ROZDZIAŁ 35

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kochani, nie umiem czekać, wrzucam jeszcze dziś resztę rozdziałów. Cierpliwość nie jest moją mocną stroną XD. Dla sprostowania - myśli Kathy w następnych rozdziałach są pisane kursywą, bo właśnie tak zmieniłam je w całej książce po napisaniu poprzedniego rozdziału.

Bawcie się dobrze <3

ROZDZIAŁ 35

- Co ty tu robisz? - spytałam, opuszczając broń. Miałam ochotę paść na kolana, gdy ulga zalała ciało i umysł.

Theo tu jest. Nie wiem jakim cudem, ale jest. Teraz już wszystko będzie dobrze.

Pozwoliłam sobie na jedną, jedyną łzę, która wydostała się spod powieki.

Chłopak wędrował niepewnie spojrzeniem po mojej sylwetce i zatrzymał wzrok na pistolecie. Domyśliłam się, że poczuł się nieswojo na ten widok, więc podeszłam do stołu i odłożyłam broń na pusty blat.

- Kathy... - zamruczała pod nosem Vivien, spoglądając resztkami sił na przyjaciela.

- To tylko Theo. Wszystko będzie dobrze, Vivien - odparłam. Podeszłam do przyjaciółki, dotknęłam jej czoła i odkryłam, że jest w normalnej temperaturze. Martwiło mnie rosnące z każdą chwilą osłabienie dziewczyny. Przetarłam skroń, zbierając pot z czoła, po czym podeszłam do chłopaka. - Musimy zabrać ją do szpitala, coś jest nie tak. Jak nas znalazłeś?

Theo przyglądał mi się z dziwnym napięciem wymalowanym na twarzy. Przestraszyłam się, że z nim też może być coś nie tak. Chciałam zapytać, czy dobrze się czuje, ale nie zdążyłam.

Przeniósł wzrok na Vivien, której głowa opadła całkowicie na unoszącą się miarowo klatkę piersiową. W milczeniu ominął stół, położył na nim jakąś materiałową saszetkę i podszedł do rudowłosej. Po drodze zanurkował ręką pod kurtkę, a potem wyjął z niej coś, co sprawiło, że nogi się pode mną ugięły.

Chłopak stanął za dziewczyną i przyłożył pistolet do jej głowy.

- Theo! - zawołałam, robiąc krok w przód. - Co ty wyprawiasz?!

- Zostań tam, gdzie stoisz. Słuchaj mnie, a nic jej się nie stanie. Nie chcę zrobić jej krzywdy, Kate - powiedział pewnym głosem, choć w jego oczach błysnęła niepewność. Pochylił się nad nieprzytomną Vivien, zbliżył twarz do jej ucha, po czym patrząc mi prosto w oczy powiedział: - Wiedziałaś, że nasza Kate zabiła swoje rodzeństwo? Zepchnęła ich z urwiska.

Obserwowałam z przerażeniem scenę rozgrywającą się przed oczami. Nie byłam w stanie się poruszyć, ani wydobyć z gardła ani jednego słowa. Miałam wrażenie, że spadam w przepaść.

- Co się dzieje, Theo? - wydusiłam, siląc się na spokojny ton głosu.

- Już załapałaś? Czy jeszcze nie? - Wyprostował plecy. Lufa pistoletu nadal przylegała do głowy dziewczyny. Przeskakiwałam wzrokiem między bronią a chłopakiem.

- Co mam załapać?

- Nie udawaj głupiej, Kate. Chyba zaczęłaś już łączyć kropki.

- Przestań pieprzyć, Theo. Po prostu powiedz mi co się dzieje i wszystko jakoś ogarniemy. Co miałeś zrobić? Ktoś kazał ci tu przyjść?

Chłopak parsknął pod nosem. Przymknął oczy na krótką chwilę.

- Nikt, Kate.

Zmarszczyłam brwi.

- Jak to nikt? Więc co tu robisz? Dlaczego trzymasz pistolet przy głowie Vivien? Zabierz go od niej, do cholery jasnej! - Ruszyłam do przodu, ale sekundę później zatrzymałam się. Po pomieszczeniu rozszedł się metaliczny dźwięk.

Theo właśnie odbezpieczył broń.

- Theo! - warknęłam, zaciskając pięści. - Co tu się odkurwia?

- Cofnij się do stolika.

- Nie. Masz w tej chwili...

- Strzelę - przerwał mi.

Krew odpłynęła mi z twarzy.

- Nie strzelisz.

- Chcesz się przekonać?

Mierzyliśmy się spojrzeniami. Moje było pełne złości, strachu i niedowierzania, a Theo spokojne, opanowane. Zniknął gdzieś błysk rozbawienia, który zawsze gościł w niebieskich oczach, tak samo jak niewielkie zmarszczki wokół nich.

Choć wyglądał tak, jak zawsze: rude, kręcone włosy opadały na czoło, a na policzkach rozkwitały rumieńce, to nie był mój Theo. Miałam wrażenie, że patrzyłam na jego wypranego z pozytywnych uczuć brata bliźniaka.

- Dobra - wycedziłam przez zęby, a potem cofnęłam się o dwa kroki.

- Naprawdę nie chcę zrobić jej krzywdy. Ona nie ma z tym nic wspólnego.

- Z czym? Wyjaśnij mi w końcu co tu się dzieje.

Chłopak zdjął rękę z oparcia krzesła, po czym przejechał nią po twarzy. Ledwo zauważalnie skulił się, a gdy znów oparł dłoń o krzesło, wydawało się, jakby zmęczenie dodało mu lat.

- Jesteś potworem, Kate - powiedział, a ja poczułam się tak, jakbym dostała w twarz.

- Wiem.

- Wiesz? To dobrze. W takim razie wybierz coś ze stołu.

Mój wzrok powędrował na dół, do przyniesionego przez Theo zwitku. Drżącą ręką rozwiązałam tasiemkę, dzięki czemu materiał się wyprostował. Leżały na nim różnego rodzaju ostrza, ułożone w równym rzędzie. Wśród nich znajdowała się żyletka, nóż, skalpel i inne ostre przedmioty. Ten widok przyprawił mnie o gęsią skórkę.

Drżącą ręką sięgnęłam po nóż.

- Dobrze. Twoje zadanie jest bardzo proste. Podetnij sobie żyły, a wypuszczę Vivien całą i zdrową.

- Theo! - zawołałam, marszcząc brwi.

- Mówię serio, Kate. Nie utrudniaj tego. Twoje życie za życie Vivien.

- Ale dlaczego?! Wyjaśnij mi! Ktoś cię do tego zmusił, tak? Ta sama osoba, która mnie prześladuje? Coś wymyślimy, Theo. Damy radę coś...

- To ja.

- Co?

- To wszystko: pozytywki, napisy na lustrze, telefony. To byłem ja.

- Nie.

- Tak, Kate.

- Przestań! - warknęłam.

- Życie za życie, Kate. Zrób to. - Skinął głową na trzymany przeze mnie nóż.

- Nie.

Mięśnie na twarzy chłopaka napięły się, kiedy zacisnął szczękę. Zdążyłam jedynie otworzyć szeroko oczy, gdy uniósł pistolet i wystrzelił w sufit. Podskoczyłam z zaskoczenia. Z góry posypał się pył i kurz.

- Zrób to - powtórzył z naciskiem. - Nie przedłużaj tego.

- Pierw wyjaśnij. Chyba należy mi się to - wysyczałam. Miałam nadzieję, że opóźnię wszystko rozmową, a w międzyczasie wymyślę jakieś sensowne rozwiązanie, albo zjawi się tu Aaron razem z Kaimem, któremu wysłałam swoją lokalizację przed wejściem do budynku.

Theo westchnął przeciągle.

- Wtedy to zrobię. Obiecuję. Chcę tylko wyjaśnień.

- Dobrze.

- Co jest z Vivien? Dlaczego jest nieprzytomna?

- Śpi. Przed twoim przyjściem dostała tabletki nasenne. Obudzi się za kilka godzin, gdy już będzie po wszystkim. Chciałem oszczędzić jej tego... Tego wszystkiego.

Odetchnęłam z ulgą.

- Serio, Theo? I uważasz, że ona na to wszystko zasłużyła?

- Nie. Oczywiście, że nie. Ale musiałem jakość do ciebie dotrzeć.

- To znaczy?

- To ja za tym wszystkim stoję, Kate. Mówię serio.

- Udowodnij.

Kolejne westchnięcie.

Nie wierzyłam. Nie potrafiłam uwierzyć w to, że nasz kochany, słodki Theo był stalkerem. Błagałam w myślach, żeby moja teoria o tym, że prześladowca kazał mu tam przyjść i zrobić to wszystko była prawdziwa. Musiała być.

Mężczyzna rozejrzał się po pomieszczeniu. Jego spojrzenie złagodniało.

- Tutaj poznałem się z Jasperem.

Zmarszczyłam brwi.

- Tutaj? W tych ruinach?

- Nie. Wtedy był tutaj jeszcze szpital psychiatryczny. Jasper spędził tu kilka miesięcy w dwa tysiące osiemnastym roku, nie wiedziałaś? - Skierował na mnie uwagę. Wydawał się być szczerze zaskoczony moją reakcją.

Pokręciłam głową w zaprzeczeniu. Byłam w szoku.

Kilka lat temu mój brat rzeczywiście wyjechał na kilka miesięcy, ale była to wymiana uczniowska.

Czyżby kłamał?

Theo wykrzywił usta w kwaśnym uśmiechu.

- Słabo znałaś swoją rodzinę. A przynajmniej jego. - Podszedł do ściany, z której odpryskiwała szara farba. Dotknął opuszkiem miejsca, w którym wyryte były inicjały. - Jeździliśmy tu czasami, po zamknięciu ośrodka. Wspominaliśmy.

- Dlaczego byliście w szpitalu?

- To już nie ważne. Gdyby Jasper chciał, to by ci powiedział. Najważniejsze jest to, że byłem z twoim bratem. Kochałem Jaspera.

Każde wypowiedziane przez niego słowo raniło, jak kolejna igła wbijana w serce. Wychodziło na to, że zupełnie nic nie wiedziałam o swojej własnej rodzinie.

Ostatkiem sił trzymałam się na nogach.

- Kochałem go nad życie. Spotykaliśmy się od dwóch lat - powiedział spokojnym głosem, ale w jego oczach zalśniły łzy. - Zabrałaś mi sens życia.

- Nie wiedziałam... - wyszeptałam.

- Oczywiście, że nie wiedziałaś. - Przewrócił oczami, ścierając zdradziecką łzę spływającą po policzku. - Nie mogłaś wiedzieć. Ale to nic nie zmienia.

Przez chwilę w pomieszczeniu było zupełnie cicho. Niewielka ćma wleciała przez okno, zwabiona światłem palących się świec.

Jakaś irracjonalna siła chciała popchnąć mnie w stronę chłopaka, żebym mogła przytulić go i wyleczyć złamane serce. Mimo że przerażał mnie w tamtym momencie, to nie potrafiłam przestać myśleć o nim jak o moim Theo.

Mój Theo.

- Byłem tam - powiedział tak cicho, że ledwo usłyszałam. - Byłem wtedy nad urwiskiem. Po waszym pikniku miałem spotkać się z Jasperem. Szedłem za wami z ciekawości. Razem ustaliliśmy, że na razie będziemy się ukrywać ze związkiem, ale byłem po prostu ciekawy tego, jaką ma rodzinę.

Moje serce biło tak szybko i boleśnie.

- Więc widziałeś...?

Skinął głową.

- Widziałem.

Zachwiałam się.

- Widziałem jak patrzyłaś w dół, a potem pobiegłaś w stronę domu. Od razu zadzwoniłem po pomoc. Stałem tam godzinami, wypatrując ich ciał. Jego ciała. - Z kącika oka wydostała się kolejna łza, którą błyskawicznie otarł wierzchem dłoni. - Pierw był ból. Tak ogromny, że miałem ochotę skoczyć za nim. A potem została już tylko nienawiść.

Pociągnęłam nosem. Łzy płynęły ciurkiem po moich policzkach.

- Od tamtego momentu nienawidziłem cię w każdej minucie swojego życia, Kate. Nienawidziłem tego, że ty żyjesz, a on nie. I dlaczego? Dlaczego jego już nie ma, a ty jesteś? To niesprawiedliwe. Tak cholernie niesprawiedliwe.

Przełknęłam gulę rosnącą w gardle. Oddychanie przychodziło mi z trudem. Chciałam coś powiedzieć, pocieszyć go, powiedzieć, że ja również nienawidziłam siebie od tamtej chwili... Ale żadne słowa nie miały już znaczenia.

- Chciałem żebyś umarła. Nie, wcale nie. - Pokręcił głową. - Chciałem żebyś cierpiała tak, jak ja. Miałaś tak bardzo nienawidzić siebie i swojego życia, żeby się zabić. To miała być twoja decyzja. Dlatego dowiedziawszy się o tym, że rodzice wysyłają cię do psychiatryka, przekupiłem lekarza żeby wystawił ci diagnozę. Było ciężko, ale w końcu się złamał. Na początku nie chciał kasy, więc zagroziłem... Nieważne. W każdym razie stało się to, co chciałem. Dostałaś diagnozę.

- Nie... - Kręciłam głową. - To nieprawda...

- Nie jesteś chora, Kate. Schizofrenia to kłamstwo.

W tamtej chwili wszystko runęło. Nic w moim życiu nie miało już sensu, skoro wszystko w nim było jednym wielkim kłamstwem. Złudzeniem. Iluzją.

Mój Theo.

- To otworzyło mi furtkę do tego, żeby wpędzić cię o obłęd. Gdy usłyszałem, że twoi rodzice chcą przeprowadzić się od razu po twoim wyjściu ze szpitala, to aż zaklaskałem z radości. - Uśmiechnął się cierpko. - Od razu wynająłem dewelopera, który znalazł - zrobił cudzysłów w powietrzu - idealną ofertę domu w moim rodzinnym mieście. Byłabyś tak blisko, wręcz na wyciągnięcie ręki, więc mój plan nie miałby prawa się nie udać. To było jak prezent na gwiazdkę.

- Czyli nasze spotkanie...

- Nie było przypadkowe. Tak. Dosiadłem się do ciebie w stołówce celowo. Chciałem być w twoim życiu, obserwować, jak staczasz się na dno, aż w końcu toniesz we własnym morzu kłamstw i urojeń. Obserwowałem cię, zdobywałem twoje zaufanie. W końcu stwierdziłem, że za dobrze się trzymasz, więc zleciłem zabicie twoich rodziców.

- Co ty pieprzysz?

- Zapłaciłem Michaelowi. Swoją drogą, on też stracił kogoś przez lek twoich rodziców. Był trochę świrnięty, więc poszło całkiem łatwo. Wykonał zadanie, a potem przyznał się do wszystkiego, co zrobił, pomijając oczywiście moją rolę w tym cyrku.

Chciałabym powiedzieć, że w tamtym momencie znienawidziłam Theodora Graves'a jeszcze bardziej, ale skłamałabym. Po jego wyznaniu nie poczułam nic poza zdziwieniem.

- Więc to z tobą rozmawiałam wtedy przez telefon. Dlatego powiedziałeś, że to ja ich zabiłam, tak? Bo gdyby nie ja, to nadal by żyli.

- Tak.

- Zabiłeś go? Michaela. W więzieniu?

Skinął głową.

- Nie żałuj go, Kate. Zgwałcił nastolatkę. Zasłużył na to wszystko. - Przejechał ręką po twarzy. - Nie pomyślałem o tym, że będziesz chciała z nim rozmawiać. A potem Kaim zaczął węszyć, więc musiałem coś zrobić. Przekupiłem strażnika. To popieprzone, jak ludzie zrobią wszystko dla pieniędzy albo szantażu. Nieważne. W każdym razie po pozbyciu się Michaela trochę uciekł mi grunt pod nogami. Kaim coś podejrzewał i wypytywał o mnie. Musiałem przyspieszyć, choć planowałem złamać cię tak, żebyś szesnastego...

- Lipca - przerwałam mu szeptem.

- Pamiętasz?

- Oczywiście - odparłam jedynie. Ta data wyryła mi się w głowie tak mocno, że nie dało się jej zapomnieć.

- Racja. Powinnaś.

- Mów dalej. Dlaczego akurat pozytywki? Dlatego, że Jasper je zbierał?

- Wiedziałem o pozytywkach od Jaspera. Opowiadał mi o tym, jak dajesz mu je w prezencie. Uwielbiał całą tę swoją kolekcję. Wiedziałem o waszej ulubionej kołysance, którą śpiewał ci na dobranoc, a nawet o tym, że nazywał cię czasami stokrotką, bo lubiłaś siedzieć w ogrodzie przy kwiatach.

- Skłamałeś.

- Słucham?

- Skłamałeś, mówiąc, że ktoś cię szantażował. Sam wysłałeś sobie tę wiadomość, prawda?

- Ubezpieczyłem się na wypadek gdybyś zaczęła w to wątpić. Wiedziałem, że nie jesteś głupia. Prędzej czy później domyśliłabyś się, że to wszystko dzieje się naprawdę. Dlatego pomachałem do kamery, kiedy byłem pewien, że to koniec wmawiania ci choroby.

Parsknęłam, mając ochotę przewrócić oczami.

- A ja zadręczam się tym, że cię w to wszystko wmieszałam. Jak wchodziłeś do domu?

- Miałem klucze. Czasami zamiast mnie robił to ktoś inny.

Zmarszczyłam brwi i nagle mnie olśniło.

- Miałeś klucz od Aarona? On mówił, że ktoś zapłacił Edwardowi za pilnowanie mnie. Dorabiał klucze. A wcześniej? Skąd wcześniej je miałeś?

- Bingo. - Zaśmiał się gorzko. - Wcześniej dostałem komplet od dewelopera.

Fakt, że Aaron pomagał stalkerowi nadal przyswajałam z trudem. Było to cholernie bolesne. Moja bezpieczna przystań tak naprawdę okazała się być pułapką.

Stalker... Jak to dziwnie brzmiało w odniesieniu do Theo.

Mojego Theo.

Miałam wrażenie, że mówienie o tym wszystkim wcale nie sprawia mu radości. Prawdziwy psychopata chełpiłby się swoimi dokonaniami, a on sprawiał wrażenie, że wcale nie był z tego zadowolony.

- Co dalej?

Chłopak spojrzał na mnie z niezrozumieniem.

- Co było dalej? Co jeszcze jest twoją sprawką?

- Czy to ważne? Musimy w to brnąć?

- Tak, Theo. Jesteś mi to winien.

Rudowłosy westchnął.

- Napisy na lustrze, pozytywka, telefony... Co jeszcze? Ach, tak. Włączyłem melodię na balu halloweenowym. Wybiegłaś po tym.

- Chciałam się utopić. To ty wyciągnąłeś mnie z wody?

Theo patrzył na mnie z nieukrywanym zdziwieniem.

- Nie. Nawet nie wiedziałem, że coś takiego miało miejsce.

Miałam ochotę parsknąć śmiechem.

- Nie wiem co się wydarzyło, ale w wodzie straciłam przytomność, a potem obudziłam się w domu. To zabawne, co? Już wtedy problem byłby z głowy.

Theo wykrzywił usta w grymasie.

- Nie bawi mnie to, Kate.

- A mnie trochę tak. Nieważne. A co z urodzinami Ruby? Przecież byłeś wtedy w środku.

- Zatrudniałem ludzi nie tylko do zabijania, Kate. On miał cię trochę wystraszyć.

- Ale...

- Przedłużasz. Przeciągasz czas.

- Jeszcze można to wszystko odkręcić, Theo. Przecież to nie musi się tak kończyć. Chcesz żebym zapłaciła za to, co zrobiłam? Dobrze. Zgłoszę się na policję.

Chłopak uśmiechnął się smutno.

- Siedzenie w więzieniu? To zbyt proste. Nie zmienię zdania.

Nie chodziło mi o to, że nie chciałam umrzeć. Bo jak miałam powiedzieć na głos to, że od szesnastego lipca tamtego roku marzyłam o śmierci? Że nawet bez szantażu bym to zrobiła, tylko w swoim czasie?

Chodziło o to, żeby uratować Theo przed tą decyzją.

Mojego Theo.

Patrzyłam błagalnie na osobę, która była dla mnie jak brat. Mój zawsze roześmiany, sypiący ironicznymi żartami, kochany Theo.

O wiele łatwiej byłoby mi przyswoić to wszystko, gdybym widziała w jego oczach cień szaleństwa, albo jakiekolwiek oznaki niepoczytalności, ale on wyglądał i zachowywał się tak, jak zawsze. To rozrywało mi serce na milion kawałków.

Wtedy do głowy wpadła mi jeszcze jedna, natrętna myśl.

- Powiedz mi jeszcze, proszę, czy Toru wiedział?

- Nie. Jak tylko usłyszałem twoją rozmowę z Toru...

- Usłyszałeś? - przerwałam mu.

- Tak. Cały czas miałaś założony podsłuch w telefonie. Przynajmniej do momentu, kiedy Kaim się zorientował. To cwany drań.

Ścisnęłam rękojeść noża i przymknęłam oczy. Miałam ochotę dać sobie w twarz za to, że nie pomyślałam o tym wcześniej.

- Czyli tak naprawdę wiedziałeś wszystko.

Przytaknął, kiwając głową.

- Wszystko.

Zaśmiałam się, na co chłopak spojrzał na mnie krzywo.

- To było takie proste. Takie, kurwa, proste - stwierdziłam. Pociągnęłam nosem. - Miałam odpowiedź na wyciągnięcie ręki.

- Masz jeszcze jakieś pytania? Może jeszcze zamówimy ostatni posiłek? Chociaż o tej godzinie jedynie co można byłoby kupić to hot dog ze stacji. - Uśmiechnął się krzywo, siląc się na żart. To zabolało. Tak cholernie bolało to, że widziałam w nim mojego Theo.

- Mam ostatnie pytanie.

- No?

Wbiłam w niego poważne, pełne bólu spojrzenie.

- Warto było?

- Co dokładnie?

- Poświęcać przyjaźń, przyjaciół, to wszystko... Kochałam cię, Theo. Warto było to zepsuć na rzecz... tego?

- Tak. Nasza przyjaźń nie była prawdziwa, Kate. To była tylko gra, która miała doprowadzić nas do tego momentu.

- Ale powiedziałeś...

- Może w innym życiu. W innym wymiarze, w którym Jasper żyje.

Uśmiechnęłam się smutno.

- Koniec rozmowy, Kate - powiedział, po czym przycisnął mocniej lufę do głowy Vivien. - Do roboty.

- Jeszcze możesz...

- Nie zaczynaj. - Westchnął. - Ty nie wierzysz, że mogę jej coś zrobić, tak? W porządku. - Wyciągnął coś z kieszeni kurtki. Rozłożył przedmiot, który okazał się być scyzorykiem.

- Nie! - krzyknęłam i zrobiłam krok w przód.

- Zostań tam! - warknął. - Inaczej nie będę się hamował.

- Dobrze, nie ruszam się. Ale nie rób jej krzywdy.

- Do dzieła, Kate. Wiesz co robić.

Przełknęłam ślinę, patrząc na nóż trzymany w dłoni. Przeniosłam spojrzenie na chłopaka. Szukałam w nim cokolwiek z mojego Theo. I widziałam. Cały czas widziałam.

Wytarłam spływające po policzkach strumienie łez, a następnie wzięłam głęboki wdech. Odłożyłam nóż i zabrałam ze stołu skalpel. Chwyciłam narzędzie, spojrzałam na nieprzytomną przyjaciółkę, a na koniec uśmiechnęłam się smutno.

To dla ciebie, Vivien. Wyjdziesz z tego cała i zdrowa. Theo już straciłam, ciebie nie mogę. I dla was, Megan, Jasper.

Przyłożyłam ostrze do skóry.

Poczułam szczypanie, swędzenie, a na końcu ból.

Patrzyłam na krew, która spływała po ręce. Tworzyła swoje własne nurty i rozgałęzienia, ale ostatecznie one wszystkie spotykały się w jednym miejscu. Było w tym coś pięknego i wyzwalającego, a nieprzyjemne uczucie nie doskwierało tak bardzo, jak się spodziewałam.

Uśmiechałam się ze smutkiem, kierując wzrok na Theo.

Mojego Theo.

Chłopak patrzył na mnie w napięciu. Usta zacisnął w wąską linię. W jego oczach zobaczyłam ból, przez co naszła mnie dziwna ochota, żeby go pocieszyć.

- To nic, Theo. Ja i tak chciałam umrzeć. Od tamtego dnia. - Zachwiałam się. Wiedziałam, że za chwilę stracę siły, więc podeszłam do ściany i osunęłam się po niej, opierając plecami o zimną powierzchnię. - To nic.

Uśmiechałam się, gdy chłopak zbladł i zabrał pistolet od Vivien.

Uśmiechałam się, czując, jak opuszczają mnie siły.

Uśmiechałam, się, gdy po policzkach Theo popłynęły łzy.

Uśmiechałam się, przymykając powieki.

Wtedy usłyszałam głośne kroki. Ktoś biegł. Dźwięk, coraz głośniejszy, zbliżał się z każdą sekundą. Otworzyłam szeroko oczy, gdy Kaim wbiegł do pomieszczenia, celując pistoletem w Theo.

Mężczyzna zerknął na mnie przez ramię, a jego oczy zwęziły się, gdy dostrzegł zakrwawioną rękę. Wbił wzrok w Theo, który skierował lufę w moją stronę.

- Zrób chociaż krok, a ją zastrzelę.

Padł strzał.

━━ ♟ ━━

No dobra, domyślaliście się przecież, że za tym wszystkim stoi Theo. Ale kto spodziewał się takiego obrotu spraw, jakim jest jego związek z Jasperem? 😏

No i co tam się na koniec wydarzyło... 😶

Statystyki:

7 stron A5 (301/321)

2180 słów

14299 znaków ze spacjami

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro