. Opadliśmy na łóżko. Leżałam pod smukłym, męskim ciałem, oplatając je rękoma. Nasze języki toczyły zaciekłą wojnę, której żadne z nas nie zamierzało skończyć. Chciałam udowodnić sobie, że nie chodziło wcale o Aarona, tylko potrzebę bliskości i intymności z kimkolwiek.

Brayan też był ładny, choć jego oczy były ciemne, a nie jasne i błyszczące jak gwiazdy. Wplątując dłoń we włosy nie czułam szorstkich, długich kosmyków, tylko krótkie, miękkie pasma. Usta nie były delikatne, a spierzchnięte i bardziej pełne. Wdychając męski zapach czułam drogie, popularne perfumy, zamiast słodkiego, wręcz mdłego zapachu wanilii. A gdy zamykałam oczy, skupiając się na mechanicznych odruchach zamiast oddawać się tańcu naszych ciał i dusz, widziałam twarz Aarona, nie Brayana.

Sfrustrowana jęknęłam, co chłopak odebrał chyba jako zachętę, bo przycisnął mocniej swoje nabrzmiałe krocze do mojego. Otworzyłam szeroko oczy, uświadamiając sobie, jak bardzo nie chciałam znajdować się w tej sytuacji.

– Brayan, czekaj... – wysapałam, odpychając go lekko.

Chłopak spojrzał na mnie z zakłopotaniem.

– Coś nie tak?

– Ja nie mogę, źle się czuję.

– Och...

Odsunęliśmy się od siebie i usiedliśmy w znacznej odległości.

Chłopak oddychał ciężko, podczas gdy ja próbowałam uspokoić galopujące serce. Miałam ochotę schować twarz w dłoniach i zacząć płakać. Czułam się tak cholernie źle.

– Mogę zostać sama? – spytałam cicho, spuszczając wzrok.

– Jasne, w porządku. Przynieść ci coś? Potrzebujesz czegoś?

– Nie – odpowiedziałam, czując jeszcze większy wstyd z powodu troski Brayana. – Dziękuję.

Wpatrywałam się w swoje dłonie, gdy chłopak wychodził z pokoju.

Słyszałam dźwięk zamykanych drzwi i oddalających się kroków. Chwilę później opadłam na łóżko, rozkładając ręce na boki. Westchnęłam głęboko i zamknęłam oczy.

Wychodziło na to, że wcale nie potrzebowałam byle kogo do zaspokojenia potrzeby bliskości.

Ja potrzebowałam jasnowłosego mężczyzny, którego nie mogłam mieć.

━━ ♟ ━━

Dwa następne dni po nieszczęsnym piątku minęły zdecydowanie za szybko. Zaproszeni goście zniknęli w sobotę wieczorem, po odespaniu mocno zakrapianej imprezy z dodatkiem marihuany, a my w czwórkę wróciliśmy do swoich domów pod koniec następnego dnia. Vivien nie byłaby sobą, gdyby nie wzięła mnie na bok pytając, czy wszystko w porządku i dlaczego Aaron pojechał tak szybko. Wyjaśniłam jej, że się pokłóciliśmy, zachowując szczegóły dla siebie. Dopytała jeszcze o sytuację z Brayanem, na co machnęłam ręką mówiąc, że to był zwykły, pijacki wybryk.

Całą niedzielę spędziliśmy na graniu w planszówki. Theo wygrał tylko raz, więc przez większość czasu narzekał, rozbawiając nas swoim udawanym naburmuszeniem. Nawet nie byłam świadoma tego, jak bardzo potrzebowałam czasu spędzonego z przyjaciółmi.

Kilka razy zdarzyło się nawet, że zapomniałam na chwilę o Aaronie i upokorzeniu, które sama na siebie sprowadziłam. Były to nieliczne momenty, podczas których śmiałam się lub skupiałam na graniu. Zaraz po nich jednak wracało do mnie wspomnienie lodowatych oczu i ciepłego oddechu, muskającego wargi, które wprawiało mnie w nieprzyjemny stan.

Kolejne dwa tygodnie okazały się być wyjątkowo normalne. Chodziłam do szkoły, poprawiłam kilka oblanych sprawdzianów, wkuwałam do późnych wieczorów, kilka razy wychodziłam z przyjaciółmi na pizzę i w wolnych chwilach czytałam książki. Czasami łapałam się na tym, że zamiast wczuwać się w tekst uciekałam w myślach do jasnych oczu. I tylko kilka razy miałam ochotę zadzwonić do Aarona, tylko po to, żeby usłyszeć jego głęboki, mruczący głos.

Jednak on sam nie odezwał się ani słowem, a moja urażona duma nie uznawała żadnego powodu za dość dobry, żeby się z nim skontaktować. Uznałam, że zniesmaczyłam go swoim zachowaniem na tyle, że nie chciał już mieć ze mną nic wspólnego. Po części cieszyłam się, że uniknę konfrontacji, ale z drugiej strony wieczorami serce krwawiło boleśnie, czując potrzebę zobaczenia jasnowłosego chłopaka. Czasami nawet wydawało mi się, że w powietrzu unosił się delikatny zapach wanilii.

Zupełnie zwariowałam.

Każdy kolejny dzień upewniał mnie w przekonaniu, że powinnam odciąć się od Aarona i jego świata. Sprawa Kaima została rozwiązana, więc nie potrzebowałam dodatkowego, szybkiego zastrzyku gotówki. A przynajmniej nie takiego, jaki oferował Edward Mccoy. Do tego uznałam, że pozbycie się jasnowłosego mężczyzny ze swojego świata pozwoli wyrzucić go także z głowy, gdzie stacjonował przez większość czasu. Miałam dość tego, że zajmował prawie wszystkie myśli i wywoływał niepożądane emocje. Oczywiście miałam świadomość tego, że nie pozbędę się zbyt szybko tęsknoty za jego obecnością, ale przecież to uczucie zawsze przechodziło, prędzej czy później.

Po prostu nie mogłam dłużej gościć w swoim życiu Aarona. Raz, że sam dał do zrozumienia, że nic nas nie łączyło i nigdy nie będzie, a nie potrafiłam spojrzeć na niego już w inny sposób, przez co nasza relacja była skazana na porażkę. Dwa, że moje dni były policzone i nie mogłam skupiać się na facecie, którego nawet do końca nie znałam. Ba, ja nie wiedziałam o nim prawie nic. Miałam ważniejsze rzeczy na głowie, niż myślenie o przepięknym, wyglądającym jak upadły anioł, mężczyźnie.

Któregoś dnia krążyłam wokół wyspy kuchennej z rękoma splecionymi na klatce piersiowej, wpatrując się kurczowo w telefon leżący na blacie. Od kilku minut myślałam intensywnie, czy napisanie do Toru było dobrym pomysłem. Wszystko we mnie krzyczało, że zupełnie nie. Już raz poprosiłam go o pomoc, obiecując sobie, że więcej nie namieszam w jego życiu swoją obecnością. Potrzebowałam tylko numeru do Edwarda; niby błahostka, ale to tylko bardziej utwierdzało mnie w przekonaniu, żeby nie zawracać głowy Toru taką pierdołą. W końcu wzięłam głęboki wdech, po czym chwyciłam telefon i pośpiesznie wysłałam wiadomość do Aarona. Zrobiłam to szybko, żeby nie mieć czasu na zmianę zdania. To tylko wiadomość, a przecież jasnowłosy miał być w moim życiu zupełnie nikim.

Z rozdrażnieniem zacisnęłam zęby, gdy oczekując na odpowiedź czułam, jak serce prawie łamie żebra. Galopowało jak szalone, a dłonie pociły się ze stresu.

,,Co ten człowiek ze mną robił? Co ja ze sobą robiłam?" – myślałam.

Po kilku długich minutach w kuchni rozległ się dźwięk powiadomienia. Rzuciłam się do telefonu co najmniej tak, jakbym była bezdomnym, któremu właśnie ktoś kupił powiększony zestaw w McDonaldzie.

Ja: Wyślij mi numer Edwarda. Mam do niego sprawę.

Aaron: Przyjdź do niego w piątek o dwudziestej, robi imprezę. Tam z nim pogadasz.

Westchnęłam z irytacją. Nie rozumiałam dlaczego po prostu nie wysłał numeru telefonu. Szybko podziękowałabym mu za pomoc i zakończyła temat raz na zawsze, zamiast stawiać się osobiście i stresować spotkaniem.

Już chciałam pisać kolejną wiadomość, ponawiając prośbę, ale zamiast tego wygasiłam ekran i odłożyłam telefon. Usiadłam na stołku, po czym oparłam głowę o zimny blat.

Miałam już dość ich wszystkich.

Mimo wszystko pierwszego grudnia, w zimny, piątkowy wieczór, stanęłam na środku zatłoczonego salonu w domu Edwarda.

Miałam wrażenie, że wyróżniałam się w tłumie bardziej, niż niektórzy imprezowicze ubrani w skąpe, pstrokate stroje z pofarbowanymi na kolorowo włosami. Miałam na sobie szerokie, jeansowe spodnie i biały top, a na to zarzucony czarny, długi płaszcz.

Byłam zbyt przeciętna na to towarzystwo.

Rozejrzałam się po nieznajomych twarzach w poszukiwaniu Edwarda. Z pewnością był w domu, bo dowiedziałam się tego od ochroniarzy wpuszczających gości. Mimo to mój wzrok go nie odnalazł.

Naliczyłam przynajmniej trzy obściskujące się przy ścianie pary, z której jedna zdecydowanie powinna udać się w bardziej odosobnione miejsce. Ktoś właśnie zerował butelkę wódki, a ktoś inny dawał po mordzie jakiemuś półprzytomnemu facetowi.

Zmieszana udałam się do kuchni, w której było nieco spokojniej. Kilka osób siedziało przy stole, grając w karty. Gdy tylko pojawiłam się w progu unieśli głowy i posłali mi beznamiętne spojrzenia. Nie znałam nikogo z nich.

– Chcesz z nami zagrać? – spytała zielonowłosa kobieta z kolczykami w nosie i wardze. Było coś irytującego w tym, jak ostentacyjnie żuła gumę.

– Nie, dzięki. Szukam Edwarda. – Przestąpiłam z nogi na nogę, chowając ręce w kieszeni płaszcza. Robiło mi się coraz cieplej.

– Poszedł na górę z jakąś laską. Usiądź z nami, poczekasz na niego. Na pewno tu zejdzie jak skończy – powiedziała, wyszczerzając zęby. Reszta towarzystwa spojrzała po sobie z rozbawieniem.

Nie miałam najmniejszej ochoty tam zostawać, jednak jeszcze mniej chciałam wracać do tańczącego, spoconego tłumu pijącego na umór i wciągającego biały proszek w nozdrza.

Ci ludzie wydawali się lepszą opcją. Chociaż nie mieli na stole narkotyków – przynajmniej tak mi się wydawało na pierwszy rzut oka.

Zmusiłam się do delikatnego uśmiechu, kierując się do jednego z dwóch wolnych krzeseł. Zdjęłam płaszcz, powiesiłam go na oparciu i usiadłam.

– W co gracie?

– W pokera – odpowiedział łysy chłopak, zagrywający kartę.

Parsknęłam w myślach. ,,No tak, w co mogli grać".

– Dołączysz? – spytał drugi facet, siedzący obok zielonowłosej.

Miał skośne, miodowe oczy i krótkie włosy. Na jego ustach błąkał się prowokacyjny uśmieszek.

– Nie umiem, ale dzięki. Popatrzę jak gracie.

– Twoja strata. – Azjata wzruszył ramionami.

Niektórzy palili papierosy, nie przejmując się tym, że w kuchni były pozamykane okna. Miałam ochotę wstać i je otworzyć, ale pewnie uznaliby mnie za dziwaka, więc dzielnie znosiłam ten nieprzyjemny zapach.

– Nie widziałam cię tu wcześniej. Od kogo jesteś? – Usłyszałam pytanie od zielonowłosej.

– Od Toru.

– Toru?

Poczułam na sobie pytające spojrzenia. Domyśliłam się, że nie znali mojego znajomego.

– I od Aarona.

– Aaa, Aaron. Widziałam go niedawno, chyba gadał z Evansem.

Nie zamierzałam pytać kim był Evans. Dziewczyna z kolczykami brzmiała tak, jakbym powinna to wiedzieć.

Jak na zawołanie w drzwiach stanął jasnowłosy. Oparł się bokiem o framugę, splatając ręce na piersi.

Nie spodziewałam się tego, że jego widok wywoła we mnie tyle sprzecznych emocji. Coś skręciło mnie w brzuchu, jednocześnie wywołując ciepło rozchodzące się po ciele.

Jak zwykle spięte włosy tym razem zdobiły dwa cienkie warkoczyki, rozchodzące się po bokach głowy. Był ubrany w białą koszulę z rozpiętymi górnymi guzikami, odsłaniającymi skrawek klatki piersiowej.

Stał, obejmując wszystkich wzrokiem, aż w końcu zatrzymał go na mnie. Patrzył beznamiętnie, jakby zamiast mnie widział jedynie krzesło, na którym siedziałam. To sprawiło, że poczułam ucisk w klatce piersiowej.

Obcy – tym dla siebie byliśmy.

– Cześć, gwiazdo – przywitał mnie, zachowując poważny wyraz twarzy.

Nie odpowiedziałam. Przyjęłam najbardziej obojętną minę, na jaką tylko było mnie stać.

– O, hej, Aaron. Właśnie o tobie gadaliśmy. Twoja owieczka do nas dołączyła. – Zielonowłosa zaśmiała się perliście. – Zagrasz?

– Nie, dzięki. Chciałem tylko przywitać się z naszą ptaszyną – stwierdził, po czym odbił się od framugi i wyszedł z kuchni.

Towarzystwo przy stole nie zwróciło większej uwagi na jego odejście. Kontynuowali grę, popijając drinki.

Ja zaś miałam wrażenie, że razem ze zwiększającym się między mną a Aaronem dystansem coraz bardziej traciłam oddech.

– Już się bałam, że wysłał cię na przeszpiegi, ale jak widać jesteś tylko jego kolejną zabaweczką – parsknęła blondynka, która zajmowała miejsce naprzeciwko mnie.

Uniosłam brew, a powietrze wokół zgęstniało. W jej głosie słychać było nieskrywany jad.

Dziewczyna wyszczerzyła zęby, rozbawiona moją reakcją.

– Aaron nie używa imion osób, które gówno dla niego znaczą – powiedziała z zadowoleniem. Wpatrywała się we mnie jak wąż szykujący się do ataku. Zmrużone, zielone oczy błyszczały z pogardą.

– Ciekawy nawyk – rzuciłam beznamiętnie, opadając na oparcie krzesła. Nie chciałam pokazać po sobie tego, jak bardzo zraniły mnie jej słowa.

Aaron rzeczywiście nigdy nie powiedział do mnie po imieniu. Używał wielu określeń, które do tej pory uważałam za zabawne i urocze. Jeśli blondyna mówiła prawdę, to tylko potwierdzało jego słowa, że nic nas nigdy nie łączyło i nie będzie łączyć.

– Mówisz tak, jakby do ciebie mówił po imieniu, Hailey – odezwała się zielonowłosa, czym wywołała w blondynce zmieszanie. Blask w jej zielonych oczach zgasł, a na jego miejscu pojawiła się złość.

– Nie przeszkadza mi to – fuknęła, a następnie pociągnęła łyk ze szklanki i odłożyła ją z hukiem na stół. – Interesuje mnie tylko to, co ma w spodniach.

Reszta zaśmiała się na jej słowa. Chyba tylko mi ścisnęło się gardło, a mina zrzedła. Ostatnie o czym chciałam słuchać to miłosne podboje Aarona.

– O, Edward zszedł na dół – powiedziała zielonowłosa, rzucając spojrzenie w stronę schodów.

– Dzięki za dotrzymanie towarzystwa – wymamrotałam, po czym wstałam i udałam się do salonu, w którym miałam nadzieję znaleźć Edwarda.

Rozejrzałam się. Odnalazłam go siedzącego na skórzanej kanapie na drugim końcu pomieszczenia. Znajdował się w tym samym miejscu, co przy naszym pierwszym spotkaniu. Tym razem jednak zajęty był wciąganiem białej kreski z lusterka.

Skrzywiłam się na ten widok. Czułam jak opuszczają mnie wszystkie chęci żeby tam podejść. Stojąc przy ścianie biłam się z myślami, czy nie odłożyć tej rozmowy na później, ale wtedy mój wzrok spotkał się z uważnymi oczami Edwarda. Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech, a on sam przywołał mnie machnięciem dłoni.

Biorąc głęboki wdech udałam się w jego stronę.

– Kate, kwiatuszku! – zawołał, gdy podeszłam bliżej. – Siadaj. – Poklepał miejsce obok siebie. – Co cię tu sprowadza?

Oczy wszystkich pięciu osób siedzących przy stole skierowały się na mnie. Poczułam skrępowanie. Wahałam się, czy na pewno powinnam siedzieć obok Edwarda. On jednak poklepał raz jeszcze wolne miejsce, dając do zrozumienia, że powinnam usiąść. Posłuchałam tej sugestii i ulokowałam się na miękkiej kanapie. Siedziałam sztywno jak kołek, nie potrafiąc się rozluźnić. Rozrzucone na stole narkotyki wcale w tym nie pomagały.

– Co słychać? – spytał Edward, opadając plecami na oparcie. Oparł nogę o kolano, a ręce wyciągnął wzdłuż zagłówka, tak, że prawie mnie obejmował.

– Przyszłam podziękować za pomoc. – Z trudem wysiliłam się na uśmiech, który z pewnością wyglądał sztucznie. Nikt jednak nie zwrócił na to uwagi.

– Nie ma sprawy, kochanie. Chcesz? – spytał. Zdjął nogę z nogi i pochylił się w stronę lusterka z białym proszkiem.

– Nie, dziękuję.

– Twoja strata. – Chwycił za banknot leżący na stole, zwinął go w rulon i wciągnął narkotyk.

Patrzyłam na to z niesmakiem. Było to tak cholernie oklepane, że miałam ochotę się zaśmiać. Groźny przestępca wciąga narkotyki nosem, przez zwinięty banknot, podczas zorganizowanej u siebie imprezy pełnej nietrzeźwych tańczących kobiet i mężczyzn. Poczułam się jak w tandetnej historii o mafii.

– Jak wam idzie praca?

Posłałam mężczyźnie pytające spojrzenie, gdy znów opierał plecami się o kanapę.

– Z Aaronem.

– Ach, tak. Dobrze nam się pracuje. W sumie chciałam też poruszyć ten temat.

– Tak? – Uniósł nieznacznie brew.

– Już nie potrzebuję pieniędzy, więc nie będę wam więcej wadzić. Naprawdę jestem wdzięczna za pomoc. To dużo dla mnie znaczy.

– Chcesz nas tak szybko opuścić? – Jego twarz zrobiła się poważna.

Powietrze wokół zgęstniało. Wyczuwając nadchodzące kłopoty poprawiłam się nerwowo na kanapie.

– Myślę, że Aaron sam...

– Toru jechał tu z daleka, żeby ci pomóc, a ja obiecałem, że dostaniesz swoje pieniądze. Nie rób ze mnie kretyna nie dotrzymującego słowa. Jeśli przeszkadza ci praca z Aaronem to znajdę kogoś innego.

– Nie, Aaron jest...

– Więc w czym problem? – przerwał mi oschle. Przeskakiwał ostrzegawczym wzrokiem między moimi oczami.

Przełknęłam z trudem ślinę, czując suchość w ustach.

– W niczym.

– Właśnie. – Wyszczerzył zęby. – Z tego co wiem dostałaś dopiero dziesięć tysięcy. Znajdę dla was jakąś lepszą robotę, żebyś szybciej zarobiła. A teraz leć się bawić, ptaszyno. – Machnął ręką w stronę bawiących się ludzi.

Wstałam, obrzucając spojrzeniem zajęte sobą towarzystwo, po czym pośpiesznie się oddaliłam. Głowa bolała mnie z nerwów, a mokre dłonie musiałam wytrzeć w materiał spodni.

Skierowałam się do kuchni po płaszcz, który nieumyślnie zostawiłam na oparciu krzesła. Po drodze kątem oka dostrzegłam białe włosy, a mój wzrok powędrował do siedzącego na szezlongu Aarona.

Od razu pożałowałam tego, że tam spojrzałam.

Chłopak siedział w rozkroku, a na nim, niczym kotka, wiła się jakaś drobna brunetka. Jedną dłoń miał wplątaną w długie, kobiece włosy, a drugą błądził po smukłej, nagiej skórze, którą zakrywał jedynie skąpy top i krótkie spodenki.

Dziewczyna ocierała się o niego w sugestywny sposób, gdy składał namiętne pocałunki na długiej, łabędziej szyi. Zrobiło mi się niedobrze.

Chciałam odwrócić wzrok, ale nie mogłam. Stałam pośród tańczących ludzi, a czas zatrzymał się, zmuszając mnie do patrzenia na ten intymny akt. Katowałam się, wodząc wzrokiem po ich splątanych ciałach. Z każdą kolejną sekundą serce biło coraz bardziej boleśnie, a w gardle grzązł oddech. Miałam wrażenie, że zaraz się uduszę.

Para zupełnie nie zwracała uwagi na nic wokół, zajmując się sobą. Ludzie na parkiecie również ignorowali rozgrywającą się scenę, jakby to, czego byłam świadkiem, było rzeczą normalną.

Nagle wzrok Aarona poszybował prosto w moją stronę. Odsunął nieznacznie wargi od kobiecej szyi, wpatrując się we mnie zamglonym spojrzeniem, podczas gdy ona cały czas ocierała się o jego krocze. Na jego twarzy pojawiło się ledwo widoczne napięcie, gdy zacisnęłam usta w wąską linię.

Nie wytrzymałam. Z zaciśniętymi zębami odwróciłam się na pięcie, po czym szybkim krokiem weszłam do kuchni.

– I jak rozmowa? – spytała zielonowłosa dziewczyna. Nadal żuła gumę z otwartymi ustami.

Zignorowałam ją, tak samo jak wlepione we mnie zaciekawione spojrzenia sześciu osób siedzących przy stole. Po prostu zdjęłam płaszcz z pustego krzesła i skierowałam się do wyjścia, zarzucając go na ramiona.

Wydostając się z posesji w milczeniu minęłam ochroniarzy, przeszłam przez podwórko i otworzyłam bramę. Wychodząc na betonową drogę wyciągnęłam telefon z kieszeni, po czym zamówiłam taksówkę. Po zakończonym połączeniu ręce opadły bezwładnie wzdłuż ciała, a nogi poprowadziły same wzdłuż drogi. Nie umiałam ustać w miejscu.

Szłam, stawiając kroki automatycznie, jak robot. Gapiłam się tępo w punkt przed sobą, choć wzrok miałam na tyle rozmazany, że nie widziałam zupełnie niczego.

Poczułam coś ciepłego na policzkach. Dotknęłam twarzy, uświadamiając sobie, że to łzy spływające kaskadami. Zatrzymałam się, ze zdumieniem patrząc na palce błyszczące od słonych kropel.

W tamtym momencie kolejny raz poczułam, jak rozsypuję się na milion kawałków. Zrzucając to na rozgoryczenie spowodowane odrzuceniem i zadeptaniem poczucia własnej wartości gdzieś głęboko, w najdalszej szufladzie swojego zawiłego umysłu ukryłam niewygodny fakt.

Naprawdę czułam coś do Aarona Lawrence.


━━ ♟ ━━


To co, nadal lubimy Aarona? 

Dzisiejsza zbiórka: https://zrzutka.pl/h295vn (łącze w komentarzu)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro