ROZDZIAŁ 32

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

ROZDZIAŁ 32

Miałam wrażenie, że pokój skurczył się o połowę, a cały tlen ulotnił z powietrza. Oddychałam z trudem, a gardło zaciskało się boleśnie.

- Z chęcią pokażę ci tą umowę, jeśli nie wierzysz. W każdym razie, twoja śmierć nie jest mi na rękę. Potrzebuję pieniędzy, które i tak mi dasz.

Jego słowa wywołały we mnie wściekłość pomieszaną z bólem. Wcale nie zdziwiło mnie to, że zostałam... sprzedana. Moi rodzice byli wilkami w owczej skórze - potworami ukrytymi wśród normalnych ludzi. Nigdy im na mnie nie zależało. Mimo wszystko perspektywa bycia ,,sprzedaną" brzmiała strasznie. Naprawdę poczułam się jak zwierzę.

- Co to w ogóle oznacza?

- To oznacza, że twoje życie oficjalnie należy do mnie. Jeśli postanowisz uciec to ja i wszyscy ludzie z podziemia będziemy cię szukać - mówił tak spokojnie, jakby opowiadał o programie telewizyjnym, który ostatnio oglądał. - Mogę zrobić z tobą wszystko, co tylko będę chciał i nikt nie może się w to wtrącać.

- A umowa z Aaronem? Na czym ona w ogóle polega? Nic nie zmienia w tej kwestii?

- Ta umowa jest dla mnie istotna, ale jeśli uznam, że skrzywdzenie cię będzie ważniejsze, niż jej dotrzymanie, to nie zawaham się.

Skrzywiłam się. To oznaczało, że wcale nie mogłam czuć się bezpieczna.

- Więc po co ten cały szantaż?

- A co, miałem ładnie poprosić? - Zmrużył oczy, wokół których pojawiły się maleńkie zmarszczki.

- Nie wiem...

- Miałem przyjść do ciebie, powiedzieć o umowie i co? Czekać aż dobrowolnie oddasz pieniądze obcemu? Musiałbym postraszyć cię bronią, może użyć przemocy, więc wyszłoby na to samo.

- Za morderstwa nie płacą dobrze? - wycedziłam.

- A co, szukasz pracy?

Uznałabym to za żart, ale na twarzy mężczyzny nie drgnął ani jeden mięsień, świadczący o rozbawieniu. Cały czas pozostawał tak samo poważny, a ciemne oczy świdrowały mnie z tą samą intensywnością.

Skubałam zębami wargę, przyswajając wszystkie informacje.

- Po co ci to? W sensie... Po co ci ja? - spytałam, po czym odchyliłam się na krześle.

- To było moje zabezpieczenie.

- Tak bardzo zależy ci na kasie, że handlujesz ludzkim życiem?

W głowie huczały mi słowa stalkera, który pytał o to, na co Kaim przeznaczy pieniądze. Jeśli była to prawda, to miał siostrę i matkę podłączoną do respiratora. Zrobiło mi się dziwnie nieprzyjemnie na tę myśl.

- To nie ja wyszedłem z tą propozycją. Dopiero po przemyśleniu stwierdziłem, że to dla mnie korzystna oferta.

- Mimo wszystko... To obrzydliwe. Nieludzkie. Chore.

- Witaj w moim świecie, Katherine.

Wzdrygnęłam się, a ciele przeszedł dreszcz.

Miałam gdzieś umowy, na które się nie zgadzałam, a co więcej - nawet nie miałam pojęcia o ich istnieniu. Moim życiem wciąż rządziło zbyt wiele osób, więc nie zamierzałam powierzać go kolejnej.

- Nie chcę mieć nic wspólnego z tym światem - wycedziłam. - Wiesz co? W dupie mam twoją pomoc, tę całą umowę i wszystko, co z tobą związane. - Wstałam z impetem, prawie wywracając krzesło.

- Siadaj.

- Nie. Sama poradzę sobie ze swoim problemem.

- Siadaj.

Zignorowałam go i skierowałam się ku wyjściu.

- Ostatni raz mówię, Katherine. Siadaj.

Nie oglądając się za siebie uniosłam dłoń z wyciągniętym środkowym palcem.

Wszystko we mnie gotowało się i wrzało, a emocje ledwo trzymałam na wodzy. Miałam ochotę wrzeszczeć i płakać z frustracji spowodowanej niemocą, ale powstrzymałam się. Tym razem sama zamierzałam rzucić kośćmi na planszy swojego życia.

Chwyciłam za klamkę, a sekundę później dłoń w skórzanej rękawiczce złapała mój nadgarstek.

- Puszczaj - syknęłam, próbując wyrwać się z uścisku.

Nie posłuchał.

Zamiast tego wzmocnił nacisk i odwrócił mnie w swoją stronę.

- Powiedziałam już, że nie chcę twojej pomocy - wycedziłam, piorunując go spojrzeniem. Nawet ten jego chłodny i opanowany wyraz twarzy mnie wkurwiał.

- A ja nie pozwoliłem ci wyjść.

- Nie potrzebuję twojego pozwolenia.

- Czyżby? - spytał, a sekundę później poczułam chłód skórzanej rękawiczki na szyi.

Niewiele myśląc, nauczona doświadczeniem, wolną ręką wyjęłam pistolet i wycelowałam mu twarz.

Jeśli zrobiło to na nim jakiekolwiek wrażenie, to nie dał tego po sobie poznać. Zastygliśmy w bezruchu, wpatrując się w siebie uważnie. Ciemne oczy przeszywały mrocznym, niepokojącym spojrzeniem, od którego kręciło mi się w głowie. Oddychałam głęboko, szargana emocjami. Byłam cholernie przerażona tym, co właśnie zrobiłam.

Mierzyłam z pistoletu do Kaima Reyes'a.

Pieprzonego Kaima Reyes'a: szantażysty, przestępcy, pozbawionego duszy i serca człowieka, którego pozbycie się byłoby dla mnie jak wynurzenie się z wody wciągającej bezlitośnie na dno.

- Odbezpieczysz? - spytał, cały czas trzymając dłoń na moim gardle. Nie ściskał, a jedynie obejmował palcami, jakby demonstrując, że to on miał władzę w tej sytuacji.

Miałam ochotę pokazać mu, jak bardzo się mylił. Wystarczyło tylko odbezpieczyć broń i pociągnąć za spust - dwa kroki prowadzące do wolności od tego człowieka. Zniknąłby temat szantażu, chorej umowy, włamań i bawienia się mną jak szmacianą lalką.

Odbezpieczyłam pistolet.

- Strzel - wyszeptał, a jego palce zaczęły wbijać się w szyję.

Przełknęłam ślinę. Oddychanie przychodziło mi z trudem, a serce kuło boleśnie z każdym kolejnym uderzeniem.

Było coś cudownego w tym, że życie Kaima w tamtym momencie należało tylko i wyłącznie do mnie. Choć raz role się odwróciły, stawiając mnie w roli drapieżnika bawiącego się ofiarą.

- Pomóc ci?

Otworzyłam szerzej oczy, gdy przeniósł dłoń z mojej szyi na rękę, w której trzymałam broń. Ścisnęłam mocniej uchwyt, myśląc, że będzie chciał wyrwać mi pistolet, ale nic takiego się nie wydarzyło. Zamiast tego zrobił krok do przodu i przyłożył swoje czoło do lufy.

Zadrżałam. Po plecach ciekła mi strużka potu.

- Na co czekasz, Katherine? - spytał miękko, całym sobą prowokując mnie do strzału.

Ta sytuacja wytworzyła między nami napięcie tak silne, że wydawało się być aż czymś intymnym, osobistym.

- Chcesz zginąć, kretynie?

Nie odpowiedział. W chłodnych oczach pojawiła się iskra rozbawienia, choć twarz cały czas pozostawała śmiertelnie poważna.

- Kurwa - zaklęłam i opuściłam rękę wzdłuż ciała.

Kaim pokręcił głową z rozczarowaniem. Zastanawiałam się, czy spowodował je fakt, że chciałam do niego strzelić, czy to, że ostatecznie tego nie zrobiłam.

- Siadaj - rozkazał, wracając na swoje miejsce.

Rozsiadł się wygodnie na krześle i splótł ręce na piersi.

W milczeniu podeszłam do biurka. Zabezpieczyłam pistolet, schowałam go z powrotem do kabury przypiętej do paska spodni, po czym usiadłam.

Szukałam na twarzy Kaima jakichkolwiek emocji, spowodowanych sytuacją, która miała miejsce chwilę temu, ale niczego nie znalazłam. Zachowywał się tak, jakby to w ogóle nie miało miejsca.

- Nie bez powodu powiedziałem ci o umowie z twoimi rodzicami. I, zanim zapytasz, od razu odpowiem. Nie, nie po to, żeby cię tym straszyć. Chciałem wyjaśnić dlaczego zdecydowałem się współpracować.

Ucichł, zapewne dając mi możliwość zadania pytania. Ja jednak nie odezwałam się; siedziałam cicho, jak mysz pod miotłą, próbując dojść do siebie.

Po chwili Kaim kontynuował:

- Nie wiemy, czego on od ciebie chce, ale trzeba dmuchać na zimne i przygotować się na najgorsze. Na tym świecie jest pełno osób, które chętnie zemściłyby się na tobie za to, co odpierdalali twoi rodzice.

- W tym ty?

Potwierdził skinięciem.

- W tym ja. - Przechylił delikatnie głowę w bok. - W każdym razie, wracając: jesteś mi potrzebna żywa. Dlatego nie myśl, że jest to jakikolwiek akt łaski, czy chęć szczerej pomocy.

Parsknęłam.

- Tak? A myślałam, że zostaliśmy dzisiaj prawdziwymi psiapsi.

- Katherine - upomniał mnie surowym tonem, na który miałam ochotę przewrócić oczami. - Zacznijmy od początku: podejrzewasz kogoś?

- Oczywiście. Michaela Barnes'a.

- Tylko że Michael siedzi za kratami.

- Myślę, że wynajął kogoś do pomocy.

- To bardzo prawdopodobne, ale zapomnijmy na chwilę o Michaelu. Masz jakichś wrogów? Pomijając kwestię rodziców.

Stalker umiejętnie posługiwał się bolesnymi wspomnieniami o Jasperze - wykorzystywał motyw pozytywek, które dawałam mu w prezencie i inne łączące nas rzeczy. Wiele razy zastanawiałam się, czy była to osoba znana mi osobiście, czy może jedna z bardzo wielu, która słyszała od rodziców, albo samego Jaspera tego typu opowieści. Takich ludzi było mnóstwo: od gości zagadywanych na przyjęciach, współpracowników rodziców, po znajomych rodziny.

Możliwe również, że stalker był zupełnie obcą osobą, która dowiadywała się tych wszystkich rzeczy na własną rękę, a potem wykorzystywałam je do złamania mnie.

Istniała też trzecia opcja, o której nawet nie chciałam myśleć - a co, jeśli chodziło mu o to, co miało miejsce szesnastego lipca zeszłego roku?

Nie.

To nie było możliwe.

- Nie.

- W Maisey dogadywałaś się z wszystkimi?

- Nie, ale to nie znaczy, że miałam wrogów... - zaczęłam, a wtedy nasunęło mi się pytanie: - W sumie to jak to jest, że mieszkasz akurat w mieście, do którego się przeprowadziliśmy? Czy ty...

- Nie rozmawiamy teraz o mnie.

- Specjalnie się tu przeniosłeś? Wcześniej mieszkałeś w Maisey?

- Katherine.

- Jeśli mamy współpracować, to też chcę coś wiedzieć.

Kaim westchnął, przymykając powieki. Gdy otworzył oczy, ciemne tęczówki błyszczały.

- Kupiłem dom w Alverton, kiedy się tu wprowadziliście. Nie mieszkam tu na stałe.

- Czyli przyjechałeś tu specjalnie z Misey?

- Można tak powiedzieć.

- Niezłe poświęcenie.

- Jeśli masz na myśli przeprowadzkę, to nie było to żadne poświęcenie. W Maisey też nie mieszkałem na stałe. Nie mam takiego miejsca.

- Czyli dlatego twój dom wygląda tak, jakby nikt w nim nie mieszkał - powiedziałam bardziej do siebie, niż do niego.

Kaim ledwo zauważalnie skinął głową.

- Wróćmy do istotnych rzeczy. Zawahałaś się, gdy spytałem o twoich wrogów.

- Musiałam się zastanowić - odparłam. Nagle zrobiło mi się cieplej.

- Jeśli mamy załatwić temat stalkera, to musisz być ze mną szczera, Katherine.

- Jestem.

- Wątpię.

Wzięłam głęboki wdech, odwracając wzrok. Nagle zakurzone regały wydały się bardzo interesującymi przedmiotami.

,,A jeśli naprawdę chodzi mu o to? - pomyślałam, czując, jak ręce pocą się coraz bardziej, a serce bije o wiele za szybko. - Może powinnam o tym powiedzieć?"

- Katherine.

- Być może... Jest pewna rzecz.

- Jaka?

Westchnęłam, zbierając w sobie wszystkie siły, które miały pozwolić mi powiedzieć na głos to, co wracało do mnie w postaci koszmarów prawie każdej nocy.

- Chodzi o twoje rodzeństwo? - spytał, na co przeniosłam na niego zaskoczone spojrzenie. - Myślałaś, że nie wiem? Przecież to był spory skandal.

- Nie wracajmy do tego.

- Myślisz, że ktoś miałby do ciebie o to pretensje?

- Nie wiem. Rodzice znienawidzili mnie po tym. Nie mogli na mnie patrzeć, więc udawali, że nie istnieję.

Brew Kaima poszybowała w górę.

- Wątpię, żeby o to mu chodziło. Przecież nie miałaś z tym nic wspólnego. Byli pijani, a klif był stromy. Sami skazali się na śmierć, idąc w takie miejsce po pijaku.

Pokiwałam głową, starając się odpędzić przykre wspomnienia.

- Ale on wie o wielu rzeczach, które łączyły mnie z Jasperem.

- Więc możemy zakładać, że to ktoś, kogo znasz.

- To chore. - Pokręciłam głową.

- Ich partnerzy?

- Nie. Na pewno nie. Megan była zaręczona z Toru Hamadą, który zawsze był dla mnie jak brat. To on zaproponował mi pracę z Edwardem, o czym pewnie i tak już wiesz. A Jasper nie miał dziewczyny. Nie spotykał się z nikim.

- Jesteś tego pewna?

- Tak. Był skupiony na studiach. Możemy już zmienić temat? Może spróbujemy złapać go po połączeniach? Czy coś w ten deseń.

- Może.

Pokiwałam głową.

Bardzo nie chciałam ciągnąć tematu mojego rodzeństwa - Jaspera i Megan, którzy byli bliźniakami. To po ich śmierci, która miała miejsce szesnastego lipca dwa tysiące dwudziestego drugiego roku, moje życie wywróciło się do góry nogami. Załamałam się, zupełnie nie radziłam sobie z ich odejściem. Zaczęłam widzieć i słyszeć rzeczy, których nie dostrzegał nikt inny, przez co rodzice wysłali mnie do szpitala psychiatrycznego. Tam zdiagnozowano u mnie schizofrenię, którą zaczęłam kwestionować od chwili, gdy zobaczyłam nagranie z stalkerem.

Wiedziałam, że czekały mnie ponowne rozmowy z lekarzami na ten temat, ale zamierzałam zabrać się za to dopiero wtedy, kiedy wszystko się trochę uspokoi.

- Katherine, słuchasz mnie?

- Hm? Zamyśliłam się.

Kaim westchnął cicho.

- Opowiedz mi o tych wszystkich razach, kiedy się włamywał i pisał.

Zrobiłam to, o co poprosił. Nie pominęłam niczego. Zaczęłam od pierwszej wiadomości na lustrze i zostawionej pozytywce, po powrocie z cmentarza, na którym zostawiłam pieniądze Kaimowi, kończąc na pudełku z rzeczami zabranymi z domów przyjaciół. Powiedziałam też o odwiedzinach w więzieniu.

Tak cholernie dobrze było wylać z siebie wszystko, co ciążyło na sercu. Szkoda tylko, że odbiorcą tych treści była taka, a nie inna osoba.

- Może mówił prawdę - stwierdził Kaim, gdy mówiłam o dziwnej rozmowie z więźniem.

- Twierdzisz, że zabił na czyjeś zlecenie? Przecież się przyznał - oznajmiłam sceptycznie.

- Sama powiedziałaś, że stwierdził, że ktoś go szantażował.

- I co, to mój stalker kazał mu ich zabić? Po co?

- Żeby cię skrzywdzić.

- Chyba ucieszyć. - Parsknęłam, uciekając wzrokiem. Gdy ponownie spojrzałam na chłopaka, to mogłabym przysiąc, że widziałam w jego oczach zaciekawienie.

- Ucieszyła cię ich śmierć?

- Nie. Nie wiem. Może nie od razu ucieszyła, bo jednak to moja rodzina, ale... Byli potworami.

Skinął głową.

- Myślę, że możemy na dziś skończyć. Aaron zaraz wróci do domu, a ja wiem dość dużo. Poszukam informacji o tym więźniu. Może sam z nim porozmawiam.

- Skąd wiesz o tym, kiedy wróci Aaron?

- Trzeba było go wyciągnąć z domu. Umówiłem mu rozmowę... o pracę.

Moje brwi poszybowały w górę.

- Pracujecie z tymi samymi ludźmi?

- Mam znajomości.

- Mhm.

- Odezwę się, gdy czegoś się dowiem, albo będę chciał o coś dopytać. Nie kontaktuj się ze mną, gdy stalker znów coś zrobi. Nie może wiedzieć o tym, że współpracujemy.

- Jasne. - Wstałam, po czym skierowałam się do wyjścia. Łapiąc za klamkę zerknęłam przez ramię. - Co do tego pistoletu...

- Następnym razem się nie wahaj, Katherine.

- Co?

- Do zobaczenia.

Zamrugałam dwa razy, po czym wyszłam na korytarz.

Kaim Reyes naprawdę był psychopatą.

━━ ♟ ━━

Aaron rzeczywiście wrócił do domu chwilę po tym, jak zdjęłam buty, odwiesiłam płaszcz i schowałam broń, po czym poszłam pod prysznic.

Chłopak zapukał do drzwi łazienki i powiedział, że już wrócił. Odkrzyknęłam, że zaraz wyjdę, w trakcie zmywania z siebie żelu o owocowym zapachu. Wyszłam z kabiny, wytarłam się porządnie, a następnie przebrałam się w piżamę, w której uwielbiałam chodzić po domu i wyszłam z łazienki.

- Gdzie jesteś? - zawołałam.

- Na dole.

Zeszłam na parter. Aaron buszował w kuchni, przygotowując kolację, podczas gdy w tle szumiał włączony telewizor.

Bez słowa podeszłam do chłopaka od tyłu i wtuliłam się w niego, zaplatając ręce na brzuchu. Oparłam głowę o plecy, a potem przymknęłam oczy. Pozwoliłam sobie odetchnąć. Choć przez chwilę czułam błogi spokój, spowodowany jego obecnością.

Wdychałam ledwo wyczuwalny zapach wanilii i uświadomiłam sobie, że cholernie stęskniłam się za Aaronem w ciągu tych kilku ostatnich, wyczerpujących godzin.

- Stęskniłaś się? - spytał z rozbawieniem w głosie.

- Czytasz w moich myślach?

- Można tak powiedzieć.

Zaśmiałam się.

Aaron zręcznie obrócił się przodem do mnie, nie wyswobadzając z uścisku. Objął mnie w talii, pocałował w czoło, po czym wtulił twarz we włosy.

- Co porabiałeś?

- Rozmawiałem o nowej pracy.

Od razu przypomniałam sobie słowa Kaima. Zastanawiałam się, czy spotkanie Aarona miało jakikolwiek sens, czy było w stu procentach fałszywe.

- Będziesz siedział za biurkiem, czy sprzedawał bułki w piekarni? - spytałam, na co zaśmiał się cicho.

- Bardzo możliwe, że moim nowym szefem zostanie facet, który bardzo nie lubi się z Edwardem.

,,Czyli ta rozmowa jednak była na serio?" - pomyślałam.

- Konkurencja?

- Coś w tym stylu.

- Nie będziesz miał problemów z tego powodu?

- Nie. Ale to słodkie, że się martwisz. Najwyżej znowu mnie trochę pozszywasz - powiedział, na co się skrzywiłam. Wyszczerzył zęby, widząc moją minę, po czym złożył delikatny pocałunek na moich ustach.

Wzięliśmy się za robienie kanapek, podczas gdy Aaron opowiadał o spotkaniu z nowym pracodawcą.

W pewnym momencie wiadomości nadawane w telewizji zwróciły moją uwagę. Poprosiłam jasnowłosego o chwilę ciszy i wsłuchałam się w nie.

- Michael Barnes, więzień znany z brutalnego zabójstwa właścicieli firmy farmaceutycznej Phenix, dzisiaj rano został znaleziony martwy w swojej celi. Nie znaleziono jeszcze sprawcy, ale strażnicy więzienni zakładają, że jego śmierć była spowodowana porachunkami między więźniami. Więcej informacji na ten temat usłyszycie państwo już jutro, w porannym wydaniu wiadomości.

Wraz z ostatnimi słowami prezentera zawibrował mój telefon. Wyjęłam go z kieszeni spodni, odblokowałam ekran i przeczytałam otrzymaną wiadomość.

Nieznany: Spóźniony prezent świąteczny. Następny dam ci osobiście.

Wszystkiego najlepszego.


━━ ♟ ━━


😶😶

Rozdział wrzucony szybciej z okazji 1k gwiazdek w PMO 🎉🎉.

( @HPNight i @elessmere nie musiały długo namawiać haha)

Statystyki:

9 stron A5 (284/321)

2526 słów

16688 znaków ze spacjami

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro